No tak, ta jego logika... jak stała pusta, to oczywiście można ją sobie zaadoptować, czyż nie? No bo po co ma się marnować.
Delikatnie wciągnąłem na siebie bokserki i spodnie, a potem pokuśtykałem do kuchni. Oczywiście gdy tylko do niej wszedłem przybrałem normalny chód, bo już widziałem ten rozweselony wzrok wstrętnego sadysty. Z lekkim lękiem usiadłem na krześle i oparłem się o blat. Tymczasem mój kochanek krzątał się po pomieszczeniu.
- Może naleśniki..? - mruknąłem i zamyśliłem się - Z bitą śmietaną.
- Nie wiem czy mam tutaj bitą śmietanę, ale coś słodkiego się znajdzie.. - spojrzał na mnie - ..oj nie bądź taki umierający! - stanął przede mną i pokręcił głową - Ja ci tutaj naleśniczki robię, a jak ty byłeś na górze to jedyne co umiałeś zrobić, to wypaść z domu i popędzić do miasta. - uśmiechnąłem się lekko z miną "
jjaaa? no co ty, Willuś..", ale mężczyzna wrócił już do szafek.
- Zastanawiam się po prostu, co u Yassel i Tsugaru.. - oparłem głowę o złączone palce - ..pewnie lata za nim i za wszelką cenę stara się go przelecieć.. - William zachichotał - Biedak.. nie to, żebym mu współczuł... ale biedak z niego.
- A ja współczuję Yassel.. - postawił miskę na stole i zaczął mieszać jakieś składniki ze sobą - ..taka napalona, taka pewna siebie.. ale Tsu tak łatwo jej się nie da. Będzie nieźle rozczarowana.
- Myślę, że ona nie wie, co to znaczy. - uśmiechnąłem się - Zawsze walczy do końca, bez względu na możliwe straty. - zacząłem się bawić listkiem, który wleciał tu przez otwarte okno - Dlatego jest taka okrutna. Nie potrafi przyswoić myśli, że coś może zakończyć się niepowodzeniem i nie umie przyznać się do własnych błędów.
- Cała twoja rodzina taka jest..? - na mojej twarzy pojawił się grymas, wspomnienie mojej rodziny.. uh. - Nie lubisz ich? Ile w sumie masz rodzeństwa?
- Jest ich dwadzieścioro siedmioro... czy jak to się tam wymawia.. - machnąłem ręką - ..z tym tylko troje jest spokrewnionych ze mną w pierwszej linii.
- Wiem. Yassel i ty macie inne matki, tak? - spojrzał na mnie i dolał do masy trochę wody gazowanej - Wspominaliście je.
- Tak. - spochmurniałem - Matka Yassel to wstrętna jędza.. - przeszedł mnie dreszcz - ..kiedyś wrzuciła mnie do studni. - William wybuchnął śmiechem - No co? Miałem pięć lat, człowieku.. - westchnąłem - ..od tamtej pory panicznie boję się dziur w ziemi.
- Pięć lat? - spojrzał na mnie zdziwiony - Czemu cię tam wrzuciła?
- Bo była jędzą, nie wspominałem o tym..? - w sumie to nie pytałem się jej o to, czemu to zrobiła. Jej zawsze coś nie pasowało: a jak jej coś nie pasowało, to pozbywała się tego szybko i skutecznie. - Ooo, cześć mały - na moje kolana wskoczył pluszowy kotek. - Widzisz William? - podniosłem małego kolegę - To nasz drugi kotek, prawda, że ma swój urok?
<William?>