- Spokojnie starczy. - wziąłem pieniądze. Szkoda, że Will znowu się mentalnie cofnął. Powinien powrócić zaraz do normalności, ale lepiej abym na razie spełniał jego dziecięce zachcianki. Jeszcze wpadnie w furie i mnie pogryzie.. - Zaraz przyniosę ci soczek i lizaczka - uśmiechnął się zachwycony, a ja zbiegłem na dół do sklepu i kupiłem parę łakoci.
Właśnie gdy wracałem, drogę zastąpił mi znajomy lekarz, ten który krzątał się przy ataku Williama. Uśmiechnął się serdecznie i poprosił mnie do swojego gabinetu, gdzie usiadłem na wygodnym fotelu i próbowałem nie zwracać uwagi na to, jak ten facet wwierca we mnie wzrok.
- Czy u pana Willa wszystko dobrze..? - spytał - Zawsze możemy poprosić psychologa... albo psychiatrę.. - zaczął nerwowo pstrykać długopisem - Zdawało mi się, że się znacie.
- Oh, to nie będzie konieczne. - uśmiechnąłem się - To chwilowy napad agresji. Naprawdę nie sądzę, by się powtórzył... - mężczyzna wstał i podszedł do szafki.
- Na wszelki wypadek, gdyby tak się ponownie zdarzyło, musi pan udzielić zgody na podanie mu środka otępiającego. - podszedł do szafki i wyciągnął buteleczkę - Jako, że jest pan jego opiekune...
- Will jest pełnoletni. - rzekłem poważnie.
- Ale jako osoba niepełnosprawna umysłowo nie może on decydować o swoich lekarstwach. Kim pan dla niego jest.
- Współlokatorem. Choć jednak myślę, że te leki są zbyteczne. - nie miałem zaufania do tego faceta. Wiadomo co to za lek..?
- Jak pan chce. Ale jeśli sytuacja będzie miała miejsce ponownie, to poddamy go narkozie i przewieziemy do szpitala. Ale takiego wie pan.. bez klamek. - odłożył buteleczkę i ponownie zajął miejsce - Rozumiemy się?
- Naturalnie. - zerknąłem w stronę półek. Ten głos, który już jakiś dłuższy czas siedział w mojej głowie, mówił mi coś o truciznach, którym powinienem zatruć sok Williama, ale zignorowałem go. - Właśnie do niego zmierzam.
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz