- I co? Tak po prostu pokonałaś setkę homunkulusów, sama, w pojedynkę? -nie dowierzała Maya. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Moim największym sprzymierzeńcem był proch, Is się też trochę przydała -odparłam. Usadowiłam się wygodniej na kanapie.- Mam mówić dalej, czy będziesz mi przerywać?
- No mów.
Maya podleciała pod sufit i skupiła się.
Krew lała się wszędzie, posoka barwiła rynsztoki i podłogę. Kolejne ciała spadały na ziemię, pozbawione życia. Byłam maszyną do zabijania, nikt nie uciekł od mojego gniewu.
- Zabijcie ją! Zabijcie! -krzyczeli co ważniejsi dowódcy, lecz chwilę później dołączali do trupów, wysadzeni, bądź zastrzeleni. Skupiłam na sobie ostrzał wroga. Kątem oka zarejestrowałam, że Isabelle udało się przekroczyć mur. Postanowiłam dać jej jeszcze trochę czasu. Pozwoliłam sobie zabić kilku następnych przeciwników, a potem zmieniłam się w mrok. Szukałam wzrokiem, jeśli można to tak nazwać, Belle. Zwróciłam się w stronę włazu 67. Jakiś wielki goryl walił pięściami, wielkością przypominającymi bochenki chleba, i wrzeszczał:
- Wychodź stamtąd szczurze!
Zdematerializowałam się, wyjęłam Glocka i strzeliłam mu parę razy w plecy. Padł bez życia. Ale gdzie jest Isabelle. Nagle właz otworzył się z hukiem, a ze środka wyszła Belle. Gdy tylko mnie zobaczyła odetchnęła z ulgą. Było to zgoła inne uczucie, niż to którym zwykle mnie częstowali. Pełne ufności, a nie przerażenia.
- To co? Idziemy?
- Jasne.
Pobiegłyśmy do kolejnego włazu, 67 wysadziłyśmy.
<cd. Isabelle, masz swoje 5 minut ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz