Zaczęliśmy więc biec na pieszo w stronę jaskini. Tam mogło być ciężej: przykładowo jakaś osoba zaczaiłaby się w krzakach i zabrała małe ciałko wtedy, gdy ktoś wykonałby za nią czarną robotę. Musieliśmy więc uważać. Zwłoki oczywiście tarmosiła niezadowolona Shooter, bo brak jej udziału w defensywie nie osłabiał drużyny tak bardzo. Białowłosa biegła przodem, wyczuwając wrogów z daleka, Merry za nią, potem ja, a nasz korowód zamykał William, wyraźnie uszczęśliwiony moim wcześniejszym smutkiem. Swoją drogą.. do dość okrutne.
- Jeśli ktoś nas zaatakuje, to dajcie mi dziecko.. - zarządziła smoczyca - ..łatwiej będzie mi je ochronić. - kiwnęliśmy głowami.
Okazało się jednak, że nie było żadnej pułapki. Teren wokół jaskini był czysty, jakby nikt nie wpadł na ten pomysł. Zaskoczeni weszliśmy po prostu do jaskini, gdzie czekał na nas Bezimienny. Tam również nie spadła na nas żadna niespodzianka.
- Ooo, widzę, że zmęczeni po zadaniu.. - istota podeszła do nas ucieszona - ..i widzę, że ze zdobyczą w rękach.. - spojrzał na truchło dziecka, które musieliśmy zabić.
- Dlaczego? - spytałem sapiąc po biegu - Dlaczego kazałeś nam je zabić?
- Nie ma to znaczenia.. - Bezimienny chwycił truchło i podszedł do ogniska, tlącego się przy ołtarzu - ..nie ma znaczenia.. - powtórzył, po czym wrzucił je do ognia. - Gratulacje! Jako pierwsi ukończyliście zadanie, macie ode mnie punkcik!
<William>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz