Krople spadały z nieba miarowym tempem. Podwinęłam rękawy czarnej bluzy, wystawiając się na przyjemne zimno. Twarz miałam zakrytą głębokim kapturem. Dotknęłam dłonią przemoczonych blond włosów. Pozostałości po masakrze u Airis. Moja siostrzyczka i ja czasami wysyłałyśmy sobie krótkie wiadomości. Nie były to jakieś ważne wyznania, ale i tak lepsze to niż nic. Jak na mnie to i tak dużo. Choć od dwóch tygodni Airis nie dawała znaku życia. Nagle usłyszałam śpiew. Wstałam z latarni i rozejrzałam się. Gdzieś pod moimi nogami Syreny zabawiały się swoją kolejną ofiarą. Nic mnie to nie powinno obchodzić. To jest łańcuch pokarmowy. Silniejsi zjadają słabszych. Przyjrzałam się kto jest przez nie otumaniony. Czarna czupryna, zawadiacka mimowolna poza. Wreszcie go poznałam. To był Joe-Ofiara Airis. Pan Wykrywacz Kłamstw. Nie powinnam się tym przejmować. Ale nie. Zeskoczyłam z słupa prosto na łeb jednej z Syren, która właśnie przymierzała się do posiłku. W locie wyjęłam sztylety, wbiłam je teraz
Syrenie w czaszkę. Zmarła od razu. Reszta jej kompanierek zasyczała wściekle i rzuciła się na mnie. Kilkoma ruchami pozbawiłam je głów. Jednak przeciwniczek przybywało. Joe spadł bez czucia do wody. Odrzuciłam ostatnią Syrenę i wskoczyłam za nim.
,, Obym tego nie żałowała." pomyślałam tylko, zanim kopuła lodowatej wody zamknęła się nade mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz