Nasunęłam kaptur na oczy i zwinęłam się w kłębek, próbując ogrzać swoje przemarznięte ręce. Padało od kilku tygodni i poziom wody znacznie się podniósł. W Mieście panowała panika: kończyły się zapasy jedzenia i pitnej wody. Jedyną rzeczą, która pocieszała mieszkańców, był fakt zbudowania cmentarza na wzgórzu, gdzie woda jeszcze nie dotarła - w przeciwnym wypadku jad trupi mógłby dostać się do wody, a wtedy nie byłoby już tak wesoło. Ale i tak nikt mądry nie wskakiwał do wody po tym, jak kanalizacja wysiadła i dostały się do niej nieczystości miejskie.
Nie znosiłam smrodu, jaki toczył teraz to miasto. Nigdy nie pachniało bratkami, ale dzisiaj naprawdę zaczynałam bać się tej wody. Mój przewoźnik chyba podzielał moje wrażenia i skrzywił się, gdy minęliśmy bramę prowadzącą do Miasta. Mijały nas ryby, puszczające bąbelki ku powierzchni i niebezpiecznie łypiące na mnie okiem. Skuliłam się jeszcze bardziej, nieszczęśliwa, że muszę robić cokolwiek w taką pogodę.
Wtem doszły nas dźwięki strzałów. Mężczyzna spiął się i zmienił kierunek łodzi, chcąc ominąć kłopotliwą alejkę, ale go powstrzymałam.
- Czekaj. - rozkazałam - Płyń tam.
- Postradała pani zmysły? - puknął się w głowę - Zamieszki jakieś. Nie mam zamiaru ryzykować życia na coś takiego.
- To jak mam się tam dostać? - zmarszczyłam nos - Zapłaciłam panu za tę drogę.
- Proszę. - oddał mi część pieniędzy - A jak pani chce, to niech sobie pani sama płynie. Ja zawracam. - odwrócił łódkę w stronę, z której przybyliśmy.
- Przecież nie wskoczę... tam. - wskazałam brudną taflę wody.
- Nie mój problem. - wzruszył ramionami - Rób co chcesz.
Spochmurniałam, zakasałam rękawy i wskoczyłam do wody. Jej odór zdawał się być jeszcze gorszym niebezpieczeństwem, niż sama woda. W dodatku od tej wilgoci na pewno przemoknie mi cała broń, co oznacza, że wskakiwanie nie było zbyt rozsądną rzeczą. Bruno jednak mówił mi, że mam pomagać obywatelom w czasie powodzi, a obowiązki nadawane przez szefa są święte.
Gdy minęłam kamienice, moim oczom ukazał się dziwny widok: trzy dziewczęta, rozpaczliwie broniące się przed dziwnymi mutantami. Zamach krwi dotarł do moich nozdrzy. Żadna z tych osób nie była człowiekiem. Normalnie powinnam je wyeliminować, ale Bruno rzekł, że mam "bronić obywateli", a nie "bronić ludzi". Czyli jednak muszę im pomóc w miarę możliwości.
- Nie ważcie się zbliżyć! - krzyknęła dziewczyna z niebieskimi włosami, dzierżąc pistolet w ręce - Albo to się nie skończy dobrze - zasadziła mocny kop mutantowi, który właśnie wspiął się na łódź. Chwyciła pistolet mocniej i zaczęła strzelać do przeciwników, co wprawiło mnie, przyznam, w lekki niepokój.
- Stój! - krzyknęłam trochę bledsza, gdy odwróciła się w moją stronę - Jestem obywatelem! - słowo człowiek nie byłoby trafne.
- O! - białowłosy łebek wychynął z dna łodzi - Ktoś jeszcze..! - wyglądała na ucieszoną. - Uważaj na wodę!
Na wodę?, uniosłam brew, trochę nie rozumiejąc. Po chwili jednak poczułam o co im chodziło.
Długie paluszki oplotły się wokół mojej kostki i pociągnęły w dół tak nagle, że nie zdążyłam zaczerpnąć powietrza. Znalazłam się w tej paskudnej wodzie. Może to jednak dar, że nie dało się tu oddychać: przynajmniej tak nie cuchnęło. Mimo to nie byłam zadowolona. Wciągnęłam nóż z pochwy przy bucie i cięłam w stronę zakleszczonych palców. Ostrze przecięło mięso i skórę, odsłaniając kości napastnika. Usłyszałam krzyk podobny do wrzasku delfina. Woda zadrżała, a ja zaczęłam szybko płynąć w kierunku powierzchni. Wyłoniłam się tuż obok łodzi i zaczęłam się na nią wdrapywać, ale w tym momencie dostałam mocnego kopniaka w czoło. Odrzuciło mnie, ale nie puściłam burty i cała łódka niebezpiecznie się zakołysała.
- O Boże! - niebieskowłosa, której podeszwa przed chwilą znalazła się na mojej twarzy, zobaczyła swój błąd - Przepraszam!
<Roxanne, Gabrielle, Merry? Ktoś jeszcze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz