Zapadł już zmrok a ja się pozbyłem dopiero połowy. Udało mi się znaleźć ich w małym parku, siedzieli na ławce i pili tanie wino. Jednego od tak zastrzeliłem a dwóch pozostałych po krótkiej bijatyce też zabiłem wypijając im krew.
Siedziałem teraz na krawędzi dachu (wesoło machałem nogami) przeglądając ich telefony, a nuż uda mi się znaleźć jakieś sms do kolegów z gangu? Sms było dużo i niektóre dziwnej treści ale udało mi się wywnioskować że mają się dzisiaj spotkać w jakimś zaułku by ruszyć stamtąd na jakieś dziewczyny do zgwałcenia ewentualnie do "wyrwania". Ci ludzie teraz są tacy prymitywni...
Podniosłem się i nie schodząc z dachu ruszyłem do odpowiedniego zaułka. Na szczęście skakanie po dachcach było o wiele szybsze i dyskretniejsze od marszu czy biegu chodnikiem.
Gdy dotarłem do odpowiedniej przerwy między kamienicami, słyszałem już głosy mężczyzn na dole, wychyliłem się i by lepiej słyszeć.
Rechotali obleśnie i snuli marzenia jakie laski zdobędą. Widząc ich spocone cielska zmieniłem zdanie by ich zjeść. Wyjąłem karabinek z kabury pod pachą i zacząłem strzelać seriami. A co się będę pierdzielił? Jeden padł od razu, drugi za czwartym, trzeci się bronił. Strzelał do mnie z jakiegoś pistoletu siedząc przytulony do śmietnika, trafiał tylko w cegły pode mną.
- Przede mną się nie schowasz.- szepnąłem i uśmiechnąłem się lekko. Przeładowałem broń i wystrzeliłem kolejną serię. Niby wiedziałem że jeden pocisk wystarczy ale chciałem mieć też jakąś radoche.
- No i koniec.- wychyliłem się z uśmiechem by upewnić się że wszyscy nie żyją. Wtedy usłyszałem jak coś mi się pod stopami łamie. Cholera jasna... tamten ostatni osłabił cegły i zaraz runę w dół, a te kamienice nie były już tak niskie. By się uratować postanowiłem skakać na następny dach. Wystarczy zrobić skok na kota, to wręcz podstawa w parkourze. Odetchnąłem głęboko i wykonałem długi skok wyciągając ręce do przodu. Złapałem się krawędzi i oparłem zgięte nogi na ścianie budynku, użyłem kostek i kolan jak sprężyn. Teraz wystarczy się podciągnąć i iść dalej ale zanim to zrobiłem cegły których się trzymałem wysunięły się i runąłem w dół. Próbowałem się jeszcze złapać wystającego prętu. Był trochę długi i jakimś cudem przeciął mi skórę na przedramieniu (od wewnętrznej strony), potem się też złamał.
Wylądowałem na ziemi niezbyt sprawnie ale mogło być gorzej, ściągnie się na może dwóch siniakach. Z ręką było gorzej, obficie krwawiła i trochę piekła, ale gorzej się nie czułem.
Oderwałem kawałek koszulki jednego z zabitych i zawinąłem sobie ranę, potem wstałem i ruszyłem do lokalu Mamy.
- Ciężko było Will?- spytała się mnie gdy tylko mnie zobaczyła.- Zapalisz? Zaaaapalisz.- stwierdziła z uśmiechem dając mi papieros do ręki i zapadając go.
- Gorzej było szukać tych ostatnich.- westchnąłem i zaciągnąłem się dymem.- Ale wszystko wykonane.
- Oto pieniądze.- dała mi grubą kopertę i wtedy złapała moją rękę.- A to co?
- Złośliwość rzeczy martwych, dokładniej budynków i prętów.- skrzywiłem się chowając pieniądze do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Oj Will radzę ci z tym iść do szpitala.
Spojrzałem na zranioną rękę, materiał był mokry od krwi i wrecz brunatny ale jakoś nie czułem się źle. Może to dlatego że jestem taki najedzony?
- Nie przesadzaj Mamo... Nic mi nie jest.
- Mówię ci idź do szpitala, to jest do szycia Will i żeby ci się zakażenie nie wdało.
Westchnąłem i spaliłem papierosa do końca. - No dobra. To idę.
- Wróć jutro albo pojutrze...- uśmiechnęła się lekko.
- No jasne~!- zachichotałen ruszyłem do wyjścia.
[Phantom?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz