Wyszedłem z ratusza, wziąłem bezimiennego kota na ręce i ruszyłem szukać tego zagubionego w akcji gnojka. Ten to zawsze na siebie jakieś kłopoty ściąga, a ja na tym cierpię; nie dość, że mam napalonego Williama na głowie to jeszcze ten clown; ja to mam pecha do ludzi.
W końcu wytropiłem go; siedział na ławce i strzelał rzęsami do jakiegoś blondyna, który klepał go po udzie. Wzdrygnąłem się na ten widok; zawsze gorszyły mnie zaloty pedałów, ale teraz wyjątkowo.. bo co tam robił William?! Najpierw mówi mi, że mnie kocha, a teraz puszcza się z jakimiś blondynami?! Co to ma być? Toż to ewidentna zdrada! Nie powinienem teraz rozhisteryzowany powinienem wpaść na plan, walnąć któregoś w twarz i krzyknąć "William, ty ściero jedyna"? Nie... aż taki nie byłem.
Piorunowałem tylko wzrokiem ich dwóch; to nie tak, że byłem zazdrosny, nieeee... to po prostu William jedno mówił, a drugie robił! Miałem nawet wrażenie, że mnie widzi i chichocze w duchu do mnie, a nie do tamtego typa.
<Williamie, tłumacz się :< >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz