Wychodząc z mojego jaskrawo-niebieskiego domu, w ostatnim momencie złapałam kilka czekoladowych batonów, które schowałam do swojego niewielkiego plecaka. Stojąc w wąskim przedpokoju zarzuciłam go na plecy, a włosy pospiesznie związałam w przedziwny kształt, który na upartego można było nazwać "kokiem". Wyszłam, biorąc ze sobą malutkie klucze, ale nie zamknęłam domu. Nigdy nie obawiałam się, że jakiś nieproszony gość postanowi się do niego włamać i coś ukraść. W tym dziwnym i popapranym świecie, w którym ludzie ustalili to swoje jeszcze dziwniejsze prawo, istniały zasady, które były zbyt oczywiste, by zapisywać je na papierze.
Wilki tworzą watahy, konie biegają w stadach, ryby pływają w ławicach, a gęsi zawsze podróżują w kluczach. I tak jak wilk nie napadnie drugiego wilka, a ryba nie pożre pobratymca z ławicy, tak też złodziej nie okradnie złodzieja. Odwieczny porządek rzeczy. Nasze własne prawo, któego nie musimy spisywać.
Wyjęłam z kieszeni zgniło-zielonej bluzy ciemną czapkę z daszkiem, którą pospiesznie włożyłam na głowię, zakrywając swoje małe lisie uszy i ruszyłam wzdłuż drogi.
~***~
-Ponoć ktoś się tam zamknął.- do moich uszu dobiegł pewny siebie głos Peg. Dziewczyna, jak zwykle stała za ladą swojego sklepu z książkami, filami i płytami muzycznymi. Sklep nazywał się "Fathom i Synowie", chociaż ja nigdy nie wiedziałam skąd pomysł by tak nazwać księgarnię.- Siedzi tam już od kilku godzin, a drzwi zamknął na klucz, tak że nikt nie może wejść do środka.
Prychnęłam lekceważąco, a Peg widząc spojrzenie jakie jej posłałam, dodała zawzięcie:
-Nie żartuję! Frank mówił, że chłopak posługuje się jakimiś czarami. Nawijał o tym, jak przyłapał go na Czarnej Magii, ale bał się podejść bliżej i go złapać. Poza tym...
-Phi! Ale zmyślasz, Peg.- warknęłam z irytacją.- Jak mógł go przyłapać, skoro tamten zamknął drzwi na klucz, co?- moje spostrzeżenie na chwilę uciszyło piegowatą dziewczynę, ale tylko na kilka sekund.
-A ciebie nie interesuje co się tam dzieje?
-Szczerze? Ani trochę. Oczywiście, musimy założyć, że coś f a k t y c z n i e się tam dzieje. Znając ciebie, to mogą być tylko twe głupie domysły. Nic więcej.
-No wiesz co?!- Peg fuknęła z oburzeniem. Nie lubiła, gdy ktoś jej nie wierzył. Problem był w tym, że ja nie miała żadnych podstaw by ufać temu co mówi. Dziewczyna była wielką plotkarą, a słynęła z tego, że jej historie w połowie opierały się na własnych, fikcyjnych wymysłach, a w drugiej połowie na wymysłach innych. Bardzo chciałam jej wierzyć, ale Peg była marzycielką i często odpływała do swojego świata. Jednak była też moją starą znajomą, więc nie mogłam jej ignorować.
-Coś ci powiem, Peg. To miejsce nie ma nic wspólnego z czarami, ani innymi zabobonami.- mówiąc to wyciągnęłam dziewczynę na zewnątrz sklepu, pokazując budynek przed nami.- Jeśli ktoś się tam zamknął, to tylko z własnej głupoty.
-Tak? Na przykład?
-A bo ja wiem? Może wczoraj w nocy grał po pijaku ze swymi kumplami w "butelkę" i wybrał wyzwanie?- posłałam dziewczynie kpiący uśmiech.
-Ej! Naśmiewasz się ze mnie?
-Tylko troszeczkę. Tak czy owak, nie ma żadnych powodów do zmartwień. Moim zdaniem. Przecież się nie pali, nie?
Jak zwykle użyłam "właściwego" zwrotu we właściwym momencie. Usłyszałam za sobą trzask łamanego drewna, a potem głośny huk. Zupełnie jakby w okolicy wybuchnął sklep z fajerwerkami. Odwróciłyśmy się z Peg, a naszym oczom ukazał się płonący budynek.
-O cholera.- mruknęłam do siebie, gdyż w tym momencie nic innego nie przyszło mi do głowy.- No nieźle. Masz coś do picia?
-Jesteś okropna.- przyjaciółka posłała mi takie spojrzenie, że od razu poczułam się winna. Zaraz jednak wyjęła komórkę i wykręciła numer. Do straży pożarnej, jak mniemam.- A ty co tak sterczysz? Idź tam i sprawdź czy nikogo nie ma w środku!- krzyknęła do mnie.
-Ja? Niby jakim cudem?! Nie widzisz, że budynek p ł o n i e ?!
-A jak są ranni? Mówiłam ci, że ktoś zamknął się w pokoju. Umiesz otwierać zamki, czyż nie?- chciałam jej coś odpowiedzieć, dodać na swoją obronę, ale w tym momencie z budynku wybiegł chłopak. Czyli Peg mówiła prawdę- ktoś f a k t y c z n i e się tam zamknął.
-Hej, wszystko okej?- podeszłam do nieznajomego. A raczej zostałam na niego wepchnięta przez tą durną Peg, która zaraz potem jakby nic uciekła i zaczęła prowadzić ożywioną dyskusje przez telefon. Przez chwilę myślałam o tym by pokazać dziewczynie wymowny gest palcem, ale to chyba nie był najlepszy moment na nasze kłótnie. Szybko zapewniłam chłopaka, że nikomu nic się nie stało i zapewne Peg dzwoni po straż pożarną. Chwilę później usłyszeliśmy dźwięk syren. Super, przyjechała też policja, pomyślałam, a niechęć musiałam mieć wypisaną na twarzy.
-Będę musiała złożyć zeznania.- odparłam i wstałam by podejść do gliniarzy. Poczułam dotyk na ręku. To ten chłopak złapał mnie za nadgarstek. Nie byłam tym zachwycona, zwłaszcza, że dotykanie mnie było surowo zabronione. A szczególnie w takie dni, gdy nie byłam w dobrym nastroju. Zapytał mnie o imię, a ja podałam mu je na odczepne, zapominając na chwilę jak bardzo go nienawidzę:
-Nina.
Następna część była już tylko formalnością. Wdałam się w ożywioną dyskusje z policjantem, który najwyraźniej nie należał do najbardziej uprzejmych ludzi na świecie. Zgodziłam się jednak zeznawać dla świętego spokoju. Poza tym nie musiałam z nimi nigdzie jechać. Właściwie to nie było aż tak źle, do póki nie usłyszałam jednego, dobijającego zdania:
-Hm... wyglądasz mi jakoś znajomo.- zauważył jeden z policjantów i zaczął mi się przyglądać badawczo.- Możesz na chwilę zdjąć czapkę? Tak będzie prościej.
Że co proszę?!, pomyślałam, Co TO ma znaczyć?! Nie mogłam zdjąć czapki, bo odsłoniłaby moje lisie uszy. Zerknęłam nieufnie na człowieka, nazywającego się "stróżem prawa", który tak po prostu kazał mi ściągnąć bejsbolówkę. Ten wydawał się niezadowolony, ale zaraz jego oblicze się rozjaśniło.
-Och, to ty! Napisałaś "Uciekiniera", prawda? W książce jest zdjęcie...- teraz to ja się rozpromieniłam. Chodziło tylko o książki, nic więcej. Poza tym policjant wydał się milszy, gdy dowiedział się kim jestem. To znaczy, kim byłam częściowo. Po skończonej rozmowie i składaniu nudnych zeznać (które dzięki jednemu policjantowi potrwały trochę krócej) znów podeszłam do chłopaka, który wybiegł z płonącego budynku.
-Hej, Jalā co tu się właściwie stało, co?- spytałam się nieznajomego, gdy usiadłam obok. Wyjęłam z plecaka baton i jakby nigdy nic zaczęłam go jeść. Drugi rzuciłam obcemu chłopakowi.
-Co to znaczy? Jak mnie nazwałaś?
-Aaaa, Jalā . To w języku hindi znaczy "spalony".- pokazałam z rozbawieniem na jego bluzkę, a on zaśmiał się krótko.- A teraz odpowiedz na pytanie. No i przede wszystkim, jak masz na imię?
<c.d. Helia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz