Zobaczyłam całą sytuację przez niezamknięte drzwi.
Wpadłam za nieznajomą do dziwnego gabinetu.
-Kolejna! - wrzasnął człowiek w kitlu.
Złapał mnie za rękę i spróbował ją wykręcić.
Kopnęłam go stopą w brzuch i wyleciałam za szatynką.
Wylądowała na dachu sąsiedniego budynku.
Osiem pięter niżej.
Otworzyłam oczy z przerażenia.
Poleciałam do niej. Oczy miała otwarte i patrzyła na mnie, jakby pełna zaciekawienia.
-Isabelle? Wszystko ok?
Byłam zszokowana.
-Skąd wiesz jak się nazywam?
Uśmiechnęła się słabo.
-Mówiłaś mi kiedyś.
-Aha.
Wstałam i popatrzyłam na nią. Kałuża krwi wokół niej zwiększała się z każdą chwilą.
Zastanawiałam się jakim cudem jeszcze jest przytomna.
Co teraz zrobić?
Nosi fioletowy płaszcz ,ale tamci wyraźnie jej nie lubią.
Za tamta Chinka... Wręcz przeciwnie.
Zabrałam czarnowłosej pistolet. W sumie to nie do końca byłam pewna czy byłabym w stanie z niego strzelić
Nie miałam nawet pojęcia czy jest naładowany ani jeśli nie, jak go załadować. Postanowiłam zdać się na farta. Wleciałam z powrotem do pokoju.
Drobna dziewczyna zobaczyła mnie pierwsza.
Wyrwała mi broń, zastrzeliła doktora i pielęgniarkę.
Upadli na podłodze z głuchym stuknięciem.
Na twarzach nadal mieli wypisane zdziwienie.
Tymczasem zabójczyni niczym się nie przejęła.
Wzięła jakieś strzykawki z szafek.
-Umiałabyś zabrać mnie do Eleny?
Zastanowiłam się.
-Chyba tak.
-No to dajesz.
Złapałam ją pod ramiona.
I poleciałam do fioletowej.
Poszło o wiele ciężej niż wcześniej ,ale i tak w duchu cieszyłam się ,że nie jest większa.
Chinka obejrzała Elenę.
-Wyliże się z tego.
Nie byłam taka pewna. Spadła z ośmiu pięter i uderzyła w dach.
-Jesteś pewna?
-Tak. - odpowiedziała z przekonaniem.
-Tutaj przecież nie możemy jej w żaden sposób pomóc. Zabierzemy ją do szpitala?
Pokręciła przecząco głową.
-Policja mogłaby się tym zainteresować.
-To co robimy?
Kobieta przygryzła wargi.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
-Może gdzieś ma telefon? Mogłybyśmy sprawdzić ostatnio wybierane.
-Dobry pomysł.
Po dłuższej chwili szatynka znalazła telefon.
Był w przedniej kieszeni więc przetrwał prawie niezniszczony.
W ostatnio wybieranych najczęściej powtarzał się jakiś "Barry".
Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.
-Cześć, Elena. Co słychać?
-Tu Isabelle...
-O cześć, coś się stało?
Skąd on mnie zna!?
Machnęłam ręką i kontynuowałam.
-Elena spadła z ośmiu pięter.
Przez chwilę nic nie słyszałam.
-Gdzie jesteście?
-Na jakimś dachu, obok Niezależnej Służby.
Barry przeklął cicho.
-Dacie rade jakoś zejść na dół?
Popatrzyłam na malutką ulice w dole.
Zakręciło mi się w głowie.
-Chyba tak.
-Będę czekał.
Rozłączyliśmy się.
-I co?
-Będzie czekał na dole.
-Ok. Weź Elenę. - powiedziała.
Skoczyła w dół i w ostatnim momencie złapała się krawędzi dachu.
Wybiła szybę nogami i wskoczyła do środka. Wleciałam za nią. W gabinecie nikogo nie było.
Szybko przeszłyśmy przez korytarz i dopadłyśmy windę. Zjazd na dół zajął nam sześć minut.
Wpakowałyśmy się do auta w którym siedział Barry.
Ten pojechał kilka ulic dalej i wjechał w jakąś ciemną uliczkę.
Zrobił Elenie prowizoryczny opatrunek i pojechaliśmy do ich mieszkania.
<cd. Elena>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz