William dziwnie się zachowywał, ale szczerze przyzwyczaiłem się do tego. Zawsze gdy coś mu mocniej przydzwoniło w łeb, tracił całą pamięć i długo zachowywał się tak, jakby oszalał. Tym razem jednak, chyba przypomniał sobie coś ze swojej niejasnej dotąd historii. Mówił coś o tacie o szpitalu.. o co może chodzić?
- Ej, Will! - krzyknąłem wybiegając za nim - Wracaj tutaj! Jesteś w szpitalu, jesteś za słaby by gdzieś wyjechać!
- Ale ja nie chcę wyjechać! - krzyknął w moją stronę, nadal biegnąc jak oszalały w stronę drzwi - Ja chcę wrócić!
- Jesteś w Mieście, tutaj jest twój dom! - odepchnął mężczyznę, który akurat przechodził przez otwierane na domofon drzwi, po czym wpadł na schody i zaczął się z nich turlać. Zatrzymał się dopiero dwa piętra niżej, ale i tak zaraz poderwał się i na oślep, gnany desperacją i czystym przerażeniem, zaczął biec w stronę drzwi. Tam jednak zatrzymali go ochroniarze, zamknęli mu przed nosem drzwi i pozwolili, aby się o nie rozbił. Zaczął je drapać, a w pewnym momencie wręcz gryźć, na szczęście dopadłem go, zanim pozbawił się kolejnego zęba. Może i mu odrosną, ale...
- William! - złapałem jego wystraszoną i zakrwawioną twarz w dłonie - Uspokój się! Nic ci nie grozi. Poszedłeś do łazienki i upadłeś, uderzyłeś się w głowę. Ja jestem Phantom, znamy się już dwa lata. - spojrzał na mnie zaskoczony - Jesteś dwudziestolatkiem i jakoś nigdy nie spotkaliśmy kogoś, kogo nazwałeś ojcem.
- Kłamiesz! - krzyknął od razu - Mój tata na mnie tam czeka! On..!
- Gdzie..? - spytałem patrząc się na niego nadzwyczaj poważnie - Gdzie niby jest ten twój ojciec? - spojrzał na mnie zaskoczony - Potrafisz mi powiedzieć..?
- Eee..? - spojrzał na mnie dziwnie - No... jest.. tam..- wskazał drżącym palcem drzwi - Nie wiem dokładnie, ale...
- No to skoro nie wiesz dokładnie, to jaki sens ma takie nagłe zrywanie się z łóżka i lecenie na łeb na szyję. - spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem - Jak już wydobrzejesz, to poszukamy go razem, ok? - wyciągnąłem rękę, a William spojrzał na mnie wzrokiem zafascynowanego dziecka.
- Ok.. - podał mi dłoń i obydwaj ją sobie uścisnęliśmy. Tymczasem wokół nas zgromadziła się spora grupa ludzi i wyglądało na to, że wszystkim ulżyło, gdy ich pacjent się uspokoił.
Zabij go.
Nagle usłyszałem dziwny głos w mojej głowie, jakby jakąś pojedynczą, zbłąkaną sentencję, która budziła się we mnie w chwili, gdy patrzyłem na zapłakane oczy Willa.
Zabij go.
To było tak dalekie, a jednocześnie tak bliskie. W dodatku ten przekaz był wydawany na pewno przez mój własny mózg, bo uniosłem delikatnie rękę, która ruszyła w stronę szyi Williama. Ten jednak spojrzał na mnie dziwnie i moja dłoń od razu się cofnęła.
Nie, jednak nie. Jest niestabilny. Musisz poczekać. Poczekamy zatem. A potem zabijemy.
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz