Na bloga zawitała nowa rasa, efryci.
Na pomysł wpadła i opis stworzyła RingaXD.
Dziękujemy za pomoc w rozwijaniu bloga, a członków zachęcamy do zapoznania się z nowością.
Pozdrawiamy,
Administracja.
31 sierpnia 2015
31 sierpnia 2015
Od Merry cd. Amadeusz
Moje nerwy były w strzępach.
Wczoraj Amadeusz wykręcił się od lekcji, bo niby był strasznie zmęczony.
Bałam się ,że Sarze stanie się coś poważnego.
Wiedziałam też ,że sprawienie ,by cokolwiek z magii mi się udało jest prawie niemożliwe.
Z drugiej strony mogłabym zrobić jeszcze komuś krzywdę.
Po prostu nie mam w tym kierunku uzdolnień!
Potrząsnęłam głową ,jakbym próbowała pozbyć się złych myśli.
-Muszę coś ze sobą zrobić. -syknęłam i wpadł mi do głowy bardzo dobry pomysł.
Wzięłam łuk i kołczan i wyszłam przez okno.
Zeskoczyłam na ziemię i wycelowałam w balkon pokoju panieneczki Lu.
Włożyłam kartkę grot i wytrzeliłam.
Strzała przeleciała przez uchylone okno i trafiła prosto w lakier do paznokci Jul.
Szklana buteleczka pękła pod wpływem uderzenia ochlapując cały pokój na błyszczący różowy.
Obydwie dziewczyny odskoczyły i zasłoniły oczy.
Julie wrzasnęła.
Ha, i kto powiedział ,że zwykłe metody są gorsze od magii?
Uśmiechnęłam i umknęłam w pobliski las znaleść kolejne cele.
Wyczułam Amadeusza zanim jeszcze usłyszałam jego kroki.
Skradał się całkiem nieźle, ale to było zdecydowanie za mało by się do mnie podkraść.
Równie dobrze mógły krzyknąć: Tu jestem!
Wyszczerzyłam się i naciągnęłam cięciwę.
Następnie jednym, szybkim ruchem obróciłam się i strzeliłam w drzewo, dziesięć centymetrów nad jego głową.
Nie musiałam sprawdzać czy się udało. Czułam ,że mi wyszło, a krzyk chłopaka tylko to potwierdził.
-Skąd wiedziałaś ,że tu jestem? -zapytał
-Usłyszałam cię już dawno temu. Szedłeś jak słoń w składzie porcelany.
-Naprawdę? No, coż starałem się.
-A po co tu przyszłeś?
-Noo, mieliśmy ćwiczyć, pamiętasz?
-Tak.- burknęłam, nagle w złym humorze.
-Zaczynamy?
-Tu?
-Czemu nie?
Wzruszyłam ramionami i odrzuciłam łuk.
-Co mam robić?
-Najpierw musisz się rozluźnić.
Jedna z moich brwi powędrowała do góry.
-No, co? Mnie tak uczyli. Nie usiągniesz konkretnego zaklęcia, gdy będą toba kierowały emocje.
Wywróciłam oczami.
-Nie możemy od razu przejść do tamtego zaklęcia?
-Nie da się nauczyć tylko jednego zaklęcia. Tym bardziej tak trudnego. Musisz wcześniej poznać podstawy.
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu.
-Kontynuujmy .
<cd. Amadeusz
Kocham podnosić tylko jedną brew do góry.
Potrafię to nawet w rzeczywistości :-P>
Bałam się ,że Sarze stanie się coś poważnego.
Wiedziałam też ,że sprawienie ,by cokolwiek z magii mi się udało jest prawie niemożliwe.
Z drugiej strony mogłabym zrobić jeszcze komuś krzywdę.
Po prostu nie mam w tym kierunku uzdolnień!
Potrząsnęłam głową ,jakbym próbowała pozbyć się złych myśli.
-Muszę coś ze sobą zrobić. -syknęłam i wpadł mi do głowy bardzo dobry pomysł.
Wzięłam łuk i kołczan i wyszłam przez okno.
Zeskoczyłam na ziemię i wycelowałam w balkon pokoju panieneczki Lu.
Włożyłam kartkę grot i wytrzeliłam.
Strzała przeleciała przez uchylone okno i trafiła prosto w lakier do paznokci Jul.
Szklana buteleczka pękła pod wpływem uderzenia ochlapując cały pokój na błyszczący różowy.
Obydwie dziewczyny odskoczyły i zasłoniły oczy.
Julie wrzasnęła.
Ha, i kto powiedział ,że zwykłe metody są gorsze od magii?
Uśmiechnęłam i umknęłam w pobliski las znaleść kolejne cele.
***
Wyczułam Amadeusza zanim jeszcze usłyszałam jego kroki.
Skradał się całkiem nieźle, ale to było zdecydowanie za mało by się do mnie podkraść.
Równie dobrze mógły krzyknąć: Tu jestem!
Wyszczerzyłam się i naciągnęłam cięciwę.
Następnie jednym, szybkim ruchem obróciłam się i strzeliłam w drzewo, dziesięć centymetrów nad jego głową.
Nie musiałam sprawdzać czy się udało. Czułam ,że mi wyszło, a krzyk chłopaka tylko to potwierdził.
-Skąd wiedziałaś ,że tu jestem? -zapytał
-Usłyszałam cię już dawno temu. Szedłeś jak słoń w składzie porcelany.
-Naprawdę? No, coż starałem się.
-A po co tu przyszłeś?
-Noo, mieliśmy ćwiczyć, pamiętasz?
-Tak.- burknęłam, nagle w złym humorze.
-Zaczynamy?
-Tu?
-Czemu nie?
Wzruszyłam ramionami i odrzuciłam łuk.
-Co mam robić?
-Najpierw musisz się rozluźnić.
Jedna z moich brwi powędrowała do góry.
-No, co? Mnie tak uczyli. Nie usiągniesz konkretnego zaklęcia, gdy będą toba kierowały emocje.
Wywróciłam oczami.
-Nie możemy od razu przejść do tamtego zaklęcia?
-Nie da się nauczyć tylko jednego zaklęcia. Tym bardziej tak trudnego. Musisz wcześniej poznać podstawy.
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu.
-Kontynuujmy .
<cd. Amadeusz
Kocham podnosić tylko jedną brew do góry.
Potrafię to nawet w rzeczywistości :-P>
29 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Elena
Czułam ,że tego dnia coś się zmieni.
Wstałam z łóżka i uznałam ,że już trochę za długo się nad sobą użalam.
Siedzenie w bezruchu prze trzy godziny zakrawa o wariactwo.
Zdecydowanie trzeba się z tego wyrwać.
Wyprostowałam się i syknęłam z bólu.
Moje mięśnie były zdrętwiałe i najchętniej posiedziałyby jeszcze trochę pośród zwałów kołdry.
O nie, co to to nie.
Pora na jakiś wysiłek fizyczny.
Spacerek? Niech będzie.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam ku drzwiom.
-Idziesz do sklepu? - spytała Elena.
-Taak.
-Kupisz kawę?
-Jasne- wzruszyłam ramionami.
Zbiegłam po schodach i rzuciłam się ku świeżemu powietrzu.
Odetchnęłam głęboko i skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę.
Okazała się Fiołkową.
Coż, za ironia -pomyslałam, bo zapach unoszący się tam w powietrzu z kwiatami miał mały związek.
Skręciłam w główną ulicę na której zapach spalin maskował bardziej nieprzyjemne wonie.
Minęłam rondo i kontuowałam swój spacer.
***
Jakieś pół godziny po zachodzie słońca weszłam do sklepu.
Weszłam po schodach i przywitałam się z sprzewadczynią.
Kupiłam kawę i stanęłam na pierwszym stopniu.
Chciałam postawić następną stopę, ale straciłam równowagę.
Przewróciłam się i przekoziołkowałam na sam dół.
Uderzyłam z impetem o ścianę, spróbowałam wstać. Oparłam się na szybie z okna, ale ta ustąpiła.
Wypadłam przez okno i przeklnęłam w głowie sprzątaczkę ,która chciała przewietrzyć.
W następnej chwili zetknęłam się z chodnikiem.
<cd. Elena
W zamyśle metoda uderzenia w głowę, miałą zadziałać :-P>
Czułam to, jakby to wisiało w powietrzu.
Wstałam z łóżka i uznałam ,że już trochę za długo się nad sobą użalam.
Siedzenie w bezruchu prze trzy godziny zakrawa o wariactwo.
Zdecydowanie trzeba się z tego wyrwać.
Wyprostowałam się i syknęłam z bólu.
Moje mięśnie były zdrętwiałe i najchętniej posiedziałyby jeszcze trochę pośród zwałów kołdry.
O nie, co to to nie.
Pora na jakiś wysiłek fizyczny.
Spacerek? Niech będzie.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam ku drzwiom.
-Idziesz do sklepu? - spytała Elena.
-Taak.
-Kupisz kawę?
-Jasne- wzruszyłam ramionami.
Zbiegłam po schodach i rzuciłam się ku świeżemu powietrzu.
Odetchnęłam głęboko i skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę.
Okazała się Fiołkową.
Coż, za ironia -pomyslałam, bo zapach unoszący się tam w powietrzu z kwiatami miał mały związek.
Skręciłam w główną ulicę na której zapach spalin maskował bardziej nieprzyjemne wonie.
Minęłam rondo i kontuowałam swój spacer.
***
Jakieś pół godziny po zachodzie słońca weszłam do sklepu.
Weszłam po schodach i przywitałam się z sprzewadczynią.
Kupiłam kawę i stanęłam na pierwszym stopniu.
Chciałam postawić następną stopę, ale straciłam równowagę.
Przewróciłam się i przekoziołkowałam na sam dół.
Uderzyłam z impetem o ścianę, spróbowałam wstać. Oparłam się na szybie z okna, ale ta ustąpiła.
Wypadłam przez okno i przeklnęłam w głowie sprzątaczkę ,która chciała przewietrzyć.
W następnej chwili zetknęłam się z chodnikiem.
<cd. Elena
W zamyśle metoda uderzenia w głowę, miałą zadziałać :-P>
28 sierpnia 2015
Od Amadeusza c.d. Merry
Dzięki temu całemu zamieszaniu z Sarą, mogłem na parę dni wrócić do domu i uzupełnić swoją niekompletną garderobę. Przynajmniej zacząłem wyglądać, jak człowiek, a nie jakiś dziwak. Moja matka siedziała w jednym z pokojów gościnnych przy dziewczynie, do którego niedawno weszła Merry. Spojrzałem na Stefana, który kiwał się, jak zwykle na moim ramieniu. Patrzył na mnie stanowczo.
-No dobra, pójdę do nich. - Prychnąłem pod nosem i pociągnąłem za klamkę. W pokoju panował grobowy nastrój.
-Co z nią? - Spytałem cicho wskazując na nieprzytomną Sarę.
-Jest w zaawansowanej śpiączce. Zaklęcie typu D. - Odparła moja rodzicielka.
-O kurde, to kiepsko.- Gwizdnąłem. Merry i matka spojrzały się na mnie z naganą w oczach. - No co? Naprawdę mi przykro.
-Nie wiem, jak rzuciłam to zaklęcie, a mam je teraz odwrócić... To po prostu niewykonalne. - Białowłosa się załamała.
-Spokojnie. Znajdziemy na to jakiś sposób. - Moja matka pogładziła ją pocieszająco po plecach.
-Właśnie, coś się poradzi. - Próbowałem poprawić swój wizerunek zimnego drania. Rodzicielka spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
-No jasne! - Klasnęła w dłonie. - Amadeuszu, pomożesz Merry opanować to zaklęcie i rozwikłać ten problem. Na ten czas możecie zostać tutaj, bym mogła wam w razie czego pomóc.
-Dobry pomysł! - Merry pochwyciła entuzjazm mojej matki mimo , że znała moje umiejętności magiczne, ale raczej ich brak.
-Czy ja wiem?- Zerknąłem na nie niepewnie. - Może Luzia, by się lepiej nadała?
-Lu ma swoje sprawy i swoje życie, a Merry i Sara to twoje znajome, więc ty się tym zajmiesz. - Odparła twardo.
-Eh, niech będzie. - Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w nieprzytomną dziewczynę. Coś czuję, że trochę nam się zejdzie.
[Merry?]
-No dobra, pójdę do nich. - Prychnąłem pod nosem i pociągnąłem za klamkę. W pokoju panował grobowy nastrój.
-Co z nią? - Spytałem cicho wskazując na nieprzytomną Sarę.
-Jest w zaawansowanej śpiączce. Zaklęcie typu D. - Odparła moja rodzicielka.
-O kurde, to kiepsko.- Gwizdnąłem. Merry i matka spojrzały się na mnie z naganą w oczach. - No co? Naprawdę mi przykro.
-Nie wiem, jak rzuciłam to zaklęcie, a mam je teraz odwrócić... To po prostu niewykonalne. - Białowłosa się załamała.
-Spokojnie. Znajdziemy na to jakiś sposób. - Moja matka pogładziła ją pocieszająco po plecach.
-Właśnie, coś się poradzi. - Próbowałem poprawić swój wizerunek zimnego drania. Rodzicielka spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
-No jasne! - Klasnęła w dłonie. - Amadeuszu, pomożesz Merry opanować to zaklęcie i rozwikłać ten problem. Na ten czas możecie zostać tutaj, bym mogła wam w razie czego pomóc.
-Dobry pomysł! - Merry pochwyciła entuzjazm mojej matki mimo , że znała moje umiejętności magiczne, ale raczej ich brak.
-Czy ja wiem?- Zerknąłem na nie niepewnie. - Może Luzia, by się lepiej nadała?
-Lu ma swoje sprawy i swoje życie, a Merry i Sara to twoje znajome, więc ty się tym zajmiesz. - Odparła twardo.
-Eh, niech będzie. - Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w nieprzytomną dziewczynę. Coś czuję, że trochę nam się zejdzie.
[Merry?]
28 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Joe'go
- Mam prośbę. Nawet dwie -powiedziałam, podchodząc do niego. Wręczyłam mu moją wypitą do połowy kawę latte.
- Co to? -zapytał głupio. Ale cóż można się spodziewać o facecie na kacu?
- Kawa. Może nie jest to espresso, ale powinno przywrócić cię do stanu używalności. To taka moja mała łapówka. Potem podwiozę cię do Starbucksa.
- Co chcesz? -zmarszczył brwi w lekkim niepokoju. No wiesz! Tyle razem przeszliśmy, a ty nadal mi nie ufasz! Właśnie zdałam sobie sprawę, że lubię Joe'go. Ja L U B I Ę Joe'go. Gorszej zażyłości nie mogłam sobie wyobrazić. Prywatny zabójca stawia zaprzyjaźnionemu glinie kawę w kawiarni. (śmiech na sali)
- Po pierwsze: gdy jesteś pijany nie dzwoń do Airis o 3 nad ranem z wyznaniem miłości -oznajmiłam.
- Co?! -zdębiał.- Powiedz, że tego nie zrobiłem...
Ukrył twarz w dłoniach, co było niezłym osiągnięciem, bo w ręce nadal trzymał mój/jego napój.
- Zrobiłeś -dobiłam go.
- Powiedziałem jej to?! -W jego głosie brzmiało przerażenie.
- Cóż, usłyszała tylko ko..., ale wiesz. Dla niej to znaczyło prawdopodobnie nokaut, kontakt operacyjny, niemiecka lokomotywa spalinowa, czy kuratorium oświaty, mnie nie tak łatwo oszukać. Dodatkowo zapytałam się o to Barry'go.
Poprawiłam trzymaną w ramionach Grainne.
- Ale ona nic nie wie? spytał z nadzieją.
- Tak. Masz szczęście, Joe.
- Kiedy ci to powiedziała?
- Zadzwoniła dziś rano.
Westchnął.
- A ta druga prośba?
- Popilnuj chwilę Grainne. Muszę iść jeszcze do jednego sklepu, ale tam nie wpuszczają dzieci. Weź moje kluczyki do samochodu i zapnij ja w foteliku. A. Możesz się poczęstować aspiryną. Jest gdzieś z tyłu w kieszeni fotela.
Podałam mu małą.
- Spakuj też te... zakupy -Z niesmakiem popatrzyłam na zakupione toboły. W jednym momencie zmieniłam nastrój. Uśmiechnęłam się szeroko i nie czekając na jego odpowiedź, rzuciłam:- Dziękuję!
Truchtem pobiegłam do następnej ulicy. Usłyszałam tylko, jak Joe woła za mną:
- A gdzie postawiłaś auto?!
Nie odpowiedziałam. Bieg rozgrzał mnie trochę. Krew w rękach zaczęła krążyć. Grainne była ciężka, gdy się z nią stało godzinę w sklepie dla dzieci. Wydawało mi się, że nabrała ciałka od wczoraj, ale może to tylko moja wybujała wyobraźnia. Skręciłam w ślepą uliczkę i podeszłam już wolniejszym krokiem do ściany. Zapukałam 7 razy w kamień i czekałam. Po zaledwie 2 sekundach równy kwadrat oderwał się od ściany, tajne drzwi stanęły przede mną otworem. Nielegalna sprzedaż bronią odbywała się właśnie tutaj. W centrum miasta. Gdy pomyślałam sobie o Joe'm czekającym zaledwie dwie przecznice dalej, prawie się uśmiechnęłam. Prawie.
Po uzupełnieniu zapasów broni, wróciłam do przyjaciela Airis. Rozglądał się wokoło przestraszonym wzrokiem.
- Co się stało? -zapytałam, opierając się o samochód. Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Yyy... Zgubiłem dziecko -wyznała, prawie rwąc włosy z głowy.
- Słucham?! -wydarłam się.
- Położyłem Grainne w foteliku i zacząłem szukać aspiryny. Gdy odwróciłem się w jej stronę, to już jej nie było.
-Zamorduję cię -wysyczałam.
- Nie wątpię, że byłabyś do tego zdolna -bąknął Joe.
- Boże, co za ironia. Czy mam zadzwonić na policję w tej sprawie, czy łaskawie policjant, który tutaj jest ruszyłby zawszony tyłek?
<cd. Joe'go>
- Co to? -zapytał głupio. Ale cóż można się spodziewać o facecie na kacu?
- Kawa. Może nie jest to espresso, ale powinno przywrócić cię do stanu używalności. To taka moja mała łapówka. Potem podwiozę cię do Starbucksa.
- Co chcesz? -zmarszczył brwi w lekkim niepokoju. No wiesz! Tyle razem przeszliśmy, a ty nadal mi nie ufasz! Właśnie zdałam sobie sprawę, że lubię Joe'go. Ja L U B I Ę Joe'go. Gorszej zażyłości nie mogłam sobie wyobrazić. Prywatny zabójca stawia zaprzyjaźnionemu glinie kawę w kawiarni. (śmiech na sali)
- Po pierwsze: gdy jesteś pijany nie dzwoń do Airis o 3 nad ranem z wyznaniem miłości -oznajmiłam.
- Co?! -zdębiał.- Powiedz, że tego nie zrobiłem...
Ukrył twarz w dłoniach, co było niezłym osiągnięciem, bo w ręce nadal trzymał mój/jego napój.
- Zrobiłeś -dobiłam go.
- Powiedziałem jej to?! -W jego głosie brzmiało przerażenie.
- Cóż, usłyszała tylko ko..., ale wiesz. Dla niej to znaczyło prawdopodobnie nokaut, kontakt operacyjny, niemiecka lokomotywa spalinowa, czy kuratorium oświaty, mnie nie tak łatwo oszukać. Dodatkowo zapytałam się o to Barry'go.
Poprawiłam trzymaną w ramionach Grainne.
- Ale ona nic nie wie? spytał z nadzieją.
- Tak. Masz szczęście, Joe.
- Kiedy ci to powiedziała?
- Zadzwoniła dziś rano.
Westchnął.
- A ta druga prośba?
- Popilnuj chwilę Grainne. Muszę iść jeszcze do jednego sklepu, ale tam nie wpuszczają dzieci. Weź moje kluczyki do samochodu i zapnij ja w foteliku. A. Możesz się poczęstować aspiryną. Jest gdzieś z tyłu w kieszeni fotela.
Podałam mu małą.
- Spakuj też te... zakupy -Z niesmakiem popatrzyłam na zakupione toboły. W jednym momencie zmieniłam nastrój. Uśmiechnęłam się szeroko i nie czekając na jego odpowiedź, rzuciłam:- Dziękuję!
Truchtem pobiegłam do następnej ulicy. Usłyszałam tylko, jak Joe woła za mną:
- A gdzie postawiłaś auto?!
Nie odpowiedziałam. Bieg rozgrzał mnie trochę. Krew w rękach zaczęła krążyć. Grainne była ciężka, gdy się z nią stało godzinę w sklepie dla dzieci. Wydawało mi się, że nabrała ciałka od wczoraj, ale może to tylko moja wybujała wyobraźnia. Skręciłam w ślepą uliczkę i podeszłam już wolniejszym krokiem do ściany. Zapukałam 7 razy w kamień i czekałam. Po zaledwie 2 sekundach równy kwadrat oderwał się od ściany, tajne drzwi stanęły przede mną otworem. Nielegalna sprzedaż bronią odbywała się właśnie tutaj. W centrum miasta. Gdy pomyślałam sobie o Joe'm czekającym zaledwie dwie przecznice dalej, prawie się uśmiechnęłam. Prawie.
Po uzupełnieniu zapasów broni, wróciłam do przyjaciela Airis. Rozglądał się wokoło przestraszonym wzrokiem.
- Co się stało? -zapytałam, opierając się o samochód. Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Yyy... Zgubiłem dziecko -wyznała, prawie rwąc włosy z głowy.
- Słucham?! -wydarłam się.
- Położyłem Grainne w foteliku i zacząłem szukać aspiryny. Gdy odwróciłem się w jej stronę, to już jej nie było.
-Zamorduję cię -wysyczałam.
- Nie wątpię, że byłabyś do tego zdolna -bąknął Joe.
- Boże, co za ironia. Czy mam zadzwonić na policję w tej sprawie, czy łaskawie policjant, który tutaj jest ruszyłby zawszony tyłek?
<cd. Joe'go>
27 sierpnia 2015
Od Joe'go c.d. Eleny
Czy ta mała właśnie coś powiedziała? Czy to w ogóle normalne? Jednak Elena nie raczyła mi tego wyjaśnić, tylko palnęła tą swoją "złotą" radą na leczenie kaca. Dzięki temu uświadomiłem sobie jedną, niezwykle istotną sprawę.
-Cholera! Zapomniałem kupić kawę. - Byliśmy już spory kawałek za spożywczakiem.
-Uuu, biedaczysko... - Kobieta uśmiechnęła się ironicznie. - To zawsze zostaje sok z ogórków kiszonych.
-Czy ja ci wyglądam na faceta, który pija takie świństwo? - Bolała mnie głowa i miałem ochotę zakopać się w łóżku. Tymczasem wieczorem miałem skoczyć jeszcze do pracy. Tylko o tym marzyłem. O pisaniu raportów na gigantycznym kacu.
- Tak. - Elena skinęła stanowczo głową. - W twoim stanie to raczej jesteś gotowy na wszystko, byle tylko pozbyć się tego paskudnego kaca.
-Znęcaj się dalej nad biednym stworzeniem. - Mruknąłem żałośnie.
-Chcesz? - Na ustach Elci pojawił się szyderczy uśmiech.
-Nie. - Pokręciłem przecząco głową. - Nad Barry'm też się tak pastwisz?
- Czasami, ale rzadko, bo go lubię bardziej od ciebie. - Pokazała mi język.
-Miło. - Miałem się właśnie pożegnać, gdy mała się obudziła i spojrzała na mnie.
-O, Grainne! Obudziłaś się malutka. - Elena wydawała się być zachwycona tą dziwną istotą.
-Dałaś jej imię? - Spojrzałem na nią zdziwiony.
-A czemu nie? - Oburzyła się. - W końcu każdy powinien mieć jakoś na imię.
-Dokładnie. - Mała przytaknęła. Jak na niemowlaka, była całkiem dobrze rozwinięta.
-No dobrze, niech wam będzie. - Powiedziałem zrezygnowany. - Ja lecę, do zobaczenia!
Odchodziłem powoli, gdy Elena mnie zawołała.
-Ej, Joe!
-O co chodzi? - Odwróciłem się powoli.
[Elena? Przepraszam za tak nudne opowiadanie, ale złapał mnie jakiś kompletny brak pomysłów :C Zostawiam resztę w twoich rękach]
-Cholera! Zapomniałem kupić kawę. - Byliśmy już spory kawałek za spożywczakiem.
-Uuu, biedaczysko... - Kobieta uśmiechnęła się ironicznie. - To zawsze zostaje sok z ogórków kiszonych.
-Czy ja ci wyglądam na faceta, który pija takie świństwo? - Bolała mnie głowa i miałem ochotę zakopać się w łóżku. Tymczasem wieczorem miałem skoczyć jeszcze do pracy. Tylko o tym marzyłem. O pisaniu raportów na gigantycznym kacu.
- Tak. - Elena skinęła stanowczo głową. - W twoim stanie to raczej jesteś gotowy na wszystko, byle tylko pozbyć się tego paskudnego kaca.
-Znęcaj się dalej nad biednym stworzeniem. - Mruknąłem żałośnie.
-Chcesz? - Na ustach Elci pojawił się szyderczy uśmiech.
-Nie. - Pokręciłem przecząco głową. - Nad Barry'm też się tak pastwisz?
- Czasami, ale rzadko, bo go lubię bardziej od ciebie. - Pokazała mi język.
-Miło. - Miałem się właśnie pożegnać, gdy mała się obudziła i spojrzała na mnie.
-O, Grainne! Obudziłaś się malutka. - Elena wydawała się być zachwycona tą dziwną istotą.
-Dałaś jej imię? - Spojrzałem na nią zdziwiony.
-A czemu nie? - Oburzyła się. - W końcu każdy powinien mieć jakoś na imię.
-Dokładnie. - Mała przytaknęła. Jak na niemowlaka, była całkiem dobrze rozwinięta.
-No dobrze, niech wam będzie. - Powiedziałem zrezygnowany. - Ja lecę, do zobaczenia!
Odchodziłem powoli, gdy Elena mnie zawołała.
-Ej, Joe!
-O co chodzi? - Odwróciłem się powoli.
[Elena? Przepraszam za tak nudne opowiadanie, ale złapał mnie jakiś kompletny brak pomysłów :C Zostawiam resztę w twoich rękach]
24 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
Ja wracałam do zdrowia. Is przeciwnie. Całe dnie siedziała w swoim pokoju. Przynajmniej tym, który jej wygospodarowałam na ten czas. Sesje z doktorem odbywały się teraz codziennie. Belle zawsze wtedy wracała cicha i zasmucona. Zamykała się i nie widywałam jej już częściej niż na pory obiadowe. Niepokoiło mnie to, ale wiedziałam, że te spotkania są jej potrzebne.
- Myślisz, że długo jeszcze będzie... taka? -zapytałam, któregoś wieczory Barry'ego. Podniósł głowę znad czytanej książki i zamyślił się.
- To możliwe. Ale Elen... ona potrzebuje czasu. Ja nie wyobrażam sobie, jak ja musiałbym się zachowywać. I tak radzi sobie całkiem nieźle.
Rzeczowość jego tonu uspokoiła moje lekko zachwiane samopoczucie. Położyłam się na kanapie i przetarłam zmęczone oczy.
- Czasami mam od tego wszystkiego odpocząć. Wyjechać gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie zna -wyznałam. Barry spojrzał na mnie z nostalgią.
- Wiem.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- A co u Hay Lin? -zapytał w końcu. Chinka wyprowadziła się od nas kilka dni temu.- Nie żal ci? Nawet nie zdążyłyście porozmawiać. Tak szczerze. Od serca.
- Wyjechała szukać córeczki.
- Ona... ma córkę? -zdziwił się.
- Ludzie nigdy nie mają czystych intencji. A szczególnie ci co manipulują cudzym życiem -wyszeptałam i usiadłam.- Gdy miałyśmy po 17 lat... to wtedy to się stało. Ja nie dałam się im dotknąć. Byłam już po mutacji siły. A Hay... ona nie. Zabrali ją. A potem była w ciąży. Gdy urodziła zabrali jej Shayen i nie wiadomo, co się z nią stało. Nie zabili małej. Tego jestem pewna. Była dla nich zbyt cenna, jako córka mutantki.
- Tak mi przykro -Barry usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem.
- Ja i tak nie mogę mieć dzieci -Coś mnie wzięło na wyznania.
- Jak to?
- Cóż, jestem bezpłodna.
<cd. Isabelle>
- Myślisz, że długo jeszcze będzie... taka? -zapytałam, któregoś wieczory Barry'ego. Podniósł głowę znad czytanej książki i zamyślił się.
- To możliwe. Ale Elen... ona potrzebuje czasu. Ja nie wyobrażam sobie, jak ja musiałbym się zachowywać. I tak radzi sobie całkiem nieźle.
Rzeczowość jego tonu uspokoiła moje lekko zachwiane samopoczucie. Położyłam się na kanapie i przetarłam zmęczone oczy.
- Czasami mam od tego wszystkiego odpocząć. Wyjechać gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie zna -wyznałam. Barry spojrzał na mnie z nostalgią.
- Wiem.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- A co u Hay Lin? -zapytał w końcu. Chinka wyprowadziła się od nas kilka dni temu.- Nie żal ci? Nawet nie zdążyłyście porozmawiać. Tak szczerze. Od serca.
- Wyjechała szukać córeczki.
- Ona... ma córkę? -zdziwił się.
- Ludzie nigdy nie mają czystych intencji. A szczególnie ci co manipulują cudzym życiem -wyszeptałam i usiadłam.- Gdy miałyśmy po 17 lat... to wtedy to się stało. Ja nie dałam się im dotknąć. Byłam już po mutacji siły. A Hay... ona nie. Zabrali ją. A potem była w ciąży. Gdy urodziła zabrali jej Shayen i nie wiadomo, co się z nią stało. Nie zabili małej. Tego jestem pewna. Była dla nich zbyt cenna, jako córka mutantki.
- Tak mi przykro -Barry usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem.
- Ja i tak nie mogę mieć dzieci -Coś mnie wzięło na wyznania.
- Jak to?
- Cóż, jestem bezpłodna.
<cd. Isabelle>
21 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Elena
-Dobrze, teraz sprawdzimy jak daleko w przeszłość sięga blokada. Spróbuj sobie przypomnieć najwcześniejsze wspomnienie jakie masz.
Skupiłam się. Od razu poczułam pulsujący ból w głowie.
Zobaczyłam jakieś niewyraźne postacie. Wszystko było takie rozmazane. Gdy tylko próbowałam skupić się na którymś elemencie, natychmiast rozmazywał się i stawał się mgłą.
Elementy zmieniały swoje pozycje, po chwili poczułam... coś negatywnego... chyba strach...
-Więc?
-Przypomniałam sobie najwcześniejsze momenty mojego życia, ale widzę tylko rozmazane plamy...
-To może inaczej. Najwcześniejsze wspomnienie jakie dobrze pamiętasz.
-Elena.
-Elena?
-Tak. Pamiętam jej twarz. Była wtedy w fioletowym stroju. Szłyśmy szarym, wąskim korytarzem. Nie było w nim żadnych okien, tylko czarne kwadraty narysowane na ścianach mające zapewne służyć do przekonania więźniów ,że cały czas panuje noc. Na suficie były jarzeniówki świecące na szpitalny biały, a...
-Dobrze, tyle wystarczy. Czy potrafisz sobie przypomnieć co było wcześniej?
Wysiliłam umysł. Ból znów się pojawił.
Ale tym razem nie zobaczyłam nic.
Poczułam tylko ,że się topię.
Nie mogłam złapać oddechu. Opanowało mnie bezgraniczne przerażenie.
Otworzyłam oczy z krzykiem.
-Co się stało?
-Ja... ja chyba się topiłam.
-Co? Jak to? Spróbuj przypomnieć sobie coś jeszcze.
Zamknęłam oczy, bojąc się kolejnej dawki bólu.
Po raz kolejny zmusiłam swój umysł do pracy.
Usłyszałam dźwięk piły maszynowej.
A później poczułam ,że przecina mi skrzydło.
Krzyknęłam i wróciłam do rzeczywistości.
-Myślę, że to dobry początek. Przyjdź jutro na kolejną sesję.
Wybiegłam z gabinetu.
-I jak poszło? - zapytała Elena.
-Bardzo dobrze. Zaraz do was wracam. Muszę do łazienki.
Pobiegłam do łazienki i płakałam tak długo jak jeszcze nigdy dotąd.
<cd. Elena>
Skupiłam się. Od razu poczułam pulsujący ból w głowie.
Zobaczyłam jakieś niewyraźne postacie. Wszystko było takie rozmazane. Gdy tylko próbowałam skupić się na którymś elemencie, natychmiast rozmazywał się i stawał się mgłą.
Elementy zmieniały swoje pozycje, po chwili poczułam... coś negatywnego... chyba strach...
-Więc?
-Przypomniałam sobie najwcześniejsze momenty mojego życia, ale widzę tylko rozmazane plamy...
-To może inaczej. Najwcześniejsze wspomnienie jakie dobrze pamiętasz.
-Elena.
-Elena?
-Tak. Pamiętam jej twarz. Była wtedy w fioletowym stroju. Szłyśmy szarym, wąskim korytarzem. Nie było w nim żadnych okien, tylko czarne kwadraty narysowane na ścianach mające zapewne służyć do przekonania więźniów ,że cały czas panuje noc. Na suficie były jarzeniówki świecące na szpitalny biały, a...
-Dobrze, tyle wystarczy. Czy potrafisz sobie przypomnieć co było wcześniej?
Wysiliłam umysł. Ból znów się pojawił.
Ale tym razem nie zobaczyłam nic.
Poczułam tylko ,że się topię.
Nie mogłam złapać oddechu. Opanowało mnie bezgraniczne przerażenie.
Otworzyłam oczy z krzykiem.
-Co się stało?
-Ja... ja chyba się topiłam.
-Co? Jak to? Spróbuj przypomnieć sobie coś jeszcze.
Zamknęłam oczy, bojąc się kolejnej dawki bólu.
Po raz kolejny zmusiłam swój umysł do pracy.
Usłyszałam dźwięk piły maszynowej.
A później poczułam ,że przecina mi skrzydło.
Krzyknęłam i wróciłam do rzeczywistości.
-Myślę, że to dobry początek. Przyjdź jutro na kolejną sesję.
Wybiegłam z gabinetu.
-I jak poszło? - zapytała Elena.
-Bardzo dobrze. Zaraz do was wracam. Muszę do łazienki.
Pobiegłam do łazienki i płakałam tak długo jak jeszcze nigdy dotąd.
<cd. Elena>
21 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
- Czy wiesz, jak się nazywasz? -zapytał czarnoskóry mężczyzna w fotelu. Patrzył na Isabelle zza grubych szkieł.
- Isabelle Gray -odpowiedziała. Miałam nadzieję, że ta terapia pomoże. Może psycholog/psychiatra Pavel McMads jej przywróci pamięć. Zaczęło się od rutynowych pytań.
- Skąd to wiesz? -mówił spokojnym opanowanym tonem. Długo już siedział w tej branży.
- Imię pamiętałam sama. A nazwisko powiedziała mi Elena -pokazała ręką na mnie. Do tej pory siedziałam cicho, licząc że lekarz mnie nie wyrzuci i usłyszę, co Belle leży na sercu. Chyba wiedziała, że może bezpiecznie mówić, że jej tajemnice, lęki nie wyjdą poza ten pokój. Dokładnie sprawdziłam tego McMadsa. Referencje miał dobre. Oraz wielką sumę na koncie i dom letniskowy w Corro.
- Ile masz lat?
- 16.
- Czy to też powiedziała ci twoja przyjaciółka?
- Elena? Tak, ale nie pamiętam, czy jest moją przyjaciółką. Pan mi pomoże, prawda?
Znałam to spojrzenie zbitego pieska, z lekką nadzieją tlącą się w oczach.
- Zawsze to mówię moim pacjentom z zaburzeniami pamięci. Ja mogę cię tylko poprowadzić tą drogą. Sama musisz sobie pomóc. Może twój umysł sam zablokował te wspomnienia, gdy był pod presją?
Pod presją? Te fioletowe kapturki zapłacą za to co zrobili. Obiecuję to. Chociaż uwolnienie Hay Lin (tak, to całe imię) będzie na razie wystarczającą zapłatą. Aktualnie mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Czyli... mi pan nie pomoże?
Dolna warga jej zadrżała.
- Pomogę, o ile twoja podświadomość będzie chciała przyjąć moją pomoc.
Już głowa zaczynała mnie boleć od jego psychologicznego gadania. Musiałam się skupić, a w moim obecnym stanie było to osiągnięcie prawie nie do zdobycia.
- Eleno, czy mogłabyś opuścić salę? -poprosił mnie Pavel. Nie pokazał mojej lekkiej irytacji. Wyjechałam z pokoju. Tak, wyjechałam. Siedziałam na wózku inwalidzkim. Byłam nadal za słaba, by chodzić.
- I co? -zapytała Hay Lin siedząca w poczekalni.
- Teraz czekamy.
<cd. Isabelle (ha, że też ja się nie boję, że mnie za to zabijesz xd)>
- Isabelle Gray -odpowiedziała. Miałam nadzieję, że ta terapia pomoże. Może psycholog/psychiatra Pavel McMads jej przywróci pamięć. Zaczęło się od rutynowych pytań.
- Skąd to wiesz? -mówił spokojnym opanowanym tonem. Długo już siedział w tej branży.
- Imię pamiętałam sama. A nazwisko powiedziała mi Elena -pokazała ręką na mnie. Do tej pory siedziałam cicho, licząc że lekarz mnie nie wyrzuci i usłyszę, co Belle leży na sercu. Chyba wiedziała, że może bezpiecznie mówić, że jej tajemnice, lęki nie wyjdą poza ten pokój. Dokładnie sprawdziłam tego McMadsa. Referencje miał dobre. Oraz wielką sumę na koncie i dom letniskowy w Corro.
- Ile masz lat?
- 16.
- Czy to też powiedziała ci twoja przyjaciółka?
- Elena? Tak, ale nie pamiętam, czy jest moją przyjaciółką. Pan mi pomoże, prawda?
Znałam to spojrzenie zbitego pieska, z lekką nadzieją tlącą się w oczach.
- Zawsze to mówię moim pacjentom z zaburzeniami pamięci. Ja mogę cię tylko poprowadzić tą drogą. Sama musisz sobie pomóc. Może twój umysł sam zablokował te wspomnienia, gdy był pod presją?
Pod presją? Te fioletowe kapturki zapłacą za to co zrobili. Obiecuję to. Chociaż uwolnienie Hay Lin (tak, to całe imię) będzie na razie wystarczającą zapłatą. Aktualnie mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Czyli... mi pan nie pomoże?
Dolna warga jej zadrżała.
- Pomogę, o ile twoja podświadomość będzie chciała przyjąć moją pomoc.
Już głowa zaczynała mnie boleć od jego psychologicznego gadania. Musiałam się skupić, a w moim obecnym stanie było to osiągnięcie prawie nie do zdobycia.
- Eleno, czy mogłabyś opuścić salę? -poprosił mnie Pavel. Nie pokazał mojej lekkiej irytacji. Wyjechałam z pokoju. Tak, wyjechałam. Siedziałam na wózku inwalidzkim. Byłam nadal za słaba, by chodzić.
- I co? -zapytała Hay Lin siedząca w poczekalni.
- Teraz czekamy.
<cd. Isabelle (ha, że też ja się nie boję, że mnie za to zabijesz xd)>
21 sierpnia 2015
Od Merry cd. Allia
Z przerażeniem patrzyłam na kobietę. Nie wiem czemu ten obrazek był straszny.
Po chwili usłyszałyśmy głośny chichot.
Jul pierwsza zareagowała.
-Złapcie się wszystkie za ręce!
Wszystkie wykonałyśmy polecenie.
Podałam rękę Alli, która już trzymała swoją babcię.
Po chwili widziałam już tylko ciemność. Prędkość wycisnęła mi powietrze z płuc.
Po chwili znalazłyśmy się w moim domu. Jul upadła wyczerpana siłą zaklęcia.
A ja podjęłam błyskawiczną decyzję. To wszystko szło za daleko.
-Dziewczyny! Idźcie do swoich domów! Nie chcę żeby coś wam się stało! Jak będziemy was potrzebować to was zawołamy!
Wszystkie słyszały wcześniej chichot. I wszystkie teraz zrozumiały.
Większość wybiegła z domu.
Zostały tylko: Viola, Rose, Sara i nieprzytomna Julie.
Wiedziałam ,że moje przyjaciółki nie zostawiłyby mnie, ale te dwie pierwsze zaskoczyły mnie swoją decyzją.
-Możecie iść. Naprawdę. Nie obrażę się czy coś.
Wyszły. Teraz najtrudniejszy orzech do zgryzienia.
Zaczekam ,aż Jul się obudzi, zajmiemy się babcią Alli.
Później odeślę obydwie moje przyjaciółki.
Nie mogę pozwolić żeby coś im się stało.
<cd. Allia>
Po chwili usłyszałyśmy głośny chichot.
Jul pierwsza zareagowała.
-Złapcie się wszystkie za ręce!
Wszystkie wykonałyśmy polecenie.
Podałam rękę Alli, która już trzymała swoją babcię.
Po chwili widziałam już tylko ciemność. Prędkość wycisnęła mi powietrze z płuc.
Po chwili znalazłyśmy się w moim domu. Jul upadła wyczerpana siłą zaklęcia.
A ja podjęłam błyskawiczną decyzję. To wszystko szło za daleko.
-Dziewczyny! Idźcie do swoich domów! Nie chcę żeby coś wam się stało! Jak będziemy was potrzebować to was zawołamy!
Wszystkie słyszały wcześniej chichot. I wszystkie teraz zrozumiały.
Większość wybiegła z domu.
Zostały tylko: Viola, Rose, Sara i nieprzytomna Julie.
Wiedziałam ,że moje przyjaciółki nie zostawiłyby mnie, ale te dwie pierwsze zaskoczyły mnie swoją decyzją.
-Możecie iść. Naprawdę. Nie obrażę się czy coś.
Wyszły. Teraz najtrudniejszy orzech do zgryzienia.
Zaczekam ,aż Jul się obudzi, zajmiemy się babcią Alli.
Później odeślę obydwie moje przyjaciółki.
Nie mogę pozwolić żeby coś im się stało.
<cd. Allia>
21 sierpnia 2015
Od Merry cd. Amadeusz
Kiwnęłam potakująco głową.
Chociaż zazwyczaj czekanie nie sprawiało mi wielkiego problemu, dzisiaj byłam cała w strzępach.
Jedyne co udało mi się osiągnąć to niepognieciona sukienka i miarę uczesane włosy.
W końcu jakieś trzy godziny później pojawiła się ta cała Luiz.
Weszła do mojego mieszkania z miną nadętego, znudzonego mopsa.
Na mój gust wyglądała na "księżniczkę" ,której całe życie wszystko podawali na złotej tacy.
Nie lubię takich ludzi. Najpierw nie muszą pracować na swój sukces, a później nie radzą z codziennymi problemami...
-Julietta! - wrzasnęła Luiz i pobiegła do mojej przyjaciółki.
Skąd one się, licha znają!?
-Cześć, Lu skąd się tu wzięłaś?
-Mój brat mnie prosił, więc po prosu magią namierzyłam lusterko przez które ze mną rozmawiał.
-Och, Lu, nawet nie wiesz jak się cieszę ,że cię widzę! Stęskniłam się strasznie za tobą!
-Ja za tobą też! Odkąd ciebie nie ma tylko mi dostają się najlepsze oceny i nie ma z kim tego świętować!
Czułam jak zdenerwowanie we mnie rośnie.
Szybko przykleiłam do twarzy szeroki uśmiech.
-Cześć, Luiz, miło Cię poznać. Przyjaciółka mojej przyjaciółki jest moja przyjaciółką.
Specjalnie powiedziałam to w ten sposób. Zawsze mówiłyśmy to z Sarą i Jul, gdy się godziłyśmy.
-Ty jesteś przyjaciółką Julietty? Och, więc zapewne masz taki łańcuszek. - tu wskazała na swoją szyję.
Rozpoznałam go od razu. Takim sam nosiła Jul, mówiła ,że kupiła tez jeden dla mnie ,ale go zgubiła.
Powiedziałam wtedy ,że nic nie szkodzi.
Przynajmniej wiem już gdzie ten drugi się podział.
-Nie, nie mam. To naszyjnik dla best friends. Powiedziała mi kiedyś ,że dała go już swojej najlepszej przyjaciółce, więc to zrozumiałam. Najlepszy jest tylko jeden.
Nadal się uśmiechałam chociaż tak naprawdę to było dla mnie jak śmiertelny cios.
Więc została mi już tylko Sara. Zrobię wszystko żeby ją uratować.
-Możesz pomóc Sarze?
Blondynka ruszyła do sypialni.
-Idź stąd bestio, teraz się nią zajmę!
Po chwili drzwi trzasnęły ,a ze środka wyszła Viola z zaciśniętymi pięściami i sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Miła. - rzuciła tylko.
Miałam serdecznie dość tej caluśkiej Lu.
I chciałam wyszła jak najszybciej z mojego domu. Razem z Juliettą.
Po chwili wróciła.
-Nie wiem co to jest. Musimy ją zabrać do nas do domu.
Chociaż zazwyczaj czekanie nie sprawiało mi wielkiego problemu, dzisiaj byłam cała w strzępach.
Jedyne co udało mi się osiągnąć to niepognieciona sukienka i miarę uczesane włosy.
W końcu jakieś trzy godziny później pojawiła się ta cała Luiz.
Weszła do mojego mieszkania z miną nadętego, znudzonego mopsa.
Na mój gust wyglądała na "księżniczkę" ,której całe życie wszystko podawali na złotej tacy.
Nie lubię takich ludzi. Najpierw nie muszą pracować na swój sukces, a później nie radzą z codziennymi problemami...
-Julietta! - wrzasnęła Luiz i pobiegła do mojej przyjaciółki.
Skąd one się, licha znają!?
-Cześć, Lu skąd się tu wzięłaś?
-Mój brat mnie prosił, więc po prosu magią namierzyłam lusterko przez które ze mną rozmawiał.
-Och, Lu, nawet nie wiesz jak się cieszę ,że cię widzę! Stęskniłam się strasznie za tobą!
-Ja za tobą też! Odkąd ciebie nie ma tylko mi dostają się najlepsze oceny i nie ma z kim tego świętować!
Czułam jak zdenerwowanie we mnie rośnie.
Szybko przykleiłam do twarzy szeroki uśmiech.
-Cześć, Luiz, miło Cię poznać. Przyjaciółka mojej przyjaciółki jest moja przyjaciółką.
Specjalnie powiedziałam to w ten sposób. Zawsze mówiłyśmy to z Sarą i Jul, gdy się godziłyśmy.
-Ty jesteś przyjaciółką Julietty? Och, więc zapewne masz taki łańcuszek. - tu wskazała na swoją szyję.
Rozpoznałam go od razu. Takim sam nosiła Jul, mówiła ,że kupiła tez jeden dla mnie ,ale go zgubiła.
Powiedziałam wtedy ,że nic nie szkodzi.
Przynajmniej wiem już gdzie ten drugi się podział.
-Nie, nie mam. To naszyjnik dla best friends. Powiedziała mi kiedyś ,że dała go już swojej najlepszej przyjaciółce, więc to zrozumiałam. Najlepszy jest tylko jeden.
Nadal się uśmiechałam chociaż tak naprawdę to było dla mnie jak śmiertelny cios.
Więc została mi już tylko Sara. Zrobię wszystko żeby ją uratować.
-Możesz pomóc Sarze?
Blondynka ruszyła do sypialni.
-Idź stąd bestio, teraz się nią zajmę!
Po chwili drzwi trzasnęły ,a ze środka wyszła Viola z zaciśniętymi pięściami i sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Miła. - rzuciła tylko.
Miałam serdecznie dość tej caluśkiej Lu.
I chciałam wyszła jak najszybciej z mojego domu. Razem z Juliettą.
Po chwili wróciła.
-Nie wiem co to jest. Musimy ją zabrać do nas do domu.
***
Stałam przed mamą Amadeusza. Siedziała z Sarą ostatnie pół godziny.
-Co to jest? -mój głos zabrzmiał piskliwie.
-Zaawansowana śpiączka, używana zazwyczaj przed zamianą duszy tak by weszła do innego ciała.
-Wiesz jak to odwrócić, prawda?
-Niestety, to zaklęcie typu D.
Oblizałam wargi.
-Czyli?
-Tylko ten kto je rzucił może je odwrócić.
<cd. Amadeusz>
21 sierpnia 2015
Od Amadeusza c.d. Merry
To co się działo było dość przykre. Chciałem jakoś pomóc Sarze, bo nawet przypadła mi do gustu, ale nie bardzo miałem pojęcie,w jaki sposób. Merry, gdzieś wcięło. Chodziłem nerwowo po pokoju w tą i z powrotem. Julie siedziała ze Stefanem na kolanach. Viol była w sypialni razem z poszkodowaną. W sumie to nie spodziewałem się, że smoczyce mogą być aż tak wybuchowe. Jakoś Smoki kojarzyły mi się z pozytywnie nastawionymi do życia, w miarę spokojnymi istotami. Widocznie się myliłem. Rozmyślałem nad tym, czy da się jakoś cofnąć to zaklęcie. Zaraz, zaraz... Skoro to, co się stało Sarze jest magią, to kim jest Merry, że była zdolna dokonać czegoś takiego?
-Ehm... - Odchrząknąłem.- Julie, czy Merry jest w jakiś sposób Czarownicą?
-Tak... Jest w połowie Czarownicą, a w połowie Grabarzem...- Odparła niepewnie. - Nie powinnam ci tego mówić, ale myślę, że w tej sytuacji powinieneś o tym wiedzieć.
-Ale skoro jest Czarownicą, to powinna umieć kontrolować swoją moc, a to czego dzisiaj dokonała nie wyglądało na umiejętność, nad którą panowała... - Nie dawało mi to spokoju, ponieważ każda Czarownica od najmłodszych lat uczyła się rzucać zaklęcia i panować nad własną siłą magiczną.
-Jej mama nie zdążyła nic przekazać swojej córce. W pewnej chwili po prostu, gdzieś przepadła. - Julie była smutna i tylko lekko drapała Stefka pod brodą. Jednak to co powiedziała, wszystko wyjaśniło. Jeśli matka Merry była Czarownicą i znikła, kiedy dziewczyna była mała, nie zdążyła przyswoić jej podstawowych zasad rządzących magią.
-Rozumiem...- Zatopiłem się w dalszych przemyśleniach. Usiadłem na fotelu. I nagle mnie olśniło.
-No jasne! - Julie, aż podskoczyła w miejscu, a Stefan zeskoczył jej z kolan.
-Wpadłeś na jakiś pomysł?- Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Taak. Mogę się, przecież skontaktować z moją rodzinką. - Klasnąłem w dłonie. - Oni się na wielu zaklęciach znają. Pomimo, że mój ród specjalizuje się w magii werbalnej pochodzącej z kamieni runicznych, to wiele ambitniejszych Czarownic Johhnson'ów poszerza swoją wiedzę o niektóre inne rodzaje magii.
-To może być dobry plan. - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Gdzie jest Merry?- Zerknąłem zaniepokojony w stronę otwartego okna.
-Chyba na dachu... - Jul spojrzała na rozwiane firanki.
-Co?! - Jak ja mam dostać się na dach?
-Czasami się tam udaje, by przemyśleć pewne sprawy. - Czarownica dostrzegła chyba, że chciałbym się jakoś tam dostać, ale nie wiem za bardzo jak. - Możesz wdrapać się po budynku lub wejść przez klatkę. Na ostatnim piętrzę jest drabinka, która prowadzi na dach.
-Oki, dzięki za informacje. - Stefan wskoczył mi na ramię, bo wiedział, że gdzieś wychodzę i ruszyłem po schodach. Na 14, ostatnim piętrze wdrapałem się na rachityczną drabinkę i spróbowałem otworzyć właz na dach, ale ten był zamknięty na wszystkie spusty.
-Apertum!- Wycelowałem i drzwiczki otworzyły się z wielkim hukiem. Przy okazji dostałem w głowę jakąś starą belką. Super. Wyszedłem na dach i rozejrzałem się wkoło. Strasznie wiało i chwile mi zajęło nim się zorientowałem, że nad krawędzią budynku stoi Merry. Wyglądało to, jakby zaraz miała wykonać samobójczy skok.
-Ej! Stój! Mam pomysł, jak możemy pomóc Sarze! - Wydarłem się do niej. Białowłosa odwróciła głowę i jej oczy rozszerzyły się na mój widok. Zeszła z krawędzi i podeszła do mnie.
-No mów! - W jej głosie słychać było rozpacz.
-Skontaktuję z moją siostrą, która może nam doradzi, jak pomóc Sarze, albo wskaże osobę z mojej rodziny, która zajmuje się magią niewerbalną. - Tłumaczyłem lekko przerażony myślą, że gdybym wszedł później, dziewczyna mogłaby już nie żyć.
- To na co czekasz? Kontaktuj się z nią! - Merry mnie poganiała.
-Potrzebuję do tego lustra. - Wzruszyłem ramionami.
- Chodź, wracamy do mieszkania.- Wskazała na drabinkę. - Tam mam jedno.
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, zaprowadziła mnie przed wielkie lustro w bogato zdobionej ramie.
-Contact! - Szepnąłem i pomyślałem o lustrze w pokoju mojej siostry. Jak na złość ukazała mi się jedyni ciemność piwnicy. Cholera, musiało jej się już znudzić i znalazła kolejne.
-Contact! - Powtórzyłem, myśląc tym razem o starym lustrze mojej matki. Od razu ujrzałem twarz Luizy. Aż dziwne, ale może była u matki na lekcjach. Moja siostra i ja byliśmy podobni, ale jedynie fizycznie. Także była drobną blondynką o charakterystycznych fiołkowych oczach.
-Witaj Amadeuszku! Jak tam niezależne, dorosłe życie? - Uwielbiała grać mi na nerwach, wiedząc doskonale, co mnie wyprowadzało z równowagi.
-Cześć Luiz! Nie chcę się z tobą teraz kłócić. Mam prośbę mogłabyś wpaść do Miasta?
-Phi... - Nadęła policzki i wygięła usta w podkówkę. -A po co? Tęsknisz za mną?
-Wcale. Potrzebuję, byś pomogła mojej znajomej, która wpadła w śpiączkę przez niekontrolowane zaklęcie niewerbalne, zgadzasz się ? - Wyjaśniłem wszystko w jednym zdaniu. Spojrzała się na mnie obojętnym wzrokiem.
-No niech ci będzie... Może być ciekawie.- I się rozłączyła.
-Spokojnie, Luiza przyleci tu za jakąś godzinę. - Zwróciłem się do Merry. - Jest utalentowaną Czarownicą i kocha rozwiązywać trudne problemy związane z magią. Mimo, że na taką nie wygląda, jest po trochu, jak naukowiec, który uwielbia eksperymentować tyle, że z ... zaklęciami. - Uśmiechnąłem się do smutnej dziewczyny.
[Merry?]
-Ehm... - Odchrząknąłem.- Julie, czy Merry jest w jakiś sposób Czarownicą?
-Tak... Jest w połowie Czarownicą, a w połowie Grabarzem...- Odparła niepewnie. - Nie powinnam ci tego mówić, ale myślę, że w tej sytuacji powinieneś o tym wiedzieć.
-Ale skoro jest Czarownicą, to powinna umieć kontrolować swoją moc, a to czego dzisiaj dokonała nie wyglądało na umiejętność, nad którą panowała... - Nie dawało mi to spokoju, ponieważ każda Czarownica od najmłodszych lat uczyła się rzucać zaklęcia i panować nad własną siłą magiczną.
-Jej mama nie zdążyła nic przekazać swojej córce. W pewnej chwili po prostu, gdzieś przepadła. - Julie była smutna i tylko lekko drapała Stefka pod brodą. Jednak to co powiedziała, wszystko wyjaśniło. Jeśli matka Merry była Czarownicą i znikła, kiedy dziewczyna była mała, nie zdążyła przyswoić jej podstawowych zasad rządzących magią.
-Rozumiem...- Zatopiłem się w dalszych przemyśleniach. Usiadłem na fotelu. I nagle mnie olśniło.
-No jasne! - Julie, aż podskoczyła w miejscu, a Stefan zeskoczył jej z kolan.
-Wpadłeś na jakiś pomysł?- Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Taak. Mogę się, przecież skontaktować z moją rodzinką. - Klasnąłem w dłonie. - Oni się na wielu zaklęciach znają. Pomimo, że mój ród specjalizuje się w magii werbalnej pochodzącej z kamieni runicznych, to wiele ambitniejszych Czarownic Johhnson'ów poszerza swoją wiedzę o niektóre inne rodzaje magii.
-To może być dobry plan. - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Gdzie jest Merry?- Zerknąłem zaniepokojony w stronę otwartego okna.
-Chyba na dachu... - Jul spojrzała na rozwiane firanki.
-Co?! - Jak ja mam dostać się na dach?
-Czasami się tam udaje, by przemyśleć pewne sprawy. - Czarownica dostrzegła chyba, że chciałbym się jakoś tam dostać, ale nie wiem za bardzo jak. - Możesz wdrapać się po budynku lub wejść przez klatkę. Na ostatnim piętrzę jest drabinka, która prowadzi na dach.
-Oki, dzięki za informacje. - Stefan wskoczył mi na ramię, bo wiedział, że gdzieś wychodzę i ruszyłem po schodach. Na 14, ostatnim piętrze wdrapałem się na rachityczną drabinkę i spróbowałem otworzyć właz na dach, ale ten był zamknięty na wszystkie spusty.
-Apertum!- Wycelowałem i drzwiczki otworzyły się z wielkim hukiem. Przy okazji dostałem w głowę jakąś starą belką. Super. Wyszedłem na dach i rozejrzałem się wkoło. Strasznie wiało i chwile mi zajęło nim się zorientowałem, że nad krawędzią budynku stoi Merry. Wyglądało to, jakby zaraz miała wykonać samobójczy skok.
-Ej! Stój! Mam pomysł, jak możemy pomóc Sarze! - Wydarłem się do niej. Białowłosa odwróciła głowę i jej oczy rozszerzyły się na mój widok. Zeszła z krawędzi i podeszła do mnie.
-No mów! - W jej głosie słychać było rozpacz.
-Skontaktuję z moją siostrą, która może nam doradzi, jak pomóc Sarze, albo wskaże osobę z mojej rodziny, która zajmuje się magią niewerbalną. - Tłumaczyłem lekko przerażony myślą, że gdybym wszedł później, dziewczyna mogłaby już nie żyć.
- To na co czekasz? Kontaktuj się z nią! - Merry mnie poganiała.
-Potrzebuję do tego lustra. - Wzruszyłem ramionami.
- Chodź, wracamy do mieszkania.- Wskazała na drabinkę. - Tam mam jedno.
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, zaprowadziła mnie przed wielkie lustro w bogato zdobionej ramie.
-Contact! - Szepnąłem i pomyślałem o lustrze w pokoju mojej siostry. Jak na złość ukazała mi się jedyni ciemność piwnicy. Cholera, musiało jej się już znudzić i znalazła kolejne.
-Contact! - Powtórzyłem, myśląc tym razem o starym lustrze mojej matki. Od razu ujrzałem twarz Luizy. Aż dziwne, ale może była u matki na lekcjach. Moja siostra i ja byliśmy podobni, ale jedynie fizycznie. Także była drobną blondynką o charakterystycznych fiołkowych oczach.
-Witaj Amadeuszku! Jak tam niezależne, dorosłe życie? - Uwielbiała grać mi na nerwach, wiedząc doskonale, co mnie wyprowadzało z równowagi.
-Cześć Luiz! Nie chcę się z tobą teraz kłócić. Mam prośbę mogłabyś wpaść do Miasta?
-Phi... - Nadęła policzki i wygięła usta w podkówkę. -A po co? Tęsknisz za mną?
-Wcale. Potrzebuję, byś pomogła mojej znajomej, która wpadła w śpiączkę przez niekontrolowane zaklęcie niewerbalne, zgadzasz się ? - Wyjaśniłem wszystko w jednym zdaniu. Spojrzała się na mnie obojętnym wzrokiem.
-No niech ci będzie... Może być ciekawie.- I się rozłączyła.
-Spokojnie, Luiza przyleci tu za jakąś godzinę. - Zwróciłem się do Merry. - Jest utalentowaną Czarownicą i kocha rozwiązywać trudne problemy związane z magią. Mimo, że na taką nie wygląda, jest po trochu, jak naukowiec, który uwielbia eksperymentować tyle, że z ... zaklęciami. - Uśmiechnąłem się do smutnej dziewczyny.
[Merry?]
20 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Elena
-Elena!- wrzasnęłam na cały głos.- Elcia! Ty żyjesz!
Czarnowłosa uśmiechnęła się lekko.
-Cześć, Is.
Is?
To pewnie jakiś skrót.
Podbiegłam do niej i uścisnęłam ją mocno.
-Hej, nie uduś mnie.
Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
-Ej, Is, tak wiele razem przeżyłyśmy a ty chcesz mnie teraz zabić? - zaśmiała się.
Też się uśmiechnęłam.
Chociaż zachciało mi się płakać.
Tak wiele razem przeżyłyśmy, a ja nic tego nie pamiętam.
Nie pamiętam nic.
Nie pamiętam nawet swojego nazwiska.
Jak to się stało?
Skąd wzięłam się w tamtym budynku?
Skąd ma te wszystkie i śliwkę pod okiem?
Czy mam jakąś rodzinę?
Dlaczego nic nie pamiętam?
Mogłabym zadać jeszcze tysiąc pytań.
Powstrzymałam się jednak i zajęłam się daniem podanym przez Barry'ego.
Jakieś chlebki pita. Podobno ulubione danie Elen.
Zjadłam wszystko nie czując smaku.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam.
-Jak mam na nazwisko?
<cd. Elena
Jakieś nowe pomysły?
Ja nie mam żadnego... :-P>
Czarnowłosa uśmiechnęła się lekko.
-Cześć, Is.
Is?
To pewnie jakiś skrót.
Podbiegłam do niej i uścisnęłam ją mocno.
-Hej, nie uduś mnie.
Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
-Ej, Is, tak wiele razem przeżyłyśmy a ty chcesz mnie teraz zabić? - zaśmiała się.
Też się uśmiechnęłam.
Chociaż zachciało mi się płakać.
Tak wiele razem przeżyłyśmy, a ja nic tego nie pamiętam.
Nie pamiętam nic.
Nie pamiętam nawet swojego nazwiska.
Jak to się stało?
Skąd wzięłam się w tamtym budynku?
Skąd ma te wszystkie i śliwkę pod okiem?
Czy mam jakąś rodzinę?
Dlaczego nic nie pamiętam?
Mogłabym zadać jeszcze tysiąc pytań.
Powstrzymałam się jednak i zajęłam się daniem podanym przez Barry'ego.
Jakieś chlebki pita. Podobno ulubione danie Elen.
Zjadłam wszystko nie czując smaku.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam.
-Jak mam na nazwisko?
<cd. Elena
Jakieś nowe pomysły?
Ja nie mam żadnego... :-P>
20 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Joe'go
Joe wpatrywał się we mnie, jakbym miała przynajmniej jajko sadzone na głowie.
- Co się tak gapisz? -warknęłam. Nadal krążyła we mnie ekscytacja po usłyszeniu słów dziewczynki. Postanowiłam, że zacznę ją nazywać Grainne, słoneczna. Nie można jej było ciągle nazywać dziewczynką, bądź kosmitką. A jak się innym nie spodoba to mają pecha. Miałam to w dupie. Zastanowiłam się też nad znaczeniem mojego imienia. Elen, czyli słoneczna. Co za ironia.
- Jesteś taka... -Uniosłam brew.-... taka, jak zwykle. Wiesz, przez chwilę myślałem, że coś cię ucieszyło.
Trudno było mu wypowiedzieć słowa. O, chyba wiem z kim wczoraj chlał Barry.
- Jeśli tak to moja sprawa. A ty jak widzę po szkockiej?
- To moja sprawa -pokazał mi język. Jednak podszedł do mnie i chyba postanowił mnie odprowadzić, bo nie odchodził. Czułam, że stoczymy ciekawą rozmowę. Musiałam iść jeszcze do spożywczaka. W końcu raczył się wytłumaczyć ze swojego skandalicznego zachowania. Oczywiście żartuję. Joe to dorosły facet i ma prawo decydować o swoim życiu.- Dobra, trochę przesadziliśmy.
- Doprawdy? -rzuciłam sarkastycznie. Mimowolnie głaskałam Grainne po malutkiej główce. Mała wtuliła się we mnie i chyba zasnęła.- Co to za okazja?
- Żadna -skłamał.
- Zachowaliście się obaj bezmyślnie! -udałam głos wkurzonej nauczycielki.- Czy wiedzieliście, jakie to niosło za sobą konsekwencje?!
- Błagam, nie krzycz tak -skrzywił się. Kacyk, kacyk, chłopcy.- Chyba faktycznie za dużo wypiliśmy. Nie musisz mnie pouczać.
- Nie zamierzam. To była twoja decyzja. I to ty za nią odpowiesz, nie ja, więc po co mam na obojga denerwować -Teraz mówiłam serio.
- Jesteś ideałem. No oprócz, bijącego chłodu i wredoty na kilometr -powiedział.
- Oh, dziękuję. Jeszcze nikt mi takiej miłej rzeczy nie powiedział -uśmiechnęłam się sarkastycznie.- Zakładam, że Airis jest bardziej w twoim typie?
Chciałam mu dopiec. Udało mi się. Rzucił mi wściekłe spojrzenie, ale potem oklapł.
- Czy wszyscy to widzą oprócz niej? -zapytał lekko zasmucony. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby ludzie mówili co myślą. Tak jak ja.
- Nie, widzimy to tylko ja i Barry -chciałam go pocieszyć, ale nie byłam w tym najlepsza, więc raczej nie dało to zamierzonego efektu.
- I ja -rzekła cichym głosikiem Grainne. Obudziła się na chwilę ze swojej drzemki, by potem w nią znowu zapaść. Joe zamarł.
- Czy ona...? -zaczął.
- Myślę, że powinieneś wypić mocną kawę lub sok z ogórków kiszonych, bo żeby to zrozumieć musisz być pełny władz umysłowych -rzuciłam.
<cd. Joe (ha, Airis, obgadujemy cię!)>
- Co się tak gapisz? -warknęłam. Nadal krążyła we mnie ekscytacja po usłyszeniu słów dziewczynki. Postanowiłam, że zacznę ją nazywać Grainne, słoneczna. Nie można jej było ciągle nazywać dziewczynką, bądź kosmitką. A jak się innym nie spodoba to mają pecha. Miałam to w dupie. Zastanowiłam się też nad znaczeniem mojego imienia. Elen, czyli słoneczna. Co za ironia.
- Jesteś taka... -Uniosłam brew.-... taka, jak zwykle. Wiesz, przez chwilę myślałem, że coś cię ucieszyło.
Trudno było mu wypowiedzieć słowa. O, chyba wiem z kim wczoraj chlał Barry.
- Jeśli tak to moja sprawa. A ty jak widzę po szkockiej?
- To moja sprawa -pokazał mi język. Jednak podszedł do mnie i chyba postanowił mnie odprowadzić, bo nie odchodził. Czułam, że stoczymy ciekawą rozmowę. Musiałam iść jeszcze do spożywczaka. W końcu raczył się wytłumaczyć ze swojego skandalicznego zachowania. Oczywiście żartuję. Joe to dorosły facet i ma prawo decydować o swoim życiu.- Dobra, trochę przesadziliśmy.
- Doprawdy? -rzuciłam sarkastycznie. Mimowolnie głaskałam Grainne po malutkiej główce. Mała wtuliła się we mnie i chyba zasnęła.- Co to za okazja?
- Żadna -skłamał.
- Zachowaliście się obaj bezmyślnie! -udałam głos wkurzonej nauczycielki.- Czy wiedzieliście, jakie to niosło za sobą konsekwencje?!
- Błagam, nie krzycz tak -skrzywił się. Kacyk, kacyk, chłopcy.- Chyba faktycznie za dużo wypiliśmy. Nie musisz mnie pouczać.
- Nie zamierzam. To była twoja decyzja. I to ty za nią odpowiesz, nie ja, więc po co mam na obojga denerwować -Teraz mówiłam serio.
- Jesteś ideałem. No oprócz, bijącego chłodu i wredoty na kilometr -powiedział.
- Oh, dziękuję. Jeszcze nikt mi takiej miłej rzeczy nie powiedział -uśmiechnęłam się sarkastycznie.- Zakładam, że Airis jest bardziej w twoim typie?
Chciałam mu dopiec. Udało mi się. Rzucił mi wściekłe spojrzenie, ale potem oklapł.
- Czy wszyscy to widzą oprócz niej? -zapytał lekko zasmucony. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby ludzie mówili co myślą. Tak jak ja.
- Nie, widzimy to tylko ja i Barry -chciałam go pocieszyć, ale nie byłam w tym najlepsza, więc raczej nie dało to zamierzonego efektu.
- I ja -rzekła cichym głosikiem Grainne. Obudziła się na chwilę ze swojej drzemki, by potem w nią znowu zapaść. Joe zamarł.
- Czy ona...? -zaczął.
- Myślę, że powinieneś wypić mocną kawę lub sok z ogórków kiszonych, bo żeby to zrozumieć musisz być pełny władz umysłowych -rzuciłam.
<cd. Joe (ha, Airis, obgadujemy cię!)>
20 sierpnia 2015
Od Merry cd. Amadeusz
Obudziłam się na podłodze. Wokół mnie leżały poduszki i kołdry pozwijane w rulony.
Powoli wracały wspomnienia z wczorajszego wieczora.
Chyba... miałyśmy bitwę na poduszki i... skończyło się na tym ,że Jul rzuciła we mnie poduszką w której Sara schowała swój miecz...
To wyjaśnia ból w głowie.
Wstałam i ruszyłam do lusterka.
Moje włosy były w stanie nagannym, a ja nie miałam szczotki...
W końcu machnęłam ręką i zaprzestałam nieudolnych prób wygładzania.
Założyłam cięciwę na łuk i kołczan na plecy.
Uznałam ,że jestem gotowa i poszłam poszukać reszty.
Znalazłam ich w salonie.
Sara kłóciła się z Violą, Jul znowu dokarmiała Stefana a Ami patrzył na to wszystko z podniesionymi brwiami.
Dotknęłam go delikatnie w ramie i pokazałam wyjście.
Nie należy się wtrącać kiedy dwie smoczyce się kłócą.
Jul zauważyła mój ruch i również się wycofała.
Zaraz po tym jak wyszliśmy, w domu rozpętało się prawdziwe piekło.
Dziewczyny skoczyły sobie do gardeł.
Amadeusz, chyba w dobrej wierze, wbiegł do budynku i próbował je rozdzielić.
Tak jak się spodziewałam, zjednoczyły się i skoczyły na niego.
Blondyn próbował się obronić, ale w starciu z dwoma wściekłymi smokami jego szanse były marne.
-Ty zajmij się Violką!- wrzasnęłam do Jul.
Sama rzuciłam się na Sarę. Ta, nadal w szale wojennym obróciła się, wymierzyła mi cios i powaliła na ziemię.
Uśmiechnęła się złowieszczo i zacisnęła ręce na mojej szyi.
Poczułam ,że się duszę.
Spróbowałam jeszcze raz oderwać jej dłonie.
Nie potrafiłam.
I wtedy, nagle wszystko się zmieniło.
Z moich dłoni wytrysnęło światło, źrenice Sary powróciły do normalnych rozmiarów, ucisk jej dłoni znikł całkowicie.
Na jej twarzy pojawił się wyraz strachu i bezwładnie opadła na chodnik.
-Cco się stało, Mer? - zapytała Julie.
-Ja... ja nie wiem.
Chciałam sprawdzić co się dzieje z Sarą, ale powstrzymała mnie Viola.
-Ty się już wykazałaś.
Czarownica podeszła do mojej przyjaciółki.
Sprawdziła puls.
-Żyje. Zapadła w śpiączkę.
-Co!?
-Nie wiem co zrobiłaś ,ale wiem ,że teraz Sar jest na granicy życia i śmierci. - krzyknęła. - Jak mogłaś! Ona była twoją przyjaciółką ,a teraz umiera! Nie wiem co zrobiłaś. Nie wiem co to za zaklęcie ani jak je zwalczyć! Nawet nigdy o nim nie słyszałam... - teraz z oczu Julie popłynęły łzy.
-Przepraszam - zdołałam wydusić.
Tylko Viol zachowała zimną krew.
-A ty? - zapytała Amadeusza.
-Mogę spróbować, ale nie znam się na magii niewerbalnej.
Jul pokręciła głową.
-To na nic, chodźmy do najbliższego domu.
Powoli wracały wspomnienia z wczorajszego wieczora.
Chyba... miałyśmy bitwę na poduszki i... skończyło się na tym ,że Jul rzuciła we mnie poduszką w której Sara schowała swój miecz...
To wyjaśnia ból w głowie.
Wstałam i ruszyłam do lusterka.
Moje włosy były w stanie nagannym, a ja nie miałam szczotki...
W końcu machnęłam ręką i zaprzestałam nieudolnych prób wygładzania.
Założyłam cięciwę na łuk i kołczan na plecy.
Uznałam ,że jestem gotowa i poszłam poszukać reszty.
Znalazłam ich w salonie.
Sara kłóciła się z Violą, Jul znowu dokarmiała Stefana a Ami patrzył na to wszystko z podniesionymi brwiami.
Dotknęłam go delikatnie w ramie i pokazałam wyjście.
Nie należy się wtrącać kiedy dwie smoczyce się kłócą.
Jul zauważyła mój ruch i również się wycofała.
Zaraz po tym jak wyszliśmy, w domu rozpętało się prawdziwe piekło.
Dziewczyny skoczyły sobie do gardeł.
Amadeusz, chyba w dobrej wierze, wbiegł do budynku i próbował je rozdzielić.
Tak jak się spodziewałam, zjednoczyły się i skoczyły na niego.
Blondyn próbował się obronić, ale w starciu z dwoma wściekłymi smokami jego szanse były marne.
-Ty zajmij się Violką!- wrzasnęłam do Jul.
Sama rzuciłam się na Sarę. Ta, nadal w szale wojennym obróciła się, wymierzyła mi cios i powaliła na ziemię.
Uśmiechnęła się złowieszczo i zacisnęła ręce na mojej szyi.
Poczułam ,że się duszę.
Spróbowałam jeszcze raz oderwać jej dłonie.
Nie potrafiłam.
I wtedy, nagle wszystko się zmieniło.
Z moich dłoni wytrysnęło światło, źrenice Sary powróciły do normalnych rozmiarów, ucisk jej dłoni znikł całkowicie.
Na jej twarzy pojawił się wyraz strachu i bezwładnie opadła na chodnik.
-Cco się stało, Mer? - zapytała Julie.
-Ja... ja nie wiem.
Chciałam sprawdzić co się dzieje z Sarą, ale powstrzymała mnie Viola.
-Ty się już wykazałaś.
Czarownica podeszła do mojej przyjaciółki.
Sprawdziła puls.
-Żyje. Zapadła w śpiączkę.
-Co!?
-Nie wiem co zrobiłaś ,ale wiem ,że teraz Sar jest na granicy życia i śmierci. - krzyknęła. - Jak mogłaś! Ona była twoją przyjaciółką ,a teraz umiera! Nie wiem co zrobiłaś. Nie wiem co to za zaklęcie ani jak je zwalczyć! Nawet nigdy o nim nie słyszałam... - teraz z oczu Julie popłynęły łzy.
-Przepraszam - zdołałam wydusić.
Tylko Viol zachowała zimną krew.
-A ty? - zapytała Amadeusza.
-Mogę spróbować, ale nie znam się na magii niewerbalnej.
Jul pokręciła głową.
-To na nic, chodźmy do najbliższego domu.
***
Najbliżej z paczki mieszkałam ja.
Przez całą drogę milczałam.
Naprawdę nie wiedziałam co się stało.
Nie chciałam nikogo skrzywdzić.
Ja... ja nie miałam pojęcia ,że tak to się skończy...
Nie wiedziałam. Nie chciałam.
To naprawdę nie było specjalnie.
Poszłam do swojej sypialni, otworzyłam okno i stanęłam na parapecie.
Skoczyłam, łapiąc się kolejnego, podciągnęłam się i skoczyłam znowu.
Po kilku razach znalazłam się na dachu.
Położyłam się i tępo patrzyłam w dół.
Po ulicach chodzili zwykli ludzie.
Ich przyjaciele teraz nie umierają.
Łzy spadły z czternastego piętra.
A ja zaczęłam się zastanawiać czy nie podzielić ich losu.
<cd. Amadeusz>
Ja... ja nie miałam pojęcia ,że tak to się skończy...
Nie wiedziałam. Nie chciałam.
To naprawdę nie było specjalnie.
Poszłam do swojej sypialni, otworzyłam okno i stanęłam na parapecie.
Skoczyłam, łapiąc się kolejnego, podciągnęłam się i skoczyłam znowu.
Po kilku razach znalazłam się na dachu.
Położyłam się i tępo patrzyłam w dół.
Po ulicach chodzili zwykli ludzie.
Ich przyjaciele teraz nie umierają.
Łzy spadły z czternastego piętra.
A ja zaczęłam się zastanawiać czy nie podzielić ich losu.
<cd. Amadeusz>
20 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
Powoli rozchyliłam powieki. Była noc. Przez duże okno w moim pokoju wpadało delikatne światło księżyca. Jednak na tyle mocne, że mogłam rozejrzeć się, gdzie jestem.Moją rękę, jeszcze bledszą, niż zwykle, trzymał Barry. Spał. Twarz miał wtuloną w kołdrę, którą byłam przykryta. Zastanawiałam się, ile tu siedział. Spróbowałam się poruszyć, ale poczułam ból. Nie był rozszarpujący zmysłów, jednak go czułam. Zaskoczenie, to było uczucie, które poczułam. Mój przyjaciel otworzył oczy. Mój najdrobniejszy ruch go obudził.
- Elena? -wymamrotał wciąż zaspany. Na policzku miał odcisk od pościeli. Okulary przekrzywiły mu się na nosie. Tak, Barry ma wadę wzroku. Jednak zwykle nosi soczewki kontaktowe. Musiał być nieźle spanikowany, by ich nie założyć.
- Barry, ja czuję.
Teraz rozbudził się już na dobre.
- Elen, ty żyjesz!
Objął mnie. Jego pierś falowała ze szczęścia.Skrzywiłam się. Moje cierpienie lekko się zwiększyło. Ciekawe, jakbym musiała wyć z bólu, gdybym funkcjonowała normalnie.
- Tak.
Chłopak odsunął się ode mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma policzki całe w wysuszonych łzach. Martwił się? O mnie?
- Jak długo byłam nieprzytomna? -zapytałam, ale sama sobie odpowiedziałam. Spojrzałam na moje ręce.- 6 dni. Długo.
- Spadłaś z 8 pięter. Troszkę odsypiałaś taki upadek.
Uśmiechnął się. Poprawiłam mu okulary na nosie.
- Teraz lepiej -orzekłam.
Barry zniósł mnie na dół. Nie potrafiłam unieść się o własnych siłach, a co dopiero samodzielnie wstać i zejść. Czułam się, jak małe dziecko, które we wszystkim musi prosić o pomoc dorosłego. Zwykle to ja opiekowałam się innymi, a nie oni mną. Byłam samowystarczalna, nie potrzebowałam nikogo. Teraz było na odwrót. Chłopak położył mnie na kanapie, która miała wyraźne plamy po czyjejś krwi. Prawdopodobnie mojej. Z salonu mogłam spokojnie przyglądać, jak Barry szykuje mi posiłek. Nagle na górze schodów stanęła dziewczyna. Isabelle.
Czy nadal mnie nie pamiętała?
<cd. Isabelle>
- Elena? -wymamrotał wciąż zaspany. Na policzku miał odcisk od pościeli. Okulary przekrzywiły mu się na nosie. Tak, Barry ma wadę wzroku. Jednak zwykle nosi soczewki kontaktowe. Musiał być nieźle spanikowany, by ich nie założyć.
- Barry, ja czuję.
Teraz rozbudził się już na dobre.
- Elen, ty żyjesz!
Objął mnie. Jego pierś falowała ze szczęścia.Skrzywiłam się. Moje cierpienie lekko się zwiększyło. Ciekawe, jakbym musiała wyć z bólu, gdybym funkcjonowała normalnie.
- Tak.
Chłopak odsunął się ode mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma policzki całe w wysuszonych łzach. Martwił się? O mnie?
- Jak długo byłam nieprzytomna? -zapytałam, ale sama sobie odpowiedziałam. Spojrzałam na moje ręce.- 6 dni. Długo.
- Spadłaś z 8 pięter. Troszkę odsypiałaś taki upadek.
Uśmiechnął się. Poprawiłam mu okulary na nosie.
- Teraz lepiej -orzekłam.
***
Barry zniósł mnie na dół. Nie potrafiłam unieść się o własnych siłach, a co dopiero samodzielnie wstać i zejść. Czułam się, jak małe dziecko, które we wszystkim musi prosić o pomoc dorosłego. Zwykle to ja opiekowałam się innymi, a nie oni mną. Byłam samowystarczalna, nie potrzebowałam nikogo. Teraz było na odwrót. Chłopak położył mnie na kanapie, która miała wyraźne plamy po czyjejś krwi. Prawdopodobnie mojej. Z salonu mogłam spokojnie przyglądać, jak Barry szykuje mi posiłek. Nagle na górze schodów stanęła dziewczyna. Isabelle.
Czy nadal mnie nie pamiętała?
<cd. Isabelle>
20 sierpnia 2015
Od Alli cd. Merry
To się w głowie nie mieści, za dużo jak na jeden raz. Przygryzłam dolną wargę, miałam ochotę płakać, ale czemu? Dotknęłam naszyjnika, jedyna pamiątka po mamie.
Nagle przypomniałam sobie o babci.
Wstałam gwałtownie, takie dziwne uczucie..
- Moja babcia.. coś jej się stało.- złapałam się o zagłowię fotela, czułam dziwne mrowienie w dłoniach.- Ja to czuję.. muszę do niej pojechać, naprawdę..- Przed oczyma pojawiła mi się babcia, leżąca zakrwawiona. Kolana mi się ugięły i poczułam, że serce zaczęło mi mocniej bić, czułam się jeszcze bardziej wyczerpana niż wcześniej. Z oczu zaczęły mi lecieć łzy, czułam, że wszystko się we mnie sypie. Przetarłam oczy i spojrzałam na dziewczynę.
- Proszę.. możemy pojechać do mnie, naprawdę..
- Nie jesteś stabilna psychicznie, może ci się coś stać jak wyjdziesz stąd.- Powiedziała.
- Ale ja naprawdę tego potrzebuję. Ja muszę, widziałam ją..
- Widziałaś?- Wtrąciła się Jul.
- Tak, leżała c-cała zakrwawiona..- zaczęłam się jąkać, za dużo emocji.
Spojrzały na siebie dwuznacznie, nie umiałam odgadnąć o czym myślą.
- Wiesz, że jak wyjdziesz z domu to jest szansa 100%, że twoja "lolitka" od razu wróci?
- Tak, wiem. Ale ona jest ostatnią osobą, która mi została..- Nie wytrzymałabym tego gdyby babcia umarła.
- Dobra.. - Zgodziła się niechętnie.- Ale robisz to na własną odpowiedzialność.
Po wyjściu z domu usłyszałam jedynie w swojej głowie śmiech, krótki i cichy. Nie przejęłam się tym za mocno, ważniejsza była babcia.
Drzwi od mieszkania były uchylone, tak jakby ktoś się włamał, zawołałam babcię i nagle coś zakuło mnie w serce, padłam na kolana i zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, któraś z dziewczyn pomogła mi wstać, reszta zaś pobiegła przeszukać mieszkanie.
- Tu jest!- Krzyknęła dziewczyna, ta która uratowała mi tak jakby życie, moja opiekunka znajdowała się w łazience, leżała na kafelkach mokra od wody lecącej z prysznica. Ledwo doczłapałam się do pomieszczenia.
[cd. Merry, przepraszam.. brak weny </3]
Nagle przypomniałam sobie o babci.
Wstałam gwałtownie, takie dziwne uczucie..
- Moja babcia.. coś jej się stało.- złapałam się o zagłowię fotela, czułam dziwne mrowienie w dłoniach.- Ja to czuję.. muszę do niej pojechać, naprawdę..- Przed oczyma pojawiła mi się babcia, leżąca zakrwawiona. Kolana mi się ugięły i poczułam, że serce zaczęło mi mocniej bić, czułam się jeszcze bardziej wyczerpana niż wcześniej. Z oczu zaczęły mi lecieć łzy, czułam, że wszystko się we mnie sypie. Przetarłam oczy i spojrzałam na dziewczynę.
- Proszę.. możemy pojechać do mnie, naprawdę..
- Nie jesteś stabilna psychicznie, może ci się coś stać jak wyjdziesz stąd.- Powiedziała.
- Ale ja naprawdę tego potrzebuję. Ja muszę, widziałam ją..
- Widziałaś?- Wtrąciła się Jul.
- Tak, leżała c-cała zakrwawiona..- zaczęłam się jąkać, za dużo emocji.
Spojrzały na siebie dwuznacznie, nie umiałam odgadnąć o czym myślą.
- Wiesz, że jak wyjdziesz z domu to jest szansa 100%, że twoja "lolitka" od razu wróci?
- Tak, wiem. Ale ona jest ostatnią osobą, która mi została..- Nie wytrzymałabym tego gdyby babcia umarła.
- Dobra.. - Zgodziła się niechętnie.- Ale robisz to na własną odpowiedzialność.
Po wyjściu z domu usłyszałam jedynie w swojej głowie śmiech, krótki i cichy. Nie przejęłam się tym za mocno, ważniejsza była babcia.
Drzwi od mieszkania były uchylone, tak jakby ktoś się włamał, zawołałam babcię i nagle coś zakuło mnie w serce, padłam na kolana i zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, któraś z dziewczyn pomogła mi wstać, reszta zaś pobiegła przeszukać mieszkanie.
- Tu jest!- Krzyknęła dziewczyna, ta która uratowała mi tak jakby życie, moja opiekunka znajdowała się w łazience, leżała na kafelkach mokra od wody lecącej z prysznica. Ledwo doczłapałam się do pomieszczenia.
[cd. Merry, przepraszam.. brak weny </3]
20 sierpnia 2015
Od Amadeusza c.d. Merry
Merry wygodnie ułożyła się na jednym z łóżek i już po chwili cicho oddychała przez sen. No fajnie, a ja zostałem wśród tego zgromadzenia jajników. Super.
-Śliczny Stefek, chcesz jeszcze trochę? - Usłyszałem, jak jedna z przyjaciółek Merry mówi do mojego kota. Zdrajca. Spojrzałem się na niego z oburzeniem. Sprzedał się w ręce kobiety za puszkę whiskasa. Usiadłem na skraju białej kanapy. Nadal nie odzyskałem swoich rzeczy. To wszystko przyprawiało mnie już o ból głowy.
-Jak masz na imię?- Dziewczyna karmiąca Stefana, na chwilę oderwała od niego wzrok i spojrzała się na mnie wyczekująco.
-Amadeusz. - Odparłem naburmuszony. Nawet nie obchodziło mnie, że przedstawiłem się tym swoim durnowatym imieniem.
-Miło mi. Julie. - Moja rozmówczyni nie zaszczyciła mnie uściskiem dłoni, gdyż nadal głaskała kota.
-Wiesz... W sumie to Stefan nie jest kotem, tylko papugą. - Nie wiem,czemu musiałem to powiedzieć. Chyba miałem nadzieję, że da mu spokój i puści go wolno, a on wróci do mnie ramię. Za to ona spojrzała na mnie, jak na wariata.
-Co ty gadasz? Przecież to kot...
-Ale prawda jest taka, że kiedyś ucząc się zaklęcia translokacyjnego przeniosłem go z jego własnego ciała papugi, do ciała kota mojej siostry i nie można było tego cofnąć, bo uszkodziłem im coś w genotypie przy wykonywaniu zaklęcia. - Prychnąłem.
-Czyli jesteś ... jakimś magiem, czy kimś w tym stylu?- Zerknęła na mnie z ciekawością. Poczułem się normalnie zaszczycony, chociaż wolałbym odzyskać Stefana.
-Dokładniej mówiąc czarownikiem, męską Czarownicą.- Odparłem z dumą i odebrałem jej kota, który chwilę protestował, po czym wskoczył mi z powrotem na ramię.
-Hihi! - Zaśmiała się cicho. - Ja też jestem Czarownicą. Zresztą Merry...- Ale zanim dokończyła zdanie ugryzła się w język.- Merry nic o tym nie wspomniała, że poznała męską Czarownicę.
-Chciałaś chyba powiedzieć coś zgoła innego? - Zauważyłem. Byłem ciekaw, co chciała powiedzieć o Merry.
-Nie. Skąd... Poza tym...- Szybko zmieniła temat.- Męskie Czarownice są chyba rzadkością?
-No, tak. - Pokiwałem wolno głową. - Ale w moim rodzie, zawsze jest przynajmniej jeden męski przedstawiciel przypadający na dane pokolenie.
-O, to ciekawe. A mogę wiedzieć z jakiego rodu się wywodzisz?- Zilustrowała mnie od głowy do stóp.
-Johnson. Jestem Amadeusz Jonathan z rodu Johnson'ów. - Akurat z mojego nazwiska byłem wyjątkowo dumny.
-Znam twoją siostrę Luizę. Bardzo utalentowana osoba. - Uśmiechnęła się.
-Aaa, tak. - Nie zbyt lubiłem swojej siostry, miała wszystko, a ja nic. Zawsze musiałem na wszystko sam zapracować, a na koniec matka i tak mnie wyrzuciła z domu. - Wiesz, chyba się zdrzemnę jednak.
-A, ok. - Julie odeszła do swoich koleżanek. Ja ułożyłem się na kanapie. Miałem dość tej rozmowy. Zamknąłem oczy i już po chwili drzemałem.
Jednak po jakiejś godzinie obudziły mnie dzikie wrzaski. Nade mną skakało kilka dziewczyn z poduszkami w dłoniach i okładały się nimi głośno chichocząc.
-Amadeusz! - To była Merry. Nade mną stały trzy postacie. Były z nią Julie i Sara. - Wstawaj! Dołącz do nas.
-Niee! Bawcie się same... - Odwróciłem się nich plecami. Po chwili poczułem milion uderzeń puchowych jaśków na całym ciele. To sobie pospałem/
[Merry?]
-Śliczny Stefek, chcesz jeszcze trochę? - Usłyszałem, jak jedna z przyjaciółek Merry mówi do mojego kota. Zdrajca. Spojrzałem się na niego z oburzeniem. Sprzedał się w ręce kobiety za puszkę whiskasa. Usiadłem na skraju białej kanapy. Nadal nie odzyskałem swoich rzeczy. To wszystko przyprawiało mnie już o ból głowy.
-Jak masz na imię?- Dziewczyna karmiąca Stefana, na chwilę oderwała od niego wzrok i spojrzała się na mnie wyczekująco.
-Amadeusz. - Odparłem naburmuszony. Nawet nie obchodziło mnie, że przedstawiłem się tym swoim durnowatym imieniem.
-Miło mi. Julie. - Moja rozmówczyni nie zaszczyciła mnie uściskiem dłoni, gdyż nadal głaskała kota.
-Wiesz... W sumie to Stefan nie jest kotem, tylko papugą. - Nie wiem,czemu musiałem to powiedzieć. Chyba miałem nadzieję, że da mu spokój i puści go wolno, a on wróci do mnie ramię. Za to ona spojrzała na mnie, jak na wariata.
-Co ty gadasz? Przecież to kot...
-Ale prawda jest taka, że kiedyś ucząc się zaklęcia translokacyjnego przeniosłem go z jego własnego ciała papugi, do ciała kota mojej siostry i nie można było tego cofnąć, bo uszkodziłem im coś w genotypie przy wykonywaniu zaklęcia. - Prychnąłem.
-Czyli jesteś ... jakimś magiem, czy kimś w tym stylu?- Zerknęła na mnie z ciekawością. Poczułem się normalnie zaszczycony, chociaż wolałbym odzyskać Stefana.
-Dokładniej mówiąc czarownikiem, męską Czarownicą.- Odparłem z dumą i odebrałem jej kota, który chwilę protestował, po czym wskoczył mi z powrotem na ramię.
-Hihi! - Zaśmiała się cicho. - Ja też jestem Czarownicą. Zresztą Merry...- Ale zanim dokończyła zdanie ugryzła się w język.- Merry nic o tym nie wspomniała, że poznała męską Czarownicę.
-Chciałaś chyba powiedzieć coś zgoła innego? - Zauważyłem. Byłem ciekaw, co chciała powiedzieć o Merry.
-Nie. Skąd... Poza tym...- Szybko zmieniła temat.- Męskie Czarownice są chyba rzadkością?
-No, tak. - Pokiwałem wolno głową. - Ale w moim rodzie, zawsze jest przynajmniej jeden męski przedstawiciel przypadający na dane pokolenie.
-O, to ciekawe. A mogę wiedzieć z jakiego rodu się wywodzisz?- Zilustrowała mnie od głowy do stóp.
-Johnson. Jestem Amadeusz Jonathan z rodu Johnson'ów. - Akurat z mojego nazwiska byłem wyjątkowo dumny.
-Znam twoją siostrę Luizę. Bardzo utalentowana osoba. - Uśmiechnęła się.
-Aaa, tak. - Nie zbyt lubiłem swojej siostry, miała wszystko, a ja nic. Zawsze musiałem na wszystko sam zapracować, a na koniec matka i tak mnie wyrzuciła z domu. - Wiesz, chyba się zdrzemnę jednak.
-A, ok. - Julie odeszła do swoich koleżanek. Ja ułożyłem się na kanapie. Miałem dość tej rozmowy. Zamknąłem oczy i już po chwili drzemałem.
Jednak po jakiejś godzinie obudziły mnie dzikie wrzaski. Nade mną skakało kilka dziewczyn z poduszkami w dłoniach i okładały się nimi głośno chichocząc.
-Amadeusz! - To była Merry. Nade mną stały trzy postacie. Były z nią Julie i Sara. - Wstawaj! Dołącz do nas.
-Niee! Bawcie się same... - Odwróciłem się nich plecami. Po chwili poczułem milion uderzeń puchowych jaśków na całym ciele. To sobie pospałem/
[Merry?]
20 sierpnia 2015
Od Joe'go c.d. Eleny
Weszliśmy z Barry'm do mojego mieszkania.
-Rozgość się. - Wskazałem ręką na niewielki salon. - Ja nakarmię Freda i poszukam czegoś mocniejszego.
-Jasne.- Mężczyzna usiadł w starym fotelu i przyglądał się temu, co robię. Wyjąłem z lodówki, lekko przyklapnięty liść sałaty, pokruszyłem go i włożyłem do żółwiego terrarium.
-Smacznej zieleninki Fred!- Pogładziłem palcem skorupę mojego gadziego przyjaciela. Zwróciłem się do swojego braku z trunkami, z którego bardzo rzadko zdarzało mi się korzystać. Po prostu nie miałem czasu, albo okazji. Zerknąłem na równy rząd przeróżnych alkoholi.
-Może być whisky?- Spojrzałem przez ramię na Barry'ego. Kiwnął głową na potwierdzenie. - Szkocka, czy bourbon?
-Szkocka.- Jak szkocka to tylko Johnnie Walker. Wyjąłem butelkę złocistego płynu z barku i zabrałem po drodze dwie szklanki. Polałem i dodałem kostek lodu, których zapas z jakiegoś powodu zawsze miałem w zamrażalce.
-No to pijemy! - Uśmiechnąłem się szeroko do Barry'ego i stuknęliśmy się lekko chłodnymi, szklanymi naczyniami. Rozmawialiśmy na różne tematy i popijaliśmy kolejne porcje szkockiej. Po wypiciu już którejś kolejki z rzędu, zacząłem się czuć dziwnie. Było mi lekko, ale z drugiej strony zebrało mi się na zwierzenia.
-Fiesz co Barry? - Powoli zaczynałem seplenić.
-Cho? - Mój towarzysz do kieliszka też już był nieźle wstawiony.
-Pofiem ci, taag szczesze, że ... - Zrobiłem pauzę, bo to co miałem właśnie wyznać wyleciało mi z głowy. - Że ja to chyba kofam Airis. - Barry nachylił się do mnie i klepnął w ramię.
-No to stary, czemu jej tego nie pofwiesz ?
-Alee jak? - Zrobiłem smutną minę. - Jej thutaj nie maa...
-Patrz, to jest telefon i możesz do niej zadzwonić.- Podał mi mój telefon komórkowy.
-Dobry pomysł. - Spojrzałem na niego z podziwem, jakby odkrył Amerykę. - Kofam cię Barry! - Kolega skrzywił się i odsunął ode mnie.
-Ej, może pijany jestem, ale to nie oznacza, że będę słuchać takich pedalskich wyznań.- Westchnął.
-Sorry, kolego. To nie tak miało zabrzmieć. - Zamachałem rękoma w jakimś dziwnym geście. Skupiłem się na wybraniu numeru Airis i zacząłem dzwonić. Po 5 sygnałach usłyszałem pocztę głosową, więc się rozłączyłem.
-Barry, ona nie odbiera. - Patrzyłem się głupio w ekran telefonu.
-Może dlatego, że jest noc i śpi? - Zauważył dość rozsądnie.
-Masz rację. Zadzwonię jeszcze raz. - Jak powiedziałem, tak i zrobiłem. Po trzech sygnałach usłyszałem zirytowany pomruk.
-Joe? Czego chcesz o tej porze? - Chyba ją naprawdę obudziłem.
-Airis ja fcę ci soś pofiedzieć...- Jak na złość zacząłem się strasznie seplenić.
-Jesteś pijany! Nie mam zamiaru z tobą gadać. - Westchnęła zirytowana. - Żegnam.
-Kocham cię. - Wyrzuciłem z siebie.Woow, nawet się udało ładnie powiedzieć, ale odpowiedziało mi już tylko głuche pykanie przerwanego połączenia.
-Pofiedziałeś? - Barry spojrzał na mnie zainteresowany.
-Tag, ale chyba nis s tego. - Wzruszyłem ramionami. - Fkurzyła się, że ją obhudziłem.
-Oj nie martf się będzie dobfrze. - Mężczyzna poklepał mnie po plecach i podsunął kolejną szklankę ze szkocką. Piliśmy dalej.
***
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy, tępo pulsującym i rozsadzającym mi czaszkę. Spróbowałem się podnieść, ale coś ciężkiego mnie przygniatało. Jakieś zwłoki?! A nie to tylko Barry.
-Co ty tutaj robisz Barry?! - Wrzasnąłem w ciężkim szoku i skrzywiłem się z powodu hałasu, jaki podniosłem.
-Zamknij się. - Burknął cicho. - Głowa mnie boli.
-Co my robiliśmy? - Film urwał mi się w trakcie sączenia szkockiej. Nic nie pamiętałem.
-Piliśmy i nic więcej, jeśli o to się pytasz. - Mężczyzna zwlekł się ze mnie i powoli ruszył do drzwi.
-Gdzie idziesz? - Nadal byłem zdezorientowany obecną sytuacją. Na szczęście miałem na sobie wygniecione i zmiętoszone ciuchy. Czyli nic po między naszą dwójką się nie działo. Uff... Nie, żebym miał coś do homoseksualistów, ale zakładam, że Barry'emu taka pijacka "igraszka" też byłaby w niesmak.
-Wracam do domu. - Powiedział. - Dzięki za dobrą whisky. - Rzucił przez ramię i wyszedł. Podniosłem się i poszedłem pod prysznic. Kiedy się odświeżyłem, stwierdziłem, że potrzebuję natychmiast zakupów w spożywczaku. Nie wiem, czy przejażdżka ducati w moim aktualnym stanie byłaby najlepszym rozwiązaniem, więc postanowiłem się przejść. Ubrałem się ciepło i wyszedłem na mroźne powietrze. Dotarłem do spożywczaka, kupiłem kilka niezawodnych na kaca przedmiotów i ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze mijałem sklep dziecięcy, z którego, o dziwo, wyszła Elena z małą kosmitką na rękach. Kobieta była dziwnie podekscytowana.
-Hej Elena! Co ty taka cała w skowronkach? - Pomasowałem skronie. Mój kac będzie musiał chwilę zaczekać, zanim się go pozbędę.
[Elena? Airis?]
-Rozgość się. - Wskazałem ręką na niewielki salon. - Ja nakarmię Freda i poszukam czegoś mocniejszego.
-Jasne.- Mężczyzna usiadł w starym fotelu i przyglądał się temu, co robię. Wyjąłem z lodówki, lekko przyklapnięty liść sałaty, pokruszyłem go i włożyłem do żółwiego terrarium.
-Smacznej zieleninki Fred!- Pogładziłem palcem skorupę mojego gadziego przyjaciela. Zwróciłem się do swojego braku z trunkami, z którego bardzo rzadko zdarzało mi się korzystać. Po prostu nie miałem czasu, albo okazji. Zerknąłem na równy rząd przeróżnych alkoholi.
-Może być whisky?- Spojrzałem przez ramię na Barry'ego. Kiwnął głową na potwierdzenie. - Szkocka, czy bourbon?
-Szkocka.- Jak szkocka to tylko Johnnie Walker. Wyjąłem butelkę złocistego płynu z barku i zabrałem po drodze dwie szklanki. Polałem i dodałem kostek lodu, których zapas z jakiegoś powodu zawsze miałem w zamrażalce.
-No to pijemy! - Uśmiechnąłem się szeroko do Barry'ego i stuknęliśmy się lekko chłodnymi, szklanymi naczyniami. Rozmawialiśmy na różne tematy i popijaliśmy kolejne porcje szkockiej. Po wypiciu już którejś kolejki z rzędu, zacząłem się czuć dziwnie. Było mi lekko, ale z drugiej strony zebrało mi się na zwierzenia.
-Fiesz co Barry? - Powoli zaczynałem seplenić.
-Cho? - Mój towarzysz do kieliszka też już był nieźle wstawiony.
-Pofiem ci, taag szczesze, że ... - Zrobiłem pauzę, bo to co miałem właśnie wyznać wyleciało mi z głowy. - Że ja to chyba kofam Airis. - Barry nachylił się do mnie i klepnął w ramię.
-No to stary, czemu jej tego nie pofwiesz ?
-Alee jak? - Zrobiłem smutną minę. - Jej thutaj nie maa...
-Patrz, to jest telefon i możesz do niej zadzwonić.- Podał mi mój telefon komórkowy.
-Dobry pomysł. - Spojrzałem na niego z podziwem, jakby odkrył Amerykę. - Kofam cię Barry! - Kolega skrzywił się i odsunął ode mnie.
-Ej, może pijany jestem, ale to nie oznacza, że będę słuchać takich pedalskich wyznań.- Westchnął.
-Sorry, kolego. To nie tak miało zabrzmieć. - Zamachałem rękoma w jakimś dziwnym geście. Skupiłem się na wybraniu numeru Airis i zacząłem dzwonić. Po 5 sygnałach usłyszałem pocztę głosową, więc się rozłączyłem.
-Barry, ona nie odbiera. - Patrzyłem się głupio w ekran telefonu.
-Może dlatego, że jest noc i śpi? - Zauważył dość rozsądnie.
-Masz rację. Zadzwonię jeszcze raz. - Jak powiedziałem, tak i zrobiłem. Po trzech sygnałach usłyszałem zirytowany pomruk.
-Joe? Czego chcesz o tej porze? - Chyba ją naprawdę obudziłem.
-Airis ja fcę ci soś pofiedzieć...- Jak na złość zacząłem się strasznie seplenić.
-Jesteś pijany! Nie mam zamiaru z tobą gadać. - Westchnęła zirytowana. - Żegnam.
-Kocham cię. - Wyrzuciłem z siebie.Woow, nawet się udało ładnie powiedzieć, ale odpowiedziało mi już tylko głuche pykanie przerwanego połączenia.
-Pofiedziałeś? - Barry spojrzał na mnie zainteresowany.
-Tag, ale chyba nis s tego. - Wzruszyłem ramionami. - Fkurzyła się, że ją obhudziłem.
-Oj nie martf się będzie dobfrze. - Mężczyzna poklepał mnie po plecach i podsunął kolejną szklankę ze szkocką. Piliśmy dalej.
***
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy, tępo pulsującym i rozsadzającym mi czaszkę. Spróbowałem się podnieść, ale coś ciężkiego mnie przygniatało. Jakieś zwłoki?! A nie to tylko Barry.
-Co ty tutaj robisz Barry?! - Wrzasnąłem w ciężkim szoku i skrzywiłem się z powodu hałasu, jaki podniosłem.
-Zamknij się. - Burknął cicho. - Głowa mnie boli.
-Co my robiliśmy? - Film urwał mi się w trakcie sączenia szkockiej. Nic nie pamiętałem.
-Piliśmy i nic więcej, jeśli o to się pytasz. - Mężczyzna zwlekł się ze mnie i powoli ruszył do drzwi.
-Gdzie idziesz? - Nadal byłem zdezorientowany obecną sytuacją. Na szczęście miałem na sobie wygniecione i zmiętoszone ciuchy. Czyli nic po między naszą dwójką się nie działo. Uff... Nie, żebym miał coś do homoseksualistów, ale zakładam, że Barry'emu taka pijacka "igraszka" też byłaby w niesmak.
-Wracam do domu. - Powiedział. - Dzięki za dobrą whisky. - Rzucił przez ramię i wyszedł. Podniosłem się i poszedłem pod prysznic. Kiedy się odświeżyłem, stwierdziłem, że potrzebuję natychmiast zakupów w spożywczaku. Nie wiem, czy przejażdżka ducati w moim aktualnym stanie byłaby najlepszym rozwiązaniem, więc postanowiłem się przejść. Ubrałem się ciepło i wyszedłem na mroźne powietrze. Dotarłem do spożywczaka, kupiłem kilka niezawodnych na kaca przedmiotów i ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze mijałem sklep dziecięcy, z którego, o dziwo, wyszła Elena z małą kosmitką na rękach. Kobieta była dziwnie podekscytowana.
-Hej Elena! Co ty taka cała w skowronkach? - Pomasowałem skronie. Mój kac będzie musiał chwilę zaczekać, zanim się go pozbędę.
[Elena? Airis?]
20 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Elena
-Powinnaś odpocząć. - powiedziałam po raz dziewiąty dzisiejszego dnia.
Hay siedziała przy Elenie ostatnie cztery dni.
Siedziałam z nią na tyle długo ,że widziałam nie raz jak oczy same jej się zamykały ,ale uparła się ,że będzie cały czas tu siedzieć.
Widziałam jednak ,że tym razem mam przewagę. Była już naprawdę wycieńczona.
-Położę się za kilka godzin.
W środku poczułam ulgę. Nie byłoby dobrze gdyby się wykończyła.
-Okej. Za trzy godziny przyjdę tu i dopilnuję żebyś się położyła.
Kiwnęła głową na znak zgody.
Chyba wiedziała ,że później sama mam zamiar siedzieć zamiast niej.
I chyba wiedziała też, że będę przynajmniej w połowie tak uparta jak ona.
Uznałam ,że skoro udało mi się sprawić ,żeby Hay chociaż trochę odpuściła to mogę być z siebie dumna.
Poszłam do kuchni żeby uczcić swoje zwycięstwo.
Zrobiłam sobie kolejną kawę i rozsiadłam się wygodnie w fotelu.
Na stole leżała wczorajsza gazeta.
Upiłam łyk napoju i zaczęłam czytać.
Dwa dni temu w budynku Tajnych Służb rozpętała się prawdziwa burza. Nikt nie zna dokładnych szczegółów, ale jeden z pracowników uchylił nam rąbka tajemnicy.
"Zaczęło się ok. 16:30.
Jedna z skazanych prowadzona właśnie na proces, wyrwała się mojej koleżance. Wbiegła do jednego z gabinetów. Zabiła pielęgniarkę i doktora. Następnie razem z pacjentką, która u ich była, wyrzuciła moją pracowniczkę przez okno, na dach innego budynku, dwanaście pięter niżej.
Następnie spuściły się na linach i zabrały ciało.
Później złamały kod strzegący windy prowadzącej z dachu, zjechały na sam dół, ukradły jedno z aut stojących na pobliskim parkingu i uciekły.
Obecnie trwają poszukiwania.
Osoby ,które dostarczą jakąkolwiek z nich otrzymają wysoką nagrodę pieniężną."
Na samym dole artykułu widniało tylko jedno zdjęcie.
Moje.
Rzuciłam gazetę na podłogę i poszłam do Elci.
<cd. Elena>
Hay siedziała przy Elenie ostatnie cztery dni.
Siedziałam z nią na tyle długo ,że widziałam nie raz jak oczy same jej się zamykały ,ale uparła się ,że będzie cały czas tu siedzieć.
Widziałam jednak ,że tym razem mam przewagę. Była już naprawdę wycieńczona.
-Położę się za kilka godzin.
W środku poczułam ulgę. Nie byłoby dobrze gdyby się wykończyła.
-Okej. Za trzy godziny przyjdę tu i dopilnuję żebyś się położyła.
Kiwnęła głową na znak zgody.
Chyba wiedziała ,że później sama mam zamiar siedzieć zamiast niej.
I chyba wiedziała też, że będę przynajmniej w połowie tak uparta jak ona.
Uznałam ,że skoro udało mi się sprawić ,żeby Hay chociaż trochę odpuściła to mogę być z siebie dumna.
Poszłam do kuchni żeby uczcić swoje zwycięstwo.
Zrobiłam sobie kolejną kawę i rozsiadłam się wygodnie w fotelu.
Na stole leżała wczorajsza gazeta.
Upiłam łyk napoju i zaczęłam czytać.
Dwa dni temu w budynku Tajnych Służb rozpętała się prawdziwa burza. Nikt nie zna dokładnych szczegółów, ale jeden z pracowników uchylił nam rąbka tajemnicy.
"Zaczęło się ok. 16:30.
Jedna z skazanych prowadzona właśnie na proces, wyrwała się mojej koleżance. Wbiegła do jednego z gabinetów. Zabiła pielęgniarkę i doktora. Następnie razem z pacjentką, która u ich była, wyrzuciła moją pracowniczkę przez okno, na dach innego budynku, dwanaście pięter niżej.
Następnie spuściły się na linach i zabrały ciało.
Później złamały kod strzegący windy prowadzącej z dachu, zjechały na sam dół, ukradły jedno z aut stojących na pobliskim parkingu i uciekły.
Obecnie trwają poszukiwania.
Osoby ,które dostarczą jakąkolwiek z nich otrzymają wysoką nagrodę pieniężną."
Na samym dole artykułu widniało tylko jedno zdjęcie.
Moje.
Rzuciłam gazetę na podłogę i poszłam do Elci.
<cd. Elena>
19 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
Pisane przez Barry'ego
Chinka siedziała z tyłu, trzymając na kolanach bezwładną głowę Eleny. Ta... krwawiła. Tak bardzo, tak obficie, że zastanawiałem się, czy uda jej się przeżyć tę noc. Jak to się w ogóle stało, do cholery?! Zaciskałem mocno ręce na kierownicy, żyły wyszły mi na wierzch.
- Trzymaj się, Elenko -szeptała ta obca dziewczyna. Isabelle siedziała na przednim siedzeniu i nie reagowała. Nie wiedziała co się dzieje. Ona... chyba mnie nie poznawała. Dlaczego pozwoliłem Elenie pójść tam samej?!! Byłem na siebie wściekły.
- Co się tam stało? -Mimo usilnych prób mój głos drżał z rozpaczy. Rozklejałem się.
- Elenka, ona usłyszała mnie -zaczęła tłumaczyć Chinka. Mówiła o niej tak zdrobniale, że zastanowiłem się, czy się wcześniej nie znały. No, tak bardzo dobrze.- Nazywam się Hay Lin. Ja... byłam z nią w laboratorium.
Przeszłość Elen. Ta ciemna, mroczna strona jej wspomnień. Nigdy nie mówiła zbyt dużo o sobie, a szczególnie o tym okresie.
- Myślę, że chciała się upewnić, czy to na pewno ja. Gdy Elena otworzyła wszystkie cele, powstało wielkie zamieszanie. Udało nam się razem dobiec do klifu i wtedy... -Hay Lin wyraźnie trudno było o tym mówić.-... wtedy strzeliła do mnie jedna z homunkulusów. Elena zasłoniła mnie własnym ciałem i przez to spadła do rozszalałego morza. Tam się rozdzieliłyśmy. Nie wiedziałam do dzisiaj, czy żyje.
- Niedługo może jej jednak nie być -mruknąłem. Dojechaliśmy do naszego domu. Gwałtownie wysiadłem i wziąłem Elenę na ręce. Wydawała się taka krucha i bezbronna. Nie mogłem jej stracić. Od tamtej burzowej nocy pod marketem z dnia na dzień stawała się moją przyjaciółką. Tą najlepszą, tą której mogłem się wyżalić. Ta która nigdy mnie nie oceniła, dawała mi przestrzeń, nigdy nie była nachalna, ta której delikatny uśmiech przyprawiał mnie o wybuch radości. Czułem jej krew na rękach. Prawie wbiegłem do środka. Isabelle i Hay Lin wpadły zaraz za mną. Położyłem moją przyjaciółkę na kanapie. Chinka usiadła obok niej i zaczęła coś śpiewać pod nosem, głaskała Elen po czarnych włosach, które rozsypały jej się na poduszce. Nie przejąłem się, że kanapa będzie pobrudzona posoką. Ani że nie zamknąłem samochodu.
3 godziny zajęło mi i Hay Lin zszycie Eleny. Ja ją szyłem i łatałem. Ona wykorzystywała swoje moce do leczenia poważniejszych krwotoków. Wiem, że nigdy nie zapomnę tego widoku. Będzie mnie prześladował w koszmarach.
***
Hay Lin jak pies stróżujący całą noc czuwała przy Elenie. Ani razu nawet nie zmieniła pozycji. Bardzo mi ją przypominała. Nie z wyglądu, pod tym względem Elena była piękniejsza. Ze sposobu bycia. Cicha i niewzruszona. No, może okazywała trochę więcej emocji. Nie dałem rady się nawet pobyć z Elen sam na sam. Postanowiłem, że zadzwonię do Airis. To w końcu jej najbliższa rodzina. Ukucnąłem pod ścianą w swoim pokoju, oparłem o nią swoje plecy. Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer dziewczyny. Odebrała po 4 sygnale.
- Halo?
- Mówi Barry.
- Coś się stało?
Mój głos od razu się zdradzał. Równie dobrze mogłem wywiesić transparent: JESTEM ZDRUZGOTANY!
- Elena... Ona prawdopodobnie nie przeżyje nocy.
Czułem, jak łzy zaczynają się tworzyć w kącikach oczu.
- Co?! Czy to jest jakiś głupi żart, czy...?
Wytłumaczyłem jej co się stało.
- Przyjechać do was? -Jej głos był łagodny. Radziła sobie z tą sytuacją o wiele lepiej ode mnie.
- Nie.
Rozłączyłem się. Nie wytrzymałem. Rozstałem się z moimi łzami.
<cd. Isabelle>
Chinka siedziała z tyłu, trzymając na kolanach bezwładną głowę Eleny. Ta... krwawiła. Tak bardzo, tak obficie, że zastanawiałem się, czy uda jej się przeżyć tę noc. Jak to się w ogóle stało, do cholery?! Zaciskałem mocno ręce na kierownicy, żyły wyszły mi na wierzch.
- Trzymaj się, Elenko -szeptała ta obca dziewczyna. Isabelle siedziała na przednim siedzeniu i nie reagowała. Nie wiedziała co się dzieje. Ona... chyba mnie nie poznawała. Dlaczego pozwoliłem Elenie pójść tam samej?!! Byłem na siebie wściekły.
- Co się tam stało? -Mimo usilnych prób mój głos drżał z rozpaczy. Rozklejałem się.
- Elenka, ona usłyszała mnie -zaczęła tłumaczyć Chinka. Mówiła o niej tak zdrobniale, że zastanowiłem się, czy się wcześniej nie znały. No, tak bardzo dobrze.- Nazywam się Hay Lin. Ja... byłam z nią w laboratorium.
Przeszłość Elen. Ta ciemna, mroczna strona jej wspomnień. Nigdy nie mówiła zbyt dużo o sobie, a szczególnie o tym okresie.
- Myślę, że chciała się upewnić, czy to na pewno ja. Gdy Elena otworzyła wszystkie cele, powstało wielkie zamieszanie. Udało nam się razem dobiec do klifu i wtedy... -Hay Lin wyraźnie trudno było o tym mówić.-... wtedy strzeliła do mnie jedna z homunkulusów. Elena zasłoniła mnie własnym ciałem i przez to spadła do rozszalałego morza. Tam się rozdzieliłyśmy. Nie wiedziałam do dzisiaj, czy żyje.
- Niedługo może jej jednak nie być -mruknąłem. Dojechaliśmy do naszego domu. Gwałtownie wysiadłem i wziąłem Elenę na ręce. Wydawała się taka krucha i bezbronna. Nie mogłem jej stracić. Od tamtej burzowej nocy pod marketem z dnia na dzień stawała się moją przyjaciółką. Tą najlepszą, tą której mogłem się wyżalić. Ta która nigdy mnie nie oceniła, dawała mi przestrzeń, nigdy nie była nachalna, ta której delikatny uśmiech przyprawiał mnie o wybuch radości. Czułem jej krew na rękach. Prawie wbiegłem do środka. Isabelle i Hay Lin wpadły zaraz za mną. Położyłem moją przyjaciółkę na kanapie. Chinka usiadła obok niej i zaczęła coś śpiewać pod nosem, głaskała Elen po czarnych włosach, które rozsypały jej się na poduszce. Nie przejąłem się, że kanapa będzie pobrudzona posoką. Ani że nie zamknąłem samochodu.
3 godziny zajęło mi i Hay Lin zszycie Eleny. Ja ją szyłem i łatałem. Ona wykorzystywała swoje moce do leczenia poważniejszych krwotoków. Wiem, że nigdy nie zapomnę tego widoku. Będzie mnie prześladował w koszmarach.
***
Hay Lin jak pies stróżujący całą noc czuwała przy Elenie. Ani razu nawet nie zmieniła pozycji. Bardzo mi ją przypominała. Nie z wyglądu, pod tym względem Elena była piękniejsza. Ze sposobu bycia. Cicha i niewzruszona. No, może okazywała trochę więcej emocji. Nie dałem rady się nawet pobyć z Elen sam na sam. Postanowiłem, że zadzwonię do Airis. To w końcu jej najbliższa rodzina. Ukucnąłem pod ścianą w swoim pokoju, oparłem o nią swoje plecy. Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer dziewczyny. Odebrała po 4 sygnale.
- Halo?
- Mówi Barry.
- Coś się stało?
Mój głos od razu się zdradzał. Równie dobrze mogłem wywiesić transparent: JESTEM ZDRUZGOTANY!
- Elena... Ona prawdopodobnie nie przeżyje nocy.
Czułem, jak łzy zaczynają się tworzyć w kącikach oczu.
- Co?! Czy to jest jakiś głupi żart, czy...?
Wytłumaczyłem jej co się stało.
- Przyjechać do was? -Jej głos był łagodny. Radziła sobie z tą sytuacją o wiele lepiej ode mnie.
- Nie.
Rozłączyłem się. Nie wytrzymałem. Rozstałem się z moimi łzami.
<cd. Isabelle>
19 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Elena
Zobaczyłam całą sytuację przez niezamknięte drzwi.
Wpadłam za nieznajomą do dziwnego gabinetu.
-Kolejna! - wrzasnął człowiek w kitlu.
Złapał mnie za rękę i spróbował ją wykręcić.
Kopnęłam go stopą w brzuch i wyleciałam za szatynką.
Wylądowała na dachu sąsiedniego budynku.
Osiem pięter niżej.
Otworzyłam oczy z przerażenia.
Poleciałam do niej. Oczy miała otwarte i patrzyła na mnie, jakby pełna zaciekawienia.
-Isabelle? Wszystko ok?
Byłam zszokowana.
-Skąd wiesz jak się nazywam?
Uśmiechnęła się słabo.
-Mówiłaś mi kiedyś.
-Aha.
Wstałam i popatrzyłam na nią. Kałuża krwi wokół niej zwiększała się z każdą chwilą.
Zastanawiałam się jakim cudem jeszcze jest przytomna.
Co teraz zrobić?
Nosi fioletowy płaszcz ,ale tamci wyraźnie jej nie lubią.
Za tamta Chinka... Wręcz przeciwnie.
Zabrałam czarnowłosej pistolet. W sumie to nie do końca byłam pewna czy byłabym w stanie z niego strzelić
Nie miałam nawet pojęcia czy jest naładowany ani jeśli nie, jak go załadować. Postanowiłam zdać się na farta. Wleciałam z powrotem do pokoju.
Drobna dziewczyna zobaczyła mnie pierwsza.
Wyrwała mi broń, zastrzeliła doktora i pielęgniarkę.
Upadli na podłodze z głuchym stuknięciem.
Na twarzach nadal mieli wypisane zdziwienie.
Tymczasem zabójczyni niczym się nie przejęła.
Wzięła jakieś strzykawki z szafek.
-Umiałabyś zabrać mnie do Eleny?
Zastanowiłam się.
-Chyba tak.
-No to dajesz.
Złapałam ją pod ramiona.
I poleciałam do fioletowej.
Poszło o wiele ciężej niż wcześniej ,ale i tak w duchu cieszyłam się ,że nie jest większa.
Chinka obejrzała Elenę.
-Wyliże się z tego.
Nie byłam taka pewna. Spadła z ośmiu pięter i uderzyła w dach.
-Jesteś pewna?
-Tak. - odpowiedziała z przekonaniem.
-Tutaj przecież nie możemy jej w żaden sposób pomóc. Zabierzemy ją do szpitala?
Pokręciła przecząco głową.
-Policja mogłaby się tym zainteresować.
-To co robimy?
Kobieta przygryzła wargi.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
-Może gdzieś ma telefon? Mogłybyśmy sprawdzić ostatnio wybierane.
-Dobry pomysł.
Po dłuższej chwili szatynka znalazła telefon.
Był w przedniej kieszeni więc przetrwał prawie niezniszczony.
W ostatnio wybieranych najczęściej powtarzał się jakiś "Barry".
Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.
-Cześć, Elena. Co słychać?
-Tu Isabelle...
-O cześć, coś się stało?
Skąd on mnie zna!?
Machnęłam ręką i kontynuowałam.
-Elena spadła z ośmiu pięter.
Przez chwilę nic nie słyszałam.
-Gdzie jesteście?
-Na jakimś dachu, obok Niezależnej Służby.
Barry przeklął cicho.
-Dacie rade jakoś zejść na dół?
Popatrzyłam na malutką ulice w dole.
Zakręciło mi się w głowie.
-Chyba tak.
-Będę czekał.
Rozłączyliśmy się.
-I co?
-Będzie czekał na dole.
-Ok. Weź Elenę. - powiedziała.
Skoczyła w dół i w ostatnim momencie złapała się krawędzi dachu.
Wybiła szybę nogami i wskoczyła do środka. Wleciałam za nią. W gabinecie nikogo nie było.
Szybko przeszłyśmy przez korytarz i dopadłyśmy windę. Zjazd na dół zajął nam sześć minut.
Wpakowałyśmy się do auta w którym siedział Barry.
Ten pojechał kilka ulic dalej i wjechał w jakąś ciemną uliczkę.
Zrobił Elenie prowizoryczny opatrunek i pojechaliśmy do ich mieszkania.
<cd. Elena>
Wpadłam za nieznajomą do dziwnego gabinetu.
-Kolejna! - wrzasnął człowiek w kitlu.
Złapał mnie za rękę i spróbował ją wykręcić.
Kopnęłam go stopą w brzuch i wyleciałam za szatynką.
Wylądowała na dachu sąsiedniego budynku.
Osiem pięter niżej.
Otworzyłam oczy z przerażenia.
Poleciałam do niej. Oczy miała otwarte i patrzyła na mnie, jakby pełna zaciekawienia.
-Isabelle? Wszystko ok?
Byłam zszokowana.
-Skąd wiesz jak się nazywam?
Uśmiechnęła się słabo.
-Mówiłaś mi kiedyś.
-Aha.
Wstałam i popatrzyłam na nią. Kałuża krwi wokół niej zwiększała się z każdą chwilą.
Zastanawiałam się jakim cudem jeszcze jest przytomna.
Co teraz zrobić?
Nosi fioletowy płaszcz ,ale tamci wyraźnie jej nie lubią.
Za tamta Chinka... Wręcz przeciwnie.
Zabrałam czarnowłosej pistolet. W sumie to nie do końca byłam pewna czy byłabym w stanie z niego strzelić
Nie miałam nawet pojęcia czy jest naładowany ani jeśli nie, jak go załadować. Postanowiłam zdać się na farta. Wleciałam z powrotem do pokoju.
Drobna dziewczyna zobaczyła mnie pierwsza.
Wyrwała mi broń, zastrzeliła doktora i pielęgniarkę.
Upadli na podłodze z głuchym stuknięciem.
Na twarzach nadal mieli wypisane zdziwienie.
Tymczasem zabójczyni niczym się nie przejęła.
Wzięła jakieś strzykawki z szafek.
-Umiałabyś zabrać mnie do Eleny?
Zastanowiłam się.
-Chyba tak.
-No to dajesz.
Złapałam ją pod ramiona.
I poleciałam do fioletowej.
Poszło o wiele ciężej niż wcześniej ,ale i tak w duchu cieszyłam się ,że nie jest większa.
Chinka obejrzała Elenę.
-Wyliże się z tego.
Nie byłam taka pewna. Spadła z ośmiu pięter i uderzyła w dach.
-Jesteś pewna?
-Tak. - odpowiedziała z przekonaniem.
-Tutaj przecież nie możemy jej w żaden sposób pomóc. Zabierzemy ją do szpitala?
Pokręciła przecząco głową.
-Policja mogłaby się tym zainteresować.
-To co robimy?
Kobieta przygryzła wargi.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
-Może gdzieś ma telefon? Mogłybyśmy sprawdzić ostatnio wybierane.
-Dobry pomysł.
Po dłuższej chwili szatynka znalazła telefon.
Był w przedniej kieszeni więc przetrwał prawie niezniszczony.
W ostatnio wybieranych najczęściej powtarzał się jakiś "Barry".
Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.
-Cześć, Elena. Co słychać?
-Tu Isabelle...
-O cześć, coś się stało?
Skąd on mnie zna!?
Machnęłam ręką i kontynuowałam.
-Elena spadła z ośmiu pięter.
Przez chwilę nic nie słyszałam.
-Gdzie jesteście?
-Na jakimś dachu, obok Niezależnej Służby.
Barry przeklął cicho.
-Dacie rade jakoś zejść na dół?
Popatrzyłam na malutką ulice w dole.
Zakręciło mi się w głowie.
-Chyba tak.
-Będę czekał.
Rozłączyliśmy się.
-I co?
-Będzie czekał na dole.
-Ok. Weź Elenę. - powiedziała.
Skoczyła w dół i w ostatnim momencie złapała się krawędzi dachu.
Wybiła szybę nogami i wskoczyła do środka. Wleciałam za nią. W gabinecie nikogo nie było.
Szybko przeszłyśmy przez korytarz i dopadłyśmy windę. Zjazd na dół zajął nam sześć minut.
Wpakowałyśmy się do auta w którym siedział Barry.
Ten pojechał kilka ulic dalej i wjechał w jakąś ciemną uliczkę.
Zrobił Elenie prowizoryczny opatrunek i pojechaliśmy do ich mieszkania.
<cd. Elena>
19 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
Isabelle nie stawiała już więcej oporu. Dała się prowadzić. Nie było to dla mnie trudne, wychudzona i zagłodzona nie miała zbyt wiele siły. Miałam ochotę rozwalić kilka łbów tym Tajnym Siłom Niezależnych. Jak niby ci ,,dobrzy" mogli zrobić jej coś takiego? Zacisnęłam usta, żeby nie zacząć ich wyzywać. Czy Joe też używał takich metod? Myślę, że nie, ale nigdy nic nie wiadomo. Korytarze oświetlone były pojedynczymi jarzeniówkami co 5 metrów. Nie słychać było odgłosów naszych stóp.
Miałam plan. Ale musiałyśmy dotrzeć do Punktu Zbornego.
Korytarz miał wiele odgałęzień. Sale rozchodziły się i przeplatały. Słyszałam rozmowy. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Rozmowa.
- Co najpierw? Hormony pierwsze, czy od razu idziemy do Joków?
- Nie. Mogłaby nie wytrzymać tyle emocji naraz. Nie czuje nic. To byłby szok.
Zamarłam.
- Okej, Hay Lin, co chcesz poczuć najpierw?
Coś złapało mnie za gardło. Hay Lin.
- Szczęście. Ze spotkania. Ze spotkania dawnego przyjaciela.
- To troszeczkę zaboli. Ale to tylko drobne wkłucie.
- To nic. Nie odczuwam bólu.
Wróciła do mnie przeszłość. Tak gwałtownie, że aż się zakrztusiłam. Hay Lin. Tak nazywała się dziewczynka, z którą mieszkałam w laboratorium. Miałyśmy podawane te same zestawy Zakłócaczy. Zanim kompletnie wyłączyli moje uczucia, byłyśmy... nawet przyjaciółkami. Doskonale wiedziałyśmy co odczuwa druga strona. Belle nie zdawała sobie sprawy z burzy myśli, która mnie porwała. Nie wytrzymałam. Puściłam dłonie Is i wparowałam do pomieszczenia, z którego dobiegały odgłosy. Następne zdarzenia rozmyły mi się w niewyraźną mgłę.
Hay Lin, drobna Japonka, siedziała na łóżku szpitalnym. Rękę miała opartą na szarej poduszce, kobieta w fioletowym kitlu już miała wbić jej w żyłę strzykawkę z żółtą substancją. Obok nich siedział starszawy mężczyzna.
Oddech uwiązł mi w gardle.
Sekundy zatrzymały się na naszym spojrzeniu.
Hay Lin poznała mnie, wstała i chciała do mnie podbiec.
Powstrzymali ją lekarze.
Podbiegłam do niej, ale mężczyzna wycelował we mnie wózkiem z substancjami.
Przewróciłam się na wielkie, szklane okno, które służyło za ścianę.
Siła uderzenia rozbiła szybę, a ja wypadłam z 50-piętrowego budynku.
Usłyszałam krzyki.
Wiatr targał mną, jak szmacianą lalką.
Byłam jak w letargu.
Nie potrafiłam nic zrobić.
Ale... ja jestem tylko człowiekiem.
Krwawię, gdy upadam.
Jestem tylko człowiekiem.
Rozbijam się, łamię.
Jestem tylko... potworem.
Wybuchłam ciemnością.
<cd. Isabelle (matko, jaka drama xd, mogę trafić do szpitala, rozbić się na milion kawałeczków, co tylko chcesz, ALE nie mogę umrzeć. masz ode mnie wolną rękę ;) ) >
Miałam plan. Ale musiałyśmy dotrzeć do Punktu Zbornego.
Korytarz miał wiele odgałęzień. Sale rozchodziły się i przeplatały. Słyszałam rozmowy. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Rozmowa.
- Co najpierw? Hormony pierwsze, czy od razu idziemy do Joków?
- Nie. Mogłaby nie wytrzymać tyle emocji naraz. Nie czuje nic. To byłby szok.
Zamarłam.
- Okej, Hay Lin, co chcesz poczuć najpierw?
Coś złapało mnie za gardło. Hay Lin.
- Szczęście. Ze spotkania. Ze spotkania dawnego przyjaciela.
- To troszeczkę zaboli. Ale to tylko drobne wkłucie.
- To nic. Nie odczuwam bólu.
Wróciła do mnie przeszłość. Tak gwałtownie, że aż się zakrztusiłam. Hay Lin. Tak nazywała się dziewczynka, z którą mieszkałam w laboratorium. Miałyśmy podawane te same zestawy Zakłócaczy. Zanim kompletnie wyłączyli moje uczucia, byłyśmy... nawet przyjaciółkami. Doskonale wiedziałyśmy co odczuwa druga strona. Belle nie zdawała sobie sprawy z burzy myśli, która mnie porwała. Nie wytrzymałam. Puściłam dłonie Is i wparowałam do pomieszczenia, z którego dobiegały odgłosy. Następne zdarzenia rozmyły mi się w niewyraźną mgłę.
Hay Lin, drobna Japonka, siedziała na łóżku szpitalnym. Rękę miała opartą na szarej poduszce, kobieta w fioletowym kitlu już miała wbić jej w żyłę strzykawkę z żółtą substancją. Obok nich siedział starszawy mężczyzna.
Oddech uwiązł mi w gardle.
Sekundy zatrzymały się na naszym spojrzeniu.
Hay Lin poznała mnie, wstała i chciała do mnie podbiec.
Powstrzymali ją lekarze.
Podbiegłam do niej, ale mężczyzna wycelował we mnie wózkiem z substancjami.
Przewróciłam się na wielkie, szklane okno, które służyło za ścianę.
Siła uderzenia rozbiła szybę, a ja wypadłam z 50-piętrowego budynku.
Usłyszałam krzyki.
Wiatr targał mną, jak szmacianą lalką.
Byłam jak w letargu.
Nie potrafiłam nic zrobić.
Ale... ja jestem tylko człowiekiem.
Krwawię, gdy upadam.
Jestem tylko człowiekiem.
Rozbijam się, łamię.
Jestem tylko... potworem.
Wybuchłam ciemnością.
<cd. Isabelle (matko, jaka drama xd, mogę trafić do szpitala, rozbić się na milion kawałeczków, co tylko chcesz, ALE nie mogę umrzeć. masz ode mnie wolną rękę ;) ) >
19 sierpnia 2015
Tydzień bez głównego admina
Witam, komunikat na dzisiaj jest taki, że główny admin, czyli Inga Tyb, będzie niedostępna do 25 sierpnia z powodu wyjazdu. Oznacza to, że nie będzie mogła dodawać nowych kart do spisu, odpisywała na zapytania i opowiadania oraz nie będzie z nią pisemnego kontaktu.
Wszelkie zapytania jakie wyślecie w tym czasie dostaną odpowiedź, ale dopiero po 25.
Miłych wakacji,
życzy administracja.
Wszelkie zapytania jakie wyślecie w tym czasie dostaną odpowiedź, ale dopiero po 25.
Miłych wakacji,
życzy administracja.
18 sierpnia 2015
Od Isabelle cd. Eleny
Bezmyślnie patrzyłam się na lustro.
Po chwili zauważyłam ,że jestem też po drugiej stronie.
Ale jak to możliwe?
Nie, to zdecydowanie niemożliwe. Nie mogę być jednocześnie po tej i po tej.
Naburmuszona usiadłam na podłodze.
Nagle zauważyłam ,że do pomieszczenia wpadło trochę ciemności.
-Ej, Ty!- zawołał ktoś na górze- wyłaź stamtąd!
Uśmiechnęłam się.
-Nie potrafię.
Po chwili we włazie pojawiła się lina. Spuścił się po niej jakiś barczysty mężczyzna i przewiązał mnie w pasie.
-Możesz wciągnąć tą niezdarę.
-Co!? Mam ją wciągać na samą górę!?
-Wiem ,że jesteś silna. Dasz radę.
Ktoś u góry prychnął i zaczął mnie wciągać.
Sprawiło to ,że pętla na moim brzuchu zaczęła zaciskać się coraz bardziej i bardziej, ale nie przejęłam się tym zbytnio.
Powietrze nie zając, w las nie ucieknie.
Gdy w końcu stanęłam na górze, przyjrzałam się kobiecie, która mnie wciągnęła.
Miała czarne włosy i piękne niebieskie oczy, które nagle zmieniły kolor na popielaty-czarny.
Była w takiej samej pelerynie jak wszyscy tutaj. Fioletowa, długa, przerażająca.
Rozcięła linę szybkim ruchem ręki i pokazała ,że mam iść za nią.
Szłam za nią niekończącym się korytarzem, gdy poczułam ,że coś we mnie pękło.
Zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. Ku wyjściu.
Czarnowłosa pobiegła za mną i jednym ruchem powaliła mnie na ziemię.
Przyłożyła mi nóż do gardła.
-Wykonuj wszystkie moje polecenia to nic Ci się nie stanie.
Łzy nagle poleciały z oczu.
-Nie boję się Ciebie. Ani śmierci.
Zobaczyłam w jej oczach dziwny błysk.
-A czego się boisz?
Jej głos jakby rozkazał mi mówić prawdę.
-Ja... ja... Ja boję się ,że coś stanie się moim przyjaciołom.
Których nie mam.
Którą mam.
-Ale Ty ich nigdy nie znajdziesz! - krzyknęłam i wyrwałam się jej.
Ale jednak była szybsza. I tym razem zawiązała mi ręce. I cały czas trzymała mnie mocno.
Gdy dotarłyśmy do innego,szerszego korytarza odezwała się po raz kolejny.
-Jestem Elena. Nie poznajesz mnie?
Coś próbowało się przebić. Czułam ,że to imię to znaczy. Są z nim powiązane szczególne uczucia.
Mózg podsunął mi kilka rozwiązań.
Najczarniejsze?
Ona wie gdzie jest moja przyjaciółka. Jakoś wydobyła ze mnie te informacje.
Przeraziłam się.
Chodzi w fioletowym płaszczu i wie o mojej przyjaciółce.
Na pewno ją zabierze i coś jej zrobi. Przeze mnie.
Poczułam się jak balon z którego ktoś wypuścił powietrze.
Pozwoliłam się prowadzić przez szare korytarze.
Już więcej nie stawiłam choćby najmniejszego oporu.
<cd. Elena>
Po chwili zauważyłam ,że jestem też po drugiej stronie.
Ale jak to możliwe?
Nie, to zdecydowanie niemożliwe. Nie mogę być jednocześnie po tej i po tej.
Naburmuszona usiadłam na podłodze.
Nagle zauważyłam ,że do pomieszczenia wpadło trochę ciemności.
-Ej, Ty!- zawołał ktoś na górze- wyłaź stamtąd!
Uśmiechnęłam się.
-Nie potrafię.
Po chwili we włazie pojawiła się lina. Spuścił się po niej jakiś barczysty mężczyzna i przewiązał mnie w pasie.
-Możesz wciągnąć tą niezdarę.
-Co!? Mam ją wciągać na samą górę!?
-Wiem ,że jesteś silna. Dasz radę.
Ktoś u góry prychnął i zaczął mnie wciągać.
Sprawiło to ,że pętla na moim brzuchu zaczęła zaciskać się coraz bardziej i bardziej, ale nie przejęłam się tym zbytnio.
Powietrze nie zając, w las nie ucieknie.
Gdy w końcu stanęłam na górze, przyjrzałam się kobiecie, która mnie wciągnęła.
Miała czarne włosy i piękne niebieskie oczy, które nagle zmieniły kolor na popielaty-czarny.
Była w takiej samej pelerynie jak wszyscy tutaj. Fioletowa, długa, przerażająca.
Rozcięła linę szybkim ruchem ręki i pokazała ,że mam iść za nią.
Szłam za nią niekończącym się korytarzem, gdy poczułam ,że coś we mnie pękło.
Zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. Ku wyjściu.
Czarnowłosa pobiegła za mną i jednym ruchem powaliła mnie na ziemię.
Przyłożyła mi nóż do gardła.
-Wykonuj wszystkie moje polecenia to nic Ci się nie stanie.
Łzy nagle poleciały z oczu.
-Nie boję się Ciebie. Ani śmierci.
Zobaczyłam w jej oczach dziwny błysk.
-A czego się boisz?
Jej głos jakby rozkazał mi mówić prawdę.
-Ja... ja... Ja boję się ,że coś stanie się moim przyjaciołom.
Których nie mam.
Którą mam.
-Ale Ty ich nigdy nie znajdziesz! - krzyknęłam i wyrwałam się jej.
Ale jednak była szybsza. I tym razem zawiązała mi ręce. I cały czas trzymała mnie mocno.
Gdy dotarłyśmy do innego,szerszego korytarza odezwała się po raz kolejny.
-Jestem Elena. Nie poznajesz mnie?
Coś próbowało się przebić. Czułam ,że to imię to znaczy. Są z nim powiązane szczególne uczucia.
Mózg podsunął mi kilka rozwiązań.
Najczarniejsze?
Ona wie gdzie jest moja przyjaciółka. Jakoś wydobyła ze mnie te informacje.
Przeraziłam się.
Chodzi w fioletowym płaszczu i wie o mojej przyjaciółce.
Na pewno ją zabierze i coś jej zrobi. Przeze mnie.
Poczułam się jak balon z którego ktoś wypuścił powietrze.
Pozwoliłam się prowadzić przez szare korytarze.
Już więcej nie stawiłam choćby najmniejszego oporu.
<cd. Elena>
18 sierpnia 2015
Od Merry cd. Amadeusza
-...Coo? - zapytałam ogłupiale.
Sara posłała mi rozbawione spojrzenie.
-Znowu Cię uratowałam ,złotko.
-Taak. Ostatnim razem ratowałaś mnie przed naleśnikiem spadającym z sufitu w kuchni Julie.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Hej, dziewczyny, nie zapominajcie ,że też miałem w tej historii swój udział. - powiedział Amadeusz obrażonym głosem, ale zaraz wszystko popsuł, puszczając mi oko.
Wyszczerzyłam się do niego.
Stanęłam na nogach i zaraz tego pożałowałam.
Kolana miałam jak z waty.
-Może przejdziemy się gdzieś?
-Która godzina?
-Prawie północ, złotko.
Ziewnęłam głośno i popatrzyłam na Sarę.
Zrozumiała mój przekaz.
-Najbliżej mieszka Viola. Ale dzisiaj chyba zrobiła piżama party.
-Life.
Przewróciła oczami.
-Zawsze tak mówisz.
Skręciłyśmy w następną uliczkę i bezczelnie wparowałyśmy do domu Violki.
Z dwóch kolumn wydobywała się głośna muzyka.
W środku znajdowała się tylko nasza paczka, która przywitała nas głośnym "Skąd się tu wzięliście?"
Niestety, zostali zignorowani.
Gdy tylko przedostaliśmy się przez zbiorowisko smoczyc, ruszyliśmy do łazienki.
Oczywiście niewtajemniczony Adamadeusz opierał się przed wejściem razem z nami, ale wciągnęłyśmy go siłą.
Przeszłyśmy przez całą długość pokoju i weszłyśmy przez następne drzwi.
Znaleźliśmy się w małym pomieszczeniu z sześcioma łóżkami i ogromną sofą.
-Wybacz, Ami - zaczęła Sara - Będziesz musiał spać na sofie.
Blondyn był wyraźnie zdezorientowany tą całą sytuacją i tylko kiwnął głową.
Jego kot, oczywiście odnalazł się o wiele lepiej i położył na kanapie.
-Sara? Mer? -zaczęła postać z drugiego kąta - To wy?
-Julie?
-Cześć.
Z ciemności wyłoniła się Czarownica.
-Widzę ,że przyprowadziłyście gościa.- spojrzała w jego stronę -Och! Przecież to kotek! Jak się nazywa?
-Stefan - odpowiedział zdziwiony ponad wszelką miarę Ami.
-Och! Musi być głodny. Tak koteczku? Chyba cię tam głodzili. Zaraz dam Ci jeść.
Jul pogłaskała kota, a ten miauknął przymilnie.
Moja przyjaciółka karmiła rudego a ja padłam bezmyślnie na łóżko.
Ten dzień był zdecydowanie zbyt długi.
<cd. Amadeusz>
Sara posłała mi rozbawione spojrzenie.
-Znowu Cię uratowałam ,złotko.
-Taak. Ostatnim razem ratowałaś mnie przed naleśnikiem spadającym z sufitu w kuchni Julie.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Hej, dziewczyny, nie zapominajcie ,że też miałem w tej historii swój udział. - powiedział Amadeusz obrażonym głosem, ale zaraz wszystko popsuł, puszczając mi oko.
Wyszczerzyłam się do niego.
Stanęłam na nogach i zaraz tego pożałowałam.
Kolana miałam jak z waty.
-Może przejdziemy się gdzieś?
-Która godzina?
-Prawie północ, złotko.
Ziewnęłam głośno i popatrzyłam na Sarę.
Zrozumiała mój przekaz.
-Najbliżej mieszka Viola. Ale dzisiaj chyba zrobiła piżama party.
-Life.
Przewróciła oczami.
-Zawsze tak mówisz.
Skręciłyśmy w następną uliczkę i bezczelnie wparowałyśmy do domu Violki.
Z dwóch kolumn wydobywała się głośna muzyka.
W środku znajdowała się tylko nasza paczka, która przywitała nas głośnym "Skąd się tu wzięliście?"
Niestety, zostali zignorowani.
Gdy tylko przedostaliśmy się przez zbiorowisko smoczyc, ruszyliśmy do łazienki.
Oczywiście niewtajemniczony Adamadeusz opierał się przed wejściem razem z nami, ale wciągnęłyśmy go siłą.
Przeszłyśmy przez całą długość pokoju i weszłyśmy przez następne drzwi.
Znaleźliśmy się w małym pomieszczeniu z sześcioma łóżkami i ogromną sofą.
-Wybacz, Ami - zaczęła Sara - Będziesz musiał spać na sofie.
Blondyn był wyraźnie zdezorientowany tą całą sytuacją i tylko kiwnął głową.
Jego kot, oczywiście odnalazł się o wiele lepiej i położył na kanapie.
-Sara? Mer? -zaczęła postać z drugiego kąta - To wy?
-Julie?
-Cześć.
Z ciemności wyłoniła się Czarownica.
-Widzę ,że przyprowadziłyście gościa.- spojrzała w jego stronę -Och! Przecież to kotek! Jak się nazywa?
-Stefan - odpowiedział zdziwiony ponad wszelką miarę Ami.
-Och! Musi być głodny. Tak koteczku? Chyba cię tam głodzili. Zaraz dam Ci jeść.
Jul pogłaskała kota, a ten miauknął przymilnie.
Moja przyjaciółka karmiła rudego a ja padłam bezmyślnie na łóżko.
Ten dzień był zdecydowanie zbyt długi.
<cd. Amadeusz>
18 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Joe'go
Pisane przez Barry'ego
Wsiedliśmy do samochodu. Włączyłem ogrzewanie, samochód zdążył się ochłodzić przez te kilka minut.
- To dokąd teraz? -zapytał Joe. Zajął miejsce z przodu, Airis usiadła z tyłu.
- Hmm.. A nie do domu? Bo tak chyba zmierzaliście? -zapytałem niepewnie. Ogólnie, czułem się dziwnie w tej sytuacji. Nie wiedziałem, jak się zachować. Byłem tym przysłowiowym 5 kołem u wozu.
- Ah, no tak -Joe spojrzał na Airis. Mimo ich sprzeczki, chyba nic się między nimi nie zmieniło. To dobrze. Nie chciałbym zepsuć czegoś między nimi, tym swoim niespodziewanym wtargnięciem w ich przestrzeń osobistą. Człowiek chce dobrze, a zawsze wychodzi, jak zwykle.
- Gdzie mieszkacie? -zapytałem. Gdy podali mi adresy, wybrałem to mieszkanie, które było bliżej. Czyli Airis. Przekopywaliśmy się przez zaspy śniegu. Cieszyłem się w tej chwili z zakupu tego akurat auta. W salonie proponowali mi naprawdę wiele, ale to jego wybrałem. Ujął mnie od samego początku. A teraz widać, kto miał rację. Rozmowa się nie kleiła. Zatrzymałem się centralnie pod blokiem dziewczyny. Wzięła swoje zamarznięte rzeczy i wyszła z samochodu.
- Dziękuję, Barry -podziękowała.- Gdyby nie ty, to nie wiem ile zajęłoby mi dotarcie do domu. Jeszcze raz się uśmiechnęła.
- Airis? A może pójść z tobą? -spróbował Joe. Patrzyła na niego i odpowiedziała:
- Nie. Fred się za tobą stęsknił.
Gdy zniknęła w budynku, mruknąłem:
- Chłopie, masz przechlapane. Chyba jeszcze jej nie przeszło.
- No, widzę.
Przetarł oczy dłońmi.
- Mam ochotę się uchlać -wyznał.
- Pijemy u ciebie -odparłem.
***
Maluszek był uroczy. Gaworzył, był raczej pogodnym dzieckiem. Barry gdzieś zniknął w nocy, teraz odsypiał noc, a ja nie wiedziałam co robić. Dziewczynka wyciągnęła do mnie ręce. Niepewnie wzięłam ją na ręce. Była taka malutka, taka delikatna. Byłyśmy jak ying i yang. Dobro i zło. Chyba nie muszę mówić, kto był tym złym. Niemowlak miał tylko ten biały materiał, w który był okryty na początku. Postanowiłam wziąć ją ze sobą do sklepu dla dzieci. Barry, nie wiem co on robił wieczorem, ale nie był zdolny do opieki nad dzieckiem. Okryłam małą dodatkową warstwą materiału i poszłam z nią do najbliższego sklepu. Gdy przechadzałam się pomiędzy półkami z rzeczami, jakieś smoczki, pieluchy, ubranka, buteleczki, mleka w proszku, chusteczki srakie, śmakie, dziewczynka coś powiedziała:
- Mama..
Zamarłam. Chyba się przesłyszałam. Ta mała była za drobna by mówić. Cóż, kosmici rozwijają się bardzo szybko, ale bez przesady. Ale ona powtórzyła:
- Mama.
<cd. Joe'go>
Wsiedliśmy do samochodu. Włączyłem ogrzewanie, samochód zdążył się ochłodzić przez te kilka minut.
- To dokąd teraz? -zapytał Joe. Zajął miejsce z przodu, Airis usiadła z tyłu.
- Hmm.. A nie do domu? Bo tak chyba zmierzaliście? -zapytałem niepewnie. Ogólnie, czułem się dziwnie w tej sytuacji. Nie wiedziałem, jak się zachować. Byłem tym przysłowiowym 5 kołem u wozu.
- Ah, no tak -Joe spojrzał na Airis. Mimo ich sprzeczki, chyba nic się między nimi nie zmieniło. To dobrze. Nie chciałbym zepsuć czegoś między nimi, tym swoim niespodziewanym wtargnięciem w ich przestrzeń osobistą. Człowiek chce dobrze, a zawsze wychodzi, jak zwykle.
- Gdzie mieszkacie? -zapytałem. Gdy podali mi adresy, wybrałem to mieszkanie, które było bliżej. Czyli Airis. Przekopywaliśmy się przez zaspy śniegu. Cieszyłem się w tej chwili z zakupu tego akurat auta. W salonie proponowali mi naprawdę wiele, ale to jego wybrałem. Ujął mnie od samego początku. A teraz widać, kto miał rację. Rozmowa się nie kleiła. Zatrzymałem się centralnie pod blokiem dziewczyny. Wzięła swoje zamarznięte rzeczy i wyszła z samochodu.
- Dziękuję, Barry -podziękowała.- Gdyby nie ty, to nie wiem ile zajęłoby mi dotarcie do domu. Jeszcze raz się uśmiechnęła.
- Airis? A może pójść z tobą? -spróbował Joe. Patrzyła na niego i odpowiedziała:
- Nie. Fred się za tobą stęsknił.
Gdy zniknęła w budynku, mruknąłem:
- Chłopie, masz przechlapane. Chyba jeszcze jej nie przeszło.
- No, widzę.
Przetarł oczy dłońmi.
- Mam ochotę się uchlać -wyznał.
- Pijemy u ciebie -odparłem.
***
Maluszek był uroczy. Gaworzył, był raczej pogodnym dzieckiem. Barry gdzieś zniknął w nocy, teraz odsypiał noc, a ja nie wiedziałam co robić. Dziewczynka wyciągnęła do mnie ręce. Niepewnie wzięłam ją na ręce. Była taka malutka, taka delikatna. Byłyśmy jak ying i yang. Dobro i zło. Chyba nie muszę mówić, kto był tym złym. Niemowlak miał tylko ten biały materiał, w który był okryty na początku. Postanowiłam wziąć ją ze sobą do sklepu dla dzieci. Barry, nie wiem co on robił wieczorem, ale nie był zdolny do opieki nad dzieckiem. Okryłam małą dodatkową warstwą materiału i poszłam z nią do najbliższego sklepu. Gdy przechadzałam się pomiędzy półkami z rzeczami, jakieś smoczki, pieluchy, ubranka, buteleczki, mleka w proszku, chusteczki srakie, śmakie, dziewczynka coś powiedziała:
- Mama..
Zamarłam. Chyba się przesłyszałam. Ta mała była za drobna by mówić. Cóż, kosmici rozwijają się bardzo szybko, ale bez przesady. Ale ona powtórzyła:
- Mama.
<cd. Joe'go>
18 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Isabelle
Miałam wrażenie, że moja dusza odczepiła się od ciała. Wzięłam głęboki wdech. Poczułam... lekkość. Jak balon co zrzuca kolejny ciężki worek. Zobaczyłam siebie i 40-letnią kobietę, okutą od stóp do głowy ciężkimi, kolorowymi materiałami. Trzymała moje ręce, ja na prawej dłoni miałam założony pierścionek z czarnym onyksem. Mamrotała inkantacje, raz za razem. Moja twarz była bez wyrazu, moje ja gdzieś zniknęło. Ale ja wiedziałam, gdzie jestem. Tu, unoszę się w powietrzu, targana prądami Mocy. Nagle coś, jakby niewidzialna lina porwała mnie i zaniosła w miejsce pobytu Belle. Znalazłam się w pomieszczeniu wypełnionym lustrami. Nawet podłoga była z nich zrobiona. Is stała tam i wpatrywała się w swoje odbicie z obłąkańczym uśmiechem. Na suficie wymalowane było Zrobiło mi się jej żal. Miała dopiero 16 lat. Nie chciałam, żeby to się tak skończyło. Lecz wiedziałam, że nie mogłam jej tak zostawić. Ustawiłam się przed nią i wyszeptałam, choć wiedziałam, że mnie nie słyszy i nie widzi:
- Wytrzymaj.
Moje ja zostało przywrócone do własnego ciała. Cała ciężkość spadła na mnie, jak lawina. Jak ja mogłam się w tym poruszać. Opadłam na stół.
- Jak się czujesz, słonko? -zapytała Czarownica.
- Źle -odparłam. Język miałam suchy i opuchnięty, jakbym przez długi czas nim nie poruszała.
- Tak myślałam. Masz, napij się zielonej herbaty.
Podała mi gliniany kubek bez ucha. Ujęłam go w dłonie. Nie parzył, choć powinien. Jak zwykle... Upiłam łyk. Gorzka ciecz rozlała mi się w jamie ustnej, przynosząc ulgę.
- Dowiedziałaś się czegoś? Tego co chciałaś? -Maria nie była zwykłą Czarownicą. Ale nie była też zwykłą wróżką/swatką. Więc się tak nie zachowywała. Patrzyła na mnie w skupieniu złotymi oczami.
- Chyba tak... -zastanowiłam się. Ogółem chodziło mi o dojście, gdzie jest przetrzymywana Is. Oraz jak ją odbić. Prawie do tego doszłam. Prawie...
- To nie jest odpowiedź. Przyjmuję zapłatę dopiero, gdy uda ci się odnaleźć to po co przyszłaś -powiedziała. Wokół jej palców i twarzy latały tajemnicze runy, wytworzone przez jej Pole. Zastanowiłam się jeszcze raz.
- Tak. Wiem co robić -orzekłam ostatecznie z pewnością w głosie.
<cd. Isabelle (kompletnie nie mam pojęcia, jak cię uratować xd. Możesz opisać to w swoim opowiadaniu xdxd. Podpowiedź: Elen jest wyśmienitą aktorką.) >
- Wytrzymaj.
Moje ja zostało przywrócone do własnego ciała. Cała ciężkość spadła na mnie, jak lawina. Jak ja mogłam się w tym poruszać. Opadłam na stół.
- Jak się czujesz, słonko? -zapytała Czarownica.
- Źle -odparłam. Język miałam suchy i opuchnięty, jakbym przez długi czas nim nie poruszała.
- Tak myślałam. Masz, napij się zielonej herbaty.
Podała mi gliniany kubek bez ucha. Ujęłam go w dłonie. Nie parzył, choć powinien. Jak zwykle... Upiłam łyk. Gorzka ciecz rozlała mi się w jamie ustnej, przynosząc ulgę.
- Dowiedziałaś się czegoś? Tego co chciałaś? -Maria nie była zwykłą Czarownicą. Ale nie była też zwykłą wróżką/swatką. Więc się tak nie zachowywała. Patrzyła na mnie w skupieniu złotymi oczami.
- Chyba tak... -zastanowiłam się. Ogółem chodziło mi o dojście, gdzie jest przetrzymywana Is. Oraz jak ją odbić. Prawie do tego doszłam. Prawie...
- To nie jest odpowiedź. Przyjmuję zapłatę dopiero, gdy uda ci się odnaleźć to po co przyszłaś -powiedziała. Wokół jej palców i twarzy latały tajemnicze runy, wytworzone przez jej Pole. Zastanowiłam się jeszcze raz.
- Tak. Wiem co robić -orzekłam ostatecznie z pewnością w głosie.
<cd. Isabelle (kompletnie nie mam pojęcia, jak cię uratować xd. Możesz opisać to w swoim opowiadaniu xdxd. Podpowiedź: Elen jest wyśmienitą aktorką.) >
18 sierpnia 2015
Od Eleny cd. Jeremiasza
Obudziłam się w postaci kota. Czułam ból w tymczasowych łapach i w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Metalowe kraty i podłoga wyłożona szorstkim, wełnianym kocem podpowiedziały mi, że jestem w schronisku. Zdarzyło mi się to drugi raz. Przedtem jak ,,odleciałam" Barry'emu udało się mnie zabrać zanim ktoś mnie zechciał. Teraz prawdopodobieństwo, że ktoś zapragnie przygarnąć takiego poranionego kocura o pomiętej sierści, jakim byłam, było nikłe, znikome wręcz. Słyszałam miauczenie kotów i warczenie psów. Usiadłam i czekałam. Byłam trochę podobna w takiej pozycji do posążków kotów w Egipcie. Kamienna i niewzruszona. Nagle drzwi otworzyły się i do środka weszło młode małżeństwo z 4-letnim synkiem. Bachor biegał niespokojnie i ostro ciągnął matkę za rękę. Jak sądzę wychowanie bezstresowe. Była nawet zabawna sytuacja ze mną i Barrym w roli głównej. Jechaliśmy pociągiem do Miasta Portowego na 7 urodziny Jareda, synka kuzyna Barry'ego. Siedzieliśmy na kanapie, naprzeciwko nas była identyczna. Na niej siedziała matka z dzieckiem na kolanach oraz starsza pani. Synek ciągle żuł, szarpał, bądź miętolił skrawek chusty tej starszej pani. Matka nie zwracała na swojego wychowanka. W końcu gdy chłopiec wytrącił staruszce zakupy z dłoni, zareagowaliśmy. Ja pomogłam staruszce zebrać pakunki, a Barry wdał się z tą matką w dyskusję.
- Nie mogłaby pani uspokoić swojego syna? Demoluje cały przedział -upomniał ją uprzejmym tonem. Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie mogę go za to ukarać. George jest wychowywany bezstresowo -odparłam, zaborczym gestem obejmując domniemanego Georga. Wymieniliśmy z Barrym porozumiewawcze spojrzenia. Wyjęłam paczkę gum do żucia i wzięłam sobie jedną. Żułam ją do momentu, póki nie była gumiasta i trudno do odlepienia. Wyjęłam ją z buzi i przykleiłam ją chłopcu do włosów. Matka się oburzyła:
- Co pani wyprawia?! Upadłaś na mózg?!
Barry pokazał na mnie palcem i powiedział:
- Ona też jest wychowana bezstresowo.
Zaśmiewaliśmy się z jej miny wiele razy. Teraz miałam wrażenie, że też trafiłam na ten trudny przypadek. Rodzina podchodziła od klatki do klatki, aż doszli do mnie. Niestety, zatrzymali się.
- Chcę tego! -wykrzyknął chłopiec. Zamarłam.
<cd. Jeremiasz (teraz pamiętasz?)>
- Nie mogłaby pani uspokoić swojego syna? Demoluje cały przedział -upomniał ją uprzejmym tonem. Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie mogę go za to ukarać. George jest wychowywany bezstresowo -odparłam, zaborczym gestem obejmując domniemanego Georga. Wymieniliśmy z Barrym porozumiewawcze spojrzenia. Wyjęłam paczkę gum do żucia i wzięłam sobie jedną. Żułam ją do momentu, póki nie była gumiasta i trudno do odlepienia. Wyjęłam ją z buzi i przykleiłam ją chłopcu do włosów. Matka się oburzyła:
- Co pani wyprawia?! Upadłaś na mózg?!
Barry pokazał na mnie palcem i powiedział:
- Ona też jest wychowana bezstresowo.
Zaśmiewaliśmy się z jej miny wiele razy. Teraz miałam wrażenie, że też trafiłam na ten trudny przypadek. Rodzina podchodziła od klatki do klatki, aż doszli do mnie. Niestety, zatrzymali się.
- Chcę tego! -wykrzyknął chłopiec. Zamarłam.
<cd. Jeremiasz (teraz pamiętasz?)>
17 sierpnia 2015
Od Amadeusza c.d. Merry
Biegłem ile sił w nogach, by jak znaleźć się jak najdalej od kuzyna Merry. Kiedy znalazłem się przed główną bramą Cmentarza, otworzyłem kontakty w telefonie i wybrałem Sarę. Była na szczęście tylko jedna. Odebrała po 3 sygnałach.
-Hejka Merry, o co chodzi? - Usłyszałem pogodny, dziewczęcy głos.
-Ehm... Z tej strony... yyy... znajomy Merry. - Odparłem niepewnie.
- Jaki znajomy? - Sara spytała nieufnie i z wyczuwalną paniką w głosie.
-A-Amadeusz. Niedawno się poznaliśmy... - Zająknąłem się. Poczułem się trochę, jak na przesłuchaniu.
-A czemu dzwonisz do mnie i to w dodatku z telefonu Merry?
-No, cóż... Zaistniała niezbyt przyjemna sytuacja. Merry znajduje się aktualnie w niebezpiecznej sytuacji. - Głos mi drżał. Nadal nie mogłem uwierzyć w to co ten blondyn zrobił własnej kuzynce.
-Co się dzieje? Podaj mi szczegóły. - Dziewczyna przybrała rzeczowy ton.
- Udaliśmy się na Cmentarz, by odszukać... - Zawahałem się. Nie powiem, że nie potrafiłem odnaleźć własnej torby, która w dodatku została w połowie ograbiona. Co ta kobieta sobie o mnie pomyśli? - By odszukać pewnej rzeczy i spotkaliśmy takiego czerwonookiego blondyna, który okazał się kuzynem Merry i on ją pozbawił przytomności. Zanim odleciała, podała mi swój telefon i łuk oraz powiedziała,bym do ciebie zadzwonił. - Wytłumaczyłem w miarę szybko.
- Cholera! - Sara zaklnęła cicho.- Rozumiem. Czekaj na mnie przy głównej bramie Cmentarza, będę tam za 15 minut.
-Jasne. - Potwierdziłem i zakończyłem rozmowę. Udałem się w kierunku głównego wejścia na ponure cmentarzysko. Stefan kiwał się żałośnie na moim ramieniu. Chyba był głodny.
-Sorki Stefek, ale na razie nici z obiadu. Musimy pomóc Merry, w końcu jest w tarapatach. - Wytłumaczyłem mu cierpliwie. Miauknął przeciągle. Spojrzałem na swoje stopy i zorientowałem się, że nadal jestem w płaszczu dziewczyny. Wyjąłem z beżowej torby niebieską koszulę w kratkę i założyłem pod płaszcz. Rozejrzałem się. Po drugiej stronie znajdowało się pranie,które suszyło się na sznurkach. Pośród przeróżnych ubrań, wsiała para zwykłych jeans'ów, które na pierwszy rzut oka powinny na mnie pasować. Sary jeszcze nie było. Spojrzałem uważnie, czy nikogo nie ma. Pusto. Przebiegłem ulicę i szybko zerwałem spodnie ze sznura. Natychmiast je ubrałem. Były ciut za długie, więc lekko wywinąłem nogawki. Nie wyglądało to jakoś szczególnie elegancko, ale mogłem przynajmniej schować płaszcz Merry do torby i wyglądać w miarę, jak człowiek. Wróciłem pod główną bramę Cmentarza i dostrzegłem zbliżającą się do mnie drobną blondynkę, która dzierżyła w ręku łuk.
-Zgaduję, że ty jesteś Sara? - Zagadnąłem do niej.
-Tak. Pokaż łuk. - Wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na broń. Podałem jej. Uważnie obejrzała wewnętrzną stronę łuku.
- Zgadza się, to jest broń Merry. - Odparła po chwili oględzin. A kogo niby może być ten łuk? Mój, czy Stefana? Phi, nie rozśmieszajcie mnie. Nie lubię żartować w chwilach,gdy komuś coś grozi.
-No raczej nie moja.- Odparłem ironicznie.
-Prowadź na miejsce zdarzenia.- Ruszyłem w kierunku "miejsca zbrodni". Tam, gdzie jeszcze niedawno odgrywała się masakryczna scena pomiędzy Merry a jej kuzynem, nie było nikogo.
-To tutaj, ale musiał ją, gdzieś zabrać...- Stwierdziłem niepewnie.
-Spokojnie. Znajdę ją. Zostały ślady z krwi, poza tym, jako Smoczyca mam trochę lepszy węch niż normalnie. - Sara zaczęła uważnie śledzić ścieżkę prowadzącą między nagrobkami.
-Ooo! Smok, ale świetnie. - Uśmiechnąłem się pod nosem. Ta rasa była całkiem zabawna. Nagle blondyna przyspieszyła kroku.
-Tam są! - Wskazała palcem niewyraźną postać. Po chwili dostrzegłem tego wysokiego blondyna, który niósł przerzuconą przez ramię Merry. Biegliśmy coraz szybciej, kiedy znaleźliśmy się tuż za nim, moje za długie nogawki się odwinęły i potknąłem się o nie, lecąc, jak długi na czerwonookiego i zwalając go na ziemię. Sara szybko przechwyciła swoją nieprzytomną przyjaciółkę, a ja niezdarnie się podniosłem i stanąłem twarzą w twarz z niezbyt przyjaźnie nastawionym kuzynem Merry.
-H-Hejka! - Uśmiechnąłem się niepewnie i szybko wyszeptałem: - Ignis! - Niewielka kula ognia uderzyła mężczyznę w ramię i odwróciła jego uwagę ode mnie. Za bardzo go to nie zabolało, ale dzięki temu, że go zaskoczyłem zdobyłem możliwość ucieczki.
-Stefan,spadamy stąd! - Skierowałem swoje kroki w stronę, w którą pobiegła Sara z nieprzytomną Merry. Po chwili ją dogoniłem.
-Niezła akcja. - Blondynka uśmiechnęła się do nie. Odwzajemniłem uśmiech i spojrzałem na białowłosą, która właśnie powoli otwierała oczy.
-Au... Co się dzieje? - Merry odezwała się słabym głosem.
-Uciekamy sobie. - Odparłem lekko.
[Merry?]
-Hejka Merry, o co chodzi? - Usłyszałem pogodny, dziewczęcy głos.
-Ehm... Z tej strony... yyy... znajomy Merry. - Odparłem niepewnie.
- Jaki znajomy? - Sara spytała nieufnie i z wyczuwalną paniką w głosie.
-A-Amadeusz. Niedawno się poznaliśmy... - Zająknąłem się. Poczułem się trochę, jak na przesłuchaniu.
-A czemu dzwonisz do mnie i to w dodatku z telefonu Merry?
-No, cóż... Zaistniała niezbyt przyjemna sytuacja. Merry znajduje się aktualnie w niebezpiecznej sytuacji. - Głos mi drżał. Nadal nie mogłem uwierzyć w to co ten blondyn zrobił własnej kuzynce.
-Co się dzieje? Podaj mi szczegóły. - Dziewczyna przybrała rzeczowy ton.
- Udaliśmy się na Cmentarz, by odszukać... - Zawahałem się. Nie powiem, że nie potrafiłem odnaleźć własnej torby, która w dodatku została w połowie ograbiona. Co ta kobieta sobie o mnie pomyśli? - By odszukać pewnej rzeczy i spotkaliśmy takiego czerwonookiego blondyna, który okazał się kuzynem Merry i on ją pozbawił przytomności. Zanim odleciała, podała mi swój telefon i łuk oraz powiedziała,bym do ciebie zadzwonił. - Wytłumaczyłem w miarę szybko.
- Cholera! - Sara zaklnęła cicho.- Rozumiem. Czekaj na mnie przy głównej bramie Cmentarza, będę tam za 15 minut.
-Jasne. - Potwierdziłem i zakończyłem rozmowę. Udałem się w kierunku głównego wejścia na ponure cmentarzysko. Stefan kiwał się żałośnie na moim ramieniu. Chyba był głodny.
-Sorki Stefek, ale na razie nici z obiadu. Musimy pomóc Merry, w końcu jest w tarapatach. - Wytłumaczyłem mu cierpliwie. Miauknął przeciągle. Spojrzałem na swoje stopy i zorientowałem się, że nadal jestem w płaszczu dziewczyny. Wyjąłem z beżowej torby niebieską koszulę w kratkę i założyłem pod płaszcz. Rozejrzałem się. Po drugiej stronie znajdowało się pranie,które suszyło się na sznurkach. Pośród przeróżnych ubrań, wsiała para zwykłych jeans'ów, które na pierwszy rzut oka powinny na mnie pasować. Sary jeszcze nie było. Spojrzałem uważnie, czy nikogo nie ma. Pusto. Przebiegłem ulicę i szybko zerwałem spodnie ze sznura. Natychmiast je ubrałem. Były ciut za długie, więc lekko wywinąłem nogawki. Nie wyglądało to jakoś szczególnie elegancko, ale mogłem przynajmniej schować płaszcz Merry do torby i wyglądać w miarę, jak człowiek. Wróciłem pod główną bramę Cmentarza i dostrzegłem zbliżającą się do mnie drobną blondynkę, która dzierżyła w ręku łuk.
-Zgaduję, że ty jesteś Sara? - Zagadnąłem do niej.
-Tak. Pokaż łuk. - Wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na broń. Podałem jej. Uważnie obejrzała wewnętrzną stronę łuku.
- Zgadza się, to jest broń Merry. - Odparła po chwili oględzin. A kogo niby może być ten łuk? Mój, czy Stefana? Phi, nie rozśmieszajcie mnie. Nie lubię żartować w chwilach,gdy komuś coś grozi.
-No raczej nie moja.- Odparłem ironicznie.
-Prowadź na miejsce zdarzenia.- Ruszyłem w kierunku "miejsca zbrodni". Tam, gdzie jeszcze niedawno odgrywała się masakryczna scena pomiędzy Merry a jej kuzynem, nie było nikogo.
-To tutaj, ale musiał ją, gdzieś zabrać...- Stwierdziłem niepewnie.
-Spokojnie. Znajdę ją. Zostały ślady z krwi, poza tym, jako Smoczyca mam trochę lepszy węch niż normalnie. - Sara zaczęła uważnie śledzić ścieżkę prowadzącą między nagrobkami.
-Ooo! Smok, ale świetnie. - Uśmiechnąłem się pod nosem. Ta rasa była całkiem zabawna. Nagle blondyna przyspieszyła kroku.
-Tam są! - Wskazała palcem niewyraźną postać. Po chwili dostrzegłem tego wysokiego blondyna, który niósł przerzuconą przez ramię Merry. Biegliśmy coraz szybciej, kiedy znaleźliśmy się tuż za nim, moje za długie nogawki się odwinęły i potknąłem się o nie, lecąc, jak długi na czerwonookiego i zwalając go na ziemię. Sara szybko przechwyciła swoją nieprzytomną przyjaciółkę, a ja niezdarnie się podniosłem i stanąłem twarzą w twarz z niezbyt przyjaźnie nastawionym kuzynem Merry.
-H-Hejka! - Uśmiechnąłem się niepewnie i szybko wyszeptałem: - Ignis! - Niewielka kula ognia uderzyła mężczyznę w ramię i odwróciła jego uwagę ode mnie. Za bardzo go to nie zabolało, ale dzięki temu, że go zaskoczyłem zdobyłem możliwość ucieczki.
-Stefan,spadamy stąd! - Skierowałem swoje kroki w stronę, w którą pobiegła Sara z nieprzytomną Merry. Po chwili ją dogoniłem.
-Niezła akcja. - Blondynka uśmiechnęła się do nie. Odwzajemniłem uśmiech i spojrzałem na białowłosą, która właśnie powoli otwierała oczy.
-Au... Co się dzieje? - Merry odezwała się słabym głosem.
-Uciekamy sobie. - Odparłem lekko.
[Merry?]
17 sierpnia 2015
Od Williama c.d Phantoma
Miałem ochotę wracać do domu, przytulić się do kota i iść spać. Jednak nie mogłem tego zrobić, musiałem być tutaj, do tego będę spał na twardej i zimnej ziemi... To nie zrobi dobrze a moje kości, po tych wszystkich lekach które dostawałem w młodości mój organizm zrobił się delikatny i czuły.
Rozłączyłem się po krótkiej rozmowie ze Zmorą, obiecała że zajmie się domem podczas naszej nieobecności.
- Phan...- jęknąłem i wziąłem go za rękę.- Ja chcę do domu...
Nie zwracałem już kompletnie uwagi na Anioła, nie chciałem się na niego denerwować bo wtedy stanę się wredny, a jego lepiej jest mieć po swojej stronie.
- Ja wiem, też chcę.- westchnął.
Odetchnąłem głęboko i ruszyliśmy do tych pomieszczeń. To był istny koszmar, łysa skała, zimno i wszędzie pełno kurzu.
- Już mnie bolą kości...- skrzywiłem się i potarłem swój krzyż.
- Może nie pędzie tak źle?- Phantom chyba próbował zauważyć jakieś lepsze strony tej sytuacji.
- Będzie, przynajmniej dla mnie, ty masz jakiś tłuszczyk który posłuży ci za poduszkę, a ja? Nie mam, kości mi wystają... Dostanę zapalenia płuc...
- Willu... Jakoś nam się uda.
Zatrząsłem się i przytuliłem do niego jak małe dziecko.
- To chociaż chcę herbatki... Z cukrem... I będziemy sobie robić masaże nawzajem, o i śpimy razem w śpiworze żeby było cieplutko.- uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na komorę grobową. Nic obiecującego.
[Phantom?]
Rozłączyłem się po krótkiej rozmowie ze Zmorą, obiecała że zajmie się domem podczas naszej nieobecności.
- Phan...- jęknąłem i wziąłem go za rękę.- Ja chcę do domu...
Nie zwracałem już kompletnie uwagi na Anioła, nie chciałem się na niego denerwować bo wtedy stanę się wredny, a jego lepiej jest mieć po swojej stronie.
- Ja wiem, też chcę.- westchnął.
Odetchnąłem głęboko i ruszyliśmy do tych pomieszczeń. To był istny koszmar, łysa skała, zimno i wszędzie pełno kurzu.
- Już mnie bolą kości...- skrzywiłem się i potarłem swój krzyż.
- Może nie pędzie tak źle?- Phantom chyba próbował zauważyć jakieś lepsze strony tej sytuacji.
- Będzie, przynajmniej dla mnie, ty masz jakiś tłuszczyk który posłuży ci za poduszkę, a ja? Nie mam, kości mi wystają... Dostanę zapalenia płuc...
- Willu... Jakoś nam się uda.
Zatrząsłem się i przytuliłem do niego jak małe dziecko.
- To chociaż chcę herbatki... Z cukrem... I będziemy sobie robić masaże nawzajem, o i śpimy razem w śpiworze żeby było cieplutko.- uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na komorę grobową. Nic obiecującego.
[Phantom?]
17 sierpnia 2015
Od Phantom'a c.d. Williama
Bardzo nie podobało mi się to, że ten facet postanowił nas zamknąć w świątyni. Na początku zdawało mi się, że czułem do niego jakiś rodzaj sympatii i współczucia ale teraz jego działania coraz bardziej mnie od tego odwodziły.
- Trzeba zadzwonić do Zmory... - westchnąłem, a William pokiwał głową.
- Czytasz mi w myślach. - rzekł i wyciągnął komórkę - I iść obczaić te pomieszczenia. Mam nadzieję, że będą przyzwoicie wyglądały.
- Te mury mają jakieś kilka stuleci.. - przypomniał Bezimienny - ..wątpię by te pomieszczenia były, według waszego mniemania, w "dobrym stanie".. - zaniemówiliśmy - ..to głównie komory grobowe albo magazyny, gdzie składano jakieś kosztowności.
- Nie, nie, nie, nie! - poczułem, że teraz przesadził - Mamy spać z trupami?
- Nie, ależ skąd! - jasnowłosy pokręcił głową - Wszystkie zwłoki zostały już wywiezione przez waszych przyjaciół z laboratorium, a skarby splądrowane. Po prostu mówię, że nie ma tam łóżek, ani tego typu wygód, do których są przywiązani śmiertelnicy...
- Mamy spać na gołej ziemi? - spytałem. Cała ta sytuacja była naprawdę niedorzeczna.
- Są śpiwory. - zapewnił nas, jakby lekko już zirytowany - Nie stwarzacie przypadkiem zbyt dużej ilości niepotrzebnych problemów? - skrzyżował ręce na piersi - Może mam wam jeszcze wybudować gorące źródełko, żeby was reumatyzm nie chwycił? Artefakt ma swoją cenę.. - uśmiechnął się i rozłożył ręce w geście bezradności - ..cóż ja mogę na to poradzić?
<William>
- Trzeba zadzwonić do Zmory... - westchnąłem, a William pokiwał głową.
- Czytasz mi w myślach. - rzekł i wyciągnął komórkę - I iść obczaić te pomieszczenia. Mam nadzieję, że będą przyzwoicie wyglądały.
- Te mury mają jakieś kilka stuleci.. - przypomniał Bezimienny - ..wątpię by te pomieszczenia były, według waszego mniemania, w "dobrym stanie".. - zaniemówiliśmy - ..to głównie komory grobowe albo magazyny, gdzie składano jakieś kosztowności.
- Nie, nie, nie, nie! - poczułem, że teraz przesadził - Mamy spać z trupami?
- Nie, ależ skąd! - jasnowłosy pokręcił głową - Wszystkie zwłoki zostały już wywiezione przez waszych przyjaciół z laboratorium, a skarby splądrowane. Po prostu mówię, że nie ma tam łóżek, ani tego typu wygód, do których są przywiązani śmiertelnicy...
- Mamy spać na gołej ziemi? - spytałem. Cała ta sytuacja była naprawdę niedorzeczna.
- Są śpiwory. - zapewnił nas, jakby lekko już zirytowany - Nie stwarzacie przypadkiem zbyt dużej ilości niepotrzebnych problemów? - skrzyżował ręce na piersi - Może mam wam jeszcze wybudować gorące źródełko, żeby was reumatyzm nie chwycił? Artefakt ma swoją cenę.. - uśmiechnął się i rozłożył ręce w geście bezradności - ..cóż ja mogę na to poradzić?
<William>
15 sierpnia 2015
Zakończenie Chaosu
Chaos został uporządkowany. Cóż z tego wynikło..?
- zmienił się szablon bloga oraz główne menu. Bannery otrzymały własną zakładkę (obecnie znajdują się w Promowanie). Zostały usunięte kalendarium i tytuły,
- strona rekrutacji została zaktualizowana,
- regulamin został zaktualizowany,
- zakładka "kraina" została dopracowana,
- zakładka "źródła" uzupełniona.
Pozdrawiamy i życzymy przyjemnych wakacji,
Admini.
- zmienił się szablon bloga oraz główne menu. Bannery otrzymały własną zakładkę (obecnie znajdują się w Promowanie). Zostały usunięte kalendarium i tytuły,
- strona rekrutacji została zaktualizowana,
- regulamin został zaktualizowany,
- zakładka "kraina" została dopracowana,
- zakładka "źródła" uzupełniona.
Pozdrawiamy i życzymy przyjemnych wakacji,
Admini.
15 sierpnia 2015
Od Merry cd. Amadeusz
Rozejrzałam się po cmentarzu. Większość Grabarzy można odrzucić. Nie interesują ich skarpetki.
Mogło więc chodzić tylko o kawał. A jaki Grabarz może zrobić kawał?
Zamknęłam oczy.
Ten ,który zadaje się ze smokami. A kto tu zadaje się ze smokami lub innymi psotnymi istotami?
Takich osób jest kilka.
Mój ojciec, Rose, ta dziewczyna w kremowych włosach i mój kuzyn.
Ten ostatni jest moim podejrzanym numer jeden.
Dlaczego nie inni?
Mój ojciec już się w to nie bawi.
Rose nie zrobiłaby mi na złość.
A tamta dziewczyna jest mega nieśmiała.
Wtargnęłam do umysłów duchów. Były dla mnie jak otwarte księgi, odkąd nauczyłam się mówić do Czarownic z amuletami ochronnymi.
Żaden tego nie zrobił.
-To mój kuzyn.
Blondyn dziwnie na mnie spojrzał.
-I wiesz to ,bo zamknęłaś oczy?
-Tak.
-Kurde,ale z ciebie Sherlock Holmes.
Wykonał parodię moich ruchów.
Zamknął oczy i udawał ,że drapie się po brodzie.
Później podniósł powieki, jakby z olśnieniem.
-To twój kuzyn! - wrzasnął na cały głos.
Oczy wszystkich Grabarzy zwróciły na niego.
Uśmiechnęłam się.
-Zgadzam się z tobą. Chodźmy go poszukać.
Nie trwało to zbyt długo.
Stał niedaleko mojego ojca.
-Cześć siostro.
Wysoki, umięśniony o blondzie tak jasnym ,że aż białym. O czerwonych oczach.
Był naprawdę przystojny.
Ale ja nadal pamiętałam co robił gdy byłam mała.
-Jesteś największym idiotą jakiego spotkałam. Oddaj resztę rzeczy z torby.
-Nie, siostrzyczko.
-Co?
-Po co Ci to? Przecież już tu zostaniesz.
-Co?
Mój brat podniósł kamień i błyskawicznym ruchem rzucił go tak, że trafił w moje kolano.
Ból był przeraźliwy. Skuliłam się.
Ale w mojej głowie szybko pojawiła się chłodna kalkulacja.
Wstałam, rzuciłam do Amadeusza mój łuk i telefon.
-Zadzwoń do Sary i powiedz co się stało! Jak pokażesz im łuk to Ci uwierzą!
Zdążyłam zobaczyć blondyna uciekającego z Cmentarza z moimi rzeczami.
Reszta zniknęła wraz z ogromnym bólem z tyłu głowy.
Ale już mnie to nie obchodziło.
Sara i Julietta były dla mnie jak siostry.
Miałyśmy paczkę pełną smoków z dodatkową Rose.
Imię każdego z naszej paczki było wyżłobione na zewnętrznej stronie łuku.
Nie wliczając mnie, Sary i Jul.
My byłyśmy na wewnętrznej stronie łuku.
<cd. Amadeusz
Chyba przynosisz pecha.
Wcześniej nie tak witano mnie na Cmentarzu...
PS. Nie musisz oszczędzać tego tematu.
Mam jeszcze cztery w zanadrzu :-P>
Mogło więc chodzić tylko o kawał. A jaki Grabarz może zrobić kawał?
Zamknęłam oczy.
Ten ,który zadaje się ze smokami. A kto tu zadaje się ze smokami lub innymi psotnymi istotami?
Takich osób jest kilka.
Mój ojciec, Rose, ta dziewczyna w kremowych włosach i mój kuzyn.
Ten ostatni jest moim podejrzanym numer jeden.
Dlaczego nie inni?
Mój ojciec już się w to nie bawi.
Rose nie zrobiłaby mi na złość.
A tamta dziewczyna jest mega nieśmiała.
Wtargnęłam do umysłów duchów. Były dla mnie jak otwarte księgi, odkąd nauczyłam się mówić do Czarownic z amuletami ochronnymi.
Żaden tego nie zrobił.
-To mój kuzyn.
Blondyn dziwnie na mnie spojrzał.
-I wiesz to ,bo zamknęłaś oczy?
-Tak.
-Kurde,ale z ciebie Sherlock Holmes.
Wykonał parodię moich ruchów.
Zamknął oczy i udawał ,że drapie się po brodzie.
Później podniósł powieki, jakby z olśnieniem.
-To twój kuzyn! - wrzasnął na cały głos.
Oczy wszystkich Grabarzy zwróciły na niego.
Uśmiechnęłam się.
-Zgadzam się z tobą. Chodźmy go poszukać.
Nie trwało to zbyt długo.
Stał niedaleko mojego ojca.
-Cześć siostro.
Wysoki, umięśniony o blondzie tak jasnym ,że aż białym. O czerwonych oczach.
Był naprawdę przystojny.
Ale ja nadal pamiętałam co robił gdy byłam mała.
-Jesteś największym idiotą jakiego spotkałam. Oddaj resztę rzeczy z torby.
-Nie, siostrzyczko.
-Co?
-Po co Ci to? Przecież już tu zostaniesz.
-Co?
Mój brat podniósł kamień i błyskawicznym ruchem rzucił go tak, że trafił w moje kolano.
Ból był przeraźliwy. Skuliłam się.
Ale w mojej głowie szybko pojawiła się chłodna kalkulacja.
Wstałam, rzuciłam do Amadeusza mój łuk i telefon.
-Zadzwoń do Sary i powiedz co się stało! Jak pokażesz im łuk to Ci uwierzą!
Zdążyłam zobaczyć blondyna uciekającego z Cmentarza z moimi rzeczami.
Reszta zniknęła wraz z ogromnym bólem z tyłu głowy.
Ale już mnie to nie obchodziło.
Sara i Julietta były dla mnie jak siostry.
Miałyśmy paczkę pełną smoków z dodatkową Rose.
Imię każdego z naszej paczki było wyżłobione na zewnętrznej stronie łuku.
Nie wliczając mnie, Sary i Jul.
My byłyśmy na wewnętrznej stronie łuku.
<cd. Amadeusz
Chyba przynosisz pecha.
Wcześniej nie tak witano mnie na Cmentarzu...
PS. Nie musisz oszczędzać tego tematu.
Mam jeszcze cztery w zanadrzu :-P>
14 sierpnia 2015
Od Gabrielle c.d. Jeremiasza
Jeremiasz wyglądał na przybitego. Zaczął się snuć po sklepie z jakąś szmatką i przecierał gabloty ze słodyczami. Zrobiło mi się go żal. W sumie ta przejażdżka na smoczym grzbiecie brzmiała kusząco. Zawsze mogłam spowodować, że "rozpłyniemy się mroku".
-Zostaw to...-Wyrwałam mu szmatkę z ręki. - Przemieniaj się w smoka. Polatamy sobie jednak.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Lecimy. Tylko będziesz musiał wznieść się wysoko,żebyśmy się za bardzo nie rzucali w oczy.- Podeszłam do drzwi.
-Ok.- Odparł niepewnie i wyszedł na nocne powietrze.- Kiedy będę w postaci smoka, możemy się porozumiewać telepatycznie. Wystarczy,że będziesz przekazywać mi swoje myśl.
-Niech ci będzie. Przynajmniej nikt nas nie będzie słyszał.- Wzruszyłam ramionami. Błysnęło i przede mną srebrzysto-biały, chudy i długi smok. Jeremiasz był olbrzymi.
-Wow. Nieźle wyglądasz. Ale gdzie masz skrzydełka,czy coś w tym stylu?-Pomyślałam,żeby sprawdzić,czy nasza komunikacja będzie sprawna.
-Jestem lungiem, mi niepotrzebne są skrzydła.-Prychnął, aż z nozdrzy uleciały kłębki pary. - Wskakuj na grzbiet. - Wystawił przednią łapę, po której sprawnie się wspięłam. Jego ciało było pokryte łuskami, które obrastał delikatny meszek? Może puch? Nie wiem co, ale było to bardzo miękkie.
-Ale ty jesteś milusi w dotyku, jak przytulanka. - Pogładziłam go po grzbiecie.
- Przestań, to trochę łaskocze. - Gwałtownie się poruszył, aż ziemia lekko się zatrzęsła. Dobra muszę spoważnieć, bo inaczej źle to się skończy. Objęłam nas mrokiem. Kosztowało mnie to wiele mocy. To przez spore rozmiary smoczego ciała Jeremiasza. Długo tak nie wytrzymam.
-Leć szybko, jak najwyżej.-Gdy tylko o tym pomyślałam, Jerek wzbił się szybko w powietrze. Wzlecieliśmy ponad chmury i tutaj, gdzie byliśmy skryci za ciemnymi obłokami, uwolniłam nas z mroku. Na szczęście noc była pochmurna.
-Ale przyjemnie. Dawno nie byłem w tej postaci... - Jeremiasz westchnął po smoczemu.
-Nie było sensu sprzątać,ani jeść te lizaki. Takie latanie jest dużo lepsze na zły dzień. - Odparłam.
Lecieliśmy tak w cudownej ciszy nocnej, gdy nagle mignął mi jakiś cień. Zaniepokoiłam się.
-Jeremiasz uważaj... -Ostrzegłam smoka. Jednak w tej chwili poczułam jak coś ciężkiego mnie przygniata. Zdążyłam jedynie zauważyć potężne, ciemne skrzydła i mundur z jakimś napisem. Chyba "Odział specjalny", ale nie byłam pewna. Mężczyzna zaczął się ze mną szarpać na grzbiecie Jeremiasza. Był ode mnie silniejszy, pomimo, że byłam w swojej demonicznej postaci. Jak na złość, nie miałam przy sobie swojej włóczni, która została u Jerka w sklepie. W końcu poczułam jak silny cios trafia mnie w brzuch i spycha mnie ze smoka. Nie zdążyłam się niczego złapać i zaczęłam spadać w dół. Znajdowałam się jakiś kilometr nad powierzchnią ziemi. Gdybym spadła, to raczej niewiele by ze mnie zostało. Ujrzałam jedynie, jak skrzydlata postać odlatuje w nieznanym mi kierunku.
-Jeremiasz! Spadam! - Wydarłam się.
[Jeremiasz? Ten gościu, co zaatakował to w zamyśle jest od Genowefy ;)]
-Zostaw to...-Wyrwałam mu szmatkę z ręki. - Przemieniaj się w smoka. Polatamy sobie jednak.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Lecimy. Tylko będziesz musiał wznieść się wysoko,żebyśmy się za bardzo nie rzucali w oczy.- Podeszłam do drzwi.
-Ok.- Odparł niepewnie i wyszedł na nocne powietrze.- Kiedy będę w postaci smoka, możemy się porozumiewać telepatycznie. Wystarczy,że będziesz przekazywać mi swoje myśl.
-Niech ci będzie. Przynajmniej nikt nas nie będzie słyszał.- Wzruszyłam ramionami. Błysnęło i przede mną srebrzysto-biały, chudy i długi smok. Jeremiasz był olbrzymi.
-Wow. Nieźle wyglądasz. Ale gdzie masz skrzydełka,czy coś w tym stylu?-Pomyślałam,żeby sprawdzić,czy nasza komunikacja będzie sprawna.
-Jestem lungiem, mi niepotrzebne są skrzydła.-Prychnął, aż z nozdrzy uleciały kłębki pary. - Wskakuj na grzbiet. - Wystawił przednią łapę, po której sprawnie się wspięłam. Jego ciało było pokryte łuskami, które obrastał delikatny meszek? Może puch? Nie wiem co, ale było to bardzo miękkie.
-Ale ty jesteś milusi w dotyku, jak przytulanka. - Pogładziłam go po grzbiecie.
- Przestań, to trochę łaskocze. - Gwałtownie się poruszył, aż ziemia lekko się zatrzęsła. Dobra muszę spoważnieć, bo inaczej źle to się skończy. Objęłam nas mrokiem. Kosztowało mnie to wiele mocy. To przez spore rozmiary smoczego ciała Jeremiasza. Długo tak nie wytrzymam.
-Leć szybko, jak najwyżej.-Gdy tylko o tym pomyślałam, Jerek wzbił się szybko w powietrze. Wzlecieliśmy ponad chmury i tutaj, gdzie byliśmy skryci za ciemnymi obłokami, uwolniłam nas z mroku. Na szczęście noc była pochmurna.
-Ale przyjemnie. Dawno nie byłem w tej postaci... - Jeremiasz westchnął po smoczemu.
-Nie było sensu sprzątać,ani jeść te lizaki. Takie latanie jest dużo lepsze na zły dzień. - Odparłam.
Lecieliśmy tak w cudownej ciszy nocnej, gdy nagle mignął mi jakiś cień. Zaniepokoiłam się.
-Jeremiasz uważaj... -Ostrzegłam smoka. Jednak w tej chwili poczułam jak coś ciężkiego mnie przygniata. Zdążyłam jedynie zauważyć potężne, ciemne skrzydła i mundur z jakimś napisem. Chyba "Odział specjalny", ale nie byłam pewna. Mężczyzna zaczął się ze mną szarpać na grzbiecie Jeremiasza. Był ode mnie silniejszy, pomimo, że byłam w swojej demonicznej postaci. Jak na złość, nie miałam przy sobie swojej włóczni, która została u Jerka w sklepie. W końcu poczułam jak silny cios trafia mnie w brzuch i spycha mnie ze smoka. Nie zdążyłam się niczego złapać i zaczęłam spadać w dół. Znajdowałam się jakiś kilometr nad powierzchnią ziemi. Gdybym spadła, to raczej niewiele by ze mnie zostało. Ujrzałam jedynie, jak skrzydlata postać odlatuje w nieznanym mi kierunku.
-Jeremiasz! Spadam! - Wydarłam się.
[Jeremiasz? Ten gościu, co zaatakował to w zamyśle jest od Genowefy ;)]
14 sierpnia 2015
Od Williama c.d Phantoma
Uśmiechnąłem się szeroko i przeciągnąłem.
- Oki to teraz czekamy na innych, będzie ta egzekucja i do domku. Kiedy oni wrócą?- rozejrzałem się po pustej jaskini.
- Jakiego domku?- zaśmiał się Aniołek.- Egzekucja będzie dziś w nocy, a wszyscy będą nocować tutaj.
- Że co?!- zdziwiłem się.- Nic o ty mnie mówiłeś!- oburzyłem się.
- Myślałem że to jasne.- zaśmiał się.
- No raczej nie.- fuknąłem.
- Oj nie bocz się Williamie.- Bezimienny się zaśmiał i poklepał mnie po plecach.- Każda z drużyn ma osobne pomieszczenie, będziecie tam spać, dostawać jedzenie i broń. Egzekucje będą co noc, a potem do wyrka i spać.
- A higiena? Ubrania na zmianę?- teraz wtrącił się Phantom.
- Coś się wymyśli.- Anioł machnął ręką, pewnie w ogóle go to nie obchodziło.- A teraz trzeba czekać, wybierzcie sobie swoje pomieszczenie.
Westchnąłem i przytuliłem się do ręki Phantoma, nie podobało mi się to kompletnie, a jak będę zmuszony do mycia się w jakimś jeziorze? Nie wejdę tam...!
Do tego co będzie z naszymi kotami? Trzeba zadzwonić do Genowefy żeby je karmiła... A może zrobi to Zjawa?
[Phantom?]
- Oki to teraz czekamy na innych, będzie ta egzekucja i do domku. Kiedy oni wrócą?- rozejrzałem się po pustej jaskini.
- Jakiego domku?- zaśmiał się Aniołek.- Egzekucja będzie dziś w nocy, a wszyscy będą nocować tutaj.
- Że co?!- zdziwiłem się.- Nic o ty mnie mówiłeś!- oburzyłem się.
- Myślałem że to jasne.- zaśmiał się.
- No raczej nie.- fuknąłem.
- Oj nie bocz się Williamie.- Bezimienny się zaśmiał i poklepał mnie po plecach.- Każda z drużyn ma osobne pomieszczenie, będziecie tam spać, dostawać jedzenie i broń. Egzekucje będą co noc, a potem do wyrka i spać.
- A higiena? Ubrania na zmianę?- teraz wtrącił się Phantom.
- Coś się wymyśli.- Anioł machnął ręką, pewnie w ogóle go to nie obchodziło.- A teraz trzeba czekać, wybierzcie sobie swoje pomieszczenie.
Westchnąłem i przytuliłem się do ręki Phantoma, nie podobało mi się to kompletnie, a jak będę zmuszony do mycia się w jakimś jeziorze? Nie wejdę tam...!
Do tego co będzie z naszymi kotami? Trzeba zadzwonić do Genowefy żeby je karmiła... A może zrobi to Zjawa?
[Phantom?]
14 sierpnia 2015
Od Phantom'a c.d. Williama
Zaczęliśmy więc biec na pieszo w stronę jaskini. Tam mogło być ciężej: przykładowo jakaś osoba zaczaiłaby się w krzakach i zabrała małe ciałko wtedy, gdy ktoś wykonałby za nią czarną robotę. Musieliśmy więc uważać. Zwłoki oczywiście tarmosiła niezadowolona Shooter, bo brak jej udziału w defensywie nie osłabiał drużyny tak bardzo. Białowłosa biegła przodem, wyczuwając wrogów z daleka, Merry za nią, potem ja, a nasz korowód zamykał William, wyraźnie uszczęśliwiony moim wcześniejszym smutkiem. Swoją drogą.. do dość okrutne.
- Jeśli ktoś nas zaatakuje, to dajcie mi dziecko.. - zarządziła smoczyca - ..łatwiej będzie mi je ochronić. - kiwnęliśmy głowami.
Okazało się jednak, że nie było żadnej pułapki. Teren wokół jaskini był czysty, jakby nikt nie wpadł na ten pomysł. Zaskoczeni weszliśmy po prostu do jaskini, gdzie czekał na nas Bezimienny. Tam również nie spadła na nas żadna niespodzianka.
- Ooo, widzę, że zmęczeni po zadaniu.. - istota podeszła do nas ucieszona - ..i widzę, że ze zdobyczą w rękach.. - spojrzał na truchło dziecka, które musieliśmy zabić.
- Dlaczego? - spytałem sapiąc po biegu - Dlaczego kazałeś nam je zabić?
- Nie ma to znaczenia.. - Bezimienny chwycił truchło i podszedł do ogniska, tlącego się przy ołtarzu - ..nie ma znaczenia.. - powtórzył, po czym wrzucił je do ognia. - Gratulacje! Jako pierwsi ukończyliście zadanie, macie ode mnie punkcik!
<William>
- Jeśli ktoś nas zaatakuje, to dajcie mi dziecko.. - zarządziła smoczyca - ..łatwiej będzie mi je ochronić. - kiwnęliśmy głowami.
Okazało się jednak, że nie było żadnej pułapki. Teren wokół jaskini był czysty, jakby nikt nie wpadł na ten pomysł. Zaskoczeni weszliśmy po prostu do jaskini, gdzie czekał na nas Bezimienny. Tam również nie spadła na nas żadna niespodzianka.
- Ooo, widzę, że zmęczeni po zadaniu.. - istota podeszła do nas ucieszona - ..i widzę, że ze zdobyczą w rękach.. - spojrzał na truchło dziecka, które musieliśmy zabić.
- Dlaczego? - spytałem sapiąc po biegu - Dlaczego kazałeś nam je zabić?
- Nie ma to znaczenia.. - Bezimienny chwycił truchło i podszedł do ogniska, tlącego się przy ołtarzu - ..nie ma znaczenia.. - powtórzył, po czym wrzucił je do ognia. - Gratulacje! Jako pierwsi ukończyliście zadanie, macie ode mnie punkcik!
<William>
14 sierpnia 2015
Od Williama c.d Phantoma
Po moim ciałku przeszedł ciepły dreszczyk i w brzuszku zaczęły latać motylki. Phantom był taki uroczy~! Martwił się o mnie i mnie kochał~! W końcu powiedział mi coś z uczuciem i to od serca bo był bliski płaczu.
Wtuliłem się w niego mocno i pocałowałem w policzek.
- Damy radę Phantom.- splotłem nasze dłonie.- Będziemy żyć.- uśmiechnąłem się chociaż wiedziałem że to nie jest prawda. Przeżyje tylko jeden z nas i postaram się z całych sił żeby to był Phantom, nikt nie będzie tęsknił za taką mendą jak ja, nawet nie mam rodziny którą mógłbym zostawić, a Phantom nie jest sam mimo że tak uważa. Ma wielką rodzinę, ma przyjaciół i jeszcze jakiś czas ma mnie.
- Mam taką nadzieję.- uśmiechnął się smutno i ścisnął moją dłoń.
Wtuliłem się w niego jak w poduszę i zamknąłem oczy, miło było tak lecieć, to była prawdziwa wolność, szkoda że tak szybko się skończyła.
- Ej kochasie.- usłyszałem głos Shooter.- Niedługo lądujemy.
- Nie psuj romantycznej chwili dzifko.- warknąłem nie otwierając oczu.
- Jak mnie nazwałeś szczylku?!- krzyknęła.
Już otwierałem oczy by zacząć się z nią kłócić ale nagle nami zatrzęsło i runęliśmy na ziemię, która o dziwo była bardzo blisko. Klapnąłem tyłkiem o ziemię i jęknąłem z pretensją.
- Czemu tak brutalnie...?
- Chodźcie, bo jeszcze ktoś nas napadnie.- obok nas stanęła Seion w swojej kobiecej formie i z ciałem dziecka na rękach.
[Phantom?]
Wtuliłem się w niego mocno i pocałowałem w policzek.
- Damy radę Phantom.- splotłem nasze dłonie.- Będziemy żyć.- uśmiechnąłem się chociaż wiedziałem że to nie jest prawda. Przeżyje tylko jeden z nas i postaram się z całych sił żeby to był Phantom, nikt nie będzie tęsknił za taką mendą jak ja, nawet nie mam rodziny którą mógłbym zostawić, a Phantom nie jest sam mimo że tak uważa. Ma wielką rodzinę, ma przyjaciół i jeszcze jakiś czas ma mnie.
- Mam taką nadzieję.- uśmiechnął się smutno i ścisnął moją dłoń.
Wtuliłem się w niego jak w poduszę i zamknąłem oczy, miło było tak lecieć, to była prawdziwa wolność, szkoda że tak szybko się skończyła.
- Ej kochasie.- usłyszałem głos Shooter.- Niedługo lądujemy.
- Nie psuj romantycznej chwili dzifko.- warknąłem nie otwierając oczu.
- Jak mnie nazwałeś szczylku?!- krzyknęła.
Już otwierałem oczy by zacząć się z nią kłócić ale nagle nami zatrzęsło i runęliśmy na ziemię, która o dziwo była bardzo blisko. Klapnąłem tyłkiem o ziemię i jęknąłem z pretensją.
- Czemu tak brutalnie...?
- Chodźcie, bo jeszcze ktoś nas napadnie.- obok nas stanęła Seion w swojej kobiecej formie i z ciałem dziecka na rękach.
[Phantom?]
14 sierpnia 2015
Od Amadeusza c.d. Merry
-I co teraz? - Merry podała mi moją beżową torbę. Otworzyłem ją. Połowy moich rzeczy tam nie było. Została jedynie niebieska koszula w kratkę, para skarpetek i to w dodatku każda inna, szczoteczka do zębów i jeszcze kilka niewiele znaczących pierdół.
-O nie...- Gorączkowo zacząłem szukać portfela. Na szczęście leżał sobie na samym dnie, całkowicie nietknięty. A w nim mój cały zapas pieniędzy.
-Co się stało? - Dziewczyna spojrzała na mnie z niepokojem na twarzy. Chyba zauważyła już, że jestem magnesem na różnego rodzaju nieszczęścia.
-Emm... Trochę rzeczy mi brakuje...- Odparłem niepewnie.
-A masz się chociaż w co ubrać? - Zajrzała delikatnie do mojej torby i rozszerzyła usta w zdziwieniu.
-Tak... Koszulę. - Uśmiechnąłem się lekko.
-Wow...Możliwe, że tutejsi "mieszkańcy" się dobrali do twojej torby...- Merry wzruszyła ramionami.
-Tutejsi? Czyli kto? - Jakoś skojarzenia z "mieszkańcami" cmentarzy nie były dla mnie zbyt przyjemne.
-No wiesz, Grabarze albo jakieś złośliwe duchy,czy coś w tym stylu.
-Aha. Grabarze powiadasz... - Przełknąłem głośno ślinę. Ta rasa nie kojarzyła mi się z niczym innym, jak śmierć. Zdecydowałem szybko, że chyba jednak wolę wydać kasę na nowe ciuchy niż negocjować z tymi istotami o zwrot moich ciuchów.
-To co chcesz odzyskać swoje rzeczy? - Merry była dziwnie spokojna i ożywiona.
-Egh... To ja może kupię sobie nowe lepiej. - Westchnąłem.
-Ależ po co? - Dziewczyna gwałtownie zaprotestowała. - Zaraz się dogadamy i odnajdziemy twoje ciuchy.
-Jesteś pewna?- Zerknąłem na nią z zdumieniem. Przeszły mnie ciarki na myśl, że miałbym rozmawiać z Grabarzami.
-No jasne. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła przed siebie.
[Merry? Na razie tyle wymyśliłam,przecież z Amadeuszem nie może być zbyt łatwo w życiu. Czekam na realizację twojego pomysłu :) ]
-O nie...- Gorączkowo zacząłem szukać portfela. Na szczęście leżał sobie na samym dnie, całkowicie nietknięty. A w nim mój cały zapas pieniędzy.
-Co się stało? - Dziewczyna spojrzała na mnie z niepokojem na twarzy. Chyba zauważyła już, że jestem magnesem na różnego rodzaju nieszczęścia.
-Emm... Trochę rzeczy mi brakuje...- Odparłem niepewnie.
-A masz się chociaż w co ubrać? - Zajrzała delikatnie do mojej torby i rozszerzyła usta w zdziwieniu.
-Tak... Koszulę. - Uśmiechnąłem się lekko.
-Wow...Możliwe, że tutejsi "mieszkańcy" się dobrali do twojej torby...- Merry wzruszyła ramionami.
-Tutejsi? Czyli kto? - Jakoś skojarzenia z "mieszkańcami" cmentarzy nie były dla mnie zbyt przyjemne.
-No wiesz, Grabarze albo jakieś złośliwe duchy,czy coś w tym stylu.
-Aha. Grabarze powiadasz... - Przełknąłem głośno ślinę. Ta rasa nie kojarzyła mi się z niczym innym, jak śmierć. Zdecydowałem szybko, że chyba jednak wolę wydać kasę na nowe ciuchy niż negocjować z tymi istotami o zwrot moich ciuchów.
-To co chcesz odzyskać swoje rzeczy? - Merry była dziwnie spokojna i ożywiona.
-Egh... To ja może kupię sobie nowe lepiej. - Westchnąłem.
-Ależ po co? - Dziewczyna gwałtownie zaprotestowała. - Zaraz się dogadamy i odnajdziemy twoje ciuchy.
-Jesteś pewna?- Zerknąłem na nią z zdumieniem. Przeszły mnie ciarki na myśl, że miałbym rozmawiać z Grabarzami.
-No jasne. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła przed siebie.
[Merry? Na razie tyle wymyśliłam,przecież z Amadeuszem nie może być zbyt łatwo w życiu. Czekam na realizację twojego pomysłu :) ]
Subskrybuj:
Posty (Atom)