- Co przez to rozumiesz..? - zaschło mi w gardle - Ożywa..?
- Słyszę staruszkę, która zawsze tędy chodziła.. - nagle faktycznie dało się usłyszeć tarcie filcu o podłogę - Miała schizofrenię, zawsze jakimś sposobem udało jej się otworzyć zamek i wychodziła na spacer. Potem wracała, zamykała się znowu i tak w kółko.. - wzdrygnął się i poczekał, aż dźwięki ucichną - ..wiejemy! - otworzył drzwi i pociągnął mnie za sobą w lewo, ale w mroku wpadliśmy na jakiś wózek - Ble.. - chyba wylaliśmy na siebie jakieś przeterminowane probówki - Cały się lepię..
- Teraz nie to jest najgorsze.. - znowu coś mi mignęło za nami - ...trza stąd wiać jak najszybciej. Bierz rzeczy i wiejemy. - podniosłem go za tył kołnierza i gdy szukał pamiętnika, ja schwyciłem misia i zacząłem biec. - Szybko!
- To nie w tę stronę! - krzyknął William - Musimy iść w lewo!
- Ale przecież przyszliśmy z prawej.. - wydawało mi się, że te doniczki po uschłych kwiatkach są znajome - .jestem pewien!
- Niemożliwe...- mruknął William - Na samym dole jest punkt przychodni, tam gdzie przywożą nowych. To jest przy wyjściu. Dźwięk butów taty zawsze dobiegał od tamtej strony. A to oznacza, że musimy się udać właśnie tam.. - wstał i spojrzał za siebie.
- Jesteś pewien? - spytałem ciut blady. - To nie czas na pomyłkę.
- Ja rzadko wychodziłem. - spojrzał na mnie - Nie znam całego szpitala. Ale zawsze wydawało mi się, że to powinno być tam. Gdy stąd uciekałem, biegłem na oślep, ale chyba jednak właśnie tam.. - rozejrzał się - W dodatku ta ciemnica mi nie pomaga..
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz