A zatem przeżyłem najgorszą apokalipsę, Emily oszczędziła moje żałosne życie nędznika. Niebiosa chyba były mi przychylne. Postanowiłem więc, że odwdzięczę się światu za taki wyraz dobroci i wdrapałem się ponownie na łóżko. W ramach pokuty przez całe dwie minuty leżałem i nie szkodziłem żadnej żywej istocie na ziemi, w dodatku zakryłem sobie głowę poduszką - tak aby nie brzydzić dziewczynie krajobrazu jej sypialni. Jednak do pewnym czasie poczułem, że natura wzywa mnie w swe progi i musiałem ponownie pojawić się w sferze świata widzialnego.
Niczym nijna, przemykałem się pomiędzy meblami i pomieszczeniami, by znaleźć upragnioną łazienkę. Gdy w końcu jej odnalazłem, zobaczyłem weń również wszystkie swoje rzeczy, pobrudzone dziwaczną substancją i już po chwili nabrałem pewności, że był to mój mocz. Chyba wolałbym być w tej chwili pijany. Jednakże znalazłem, w małej kieszonce na tyle moich spodni, malutką buteleczkę miodu pitnego (Jeremiasz zawsze wie co dobre). Odstawiłem go sobie na pralkę i zacząłem zajmować się codziennymi, łazienkowymi sprawami. Niestety moje spodnie nie mogły zostać przezeń wciągnięte, bo były oszczane, a ja na trzeźwo takim hardcorem nie jestem, ale koszula, mimo pewnych dziwnych śladów, nadal była zdatna do użytku. Założyłem ją więc na siebie, ogarnąłem włosy i już miałem wyjść na śniadanie (razem z moją miłością życia, czyli miodkiem pitnym) gdy usłyszałem trzask pod oknem. Mógł to być niedźwiedź, albo pies, albo choćby dachówka zlatująca z dachu, ale jakiś taki wewnętrzny instynkt przetrwania mówił mi, że należy sprawdzić co to. Uchyliłem więc okno i starannie przeczesałem wzrokiem krzaki, ale nic nie dostrzegłem. Nagle jednak, wprost pod moim nosem, wyłoniła się niebieska czapka bez daszka.
- Listonosz?! - krzyknąłem na równi z nim, najwidoczniej wcześniej miał nadzieję, że jednak byłem kimś innym, bo wyglądał na specjalnie zaczajonego w krzakach i rozczarowanego moim widokiem. Wiem, że urodziwy nie byłem, zwłaszcza na kacu, ale temu człowiekowi musiało coś leżeć na sumieniu. - Co pan tutaj niby robi?
- Oh..! - wyskoczył z kolczatej róży i zajął miejsce trochę dalej od okna - Listy przynoszę.
- I to dlatego czaił się pan pod oknem łazienki..? - uniosłem brew.
- Panienka ma okropnego psa. - wytłumaczył - Donoszę te paczuszki z narażeniem życia, a pan nie wiadomo o co mnie posądza..
- Czyli mam ją poprosić aby wyszła podpisać, tak? - kiwnął głową - No dobra... - wyszedłem z łazienki i zajrzałem do kuchni. Paskuda już dawno obżerała się beze mnie - Listonosz wpadł, masz mu coś podpisać...
<Emily?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz