Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

10 stycznia 2015

Od Phantom'a c.d. Williama

Stałem przy drzwiach kościelnych i czekałem, aż księża wreszcie się wyprawią. Wyglądali tak, jakby to oni szli na wyprawę wojenną, jeszcze chwila i pewnie zobaczę ich zakutych w zbroję. Na razie jednakże zadowolili się karabinami, butelkami z wodą święconą i jakimiś dziwnymi lampkami, które włożyli w rzeźbione klosze. Może tam były jakieś symbole, które odstraszały potwory? Zielonego nie mam...
Gdy w końcu cała krucjata zebrała się na tyłach katedry,  zadzwonił telefon. Wyjąłem go z kieszeni i zaraz zobaczyłem, że to Will. Chyba nie wpadł w jakieś kłopoty, co?
- Halo..? - coś szumiało w słuchawce, ale nie zamierzałem się tym przejmować.
- Phan, słucha.. - nagle głos się urwał, a po odjęciu wyświetlacza od ucha, zobaczyłem że się rozłączył. Coś mu się stało? Głos był całkiem spokojny, więc może po prostu telefon upadł mu na ziemię lub się rozładował.. no  chyba, że go tak nagle zabito.. Nie miałem jednak na to żadnych dowodów, a przekonałem się ostatnio, że z moich interwencji nic dobrego nie wynika.
Ruszyliśmy zatem w stronę cerkwi. Duchowni żywo dyskutowali na remat łupania potworów, aż zadziwiające, jakie to księża mają sadystyczne wyobrażenia walki. Sam bym się o takie nie posądził, a tymczasem słyszałem naprawdę przerażające plany. Huhu. Jak tak dalej pójdzie, to ja będę siedział w koncie, a oni sami rozgromią te potwory raz dwa. Gdy jednak zbliżyliśmy się do ponurych zarysów starej świątyni, księża nagle stracili werwę i zawziętość. Wygląda na to, że to jednak ja będę musiał machać mieczem.
Jednak w chwili, gdy przekroczyłem próg, poczułem jakbym odlatywał, straciłem równowagę i runąłem na ziemię. Usłyszałem jeszcze tylko przerażone krzyki kapłanów. A potem już nic.

Gdy otworzyłem oczy, byłem w jakimś ciemnym pomieszczeniu bez okien, zasłanym sprzętem medycznym. Naprzeciwko mnie, na łóżku szpitalnym, siedział jakiś mężczyzna. Miał zatroskany wyraz twarzy i spoglądał na mnie z nieprzekonaniem. Co dziwniejsze: siedziałem. Nie pamiętam abym się podnosił, a przecież nie..
- Naprawdę chcesz to zrobić? - rzekł blondyn i spojrzał na mnie - To dość ryzykowne.. sądzę, że aż nadto.
- A skąd. - ku mojemu zdziwieniu moje usta przemówiły same - Sytuacja tego wymaga. Wolę zginąć próbując to zrobić, niż zamknąć się w gabinecie i trząść się jak galareta pod biurkiem, doskonale wiedząc jak to się skończy. Nie oddam skóry dlatego, że jakaś banda tępych dupków nie umie prawidłowo wykonać prostego zadania.
- Ale sądzę, że to przesadza. - spojrzał na mnie poważnie - Czy nie możesz do tego kogoś zatrudnić?
- Nie. - rzekłem zdecydowanie i spuściłem wzrok na rękawiczki, a potem zacząłem się nimi bawić - Nie rozumiesz? Jest tylko jedna szansa. Jeśli ten ktoś zrobiłby to nieudolnie, to wszystko przepadnie. Poza tym nie mogę tutaj czekać tyle czasu. To muszę być ja. Tylko sobie jestem w stanie zaufać na tyle, aby zaryzykować. - westchnąłem i popiłem jeszcze trochę wody ze szklanki obok - Więc myślę, że się nie cofnę.
- Czyli możemy zaczynać, tak? - nagle w pomieszczeniu zjawił się dziwaczny człowieczek w białym fartuchu - Jeejjj.. muszę przyznać, że nieco podjarałem się tą operacją.. - zaczął podskakiwać - ..taka okazja zdarza się tylko raz.
- Spróbuj mi coś uszkodzić. - spojrzałem na niego - A gwarantuję ci, że wstanę z grobu i własnoręcznie wyrwę ci palce i wydłubie oczy.
- Takie postępowanie przeczyłoby logice. - krzyknął, ale kolana mu drżały. Prychnąłem tylko i wziąłem ostatni łyk wody, po czym zdjąłem koszulę i położyłem się na łóżku. - Czyli możemy...?
- Tak. - spojrzałem w sufit i poczułem, jak cały się trzęsę. - Możemy. - zamknąłem oczy i odpłynąłem.


Obudziło mnie światło, ostre i naprawdę nieznośne. Przez jakiś czas nawet nie wiedziałem gdzie się znajduję, ale potem coś mnie oświeciło. Szpital! Szpital w Mieście. Poderwałem się i poczułem, że w głowie mi się kręci. Przewróciłem oczami i znowu opadłem na łóżko, aż podbiegła do mnie pielęgniarka, która robiła coś przy sąsiednim łóżku.
- Proszę pana, proszę się tak nie podrywać! - przyszpiliła mnie do posłania masywną łapą - Bo jeszcze pan sobie coś zrobi i premii nie dostanę.
- No tak.. - mruknąłem i rozejrzałem się - ..co się stało?
- Zemdlał pan w okolicy starej cerkwi. Duchowni odwołali akcje i przywieźli pana tutaj.. - zaśmiała się - ..czyży ze strachu pan prawie zszedł?
- Raczej nie... byłem w taki.. - nagle mnie olśniło - Zaraz! Od razu po cerkwi zostałem przetransportowany tutaj?! Znaczy się.. nie byłem nigdzie po drodze?
- Em.. nie. - zastanowiła się - Po prostu leżysz pan na łóżku już dwie godzinki i się nie ruszasz. Myśleliśmy przez jakiś czas, gdy nie spróbować panu czegoś podać, ale jak się okazało; całkiem niepotrzebnie. - ruszyła do wyjścia - Jak czegoś będziesz chciał, to masz taki guziczek przy oparciu. - spojrzałem na niego.
Coś wyraźnie mi nie pasowało. Ta scena sprzed chwili.. to był sen? Ale to było takie realistyczne, naprawdę czułem się tak, jakby to było moje wspomnienie. Ale to może tylko bardzo realistyczny sen, nic więcej. Ciekawe natomiast, co się dzieje z Willem.

<William?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz