Obudziłam się w postaci kota. Czułam ból w tymczasowych łapach i w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Metalowe kraty i podłoga wyłożona szorstkim, wełnianym kocem podpowiedziały mi, że jestem w schronisku. Zdarzyło mi się to drugi raz. Przedtem jak ,,odleciałam" Barry'emu udało się mnie zabrać zanim ktoś mnie zechciał. Teraz prawdopodobieństwo, że ktoś zapragnie przygarnąć takiego poranionego kocura o pomiętej sierści, jakim byłam, było nikłe, znikome wręcz. Słyszałam miauczenie kotów i warczenie psów. Usiadłam i czekałam. Byłam trochę podobna w takiej pozycji do posążków kotów w Egipcie. Kamienna i niewzruszona. Nagle drzwi otworzyły się i do środka weszło młode małżeństwo z 4-letnim synkiem. Bachor biegał niespokojnie i ostro ciągnął matkę za rękę. Jak sądzę wychowanie bezstresowe. Była nawet zabawna sytuacja ze mną i Barrym w roli głównej. Jechaliśmy pociągiem do Miasta Portowego na 7 urodziny Jareda, synka kuzyna Barry'ego. Siedzieliśmy na kanapie, naprzeciwko nas była identyczna. Na niej siedziała matka z dzieckiem na kolanach oraz starsza pani. Synek ciągle żuł, szarpał, bądź miętolił skrawek chusty tej starszej pani. Matka nie zwracała na swojego wychowanka. W końcu gdy chłopiec wytrącił staruszce zakupy z dłoni, zareagowaliśmy. Ja pomogłam staruszce zebrać pakunki, a Barry wdał się z tą matką w dyskusję.
- Nie mogłaby pani uspokoić swojego syna? Demoluje cały przedział -upomniał ją uprzejmym tonem. Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie mogę go za to ukarać. George jest wychowywany bezstresowo -odparłam, zaborczym gestem obejmując domniemanego Georga. Wymieniliśmy z Barrym porozumiewawcze spojrzenia. Wyjęłam paczkę gum do żucia i wzięłam sobie jedną. Żułam ją do momentu, póki nie była gumiasta i trudno do odlepienia. Wyjęłam ją z buzi i przykleiłam ją chłopcu do włosów. Matka się oburzyła:
- Co pani wyprawia?! Upadłaś na mózg?!
Barry pokazał na mnie palcem i powiedział:
- Ona też jest wychowana bezstresowo.
Zaśmiewaliśmy się z jej miny wiele razy. Teraz miałam wrażenie, że też trafiłam na ten trudny przypadek. Rodzina podchodziła od klatki do klatki, aż doszli do mnie. Niestety, zatrzymali się.
- Chcę tego! -wykrzyknął chłopiec. Zamarłam.
<cd. Jeremiasz (teraz pamiętasz?)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz