Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

31 lipca 2015

Od Eleny cd. Joe'go i Airis

Nie spodziewałam się zobaczyć tu Joe'go. Moją pierwszą, mściwą, myślą było: Airis, przyszedł twój chłopak. Potem jednak doszłam do wniosku, że byłoby to bardzo dziecinne. Usiadłam sztywno na kanapie. Gdy spotkanie już się odbywało, nie wiedziałam, o czym chciałam z nią rozmawiać.
- Jak minęła ci powódź? -zapytałam w końcu po długiej chwili niezręcznego milczenia. Airis opowiedziała mi o ataku Syren. Postanowiłam pominąć moje wyczyny w tym czasie. 
- Najdziwniejszą rzeczą, a raczej osobą nie były Syreny tylko William. Ten mężczyzna był... No, dziwny -uśmiechnęła się.
- A jak się czuje Rachel? -W kuchni słychać było gwizd czajnika. Krew odpłynęła jej z twarzy, oczy zrobiły się jej, jak 5 złotych.
- Skąd o niej wiesz? -wysyczała.
- Nie mówiła ci? -Zmarszczyłam brwi. Mam wrażenie, jakby niewidzialna para oczu została nałożona na szare oczy mojej siostry. Skanowały mnie, jak rentgen: spokojnie i bez emocji. Dopiero teraz poczułam, jak muszą się czuć inni w moim towarzystwie. Do pokoju wszedł Joe z dwiema herbatami. Airis się otrząsnęła. Potem rozmowa potoczyła się normalnie, błahe tematy dały nam odpocząć od ciągłej walki.

***

Jeremiasz leżał obok mnie na podłodze. Przed nami znajdował się otwarty laptop ze stroną Demotywatorów. Przeglądaliśmy obrazki i rozmawialiśmy o różnych tematach. Chłopak ubrany był w białą koszulkę, czarne, dresowe spodnie i brązowe adidasy. Jego włosy, jak zwykle w nakładzie, starczały na wszystkie strony. Już miałam wstać zaparzyć kawę, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Policja! Proszę otworzyć -usłyszałam głos Joe'go.

<cd. Joe'go i Airis>

31 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

Umyłam się tą całą "Solą", zaplotłam warkocza i wyszłam z krótkim "Gotowa."
Elena dała mi przydługawą, dość mocno porozrywaną pelerynę w moro.
-Leć.
-A ty?
-Uwierz mi, będę tam pierwsza. - uśmiechnęła się zawadiacko i zamieniła w kruka.
Wywróciłam oczami i poleciałam za nią.
Nawet jeśli byłam szybsza, to ona raz, miała zdecydowanie  lepszy kamuflaż (cóż, latające mutantki nie są standardowym widokiem nawet wokół laboratorium.) dwa, była zdecydowanie mniejsza.
Po kilku minutach całkowicie straciłam ją z oczu.
Dopiero wycie alarmu, upewniło mnie w przekonaniu, że jeszcze gdzieś tam jest.
Obleciałam budynek i zdałam sobie sprawę, że plan działa. Nie dałabym rady pozostać niezauważona przez liczne kamery i czujniki ruchu, ale niebieskooka wykonała taki raban, że nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi.
Ucieszona tym odkryciem podleciałam do najbliższego włazu i sprawdziłam jego numer.
65. Czyżby dopisywało mi szczęście?
Rozejrzałam się i znalazłam właz 66.
Naprawdę? Czy oni są aż tak głupi?
Ponumerowali włazy i ustawili je w kolejności rosnącej?
Wzruszyłam ramionami jakby w odpowiedzi na zadane w myślach pytanie i ruszyłam do następnego wejścia.
67.
Podłożyłam proch tak jak mówiła Elena. I czekałam.
Okazało się ,że dziury w pelerynie pozwalają na założenie jej nawet przez osoby skrzydlate.
Uśmiechnęłam się do zapobiegliwości mojej przyjaciółki.
Nie dane mi było jednak zbyt długo się cieszyć. Nagle coś pociągnęło płaszcz sprawiając,że przewróciłam się na plecy. Nade mną stał mężczyzna w stroju stróża nocnego.
"No jasne!"- pomyślałam- "Wszytko szło zbyt pięknie... Ktoś musiał jednak pilnować kamer."
Wyjął nóż. Zdałam sobie sprawę, że mam ostatnią chwilę na zrobienie czegokolwiek.
Przewróciłam się na lewy bok  i wstałam. Wyjęłam swoją lekką szabelkę, którą nieświadowie przytroczyłam do pasa.
Przyglądał jej się przez chwilę. Później wyjął pistolet.
Oczy otwarły mi się z przerażenia. Skoczyłam przez właz. Dopadłam pierwsze lepsze drzwi i weszłam do szafy z fartuchami.
Miałam tylko nadzieję, że Elena jakoś mnie tu znajdzie.
Dobrze chociaż ,że zdążyłam podłożyć proch.

<cd. Elena>

30 lipca 2015

Od Joe'go c.d. Airis i Eleny

Wróciłem do domu po tej całej "przygodzie" z Eleną. Zerknąłem na terrarium Freda. Miał puste miski i schował się do swojej tajnej kryjówki wśród kamieni. Obraził się na mnie. Wziąłem pojemniki na jedzonko i wodę, a następnie je uzupełniłem i odstawiłem na miejsce.
-Przepraszam stary...- Naprawdę go zaniedbałem, ale chyba jeszcze żyje, bo powoli wychylił swój łebek ze swojej miejscówki i natychmiast podszedł do pełnych miseczek. Uff... Chyba mi wybaczył,bo dałem mu same smakołyki. Rozejrzałem się po pustym mieszkaniu i zrobiło mi się strasznie smutno, a także odczuwałem jakąś przytłaczającą samotność. Stałem tak przez chwilę, a potem wyszedłem z mieszkania. Odwiedzę Airis. Dawno się nie widzieliśmy i trochę się za nią stęskniłem. Mam nadzieję,że ona za mną też. Wyszedłem przed blok i spojrzałem w okno wystawowe sklepu naprzeciwko. Moje odbicie w szybie nie było zbyt piękne. Miałem potargane we wszystkie strony włosy, mnóstwo siniaków, oparzeń (jednak nie uniknąłem chyba wszystkich ognistych kul tego drauga), kilka większych zadrapań i moje ciuchy nie były w najlepszym stanie. Jednak machnąłem na to ręką i odszukałem swojego ducati na parkingu,a potem wytoczyłem się na ulicę i ruszyłem przed siebie z szumem wiatru w uszach. Dotarłem do mieszkania Airis i przywitałem się z nią. Zapytany o swój niecodzienny wygląd, stwierdziłem, że "ratowałem miasto" - taka prawda.
-No cóż ja tylko dokonałam dekapitacji syreny. Jak możesz mi opowiedzieć o tym jak ,,ratowałeś miasto"- Dziewczyna spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami i wpuściła do środka.
-Oh, przynajmniej sobie z nią poradziłaś, bo kiedy mnie zaatakowała mała gromadka ogoniastych, to rzuciły na mnie jakiś urok i stałem tylko gapiąc się na nie, czekając aż mnie zjedzą na podwieczorek. -Przeciągnąłem się. Byłem cały obolały i wszystkie kości mi pstrykały.
-Czemu cię zaatakowały? Opowiesz mi wreszcie co ci się do cholery stało? - Białowłosa chyba się o mnie trochę martwiła. Jak miło.
- Poczekaj chwilkę Airis, cierpliwości. - Położyłem jej ręce na ramionach i spojrzałem w oczy. Zrobiłem znaczącą pauzę. - Mogę najpierw wziąć szybki prysznic? - Zrobiłem maślane oczka, jak mały szczeniaczek. Dziewczynę zatkało. Chyba nie spodziewała się takiego pytania.
-No... Jasne.- Wykrztusiła w końcu. - Rozumiem,że jesteś zmęczony po tym "ratowaniu miasta". - Zrobiła nieokreślony gest ręką. Uśmiechnąłem się do niej szeroko. Odpowiedziała mi tym samym.
-Dzięki wielkie!- Ruszyłem do łazienki. Zdjąłem z siebie bluzę i t-shirt, które szybko przeprałem w umywalce i powiesiłem na grzejniku,który zapewne nie grzał, ale mimo wszystko miałem nadzieję,że ciuchy jakoś wyschną. Wskoczyłem pod gorący strumień wody i syknąłem z bólu. Cały byłem w różnych ranach i innych pierdołach. Mój prawy bok jest pokryty jednym, wielkim sińcem koloru bliżej nieokreślonego. To skutek niewyleczonego złamania żebra, które zarobiłem podczas  walki z draugiem. Jednak nie to przykuwa moją uwagę. Na mojej klatce piersiowej widnieje spora, jeszcze lekko zaczerwieniona szrama. Tak,jakby mnie ktoś "musnął" mieczem, albo czymś ostrym. Eh, będzie blizna. Kończę się myć i wychodzę z łazienki tylko w spodniach, bo koszulka i bluza nadal są wilgotne.
-Sorry, że ja tak w negliżu, ale mam mokre ciuchy. - Lekko skrępowany zerknąłem na Airis. Moja przyjaciółka rozszerzyła oczy w poczuciu strachu?
-Matko, co ty wyprawiałeś, że masz tyle ran? I ta szrama, a do tego ten wielki siniak!- Patrzyła się na moją klatę z przerażeniem.
-Już ci opowiadam... - Zacząłem, ale zanim rozpocząłem opowieść dziewczyna poleciała po coś i wróciła z apteczką.
-Siadaj. -Wskazała rozkazującym gestem kanapę. Usiadłem potulnie. - Możesz mi opowiadać, a ja będę oczyszczać te rany, bo chyba nie chcesz,żeby wdało się jakieś paskudne zakażenie? - Pokręciłem grzecznie głową. Gangrena nie wchodzi w grę. Airis przystąpiła do dzieła, natomiast ja opowiedziałem jej o moim śledztwie, Syrenach, Elenie i jej statku powietrznym, Kaplicy Wiatrów, Królu Draugów i jego córce Sirenie oraz o mojej roli w całym tym ambarasie.
- Czyli ty i Elena tak, jakby pozbyliście się Syren z Miasta? - Pokiwałem poważnie głową.
-Dokładnie.- Uśmiechnąłem się ciepło. Airis skończyła już mnie opatrywać. Musnąłem palcami jej włosy. - Dzięki za pomoc. - Dziewczyna  się zarumieniła, a ja się lekko zmieszałem. Co się ze mną ostatnio dzieje? Chyba robię się sentymentalny. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Airis podskoczyła i poszła otworzyć. Usłyszałem znajomy głos. To Elena.
-Siemka Elena! Jak się trzymasz po naszych przygodach? - Uśmiechnąłem się zawadiacko.
-Świetnie.- Odparła krótko i dość chłodno. Jak zawsze.
-Dobra, to ja zrobię nam herbatki, a wy sobie porozmawiajcie. - Ulotniłem się do kuchni.
[Elena?Airis?]

30 lipca 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Wcześniej przygotowałam broń na tę wyprawę. Kastety, noże pomieszczone w wielu różnych miejscach typu: cholewki buta, rękawice bez palców, zza pasem, jeden na łydce. Do tego dwa pistolety Glocki, trochę prochu, kusza, paralizator, pejcz, żrąca trucizna oraz kilka granatów. W staniku miałam schowaną całą mapę laboratorium. Zaznaczyłam sobie punkty docelowe, godziny zmiany warty i możliwe wejścia i wyjścia. Miałam plan, który tworzył się w mojej głowie całą noc. Teraz trzeba będzie tylko poinformować o tym Belle. Oby się ze mną nie spierała. Is weszła do mojego pokoju. Miała podpuchnięte oczy i lekko zaczerwieniony nos, ale i tak wyglądała lepiej niż wczoraj.
- Dobrze, że jesteś. Weź to -Podałam jej mały flakonik. Wzięła go i podstawiła pod światło.
- Co to?
- Jest to esencja z Soli, która otacza ten zamek. Wymyj się tym dokładnie, łącznie z włosami. Dzięki temu będziesz niewyczuwalna dla homunkulusów -wytłumaczyłam. Zmarszczyła brwi. Jej szare włosy opadły jej na twarz.
- Ty z tego nie korzystasz? -zapytała podejrzliwie. No, zaczyna się.
- Nie. Na tym polega mój plan.
- Nie rozumiem.
- Okej, to będzie tak. Dam się złapać kilku homunkulusom. Zabiorą mnie za mury laboratorium. Gdy tylko znajdę się w środku, uwolnię się i narobię rabanu. Dzięki temu uda ci się przelecieć nad ogrodzeniem i poczekasz na mnie przy włazie nr 67. Podłożysz tam trochę prochu i poczekasz na mnie.
- Jak ci się uda wydostać? -przerwała mi.
- Mam swoje sposoby -uśmiechnęłam się tajemniczo.- W każdym razie ludzie w labo stracą swoich ludzi. Pokierujesz mnie na tych, którzy zasłużyli na karę. Gdy będzie po wszystkim, wylecisz za mury i poczekasz, aż wysadzę cały budynek.
Nie wspomniałam jej o tym, że sama znajdę 3 inne włazy i tam podsunę bomby. I że umiem się zmieniać w mrok. Czy to odpowiednia chwila na takie wyznania? Chyba nie.
- Ale może ci się coś stać! -zaprotestowała. Przewróciłam oczami.
- Hej, Belle. Jestem zawodowym mordercą. Wiele razy byłam w gorszych tarapatach, niż zaplanowany atak na rezydencję tych potworów -uspokoiłam ją. Nadal miała nietęgą minę.- Chcesz tej zemsty czy nie?
- Chcę.
- No to ruszajmy.


<cd. Isabelle>

30 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a później zapłonęła w nich żądza zemsty.
-Kiedy ruszymy?
Elena wymownie popatrzyła na stertę zużytych chusteczek leżących na podłodze.
-Jesteś chora...
Machnęłam ręką i zrobiłam słodkie oczka.
-Proszę, proszę, prooooszę.
Niebieskooka spojrzała na mnie wzrokiem, który z zamysłu miał być srogi i karcący, ale odrobinkę jej nie wyszedł.
Uśmiechnęłam się.
-Prooszę.
-Dzisiaj na pewno tam nie pójdziemy...
-A jutro??? - zrobiłam minę niczym mem "Mom, please "
-Niech ci będzie. - przewróciła oczami
Odtańczyłam bardzo skomplikowany taniec szczęścia, powtarzając "Juhu" co wywołało głośne parsknięcie śmiechem mojej towarzyszki.
Uśmiechnęłam się i wypiłam zimną herbatę stojącą na nocnej szafce.
Elena pokręciła głową i wyszła.

***
Obudził mnie kaszel. Mój własny. Gardło piekło mnie niemiłosiernie. W głowie czułam pulsujący ból. Wzięłam głęboki oddech i natychmiast tego pożałowałam. Zaczęłam kaszleć i poczułam odruch wymiotny. W pośpiechu wzięłam kubek i zwymiotowałam krwią. Wytarłam usta wierzchem dłoni i schowałam dowody pod łóżko.
Później nawiedziły mnie koszmary o duszącym mnie krzaku dzikiej róży.

***
Obudziła mnie Elena.
-Jest 8 rano. Zaraz wyruszamy. Rusz się Śpiąca Królewno. - uśmiechnęła się serdecznie.
Nie miałam zamiaru uświadamiać jej ,że nazwała mnie tak samo jak Maya poprzedniego dnia.
-Już wstaję. - przeciągnęłam się.
-Ok. Ja zaraz wrócę. Muszę wziąć jakąś broń.
-Nie ma sprawy. - odpowiedziałam i zaczęłam się zastanawiać jak ma zamiar ich zabić.
Miałam nadzieje,że to będzie długie i bolesne

<cd. Elena>


30 lipca 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Weszłam do salonu, kiedy akurat Maya z niego wylatywała. Już wiedziałam, że coś zrobiła. Z niemiłym uczuciem w żołądku przekroczyłam próg pokoju. Belle siedziała w fotelu i popłakiwała cicho. Herbata, którą jej przyniosłam, gdy spała, już dawno wystygła. Gdy mnie zobaczyła, otarła przydługim rękawem oczy i odwróciła głowę. Westchnęłam i kucnęłam przy jej siedzisku.
- Dobra, mów. Co takiego Maya zrobiła? -zapytałam. Is zwróciła twarz w moją stronę i wyszeptała:
- Czy ty uważasz, że jestem słaba?
Skrzywiłam się. A więc Maya postanowiła się zabawić jej kosztem.
- Belle, nie jesteś słaba. Każdemu zdarza się zachorować -próbowałam załagodzić sytuację. Isabelle pokręciła przecząco głową.
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Czy to prawda, że już uczyłaś innych... zabijać?
Westchnęłam. Miałam szczerą ochotę zamordować Mayę za tę słowa i pewnie bym to zrobiła, gdyby tylko nie była już martwa. Is mówiła z takim żalem, że aż mi się jej zrobiło szkoda.
- Nie uczyłam ZABIJAĆ -zaoponowałam łagodnie.- Tylko samoobrony.
- Ale Maya powiedziała...
- Wiem co ci zapewne nagadała. Że jesteś beznadziejna i nie potrafisz być niezależna. Ale to nieprawda. Po prostu... Eh, trudno to wytłumaczyć -przygryzłam dolną wargę.
- Chociaż spróbuj -poprosiła błagalnie. Głos jej drżał. Chyba bała się odpowiedzi.
- Spróbuję metafory -zamyśliłam się na chwilę.- Wyobraź sobie szeroki stół, na którym stoją dwa kwiaty i różne buteleczki. Jedna z roślin jest martwa. Uschnięte gałęzie, wysuszone płatki. Ogółem, JEDEN WIELKI DRAMAT. Za to druga jest pękiem tulipana, który zaraz ma rozkwitnąć. A teraz wyimaginuj sobie, że niedoświadczony ogrodnik odcina go od korzeni. Nie wie, że tym samym sprowadzi na niego suszę. Tulipan jest zły. Ma ochotę zniszczyć ogrodnika. Ale jak ma go zranić, gdy nie ma kolców? Nie umie wyewoluować żadnej broni. I to nie jest jego wina. Po prostu nie do tego został stworzony. Więc prosi o pomoc ten wyschnięty, kolczasty krzak. A on rani ręce ogrodnika.
- Więc chcesz powiedzieć, że nie nadaję się na mordercę?
- Nie do końca o to mi chodziło. Po prostu oferuję ci moją pomoc.

<cd. Isabelle>

30 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

-Śmieszne. - uśmiechnęłam się słabo i przetarłam oczy. - Od kogo to ?
-Barry przesłał list od swojego kuzyna.
Kiwnęłam głową na znak ,że zrozumiałam i opadłam na kanapę.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami i znowu zapadłam w sen.

***

Obudził mnie śmiech. To Maya się śmiała. Od razu wiedziałam ,że to ja jestem tą przezabawną rzeczą.
Ziewnęłam i spojrzałam na Poltergeist'a.
-Wiesz ,że śpisz już od 16 godzin?
-Coo?
-No. Nawet nie wiesz jak zabawnie to wygląda. Ty sobie śpisz a dookoła ciebie lata cały świat, byle tylko Śpiącej Królewnie dogodzić... -wyszczerzyła się. - Mówiłam Elenie ,że jesteś słaba i nie wytrzymasz nawet chwili w chłodnym dworku. ale ona się upierała ,że przecież aż taka nie jesteś...  A tu proszę, niespodzianka! Biedniuchną Is musiało dopaść wredne chorubsko! - uśmiechnęła się złośliwie. - Wiesz, twardszą sztukę nauczyła już zabijać. 
-Co?
-No tak, moja droga... Ona po prostu nie chce nauczyć... ciebie. - ostatnie słowo powiedziała twardo i dobitnie.- Może uważa ,że jesteś słabsza od tego dziecka co sprzedawało cukierki w szkole...
-Wątpię... Wątpię ,żeby kogoś już uczyła. Nie zrobiłaby mi tego. Ta decyzja wynika po prostu z... z jej zasad moralnych. To... to nie jest tak ,że jestem wyjątkiem nienadającym się do niczego. Ona...ona po prostu nie chce... nie chce wogóle tego robić - próbowałam przekonać i ją i siebie.
-Naprawdę? - Oczy Mayi błysnęły- Barry 'ego nauczyła przecież walczyć...A ciebie nie... Co znaczy, że...? To tylko TY jesteś na wszystko ZA słaba... - zachichotała i przeleciała do innych pokoi, zostawiając mnie w stanie najwyższej rezygnacji.
Może rzeczywiście jestem za słaba? Na tyle beznadziejna ,że nie nigdy nie dostanę nawet szansy na zemstę?

<cd. Elena>

29 lipca 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Wściekłość przeszła mi tak samo, jak przyszła. Bardzo szybko. Z westchnieniem opadłam na aksamitne poduszki. Isabelle potrafiła być taka uparta. Ja jednak wiedziałam, że nie spełnię jej prośby. Ona była, jak delikatny kwiat. Kwiat, który próbuje się zmienić w owadożernego. Nie mogłam jej powiedzieć całej prawdy. Chociaż zapewne lepiej, by to zadziałało, niż moje słowa. Ludzie lub istoty, które czują i zabijają... Cóż, morderstwo jest, jak nałóg. Uzależnia. Jeśli zabije się raz, trudniej będzie się powstrzymać przed kolejnym morderstwem. Straci się opanowanie i wewnętrzny spokój. Ja się nie uzależniam, bo nie czuję tego narkotyku. Isabelle pragnie zemsty, ale nie rozumie jakie wiążą się z tym konsekwencje. Wiem to, bo sama nienawidzę naukowców z laboratorium. Nie pozwolę jednak, by śmierć zniszczyła jej ja.
- Może powinnaś ją tego nauczyć. To byłoby zabawne -powiedziała Maya, siadając na żyrandolu. Uśmiechała się mściwie. Rzuciłam jej skrzywione spojrzenie.- No co? Śmiesznie by było patrzeć, jak ją niszczysz. Jest słaba.
- Po pierwsze nie zamierzam tego robić. Po drugie nie jestem dobrym nauczycielem -odparłam i podsunęłam sobie czerwoną poduszkę pod brodę.
- Barry'ego nauczyłaś.
Wzdrygnęłam się.
- On to co innego -próbowałam się wytłumaczyć.- I nie uczyłam jego zabijania tylko obrony.
- Jak dla mnie równoznaczne jest z mordowaniem -Maya się zaśmiała.
- Zrobiłam to tylko z jednego powodu. Przeze mnie był w niebezpieczeństwie. Musiał umieć walczyć.
- Ale jesteś nudna -Maya ułożyła widmowe usta w podkówkę. Pokazałam jej język.

***

 Przez następne dni, gdy Belle dopadała mnie w najmniej korzystnych momentach i próbowała mnie przekonać do nauki, ja ciągle odmawiałam. Próbowała groźbą, prośbą, płaczem, histerią i błaganiem. Ja jednak trwałam, jak ten niewzruszony głaz, o którego odbijają się fale. Byłam opanowana, nie straciłam kontroli. Był 4. dzień odkąd Isabelle wyskoczyła z tą propozycją. Siedziałam w dużym fotelu ze skóry popijając cappucino ze skórką pomarańczy i cynamonem. Udało mi się zamówić kawę przez internet, dzięki czemu teraz raczyłam się tym wyśmienitym napojem. Ze lekkim smutkiem stwierdziłam, że przypomina mi dom i Barry'ego. Ciekawe co się z nim teraz dzieje. Zgarnęłam ze stołu przygotowaną wcześniej pocztę i zaczęłam ją przeglądać. Rachunki za prąd i wodę, kilka ulotek firmy kosmetycznej oraz dwa listy. Skupiłam się na tych ostatnich. Jedna była czerwona, zdobiona koperta, a druga była zwykła biała. Zaczęłam od tej pierwszej. Papier pachniał lekką wonią przypraw. Z czymś mi się kojarzył.
     ,, Dom duchów, betonowa dżungla, serce poplamione atramentem, zabójcze spojrzenie i komórka pod mikroskopem."
Nie rozumiałam mieszaniny tych liter. List nie był podpisany. Zmarszczyłam brwi. Pismo też było znajome, ale nie mogłam sobie przypomnieć, skąd je znam. Zgięłam kartkę kilka razy i schowałam ją w kieszeni czarnej bluzy. Drugi list o wiele bardziej zrozumiały.
      ,, Elen,
Nie wiem czemu wyjechałaś bez pożegnania. Bardzo mnie to ubodło. Wiedz, że czuję się bardzo obrażony.

Oczywiście żartuję. Stęskniłem się za Tobą, jak cholera. Dbasz o siebie? Pijesz ten okropny śliwkowy kompocik? Ubierasz się ciepło? Mam nadzieję, że chociaż tymi kilkoma słowami wywołałem na Twojej twarzy ten uśmiech, który nie gości tam u Ciebie często. Twoje łóżko leży puste już tak długo. Brakuje mi tej Twojej zaciętej miny, gdy rysujesz swoje projekty, albo cichej pogróżki, gdy przyjmujesz zlecenia. Może uznasz mnie za mięczaka, ale brakuje mi Ciebie.
                                                                                       Czekam z niecierpliwością, kiedy wrócisz.
                                                                                                               B.
PS Dołączam do mojego listu fragment wiadomości, którą ostatnią dostałem od mojego kuzyna."
Gdy przeczytałam tę sensację to prawie się zaśmiałam. Prawie. Do pokoju weszła Isabelle.
- Posłuchaj tego -rzuciłam i zaczęłam czytać.- Drogi kuzynie, mój 8-letni syn ostatnio zachowywał się bardzo dziwnie. Gdy chodziliśmy do sklepu, kupował sobie mnóstwo słodyczy, ale ich nie zjadał. Zacząłem się temu dziwić. Udało mi się złapać na przerwie jego najlepszego kolegę. Okazało się, że mój malec sprzedawał słodycze. Jakiś chłopak kupił sobie na krechę i nie oddał pieniędzy w terminie. Jared zebrał kilku goryli z gimnazjum i dali chłopakowi popalić. Dziecko zeszczało się ze strachu. Ogarniasz? Dziecko szefem mafii! Oczywiście, Carol nie była zachwycona. No ale to kobieta. Nie potrafi się bawić.
- ...


<cd. Isabelle>

29 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

Nie wiedziałam co ma zrobić.
Chciałam się rozpłakać. Zwinąć się w kłębek.
Czułam jednak,że skoro już to powiedziałam, muszę ponieść tego konsekwencje.
Wstałam i ruszyłam za Eleną. Zbiegłam po schodach.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale zamknęłam je, bo tuż obok mojej głowy uderzył talerz.
-Jak... mogłaś... chcieć... być... zabójcą!-po każdym słowie następowało uderzenie naczyń.
-Elen... ja nadal chcę. - powiedziałam ostrożnie.
-Co!?
Kolejne, coraz lepiej wymierzane naczynia, wystrzeliły w powietrze.
Oczy mojej towarzyszki zmieniały co chwilę kolor.
Zdziwienie, wściekłość, przerażenie, zakłopotanie, furia.
-Elena...
-Co!? Co znowu!?
-Słuchaj, proszę cię...
Elena zrobiła minę nadąsanego dziecka i zaczęła ssać palec.
-O co?! O Elciu! Elciu! Naucz mnie zabijać!Proszę! Proszę, Gugu cie prosi! Chcę być taka jak Tyyy!-  Jej oczy były teraz idealnie krwistoczerwone.  - Nie! Nie! Nie! Opamiętaj się i ogarnij! Mam cię dosyć! Idź sobie!
Trzasnęła drzwiami i wyszła z dworku.
Tym razem za nią nie poszłam. Musiałam dać szansę jej się uspokoić.
Co wcale nie oznacza ,że mam zamiar się poddać. Nie spocznę dopóki nie zobaczę tych mięczaków z labo w postaci gnijących trupów.

<cd. Elcia  Tak, wiem jest genialne ;-P >


29 lipca 2015

Od Eleny cd. Airis i Joe'go

Martwiłam się o moją siostrę. Nie widziałam jej od bardzo dawna. Próbowałam się z nią skontaktować, ale nie mogłam jej znaleźć. Powódź trwała zdecydowanie za długo. A na dodatek wyprawa z tym gliną do Króla. Czułam się, jakbym odkryła przed nim rąbek tajemnicy, który mnie okrywał. Niezbyt pewnie się z tym czułam. I jakby tego było mało Joe był policjantem. No błagam. Już widzę te nagłówki: Płatna zabójczyni i wschodzący na szczyt policjant ratują Miasto z powodzi. Weszłam schodami na górę. Zatrzymałam się przed drzwiami do mieszkania Airis. Odetchnęłam głęboko i zapukałam. Usłyszałam jakieś kroki i po chwili drzwi się otworzyły się i stanęła w nich moja siostra. Miała podgrążone oczy, ale oprócz tego nie widziałam, żeby była poraniona.
- Hej, siostrzyczko -mruknęłam. Spojrzałam w głąb domu i zobaczyłam Joe'go okupującego kanapę.


<cd. Airis i Joe'go>

29 lipca 2015

Od Airis cd. Joe'go

Minęło strasznie dużo czasu od rozpoczęcia się mojego stażu, a śledztwo stanęło w martwym punkcie. Woda zalała wszelkie ślady, jeżeli takowe istniały. Jednak patrząc na to z innej strony jedynym oparciem były zeznania lekko podpitego mężczyzny, więc czy można im wierzyć? No ale nie żyli ludzie... byli martwi. Co nocy jedno zgniłe ciało zostawało ozdobą ponurej ulicy. Mężczyzna powiedział, że powinnam sprawdzić sklepik ze słodyczami należący do jakiegoś Eartworm'a. Boże jedyny, czy to ma jakikolwiek sens? Tajemnicza nocna morderczyni ukrywa się w cukierni bogu ducha winnego mężczyzny. Najlepsze jest to, że kobieta lata i używa włóczni. Teraz specjalnie nie jest to dla mnie coś dziwnego, jednak kilka miesięcy temu z pewnością uznałabym mężczyznę za psychopatę i odesłała do szpitala dla ludzi chorych na umysł. Takie właśnie rozmyślania napadły mnie w autobusie, kiedy wracałam do domu. Zdążyłam się już przyzwyczaić do ubierania się jak, powiedzmy EMO, chociaż sama ta subkultura ma niewiele wspólnego z wyglądem... może dzięki temu czuję się młodsza? Mam 21 lat. Powinnam chodzić na imprezy, spotykać się z przyjaciółmi, a nie poszukiwać morderców. Nie wiem po co się na to szarpnęłam. Może ten ,,kamuflaż" pomaga mi się poczuć dziewczyną, zamiast kobietą? Podoba mi się bycie młodą. Czemu dopiero teraz, kiedy jest już za późno uświadomiłam sobie, że wolę iść na studia niż gnić na komisariacie. Nie ważne mam przed sobą życie i mogę je zmieniać, ile tylko mi się spodoba.
***
Z transu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Leniwie zwlokłam się z kanapy i podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Joe'go. Użycie słowa ,,nieświeży" na opisanie tego w jakim stanie mi się ukazał byłoby co najmniej niewłaściwe. Skołtunione włosy, podarte ubrania, liczne rany, oparzenia i tym podobne. Dopiero teraz zorientowałam się, że trochę mi go brakowało. Musiałam jednak wyskoczyć z uwagami.
-Przez trzy tygodnie się nie odzywałeś!- powiedziałam i objęłam go. - Dałeś się pożreć rekinowi, czy co?
-Nie, ratowałem miasto- powiedział wypuszczając mnie z objęć.
-No cóż ja tylko dokonałam dekapitacji syreny. Jak możesz mi opowiedzieć o tym jak ,,ratowałeś miasto"- odparłam kiedy wchodził do środka.
<Joe?>

28 lipca 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Zakrztusiłam się gorącym płynem. Czekolada wpadła mi do nieodpowiedniej dziurki i zaczęłam kasłać. Belle od razu pospieszyła do mnie i poklepała mnie mocno po plecach. Gdy w końcu odzyskałam oddech, wydusiłam:
- Chcesz zabijać?
- Tak. Pomyślałam sobie, że jeśli ty jesteś mordercą to...
- To co? Nauczę cię uśmiercać innych? -przerwałam jej. Jakoś nie potrafiłam sobie uświadomić, że Is chce zostać taka jak ja. To po prostu nie mieściło mi się w głowie.
- Ja tylko...
- Tylko co?! -Wstałam gwałtownie, przy okazji przewracając krzesło.- Isabelle... Nie chcesz tego. Nie chcesz czuć przemożnego uczucia władzy nad czyimś życiem. To przekleństwo. Nie chcę byś się taka stała.
- Sama zabijasz! -wykrzyknęła.
- Ja to co innego! Jestem myślącą maszyną bez uczuć! Jestem jak android! -Wskazałam na moją rękę.- To jest metal! Wytworzone ramię z tytanu, które oblepione jest ciałopodobną substancją! Android! Ja nic nie czuję! Nic! Nie wiesz, jak to jest! Gdy przenosisz kogoś na drugą stronę i nawet nie potrafisz tej osobie współczuć! Zero. Nic. Żadnej reakcji.
- Ale..
- Ale co?! Pomyśl o kolejnych bezbarwnych dniach, które przemijają dzień za dniem. Obojętność i pustka! Jedyne uczucie, które we mnie siedzi to gniew! Gniew, który trawi miłość, przyjaźń i dobro! Zastanawiałaś się, jak to jest? Fakt, morduję. Bo nie mam uczuć -Ostatnie słowa wycedziłam. Wściekłość krążyła w moich żyłach, jak trucizna.- Jestem potworem! Nie pozwolę, by ty też się taka stała!
Prawie wybiegłam, trzaskając drzwiami.

<cd. Isabelle, cóż, wszystko się może zdarzyć ;) >

28 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

Rozłożyłam talerze. Postawiłam przed Elcią talerz z  racuchami i gorącą czekoladę. W sumie na początku chciałam zrobić jej cappucino, które przyrządził kiedyś Barry, ale w całym "domu" nie było ani jednego ziarenka kawy.
Czułam się dziwnie, wiedząc ,że jest na świecie osoba, która wie o mnie wszystko. I nie tylko wszystko wie, ale nawet to akceptuje. No dobra, przesadziłam. Trudno powiedzieć ,żeby ona to akceptowała, ona raczej to... Zignorowała.
Tak jakby usłyszała, że przyjaciel jej kuzyna z San Francisco ożenił się z jakąś blondynką. Zwykła informacja, wystarczy zwykłe "Aha" żeby dać do zrozumienia, że przyjęło się to do wiadomości.
Potrząsnęłam głową jakbym próbowała oczyścić ją z myśli.
Porzuciłam ponure przemyślenia i wzięłam się za jedzenie.

***

Elena przez cały posiłek zachowywała kamienną twarz. Krótkie, jasne włosy wpadały jej na oczy. Oczy? No właśnie! Jej oczy od tak dawna nie zmieniły koloru. Tak, jakby codziennie brała tabletki "uczucia w proszku" i teraz, nagle jej ich zabrakło. 
Myjąc naczynia poczułam się jakbym mieszkała z Androidem albo co najmniej Homunkulusem. Istotą bez uczuć.
To wrażenie sprawiło ,że przebiegł po mnie dreszcz i zrobiło mi się zimno. Wyobraziłam sobie Elenę, jak kogoś zabija. Czy nadal ma wtedy ten bezuczuciowy wyraz?
To pytanie przypomniało mi o moim wczorajszym wyznaniu i boleśnie ugodziła mnie prawda.
Nie tylko oni chcą zemsty. Ja też bardzo jej pragnę.
Więc wypowiedziałam słowa, które już od dawna cisnęły mi się na usta, choć nie chciałam się do nich przyznać:
-Elena, nauczysz mnie zabijać?

<cd. Elena>

28 lipca 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Przysłuchiwałam się jej opowieści ze stoickim spokojem. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie choć odrobiny współczucia. Moje serce pozostało niewzruszone, czyli tak jak zawsze. Isabelle usiadła w fotelu i ukryła twarz w dłoniach. Przypomniała sobie każde wspomnienie. Każdy okrutny szczegół.
- Cóż, na razie jesteś bezpieczna -rzuciłam i podeszłam do drzwi.
- Nie pogardzasz mną? Nie boisz się, że ciebie też złapią? -zapytała drżącym głosem. Uśmiechnęłam się cierpko.
- Jedyne czego chciałam to dowiedzieć się prawdy. Co do łapania... złapać to się może mysz na pułapkę z serem. Ja nie zamierzam się im dać pojmać, zabić, ani nic z tych rzeczy. Uwierz mi, w tym mam wprawę. Jest naprawdę długa lista osób, które chcą mnie zabić i jak widzisz, im się to nie udało. Dobranoc.
Nacisnęłam klamkę i wyszłam na korytarz. Isabelle podążała za mną spojrzeniem, póki nie zniknęłam za zakrętem.

***

Obudziłam się wtedy, kiedy dostałam w głowę pomarańczą. Uniosłam się nadal zaspana i przetarłam oczy. Siedziałam na drewnianym krześle w kuchni, a za poduszkę robił mi talerz z niedojedzoną kanapką. Ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- O. A więc wreszcie wstałaś -powiedziała Isabelle. Dopiero teraz zauważyłam, że krząta się przy blacie i coś szykuje. W powietrzu unosił się zapach gorącej czekolady i racuchów.
- Co ty tu robisz? -Spojrzałam na zegar.- Co? Już 10?
- Tak. Pracowałaś do późna i zasnęłaś, gdzieś koło trzeciej -Is przewiązała się w pasie fartuchem i wylała racuchową masę na skwierczącą patelnię. Przyjemnie zasyczało.
- Skąd wiesz? Nie spałaś wtedy?
- Spałam. Maya mi powiedziała.
Był już 10 dzień odkąd się tu wprowadziłyśmy. Maya na początku nie akceptowała Belle, jako domownika, ale ostatnio zaczęła ją akceptować. Chyba miała do niej stosunek, jak zięć do teściowej. Wiedziała, że tak musi być, ale niezbyt jej się to podobało.

<cd. Isabelle>

28 lipca 2015

Od Isabelle cd. Elena

-Żebyś zrozumiała tę historię muszę opowiedzieć Ci wszystko od samego początku. Mój ojciec był hazardzistą i pijakiem. Moja matka była dziką i szaloną kobietą. Tańczyła w klubach. Żyli, według nich, na luzie, w niczym się nie ograniczali. Było tak do czasu narodzenia mojej młodszej siostry Kiery. Wtedy rodzicielka postanowiła wziąć się do prawdziwej pracy. Niestety, nikt nie chciał jej przyjąć. Ostatni z jej prawdopodobnych pracodawców wyśmiał ją i przypłacił to życiem. Później, tego samego wieczoru do naszego mieszkania wszedł nieznajomy mężczyzna i poprosił mamę ,by dla niego pracowała. Tak więc oto jak stała się płatną zabójczynią. Z mojego ojca zrobiła polityka. Idealnie nadawał się do tej roli, jak mówiła. W rzeczywistości było to istne przeciwieństwo. Był kłamliwy, zawsze zgrabnie przerabiał prawdę i obiecywał rzeczy tak nieprawdopodobne ,że aż dziw ,że ktokolwiek mógł w to wierzyć. Wiodło się im całkiem dobrze gdyby nie pewne komplikacje związane z pierwszym zabójstwem mojej matki. Okazało się bowiem ,że zabiła brata jednego z szefostwa laboratorium. I tu właśnie zaczyna się inna część mojego życia.
Przełknęłam ślinę i mówiłam dalej.
-Szef labo chciał się zemścić: oddać sprawę do sądu, ale i na jego drodze pojawiła się przeszkoda. Kobieta, którą chciał pozwać zabiła na jego zlecenie. Obydwoje byli w to zamieszani i obydwoje wiedzieli, że jeśli któraś ze stron postanowi zanieść sprawę do sądu, druga nie zapomni powiedzieć śledczym o występkach tej innej. Tak więc obydwoje mieli zawiązane ręce. Okazało się jednak ,że mężczyzna miał bardziej oryginalne pomysły. Porwał najmłodsze dziecko, moją ukochaną siostrzyczkę i przygotował dla niej najstraszniejsze i najbardziej bolesne testy. Wysłał mojej mamie list "Teraz jesteśmy kwita". Wtedy właśnie zapaliła się we mnie żądza zemsty. W nocy zakradłam się do schowka z bronią palną. Wzięłam noże z kuchni i wymknęłam się z domu. Pojechałam rowerem do laboratorium. Znalazłam strzykawkę z płynem usypiającym i drugą z jakąś łacińską nazwą. Ukradłam obydwie. Wślizgnęłam się do pokoju szefostwa i każdemu z mężczyzn wstrzyknęłam środek nasenny. Jasnowłosego chudzielca zaciągnęłam do sali operacyjnej. Pasami przypięłam go do łóżka i zamknęłam pokój. Obudził się po trzech godzinach. Chciał żebym go wypuściła. Odpowiedziałam mu,że zrobię to gdy powie mi gdzie jest moja siostra. Milczał. Wtedy wyjęłam pistolet i strzeliłam mu w nogę. Nadal milczał. Później jeszcze raz w nogę. I ręce. Zaczął krzyczeć. Powiedział ,że jest w trzy setnej sali. Zapytałam gdzie jesteśmy. Powiedział ,że idealnie nad tą sala, ale jego współpracownicy na pewno zabarykadowali schody ,by zabić mnie podczas ucieczki. I przyrzekł mi ,że się zemszczą. Zignorowałam go. Otworzyłam okno i spuściłam się na parapet piętro niżej. Wybiłam szybę i zobaczyłam ją. Moją siostrę. Była martwa. Jej skóra szara. Jej oczy puste.Twarz wykrzywiona w grymasie bólu i przerażenia.
Wtedy ogarnęła mnie zimna furia. Chciałam zabić ich wszystkich. Podpalić ich i patrzeć jak płoną, śmiejąc się. Nie czułam wtedy nic. Nic oprócz zimnej woli zemsty. Spuściłam na sznurze ciało jednej z dwóch najbliższych mi osób. Później wspięłam się znów na drugie piętro i wstrzyknęłam nieznaną substancję w żyłę blondyna. "To za moją siostrę"-szepnęłam i z całej siły wbijam mu nóż w rękę. Weszłam na stół operacyjny i kopnęłam go w twarz. Zaczął dusić się krwią. Wzięłam worki z morfiną i zmusiłam go do wypicia RH NEGATIVE. "Jesteście potworami"- krzyknęłam i wyskoczyłam przez okno na ogromny żywopłot. Nie poczułam żadnego bólu. Wzięłam ciało mojej siostry i pojechałam do domu. Następnej nocy mnie porwali.
Wykorzystali to ,że mamy podobny genotyp i mi dali jej operacje.
-Ale dlaczego chcą ciebie żywą?
Zaśmiałam się gorzko.
-Bo ja nikogo nie zabiłam. W tym problem. Chcą bym cierpiała i marzyła o śmierci. Chcą bym czuła największy ból jaki mogę nadal pozostając przy życiu. A po tym jestem ich jedynym udanym eksperymentem. Chcą dokończyć swoje dzieło i wykorzystywać mnie. Nie wiem tylko w jakich celach. Wiem tylko, że w takich ,które poniosą za sobą tragiczne konsekwencje.

<cd. Elena>




28 lipca 2015

Od Merry

Po przygodach z syrenami nie spodziewałam się szczególnych problemów co sprawiło, że moja czujność była mocno osłabiona. Zdjęłam cięciwę z łuku i ruszyłam pełnymi błota ulicami.
Miasto powracało do życia. Kolorowe stragany otoczyło mnóstwo klientów, kuglarze ogrywali kolejnych robotników. Byłam w doskonałym humorze. Nuciłam cicho jakąś melodyjkę.
Staromodna sukienka powiewawała na wietrze.
Usiadłam na ławce w cichym zaułku, idealnym ,by móc w spokoju obserwować ludzi. Chodzili głównie parami, trzymając się za ręce. Czasami zazdrościłam im tej beztroski. Ich największym problemem jest dobry wybór prezentu na kolejne beznadziejne święto.
Nagle poczułam, że nie mogę oddychać. Nade mną stał człowiek. Na jego twarzy widniał głód.
Odruchowo nałożyłam strzałę i naciągnęłam nieistniejąca cięciwę. Bełt spadł na ziemię, a Ghul uśmiechnął się złośliwie.
-Myślałem, że będziesz stawiać większy opór. Gdy złapie się królika, którego ganiało się przez cały satysfakcja jest ogromna. A przy króliku złapanym od razu pozostaje tylko dobry smak w ustach.
Wzdrygnęłam się na tę metaforę. Zazwyczaj to ja straszyłam swoje króliki. A teraz?
Widać nawet u istot rozumnych pojawia się łańcuch pokarmowy.
No, tyle ,że w tym przypadku rzeczywiście "pokarmowy". Jeśli szybko czegoś nie wymyślę stanę się obiadem.
Tylko ,że na tej polance beztrosko hasa bardzo wiele króliczków. Dlaczego wybrałeś akurat tego? Bezbronnego,- przełknęłam ślinę - nie dającego satysfakcji?
-Jadłem już wiele stworzeń, które były bardzo bliskie zabicia mnie. Jadłem naprawdę ekscytujące kąski. Ale jeszcze nigdy nie zjadłem Czarownicy - Grabarza. Muszę wiedzieć jak to smakuje. Nawet nie wiesz ile osób chce poznać tę nowość. Nawet była o to ogromna kłótnia, ale w końcu siła i pozycja zwyciężyły. I tak właśnie jestem tutaj. No ,ale dość pogaduszek. Robię się naprawdę głodny.
Znów się uśmiechnął. Rzucił się na mnie i obnażył swoje wielkie kły.
Poczułam jego ohydny oddech. Pojawił się ból w nadgarstku.
Dziwne,-pomyślałam -zwykle to Wampiry piją krew, a ten chyba właśnie od tego zaczął...
Gdy już przygotowałam się na najgorsze, drapieżnik odsunął się w pośpiechu. Zobaczyłam ranę z której coraz szybciej spływała krew.
Rozejrzałam się za moim wybawcą. Stał nade mną, pod słońce, tak że nie byłam nawet w stanie określić jego płci.
-Cześć -usłyszałam.

<Ktoś?>

27 lipca 2015

Od Helii cd. Niny

Słońce prażyło moje plecy, kiedy stałem pochylony nad stołem tyłem do okna. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu, powodując atak kaszlu. Podkręciłem zawór z ogniem i czekałem, aż coś się stanie. Już od 6 miesięcy, tyle minęło od ,,tego" wypadku, próbowałem odzyskać wzrok. Testowałem Kamienie Duszy w starych, rozpadających się budynkach, by odkryć jak ich używać. Widać, jaki to przeniosło efekt. Nagle poczułem nasilający się zapach spalenizny. Rzuciłem się do pokrętła, ale było już za późno. Jeden z Kamieni wybuchł. Ogień zaczął trawić meble i podłogę.  Właśnie spowodowałem pożar. No świetnie! Musiałem się stąd szybko wydostać. Użyłem odrobiny swoich Mocy, by dowiedzieć się gdzie co jest. Nie miałem czasu na obijanie się o ściany. Szczególnie wtedy, kiedy się palą. Moc podpowiedziała mi gdzie iść. Było to dziwne uczucie. Jakbym wyciągał przed siebie niewidzialne macki. Czułem się tak, jak gdyby ktoś przywiązywał mi sznurek do jelita, a teraz się nim bawił. Nie było to nieprzyjemne, ale miłe też nie. Dopadłem dębowe drzwi i nacisnąłem klamkę. Zamknięte. No tak, przecież sam się tu zabarykadowałem, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Poczułem, jak języki ognia rozpoczynają ucztę złożoną z mojego ubrania. Przekręciłem klucz w zamku i wypadłem na ulicę. Ludzie zaczęli krzyczeć na mój widok. Zakaszlałem od  klębiącego się w środku. Ktoś do mnie podszedł.
- Hej, wszystko okej? -Usłyszałem ładny, mocny głos. Było w nim jakieś delikatne piaskowe brzmienie. A, i należał dziewczyny. Odciągnęła mnie od płonącego budynku. Kawałki listwy opadły na kamienny bruk. Dziewczyna usadowiła mnie na chodniku i wlepiła we mnie ciekawskie spojrzenie. Zawsze potrafię je rozpoznać. Czuję wtedy mrowienie pod skórą. Teraz także.
- Czy coś się komuś stało? -zapytałem, wpatrując się w miejsce,  gdzie powinna być jej twarz.
- Na szczęście nie. Ktoś już zadzwonił po straż pożarną -odpowiedziała i usiadła obok.- Będzie też policja. Pewnie będę musiała złożyć zeznania.
Powiedziała to takim tonem, że można było się spodziewać, że jest kryminalistką i nie chce się zadawać z policją.
- Miałaś jakieś ciekawsze rzeczy do robienia, rozumiem? -rzuciłem, patrząc się w przestrzeń.
- Tak. O 8 otwierają Waffl House. Pewnie zanim tak dotrę, będą już olbrzymie kolejki.
Uśmiechnąłem się. Unikatowe podejście. Usłyszałem odgłos alarmów, jeszcze zanim je ,,zobaczyłem".
- Już są -zawiadomiła mnie dziewczyna  wstała.- Oby załatwili to szybko.
Już miala odejść, gdy złapałem ją za rękę.
- Ej, poczekaj! Powiedz chociaż, jak masz na imię!
- Nina.
Wyrwała się i podeszła do funkcjonariuszy. Przez chwilę siedziałem jeszcze bez ruchu, a potem sę zaczęło.


<cd. Niny>

26 lipca 2015

Wielka Powódź - Koniec eventu

Dzisiaj zakończył się event "Wielka Powódź", który rozpoczął się 1 lipca i trwał 3 tygodnie. W tworzeniu fabuły wydarzenia wzięły udział następujące postacie: Phantom, William, Seisi, Oksana, Joe, Gabrielle, Amadeusz, Elena, Airis, Merry i Roxanne. Aktywność w czasie trwania eventu była skrajnie różna, gdyż były dni, kiedy opowiadanie goniło opowiadanie, ale zdarzyły się także okresy, kiedy nowych opowiadań nie było w ogóle, albo występowały pojedynczo. Były prowadzone walki grupowe ( w sumie jedna większa), oraz wiele wątków indywidualnych. Rozwiązanie problemu związanego z Syrenami zawiera wątek Eleny i Joe'go, gdzie jak się okazuje, Król Draugów, dzięki staraniom tej dwójki przekonuje swoją córkę Sirenę - przywódczynię Syren - do powrotu do morskich wód. Tu należą się podziękowania Elenie za wspaniałe rozwinięcie fabuły i wyjątkową aktywność.
A teraz...Proszę o werble!
Badum tsss!
Mamy aż DWIE nowe rasy!
Pierwsza obiecana niespodzianka na początku eventu, to kochane przez wszystkich Syrenki! Od teraz każdy z was będzie mógł stworzyć postać, która będzie Syreną.
Druga rasa jest zasługą pomysłowości Airis i są to Kosmici! Dla Airis należą się ogromne gratulację za aktywność i wyjątkowy wkład, jakim jest pomoc w rozwijaniu bloga.
Z opisem nowych ras możecie zapoznać się w zakładce Rasy humanoidalne.
Na koniec, dziękujemy za aktywność wszystkich postaci podczas tego eventu! Jeśli macie pomysły na kolejne wydarzenia, piszcie do nas śmiało.
Pozdrawiamy
Admini

26 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

Kiedy Elena skończyła tą poruszającą piosenkę, zacząłem sobie brzdąkać bez większego sensu.
-Masz piękny głos... - Powiedziałem szczerze.
-Dzięki. - Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Widziałem taki uśmiech u niej pierwszy raz.
-Ulżyło ci chyba,że ta afera z Królem się skończyła w miarę dobrze?- Spojrzałem w dal, gdzie prawdopodobnie niedługo nastąpi spotkanie po latach córki i ojca - w Mieście pełnym wody.
-Tak. -Blondynka skinęła głową. - Mam nadzieję,że Sirena odpuści i razem ze swoimi towarzyszkami powróci do morza. Mam już dość tej wody w Mieście.- Prychnęła.
-Ja też.- Przytaknąłem. - Ej, a jak wrócimy do miasta?
-Dobre pytanie... Szczerze nawet o tym jeszcze nie myślałam, ale chyba będziemy musieli wracać na własnych nogach. - Świetnie. Tylko o tym marzyłem.
- Ale to nam zajmie lata świetlne zanim dotrzemy do Miasta! - Naburmuszyłem się, co jest u mnie rzadkim zjawiskiem.
- Przestań tak marudzić. Jesteś gorszy niż małe dziecko. - Elena zaczęła się irytować. - Może odpocznijmy tutaj do świtu, a potem ruszymy w drogę powrotną?
-Niech będzie. - Odparłem zrezygnowanym tonem. Odłożyłem gitarę i wyjąłem z kieszeni zmiętą paczkę krakersów. Jedyne  jedzenie,które miałem przy sobie. Ciastka były strasznie wygniecione i pokruszone, ale mimo wszystko wyciągnąłem opakowanie w kierunku mojej towarzyszki.
-Chcesz? - Elena krzywo się na mnie spojrzała, ale pomimo tego gestu, przytaknęła i wzięła część okruszków.
-Dziękuję. - Odparła cicho. W milczeniu przeżuwaliśmy suche krakersy. Niezbyt to pożywne,ale zawsze coś. Kiedy zakończyliśmy konsumpcje naszej kolacji, rozejrzałem się za jakimś miejscem do spania. Zauważyłem jakiś kąt osłonięty od wiatru niedużą skałą.
-Nie wiem, jak ty, ale ja idę się przespać. - Ziewnąłem i ruszyłem w kierunku mojego legowiska.
-Jasne. Ja też się może gdzieś zdrzemnę. - Odparła obojętnie Elena.
Rozłożyłem kurtkę na ziemi,by nie było zbyt twardo i zamknąłem oczy.

***
Obudziły mnie jakieś hałasy. Otworzyłem oczy i ujrzałem światło słoneczne. Wstałem i skierowałem swoje kroki w miejsce, z którego dochodziły mnie tajemnicze dźwięki. Po chwili dotarłem do kamiennej posadzki, na której wczoraj z Eleną siedzieliśmy. Teraz zgromadzili się tam wszyscy doradcy Króla draugów i on sam we własnej osobie. A po środku tego zamieszania stała Elena. Podszedłem do niej szybko.
-Co się dzieje? -Szepnąłem jej na ucho.
- Cicho. -Dziewczyna sprzedała mi kuksańca w bok. Zabolało.
-Droga Elizabeth, dzięki tobie odnalazłem swoją córkę i jestem ci wdzięczny niezwykle. Uczyniłem też to, o co mnie prosiłaś i moja kochana Sirena właśnie opuszcza Miasto wraz ze swoimi siostrami.- Król przyjął wyjątkowo uroczysty ton. - Jeśli mógłbym coś dla ciebie jeszcze uczynić, to proszę nie wahaj się mnie o to prosić.-Jego obrzydliwi doradcy zerwali się do gorących oklasków.
- Nic więcej nie chce, tylko jedynie wrócić do Miasta.- Blondynka odparła lekko zmęczonym głosem. Chyba się za bardzo nie wyspała. Podobnie zresztą, jak ja.
- Niechaj, więc będzie. Teleportuje cię tam wraz z twoim towarzyszem. - Władca draugów machnął lekceważąco ręką. Poczułem dziwny ucisk w dołku, świat rozmył się i po chwili wylądowałem wraz z Eleną w samym centrum naszego Miasta.
-Wow, to było całkiem fajne. - Uśmiechnąłem się zadowolony, że nie będziemy musieli wracać na pieszo do domu, co by oznaczało jakieś 3 dni drogi.
-Taa... Przynajmniej szybkie.- Szarooka rozejrzała się po znanych ulicach.- Przestało padać i woda zaczyna powoli opadać. Zmywam się stąd.- Miała rację. Wyjątkowo nad Miastem niebo się rozchmurzyło i nieśmiało świeciło słońce. Cuda się zdarzają nawet w Levrii.
-Ja też będę wracać. - Spojrzałem na nią.- Dzięki za uratowanie życia, ale jeszcze nie trzy razy. - Uśmiechnąłem się zawadiacko.
-Nie ma sprawy. Było minęło. Ważne,że pozbyliśmy się tych okropnych Syren z Miasta. - To powiedziawszy ruszyła w swoją stronę. Patrzyłem chwilę za nią, a potem ruszyłem w kierunku swojego domu. Stęskniłem się za Fredem.
[Elena? Nie musisz odpisywać, bo event się skończył]

26 lipca 2015

Ostatni dzień eventu

Przypominamy, że dzisiaj już ostatni dzień eventu. Zakończcie więc swoje sesje związane z powodzią.
Od jutra będzie można na powrót wrócić do wątków sprzed eventu.

Dziękujemy i pozdrawiamy,
Administracja.

25 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Król spojrzał na mnie z mieszanką rozpaczy i irytacji. Zszedł z tronu, owijając się przy okazji swoim płaszczem. Zbliżył się do nas.
- Jak mam niby sprawdzić czy mówisz prawdę, Alen? -zapytał.
- Użyj tej swojej głupiej kuli -parsknęłam zirytowana. Naprawdę muszę się z nim użerać? Zaśmiał się szorstko i swoim długim, na wpół martwym palcem uniósł mój podbródek. Splunęłam na niego i oderwałam mu palec, który potem wyrzuciłam za siebie. Joe schylił się, żeby nie oberwać. Draug ponownie się roześmiał.
- Nic a nic się nie zmieniłaś. Pamięć też masz dobrą. Dobrze, sprawdźmy to.
Telekinezą przywołał do siebie swój odłączony człon i wywołał drugą ręką jasną kulę na środku sali. Wypowiedział tylko 4 słowa:
- Pokaż mi moją córkę.
Kula zawirowała. Obrazy w niej zaczęły się zmieniać w niesamowitym tempie.
- Czemu nie sprawdził tego lata temu? -szepnął do mnie Joe.
- Podam ci przykład. Czy chciałbyś zobaczyć martwe ciało Airis, gdyby zaginęła -Popatrzyłam na niego kątem oka. Spuścił wzrok.- Właśnie.
- To niemożliwe! -krzyknęli wszyscy draugowie naraz. W kuli pojawiła się Sirena. Piękna, jak na Syrenę przystało przebijała właśnie trójzębem jakiegoś Grabarza. Jedyną szpetną rzeczą, którą u niej zauważyłam, był sraczkowato-zielony ogon. Joe'go wbiło w ziemię. Przewróciłam oczami i dotknęłam jego połamanych żeber. Syknął z bólu i otrząsnął się z jej czaru.
- Co ty wyprawiasz?! -zirytował się.
- Próbuję cię opamiętać. Nie ruszaj się.
Przez moje palce wypłynął czarny dymek i po chwili żebra chłopaka były zrośnięte.
- Sirena!
- Księżniczka żyje!'
- Moje dziecko!
Draugowie szaleli w tej dziwnej ekstazie.
- Pobratymcy! Muszę jechać po moją córę, z krwi mej me jedyne dziecko! -wykrzyknął Król. Zanim uciekł do jaskiniowej stajni, złapałam go za ramię i wyszeptałam do niego kilka słów. Kiwnął tylko głową i już go nie było.
- Co mu powiedziałaś? -spytał Joe, siadając na jednym z tronów, które nie miały już swoich właścicieli. Wszyscy draugowie rzucili się do Mrocznych Rumaków, by jak najszybciej dostać się do córki Króla, jakby to była ich własna.
- Cóż, rozkazałam mu nie tykać ludzi i innych mieszkańców Miasta. No chyba, że koronerzy chcieli by mieć więcej roboty -odparłam.
- Co teraz będziemy robić?
- Umiesz grać na gitarze?

***

Gitara była lekko zakurzona i rozstrojona, ale Joe szybko się z tym uporał. Wyszliśmy na ,,taras". Kamienna posadzka na świeżym powietrzu nie była zbyt bezpieczna, ale nas zmęczyły już kamienne ściany i zastygłe powietrze. Joe wygrywał akordy, a ja podśpiewywałam sobie słowa pod nosem. Zamknęłam oczy, żeby nie musieć znosić zaskoczonego wzroku chłopaka typu: ,,Ta dziewczyna umie śpiewać!".
-  Przeraźliwy z serca krzyk dziewczyny wyrwanej nocy ze snów.
W uderzone z całej siły szkło, rozbite w kroplach deszczu.
Unoszony w jesiennym powietrzu szloch przetartej szyby,
z drzew spadających liści i tym zimnem przenikliwym.
Rymy tej nocy, wspomnienia, znów zasną z tym miejscem.
Kreślę przeszłość krwią, by nie pamiętać nic więcej.
Na plecach ciarki, mroczne serce...
Tyle pamiętam, choć nie chce.
Kolce tkwią w ranach jeszcze głębiej, bym nie mogła o tym zapomnieć.
Treści krzyczą nocą, przed siebie, wyplute wspomnienia.
Serca milczą, chodź prawie podchodzą do gardła.
Tej nocy w gwiazdach, w płaszczu miasta słyszę lament,
a krew zastyga na kartce, zmienia się w atrament,
  a gdy wzrok tkwi na tym słońcu, które oślepiło blaskiem
mroczne serce nienawiści. *
Nie zdawałam sobie sprawy tego co śpiewam, póki Joe nie przestał grać.



<cd. Joe'go>
* tekst piosenki Wizji Lokalnej-Mroczne Serce (lekko przerobiony)

24 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

Z przeciwnika Eleny został jedynie proszek, a z mojego kupa mięsa. Wow. Ta kobieta jest przerażająca. Spojrzałem na nią zdumiony.
-Niesamowita walka. - Stwierdziłem z autentycznym podziwem w głosie.
-Dzięki. - Odparła trochę zasapana. Jej czerwono-czarne oczy na powrót stały się szare. Oboje skierowaliśmy swoje spojrzenia na Króla. Jego mina wyrażała bezgraniczne zdumienie. Chyba nie przewidział,że pokonamy jego wspaniałych doradców. Huehue! Staruszek stracił pewność siebie.
-Gratulacje wygranej Eva i jej towarzyszu.- Wypowiedział to z lekkim przekąsem.- Teraz mogę wysłuchać waszej prośby.
-Chodzi o twoją córkę Siernę. - Elena zaczęła niepewnie.
-Ależ głupia! Ona od lat nie żyje!- Król wydał odgłos, który był mieszanką wściekłości, bólu i bezradności.
-Właśnie,że żyje i wraz ze swoimi koleżankami czyni horror w Mieście. Jest krwiożerczą Syreną.- Moja towarzyszka zachowała spokój i opowiedziała to co mi wcześniej na temat Siereny.
-Jeżeli to, co teraz mi opowiedziałaś okaże się kłamstwem, zabiję twojego towarzysza i całe Miasto za znieważenie pamięci o mojej kochanej córce. - Draug przybrał straszny wyraz twarzy.
-Ej, Elena... Mam nadzieję,że to faktycznie jest prawda, bo jak nie to oprócz inwazji rybich ogonków, będziemy się mierzyć z hordą chodzących trupów w Mieście.-Szepnąłem jej na ucho.
-To prawda.-Stanowczo ucięła moje podejrzenia. Otworzyłem swój umysł. Nie kłamała. Uff, będę żyć.
-Wierzę ci.- Poklepałem ją po ramieniu, jednak ona odepchnęła moją rękę. Chłodna kobitka.
-Elizo, co chcesz żebym zrobił w takim razie?-Król wydawał się chyba już podirytowany całym tym zajściem.
[Elena?]

23 lipca 2015

(Wielka Powódź) Od Phantom'a c.d. Seisi'ego

- Nie próbuj grać mi na emocjach.. - dałem Williamowi prztyczka w nos - ..nie możemy ot tak adoptować dzieciaka, nawet jeśli nie ma rodziców.
- Bo co..? - spytał chłopak naburmuszony - Przecież w tym mieście nie obowiązuje prawie żadne prawo! Każdy robi to co chce w zależności od tego jak wielką ma siłę. Policja co najwyżej mogłaby nam drzwi polizać, a nawet tego nie zrobią, bo się nie dowiedzą o zmianie.
- A zastanawiasz się co czuje ten dzieciak..? - wskazałem na Seisi'ego, który wydawał się zszokowany całą sytuacją. - Zaprosiłem go tu na śniadanie a ty dorywasz się do niego jak jakiś pederasta i chcesz go adoptować.
- No właśnie... - William przeniósł wzrok na Seisi'ego - Co, mały? - złapał go za dłonie i uśmiechnął się - Chcesz z nami zamieszkać?

<Seisi?>

22 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Moja walka z draugiem była trudniejsza, niż się spodziewałam. Moja prawa ręka była bezużyteczna, majtałam nią na wszystkie strony bez konkretnego celu. Prawą walczyłam znakomicie, lewą bardzo dobrze. Suweren zbliżał się do mnie powolnym, ospałym krokiem. Nie zmyliło mnie to. Już wiele razy miałam z nimi doczynienia. Znałam ich ruchy, słabe miejsca. Draug zdjął włócznię z pleców i wykonał wypad. Lekko odchyliłam się w prawo. Dzida minęła mnie o centymetry. Automatycznie wyjęłam zza pasa saksę i ciachnęłam mojego wroga pod pachą. Zraniłam go, ale niewystarczająco. Dawno nie walczyłam lewą stroną. Ten w odwecie uderzył mnie opancerzoną dłonią w brzuch. Na szczęście, przez upiększające operacje moich oprawców, nie miałam jednej pary dolnych żeber. Gdyby było inaczej, miałabym połamane kosteczki na drobny mak. Upadłam na kość ogonową, brzuch palił mnie z bólu. Robiłam, co mogłam, by zachować pokerową twarz. Joe właśnie skończył swoją walkę. Wkurzyłam się. Gniew, to nowe niesamowite uczucie, rozlało się po mnie i wypełniło mnie lawą. Krzyknęłam i wstałam. Zadawałam cios za ciosem, draug nie potrafił się obronić przed moją furią. Smakowałam się tym uczuciem. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam, że żyję. W końcu przestałam się bawić draugiem. Moje oczy z szarych zmieniły się na czerwono-czarne. Stanęłam na rozwartych nogach i złączyłam dłonie ze sobą. Poczułam nagły ucisk w jelitach i BUM! Z moich rąk wyprysła czarna wodopodobna ciecz. Zaczęła kłębić się pod stopami Suwerena i pochłaniać go. Krzyczał, wrzeszczał, nawet prosił o wybaczenie. Nie słuchałam go. Po minucie z drauga pozostał tylko szary proszek.


<cd. Joe'go>

20 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

To co właśnie wyjaśniła mi Elena i tak niewiele mi mówiło. Zarówno Draugowie z prawej, jak i z lewej nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych. Ale, jak mus to mus. Miałem przy sobie jeden pistolet w kaburze na udzie i do tego wojskowy nóż schowany w jednej z licznych kieszeni mojej skórzanej kurtki. Rozejrzałem się jeszcze raz w poszukiwaniu potencjalnego przeciwnika. Wszyscy są tak do siebie podobni,że chyba nie ma większej różnicy,którego wezmę za rywala.
-Ok, to ja biorę tego mściciela. - Wskazałem na jednego z lewej. Od razu ruszył w moim kierunku.
-Życzę powodzenia, ja wezmę tamtego suwerena.- Chyba chciała mi go pokazać, ale nie miałem czasu. Mój pojedynek już się zaczął. Niestety nie mam pojęcia czego się spodziewać, więc staram zachować się dystans pomiędzy mną a tym stworem. Wyjmuję broń i celuję w głowę ( tak mi się przynajmniej wydaje,że to głowa), ale pocisk odbija się jedynie od pancerza,który pokrywa całe ciało Drauga. To będzie ciężka walka. Wyostrzam zmysły, otwieram umysł i staram się zebrać wszystkie siły. Inaczej nie wygram. W tym czasie mój przeciwnik rozpoczyna swój atak. Miota we mnie kulami ognia. Jakimś cudem unikam wszystkich i w szybkich susach dopadam do niego,gdzie wymierzam cios i uderzam  w z całej siły. Na pancerzu nie pojawia się nawet mała ryska. Cholera! Jestem ciekaw, jak idzie Elenie, jednak nie mogę spuścić wroga z oczu. Wyczuwam zło, które z niego emanuje. Skupiam się na jego umyśle. Już wiem,co za chwilę zrobi. Będzie chciał mnie uderzyć swą potężną pięścią. Nie wiem,jak to się stało, że odczytałem jego przyszły atak,ale tak się właśnie dzieje i zręcznie unikam ciosu. Po raz kolejny strzelam. Znowu nic. Próbuje wyczytać co zrobi, ale zanim mi się to udaje jest już za późno. Zostaje zmieciony potężnym uderzeniem z nóg. Upadam na ziemię, ale natychmiast wracam do pionu. Czuję,że to uderzenie złamało mi żebro. Trudniej mi się oddycha,ale nie mogę się poddać. Mój przeciwnik myśląc,że mnie pokonał, odwrócił się, by przyjrzeć się walce Eleny. To był jego błąd. Błyskawicznie do niego doskoczyłem i wymierzyłem kopniaka z pół obrotu prosto w kark. Zawył z bólu.
-Agrh! Ty robalu! - Wydarł się na mnie, a ja poczułem furię, która zalała jego umysł. Teraz jednak mnie to nie obchodziło. Wiem już,gdzie jest jego słaby punkt. Znowu zamachnął się na mnie, lecz ja byłem szybszy. Podskoczyłem, unikając ciosu, odbiłem się od jego wielkiej łapy i skoczyłem na jego plecy robiąc w powietrzu przewrót. Błyskawicznie wyjąłem broń i wystrzeliłem cały magazynek w czułe miejsce na karku. Na koniec jeszcze wbiłem sztylet w to miejsce i wyrwałem kawał mięsa. Draug plunął jakąś substancją krwio-podobną i padł trupem na ziemię. Schowałem nóż, uzupełniłem magazynek pistoletu, zabezpieczyłem i schowałem do kabury. Odwróciłem się w kierunku Eleny. Nadal walczyła.
[Elena?]

17 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Airis cd. William'a

Wyjęłam nóż i roztrzaskałam nim resztki pokrywającego mnie lodu. Wstałam.
-Dzień dobry, nazywam się Airis di Accardi i służę w miejskiej policji. Chciałabym przeprosić za wtargnięcie i... to.-powiedziałam wskazując na lodową taflę.- 
-Może Pani przejść do tej ewakuacji?- ponaglił mnie czarnowłosy mężczyzna, aktualnie siedzący na fotelu. W jego czerwonych oczach można było dostrzec niepokój.
-Miasto rozpoczęło projekt, dzięki któremu ludzie z podmokłych okolic mogą, na czas powodzi mieszkać w miejscach położonych...  wyżej. 
-Phantom to jest dobry pomysł! Bez wody, ryb i... nie wiem jak to nazwać.
- Syren - podsunęłam.
- William, myślę, że to nie jest czas na takie dyskusje.- Fioletowo-włosy mężczyzna spojrzał na mnie.- Może napije się Pani herbaty?-powtórzył wcześniej zadane pytanie.
-Nie naprawdę nie chciałabym przeszkadzać... Myślę, że muszę panów o coś poprosić. Mogliby mi Panowie pomóc z wyniesieniu tego- wskazałam na syrenę.
-Nie ja tego nie dotknę- powiedział czarno-włosy. Drugi otworzył drzwi. Początkowo nie do końca wiedziałam co to oznacza, jednak po chwili zaczął odłupywać zamarznięte ciało od lodu. Wyjęłam nóż i pomogłam mu. Po jakimś czasie ,,figura" odeszła od lodu i mogliśmy wytoczyć ją przez drzwi wejściowe. Zaraz po tym musiałam dokonać przemiłej egzekucji. Najpierw  przyłożyłam nóż do szyi, po czym wykonałam zamach i głowa odskoczyła od reszty ciała i potoczyła się w dal.
<William?>

17 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Amadeusza c.d. Williama

Było mi tak przyjemnie. Dryfowałem w ciepłej toni jakiejś niezwykłej substancji. Nagle poczułem,jak zalewa mnie fala zimnej wody. Nade mną majaczył jakiś cień. Topiłem się, a przerażająca Syrena chciała mnie pożreć! Zacząłem się szamotać i bić na oślep.
-AAA! Ratunku! Pomocy! - Wydarłem się i zdałem sobie sprawę, że aktualnie znajduję się na jakimś łóżku. Tajemniczą postacią nade mną okazał się William, a ja właśnie miotałem się, jak ryba uwięziona w sieci tuż przed jego nosem w jego mieszkaniu i prawdopodobnie jego łóżku. Przestałem wymachiwać rękoma na wszystkie strony i straciwszy równowagę spadłem z łóżka. Bach! Nie było to zbyt przyjemne, lecz pod wpływem jeszcze większego zażenowania przed obcą osobą, zapomniałem o bolących czterech literach.
-Haha! Jesteś zabawny.-William śmiał się głośno. Przynajmniej dostarczam mu jakiejś rozrywki. Ale zaraz... Przecież ja miałem uciec przez okno w łazience... Chyba mi to nie wyszło. Muszę to teraz jakoś wytłumaczyć. Podniosłem się obolały z ziemi, a chłopak przestał się śmiać.
-Emm... Przepraszam za kłopot, ale jak poszedłem do toalety to nagle zrobiło mi się słabo i musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza... i chyba spadłem z tego taboretu i uderzyłem się trochę za mocno w głowę.- Wymyśliłem coś na poczekaniu. Spojrzałem na Williama. Uśmiechał się sarkastycznie.
-Niezła bajka.-Pokiwał głową.- Jednak mi nie musisz wciskać kitu,przecież wiem,że chciałeś dać nogę i trochę ci to nie wyszło. - Znowu zaczął się śmiać.
-Ee... Racja.-Zatkało mnie. O matko! Co on mi teraz zrobi?
-Dobra, skoro ci już lepiej, to wracaj do salonu i napraw wreszcie to okno. - Opanował śmiech, ale nadal się głupio uśmiechał. Zaczęło mnie to drażnić. Wziąłem Stefana na ramię i ruszyłem do pokoju. Spojrzałem na to idiotyczne okno zabite deskami. Najchętniej jeszcze raz bym je rozwalił.
-Wiesz co?! Po co każesz mi je naprawiać skoro to i tak nie ma sensu?!- Podniosłem głos. - Nie potrafię naprawić go gołymi rękami, nie mam nawet pieniędzy na jego naprawę, a te moje zaklęcia nawet nie nadają się na tanie sztuczki do cyrku, bo są po prostu do niczego!-Wycelowałem w te durne deski i wrzasnąłem:
-Fixum! -Odwróciłem się z powrotem do Williama, nawet nie spoglądając na efekt końcowy.- I co? I nic, okna dalej nie ma.
Mężczyzna wpatrywał się zdumiony w miejsce,gdzie powinno znajdować się okno.Spojrzałem w tamtym kierunku, a okno dumnie wypełniało swoje miejsce.
-Wow... Jednak coś potrafisz. - William nadal nie mógł wyjść ze zdumienia. Chyba uważał,że ta historia o byciu czarownikiem była kolejną bajeczką.
-Ha! Czasami mi coś wychodzi.- Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu. Jednak moja radość nie potrwała zbyt długo. Chwilę później okno rozleciało się na kawałeczki z głośnym brzdękiem tłuczonego szkła. No to tyle jeśli chodzi o trwałość moich zaklęć.
-Co teraz planujesz zrobić? - Chłopak powątpiewająco się mi przyjrzał.
-Nie mam pojęcia. Nie mam kasy. Może mógłbym to jakoś odrobić?- Zrezygnowany wbiłem wzrok w podłogę.- Mógłbym zrobić coś innego w ramach rekompensaty za zniszczenie tego okna.
[William?]

16 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Wrota otworzyły się z cichym syknięciem. Weszliśmy do wielkiej sali. Pochodnie paliły się w uchwytach i rozświetlały pomieszczenie. Komnata została wręcz wydłubana. Mieściło się tu 12 małych tronów i jeden ogromny na środku. Na każdym siedział jeden draug. Mieli czerwone, obszarpane szaty, a każdy, oprócz Króla, miał na twarzy maskę przedstawiającą jakieś zwierzę. Sam Król, dwukrotnie większy od zwykłego żywego umarłego odział się w purpurę, na to zarzucił płaszcz ze skóry smoka. Od razu pomyślałam o Jeremiaszu. Nie spodobałoby mu się to. Jednak gdy zerknęłam na Joe'go, to ten również miał co do tego mieszane uczucia. Korona z malutkich czaszek szczurów zdobiła głowę Króla, jak makabryczne trofeum. Chłopak obok mnie wzdrygnął się. Odetchnęłam głęboko i podeszłam pod tron. Król, połączenie mięsa, kości i złego gustu, popatrzył na mnie czarnymi, jak węgiel oczami. Wytrzymałam je, aż draug spuścił wzrok.
- Z czym przychodzicie? -zapytał. Jego głos. Nienaturalnie głęboki przeszył powietrze. Sala powtórzyła jego słowa.- Moi poddani mogliby rozszarpać was na sztuki, gdyby nie to, że ty Eleanor byłaś jednym z wędrowców. Czego pragniecie podróżnicy.
Skrzywiłam się. Król, jak na wiecznego władcę, miał felerną pamięć do imion. Jednak co do głosu nie mylił się nigdy.
- On tak zawsze? -szepnął Joe. Spojrzeniem kazałam mu się zamknąć. Na to tylko wzruszył ramionami, ale już się nie odezwał.
- Przyszliśmy po pomoc -odpowiedziałam. Na to jeden z draugów, z maską byka, obruszył się i podniósł.
- Co za arogancja! Żadnego szacunku! Dlaczego nie zwracasz się do Waszej Wysokości Królu, bądź Panie?!
- Mówię tak tylko do osób, które budzą we mnie respekt, albo strach. Ani tego ani tego nie czuję w związku z tobą, ani z twoim królem. A teraz usiądź i łaskawie się zamknij -warknęłam.
- Elena, tym nie poprawiasz naszej sytuacji -mruknął Joe. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Byłam zbyt arogancka na takie ceregiele. Ta, jeszcze zażyczą sobie, bym się przed nimi pokłoniła. Jeszcze czego!
- Jeśli chcecie uzyskać pomoc, musicie sobie na to zapracować. Wiem, Edna, że ciebie nie mogę tknąć, ale twój towarzysz to co innego. Niech wygra z jednym z moich doradców, a wtedy rozpatrzę waszą prośbę -rzekł Król. W oczach pojawiła mu się ta chytrość, dzięki której 2. razu myślał, że mnie zabije. To go zgubi. Joe otworzył usta, już miał protestować, ale weszłam mu w słowo.
- Jeśli Joe ma przejść test to ja też.
Chłopak rzucił mi zdumione spojrzenie. Ha, chyba nie tego się spodziewał po mnie.
- Jak sobie życzysz, Elise.
Wyjęliśmy broń.
- A teraz wybierzcie sobie przeciwników -zarządził Król.
- Jakieś sugestie? -zapytał Joe. Stanęliśmy plecami do siebie.
- Wszyscy z nich to Draugowie Wyższej Klasy. Tamci po prawej stronie to draugowie suwereni. A ci po lewej to draugowie mściciele. Żaden z nich nie jest zbyt... łatwy. Ale cieszmy się, że nie walczymy z Królem. On jest draug pan śmierci.


<cd. Joe'go>

15 lipca 2015

[Wielka powódź] Od Williama c.d Airis

To co się działo w MOIM domu to był jakiś obłęd! Rano obudził nas dźwięk buszowania w kuchni. Jak się okazało to nie były koty tylko jedna wielka kobieta ryba! A jakby tego było mało to mała kałuża którą odkryłem w nocy teraz zmieniła się w jeziorko do kostek!
Phantom próbował wygonić to rybsko, ale ona nabrała ochoty na nas, do tego ja wydałem się jej smaczniejszy bo próbowała mi oderwać rękę. Ja oczywiście nie byłem zdolny do obrony bo nienawidzę i wręcz boję się wody i ryb! Dlaczego wszystko się na mnie zwala? Ostatnio byłem grzeczny...
Phan próbował mnie ratować, ale nie radził sobie, dopiero poradziła sobie jakaś dziewczyna która wtargnęła do naszego mieszkania (czy te drzwi są zawsze otwarte?) i zamroziła rybkę.
- Nic się nikomu nie stało?- zapytała ostrożnie wysuwając się z lodowych łap syreny.
- Zabierzcie mnie stąd!- jęknąłem i zeskoczyłem z Phantoma na łóżko.- Dlaczego to mnie musi prześladować?!- kiwałem się w przód i w tył.
- Potrzeba lekarza?- przybyszka wstała i otrzepała się.- Coś mu jest?
- Nie.- westchnął Phantom i otarł twarz ze śluzu syreny, pluła nim na lewo i prawo.- On ma lęk przed wodą i rybami.
- To wszystko nam tu zgnije...- złapałem się za głowę po czym spojrzałem na Phana.- Teraz mam pretekst do wyprowadzki!
- Will damy radę. A Pani?- spojrzał się na dziewczynę.- Dziękujemy za pomoc, może herbaty? Albo kawy?
- Ej....- wstałem nagle i spojrzałem na dziewczynę.- Mówiłaś coś o ewakuacji... O co chodzi?

[Airis?]

15 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

Wcale nie byłem głodny. To chyba efekt działania adrenaliny. Bo kiedy tylko pomyślałem o tym co może nas spotkać w tym labiryncie korytarzy, to aż przeszył mnie dreszcz ekscytacji. Dawno nie doświadczyłem tego przyjemnego dreszczyku emocji.
-Już nie mogę się doczekać. - Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.- Ruszamy?
-Oh, no jasne. Nie ma co tracić czasu. - Elena wyglądała na lekko zaskoczoną moją reakcją. Chyba spodziewała się,że będę bardziej zmęczony i chętny do odpoczynku.Przekroczyliśmy próg Kaplicy i kiedy tylko to zrobiliśmy, wrota za naszymi plecami zatrzasnęły się z głuchym dźwiękiem.
-Ups,chyba nie ma już odwrotu...- Zerknąłem na twarz dziewczyny. Jak zwykle niezbyt wiele można było z niej wyczytać.
-Taa, ruszajmy. - Rzekła beznamiętnym głosem i powoli udaliśmy się w kierunku pierwszych schodów. Nie wiem, na podstawie, czego wybieraliśmy kolejne korytarze, ale wydawało mi się,że Elena zna to miejsce i wie,dokąd zmierzamy. Nagle weszliśmy do pochyłego i wąskiego pomieszczenia. Przeszliśmy kilka kroków i poczułem,że moja stopa na coś naciska. Obejrzałem się za siebie. Wejście, którym tu dotarliśmy zostało zablokowane przez... wielką, kamienną kulę, która zaczęła powoli się staczać w naszym kierunku.
-O cholera! - Elena zdziwiona wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca. Chwyciłem ją na ręce, ponieważ nadal nie była zbyt sprawna i zacząłem biec najszybciej, jak tylko potrafiłem. Na końcu chodnik gwałtownie się urywał i musiałem skakać. Na szczęście nie było zbyt wysoko. Gładko wylądowałem na obu nogach. Spojrzałem w górę. Kula zatrzymała się w wąskim otworze, dzięki czemu nie spadła na nas i nie zrobiła z nas naleśników.
-Uff... - Odetchnąłem z ulgą.
-To był niezły bieg. - Blondynka uśmiechnęła się do mnie krzywo. Mistrz ironii.
-Dzięki. - Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym wylądowaliśmy. - Ej,czemu tu nie ma wyjścia?
-Phi, trzeba je znaleźć.- No jasne. Czuję się, jak w filmie o Indianie Jonsie.
Nagle ściany zaczęły się zsuwać do środka.
-Czy mi się wydaje,czy świat się kurczy?- Nie mogłem uwierzyć, w to co widziały moje oczy.
-Nie wydaje ci się. Musimy szybko znaleźć, jakieś wyjście! - Elena wydarła się na mnie,jakby to była moja wina, że zaraz z nas zostanie mokra plama.
Wyostrzyłem wzrok i szybko zbadałem ściany sufit i podłogę. Jeden z kamieni leżących u moich stóp, był ciemniejszy i miał inną strukturę, niż pozostała reszta. Spróbowałem go podnieść. Ruszył się i przesunąłem go obok. Pod nim znajdowały się schody.
-Elena! Tędy. Szybko! - Wskazałem na moje odkrycie i przepuściłem ją pierwszą na schody. Schodziliśmy w całkowitych ciemnościach. Przez stęchłe powietrze ledwo można było zaczerpnąć tchu. Po kilku minutach takiego marszu dotarliśmy do kolejnych wielkich wrót.
-Za tymi wrotami znajduje się Król.- Poinformowała mnie moja towarzyszka.
-Jak je otworzyć?-Zapytałem rezolutnie.
-Należy rozwiązać zagadkę,która za każdym razem jest inna.- Fajnie wiedzieć. Podeszła do niewielkiej kamiennej płyty. Dołączyłem do niej,by przeczytać napis tam widniejący.
"Nieprzerwanie odmierza czas,ziarenko po ziarenku, odczuwasz coraz większy jego brak"
-Poszukaj klepsydry.-Elena odparła, zanim ja zdążyłem w ogóle zastanowić się nad sensem tych słów.
-Okej. - Odparłem ulegle i po raz setny rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dostrzegłem niewielką klepsydrę, która mieściła się na wysuniętym kamieniu,jakieś 4 metry nad nami. Trochę wysoko. Wdrapałem się i sięgnąłem po przedmiot. Zeskoczyłem i podałem Elenie. Dziewczyna przekręciła klepsydrę, tak,że piasek zaczął się przesypywać i wstawiła na niewielkie miejsce wydrążone w kamiennej płycie. Wrota zaczęły się powoli otwierać.
-No to dotarliśmy do celu. - Elena wskazała na otwierające się monumentalne drzwi.
[Elena?]

15 lipca 2015

[Wielka powódź] Od Wiliama c.d Amadeusza

Chłopak nie powiem mnie zainteresował, może nie tak że będę za nim latał a na koniec zrzucę go z dachu, ale mnie zainteresował. Popijałem powoli herbatkę myśląc intensywnie o nim, jest magiem, może nie za dobrym, ale można z tego mieć jakieś korzyści. A może wykorzystam go do tego żeby Phantom był zazdrosny? To by było wredne wobec Amadeusza, ale co mnie to obchodzi? On jak i większość ludzi to tylko zabawki, gorzej jest jak zaczyna mi na tych zabawkach zacznie zależeć, tak jak to właśnie było z Phantomem.
Gdy byłem w połowie łyku usłyszałem dźwięk otwieranego okna, może i moje wampirze moce są osłabione z powodu dłuższego braku krwi na moim języku, ale głuchy nie byłem. Ta czarownica chciała uciec! O nie, nie ma tak dobrze.
Wstałem i ruszyłem do łazienki, sądząc po odgłosach jego zaklęcie znów nie wypaliło i utwierdziłem się w tym kiedy zobaczyłem go rozłożonego na podłodze. Majaczył coś i wpatrywał się we mnie przestraszony i ostatnim co zobaczył przed utratą przytomności to mój szeroki uśmiech. Potem wziąłem go za fraki i zacząłem ciągnąć po podłodze. Ja nie Phantom, nie dam rady unieść takiego kloca.
- Zastanawiałeś się nad dietą?- parsknąłem do niego chociaż wiedziałem że mi nie odpowie.
Wyciągnąłem go z łazienki i ruszyłem w stronę sypialni, jego rudy kocur dreptał koło jego głowy.
Gdy w końcu doszedłem to wciągnąłem go na łóżko.
- Nie wymigasz się tak łatwo.- pokazałem mu język. Wyjąłem kwiatki z wazonu i jego pozostała zawartość, czyli wodę, wylałem Amadeuszowi na głowę.

[Amadeusz?]

15 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Kaplica Wiatrów dumnie wznosiła się na szczycie góry. Roztaczała wokół siebie mroczną, tajemniczą aurę. Obszarpane ściany od zmiennych wichrów i wyjący wiatr przez wybite okna nie dodawał tego miejsca uroku.
- Teraz wchodzimy do środka -powiedziałam i podpierając się na chłopaku, udało nam się dotrzeć do drzwi. Były zamknięte. Drzwi otwierał mechanizm złożony z 4. kręgów. Każdy krąg symbolizował jedno zwierzę. Kruk, niedźwiedź, wąż i wilk. Joe spojrzał na kręgi i zrobił minę w podkówkę.
- Taka droga i nic. Zakładam, że nie ma dzwonka? -spytał. Pokręciłam przecząco głową, jakby nie rozumiejąc żartu. Coś świtało mi z tyłu głowy. Dzwoniło mi w jakimś kościele, ale nie wiedziałam w którym.
- Kod.. Znaki.. Szyfr.. -mamrotałam do siebie. Joe przyglądał mi się ze sceptyczną miną. Nagle mnie olśniło.
- To co? Zawracamy? -upewnił się chłopak.
- Nie. Ja znam wzór. Jesteśmy jak węże, co swoich zdradzają -Przekręciłam pierwszy okrąg tak, by przedstawiał węża.- Co siłę niedźwiedzi mają -Następny miś.- Walczący zaciekle, jak wilki. Jak kruki przynosimy śmierć.
W ten sposób ta krótka rymowanka dała mi rozwiązanie. Spirale ułożyły się w odpowiedniej kolejności. Coś kliknęło i wrota się otworzyły. Ze środka wypadło zgniłe powietrze. Zakaszleliśmy, jak na zawołanie.
- Może chciałbyś coś przegryźć? -zasugerowałam.
- Niby co? Powietrze? -odparł.
- Droga będzie długa, pełna pułapek. Wymagająca skupienia i koncentracji. Pełna schodów i zakrętów. Ale jak nie chcesz odpocząć... -Wzruszyłam ramionami. Nie moja sprawa co robi.



<cd. Joe'go. Ale pliss daj mi napisać o spotkaniu z Królem ;) >

14 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Amadeusza c.d. Williama

Facet nie wydawał się,jak na razie zbyt groźny. Jednak coś w nim było nie tak. Ale co ja tam wiem? Sam jestem nie taki. Najgorsze jest to,że nie mam pojęcia,jak zabrać się za naprawę tego cholernego okna. Spojrzałem znowu na deski. Eh... Dobre zaklęcie rzuciłem, więc dlaczego taki marny jest tego efekt? Moja matka, by tylko ciężko westchnęła i stwierdziła,że do niczego się nie nadaje. Jak dobrze,że jej tu nie ma. To był chyba jedyny plus tego, że musiałem opuścić dom.
- No to jak zamierzasz naprawić okno?- Do salonu wszedł William. Tego pytania obawiałem się najbardziej. Wlepiłem w niego wzrok. Cóż, nie wyglądał na złego... Raczej na... zaciekawionego? Chyba tak. Postanowiłem powiedzieć prawdę.
- Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, jak się za to zabrać.- Wzruszyłem ramionami, a Stefan głośno miauknął na potwierdzenie.
-To co zamierzasz?- Mężczyzna usiadł w fotelu naprzeciwko mnie i wbił we mnie swoje spojrzenie. Patrzył mi prosto w oczy. Trochę mnie to speszyło,więc spuściłem wzrok i przyglądałem się intensywnie podłodze.
- Może za chwilę spróbuję jeszcze raz z zaklęciem...-Odarłem niepewnie.- Sama formuła była z pewnością dobra, ale coś spowodowało jakieś zaburzenie struktury magicznej i efekt jest, jaki jest.-Plotłem trzy po trzy,aby tylko brzmiało to w miarę inteligentnie. Modliłem się w duchu,by nie znał się na magii.
-No jasne. Błędy zdarzają się każdemu... Może prawie każdemu. - Uśmiechnął się pod nosem. Trochę dziwnie to zabrzmiało,ale nie będę wnikać. Teraz muszę jakoś go zająć rozmową, a potem może uda mi się ulotnić zanim się skapnie,że nie naprawiłem tego okna.
-Sam tu mieszkasz? - Zagadnąłem delikatnie rozglądając się po mieszkaniu.
-Nie. -Odparł krótko. Nadal przewiercał mnie wzrokiem na wylot. Moje spojrzenie znowu poleciało w inną stronę. Zapadło milczenie, które przerwał William.
-A ty jak rozumiem jesteś jakimś magiem?
-Tak. Pochodzę z dość starego rodu czarownic. - Pogłaskałem Stefana po pyszczku. Ten w zamian mnie drapnął w policzek. Miły kotek,jak zawsze.
-Czyli jesteś tak, jakby czarownicą-facetem? - William próbował ukryć śmiech,ale mu to nie wychodziło. Zawsze tak było,jak ktoś się o tym dowiadywał.
-Można tak powiedzieć.- Przytaknąłem. Wypiłem spory łyk herbaty, przy okazji parząc sobie język. Dobrze,że chociaż jej nie wylałem.- Przepraszam, czy mogę skorzystać z łazienki?
-Jasne. To tamte drzwi. - Wskazał drzwi w głębi korytarza. Podniosłem się i powoli zbliżyłem do łazienki. Mam nadzieję,że jest tam jakieś okno. Może uda mi się przez nie wyjść? Wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się. Na górze znajdowało się niewielkie okienko. Chyba się zmieszczę. Podsunąłem sobie taboret i szarpnąłem za klamkę. Zamknięte... Cholera.
-Aperta!- Szepnąłem. Na szczęście okno się otworzyło. Odskoczyło gwałtownie od ramy i rąbnęło mnie prosto w czoło. Zachwiałem się na taborecie i upadłem,jak długi na kafelki. Stefan głośno zamiauczał,wbił mi boleśnie pazury w ramię, a potem zanim zderzyłem się z podłogą skoczył w bok. Po upadku rąbnąłem się mocno w głowę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale zdążyłem zauważyć,że ktoś nade mną stoi. No to mam przechlapane.
[William?]

14 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

Nie dam jej tej satysfakcji i nie pozwolę, żeby miała jakiekolwiek szanse uratować moje życie po raz 3. Jeszcze tego brakowało, żebym stał się jej niewolnikiem. Zacząłem się wspinać. Dziewczyna była lekka... Za lekka. Nie jestem aż tak silny. Nie teraz, kiedy Airis znajduje się nie wiadomo, jak daleko od nas. Czuję, że Elena w jakiś sposób mi pomaga. Eh... Niech robi co chce. Wspinaczka nie sprawiała zbyt wielu problemów.
-Jak się trzymasz? - Zerknąłem kątem oka na blondynkę uczepioną moich pleców.
- Świetnie.- Odparła krótko. Chyba jej ręka mimo wszystko nie była w najlepszej kondycji. Przyspieszyłem.
-Ale wiesz? Ja też raz ci już uratowałem życie.- Przypomniało mi się.
- Taa, a niby kiedy?- W głosie Eleny było słychać ciekawość.
- No, jak to kiedy? - Obruszyłem się.- Jak spadałaś z góry.
-Ale to się nie liczy. Spadałam przez ciebie, bo oddałam ci mój jedyny spadochron. Ratowałeś mnie z poczucia obowiązku.- Nie podoba mi się ta zasada.
-Co za debil wymyślił tą zasadę?- Mruknąłem pod nosem. Powoli zbliżaliśmy się do celu. Wyostrzyłem wszystkie zmysły i dostrzegłem zarys Kaplicy Wiatrów. Nagle poczułem jak moja "pasażerka" odrywa się ode mnie. Spojrzałem za siebie.
-Elena, co ty do cholery wyprawiasz?- Jednak zanim zdążyłem cokolwiek dodać, zorientowałem się, że kobieta puściła się mnie bez własnej woli. To silny wiatr,który się zerwał, spowodował,że jej ręka, która i tak słabo się mnie trzymała, puściła moje ramię. Druga dłoń także nie wytrzymała długo i teraz Elena powoli zaczęła spadać. Szybko ją chwyciłem i wziąłem pod pachę. Wspinanie się o jednej ręce było trochę uciążliwe, jednak przyspieszyłem i w chwilę później znaleźliśmy się przed Kaplicą.
-Ha! Teraz to już na pewno uratowałem ci tyłek!- Uśmiechnąłem się triumfująco i odstawiłem dziewczynę delikatnie na ziemię.
-Niech ci będzie.- Westchnęła.
-Co teraz?- Rozejrzałem się dookoła. Oprócz pokaźnych rozmiarów budynku Kaplicy, okolica była surowa i niezbyt przyjazna.
[Elena?]

14 lipca 2015

[Wielka powódź] Od Williama c.d Amadeusza

Dzieciak był... Specyficzny. Wyglądał niewinnie i chyba taki był bo czary mu nawet nie wychodziły. Niby wiem że magowie muszą się sporo uczyć, ale wiedza magiczna jest im chyba wpajana od młodości...? Nie ważne, potem się dowiem~. Wracając do Amadusia to wydawał się być młodszy ode mnie i na pewno mniej groźny.
- No to masz problem.- mruknąłem i usiadłem na łóżku.- Może chcesz herbaty? Myślę że długo tutaj posiedzisz zanim to posprzątasz i to naprawisz.- spojrzałem mu w oczy.
- Poproszę.- westchnął z rezygnacją.
Wyglądał na człowieka którego dobija pech, większość ludzi, w tym ja, ma tylko takie dni. On chyba ma takie życie. Wstałem i ruszyłem do kuchni. Puchaty i ten drugi kot zaczęli miauczeć o jedzenie, Phantom wyszedł i nawet ich nie nakarmił. Co za facet!
Otworzyłem szafkę i wyjąłem dwie puszki.
- Jakie ładne koty..!- usłyszałem głos chłopaka, widocznie poszedł za mną.
- A dziękuję~!- uśmiechnąłem się.- Ten który ma tyle sierści to Puchaty, a ta szmacianka nie ma imienia~.- zaśmiałem się i zacząłem nakładać im jedzenie.
- Skąd ty masz takiego kota?
- Przybłąkał się.- wstałem z klęczek i wyrzuciłem pustą puszkę do śmieci.- A to co przybłąkane trzeba przygarnąć.- nalałem wody do czajnika i wstawiłem ją na gaz.- Do tego jest taki słoooodki~!
- Ciekawe podejście.
- Bywa i tak, jakiej chcesz herbaty?
- A jakie są?
- Eee... Czarna Liptona, czarna Liptona i tak dla odmiany czarna Liptona.- uśmiechnąłem się spoglądając na niego. Skoro już się tu przybłąkał i zniszczył mi okno to chociaż go rozszyfruje i połaszę się na jego historie życiową. Jestem człowiekiem który uwielbia wszystko wiedzieć.
- Myślę że czarną Liptona.
- Już się robi, a ty Amaduś rozbieraj się z tej kurtki i butów i idź do salonu.- machnąłem na niego ręką, a on przytaknął głową i odszedł.
Nie musiałem jakoś długo czekać żeby woda zaczęła się gotować, zaparzyłem herbatę i ustawiłem filiżanki na tacce, postawiłem tam też cukier i miseczkę z pierniczkami. Potem wziąłem tackę i ruszyłem do salonu.
- No to jak zamierzasz naprawić okno~?- zapytałem wchodząc do salonu, Amadeusz siedział w fotelu i wgapiał się we mnie. Aż taki ponętny jestem~?

[Amadeusz?]

14 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Airis cd. William'a

Jedyne czego mi aktualnie brakowało to tony wody lejące mi się prosto na łeb. Szczególnie w momencie, kiedy ciecz zmienia się w sople lodu. Czasem więc idąc przez miasto zadziwiałam ludzi lodowymi fryzurami. Oczywiście, żeby nie było zbyt kolorowo miałam problem z poruszaniem się, aby przypadkiem nie dotknąć mokrej, bądź zatopionej ziemi. Niejedna osoba mogłaby się lekko zdziwić widząc lodowaty most, który powstał w temperaturze piętnastu stopni. No cóż, życie. Siedziałam zwinięta na łóżku pod dwoma puchowymi kołdrami. Była siódma. Pomyślałam o moim stażu i śledztwie, jakie przyszło mi ,,prowadzić". Woda zalała wszystkie ślady, zatrzymując śledztwa w martwym punkcie. Usłyszałam cichy sygnał dzwoniącego telefonu. Wygramoliłam się z kołdry i próbowałam go znaleźć. Dopiero po minucie zorientowałam się, że dźwięk dobiega spod łóżka. Kiedy wreszcie odebrałam, w słuchawce zabrzmiał gruby głos mojego przełożonego.
-Accardi, zapominasz się! Mogę wiedzieć, co Ci tak przeszkodziło w podniesieniu tego cholernego telefonu?!
-Czy mogę wiedzieć o co chodzi?
-Sprawa raczej się nie ruszy, dlatego przesunąłem Cię na czas powodzi. Otrzymałaś inne zadanie. Będziesz chodziła po wyznaczonych domach i ogłaszała alarm, bądź ewakuację- spojrzałam na zegarek. Naprawdę, wolałam w tej chwili spać niż latać po domach zadufanych pachołków i przypominać im o wodzie, której z pewnością nie zauważyli, Jednak, cóż miałam zrobić jak nie wyrazić zgody. No cóż, albo to, albo warzywniak do końca życie.
-Oczywiście. Mogłabym usłyszeć adresy... ulice?
-Proszę bardzo. Do końca miesiąca się z tym nie wyrobisz- odparł mężczyzna. Czułam, że sprawia mu to ogromną satysfakcję. Zaczął wymieniać. Wcześniej wzięłam notatnik i zabrałam się do zapisywania.
***
Szłam przez miasto. Musiałam wyglądać osobliwie w moim stroju. Na pewno neonowo-żółte kalosze, jak i płaszcz przeciwdeszczowy, raczej mocno odcinały się od rzeczy najczęściej noszonych przez mieszkańców. Brodziłam po kolana w wodzie modląc się o to by moje moce nie aktywowały się zbyt szybko... albo najlepiej wcale. Właśnie przechodziłam obok sklepu z wiosłami. Przypomniałam sobie jak wyglądał kilka dni wcześniej. To głupie jak ludzie potrafią być głupi i pazerni. Z niewielkiej kwoty, cena zamienia się w monstrualną tylko pod wpływem zjawiska atmosferycznego. Oni i tak dalej przepłacają i pozwalają sobie mydlić oczy. Idioci. Spojrzałam na kartkę z adresami. Podeszłam do pierwszego domu. Jego wielkość zapierała dech w piersiach. Wspaniały, wyniosły i monumentalny. Obejrzałam się dookoła i ujrzałam wszechobecną nędzę panującą w reszcie tej dzielnicy. Ponownie spojrzałam na kartkę. Tylko ten dom. Skorumpowane społeczeństwo. Zaczynam ich wszystkich nienawidzić.
***
Starsza pani rzuciła mi mordercze spojrzenie. Po wcześniejszej ocenie wysokości, na której znajdowały się pomieszczenia mieszkalne, doszłam do wniosku, że nawet gdyby poziom wody podniósł się jeszcze o dwa metry i tak domownicy nie musieliby się martwić o to, że ich perskie dywany mogłyby zrobić się wilgotne. W domu pachniało świeżymi ciastkami i topionym cukrem.
-Pani Brownrosse'y nie spodziewała się żadnej wizyty. 
-Mam nakaz ostrzeżenia przed ewentualnymi problemami z deszczem. Byłabym wdzięczna, gdybym mogła powiadomić o tym bezpośrednio samego właściciela...
-Pan mąż Pani Brownrosse'y wyszedł z domu. Proszę stąd wyjść albo wezwę policję- powiedziała staruszka. Ogólnie rzecz biorąc, pomoc ze strony miasta była bardzo miło przyjmowana. Nie zadałam sobie trudu pożegnania się. Wyszłam mocno trzaskając drzwiami. 
***
Szłam ulicą. Starałam się nie oddychać nosem. Zważywszy na odór ścieków, które wypłynęły z kanalizacji dostałam nudności. Na dzisiaj, na szczęście skończyłam już pracę,wszystko dzięki temu, że większość z domów, jakie miałam odwiedzić, były puste, a właściciele pozostałych nie raczyli się ruszyć, aby otworzyć mi drzwi. Oparłam się o ścianę jednego z domów, aby odpocząć. Woda w tej części miasta sięgała mi do kolan. Było około dziewiątej. Do moich uszu dobiegł rozdzierający pisk.
-Phantom zabij to!- krzyknął mężczyzna
-Will to tylko płotka- odpowiedział drugi po czym rozległo się uderzenie, a zaraz po nim plaśnięcie. Nie wiedziałam czy oberwał pierwszy z ludzi, czy ryba.
-Boże najdroższy to się rusza!- kolejny krzyk. Wnioskując po ,,rybie" w domu musiała być woda. Postanowiłam, że mogę ostrzec ludzi, którzy takowej pomocy potrzebują. Położyłam dłoń na klamce i nacisnęłam. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Dzień dobry tutaj policja, mam nakaz poinformowania o konieczności zachowania szczególnej ost... Boże święty co to?!-wykrzyknęłam. Czarnowłosy mężczyzna wisiał na drugim, jak mniemam Phantomie. Tamten siłował się z dziwną istotą. Wystarczył jeden rzut oka, abym zorientowała się kim ona jest. Syrena. Wyciągnęłam nóż, jednak tamta zauważyła to i rzuciła sie w moim kierunku. Kopnęłam ją w brzuch. Dziewczyna uderzyła w ścianę, jednak natychmiast powtórzyła atak. Rozcięłam jej policzek, a z rany zaczęła kapać perłowa ciecz. Zbyt długo skupiłam wzrok na dziwnym kolorze jej krwi. Upadłam pod wpływem uderzenia ogonem w brzuch. W tym momencie spadł mi but, a goła stopa dotknęła wody. Syrena rzuciła się na mnie i zamarzła z rękami lekko zaciśniętymi na moim gardle i twarzą oddaloną od mojej o jakieś trzy centymetry.
<William?>

14 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Rzuciłam mu krzywe spojrzenie. Był silny, jak na takiego patyczka. Ale wątpię, żeby dał radę wnieść mnie na szczyt. Musiałam coś zrobić.
- Posłuchaj. Musisz mnie przytrzymać. Spróbuję sobie pomóc. Uważaj na zęby -ostrzegłam go. Zmarszczył brwi, ale mnie złapał. Zacisnęłam zęby i dotknęłam złamanego miejsca. Z mojej dłoni zaczęła wypływać czarna mgiełka. Krzyknęłam. Joe musiał się bardzo starać, żebym się nie ruszała. Gdy uznałam, że tyle wystarczy, opuściłam rękę i westchnęłam. Uleczyłam ramię, ale nadal jest miękkie i słabe.
- Teraz możesz mnie wnieść -powiedziałam. Chłopak podniósł mnie delikatnie, jakbym nic nie ważyła. Praktycznie była to prawda. Użyłam mojej mocy antygrawitacji, żeby mu pomóc. A raczej żeby szybciej się ruszał.
- Ale ty lekka -zdziwił się. Tylko przewróciłam oczami. Niech myśli obie, że to on jest taki silny.
- Elena, a jak już tam dotrzemy to co zamierzasz zrobić? I wytłumacz mi jeszcze raz tę zasadę -poprosił Joe.
- Zasada 3... W dawnych czasach, gdy uratowało się kogoś trzy razy, to jego życie należało do ciebie. Twoj i los uratowanego były ze sobą połączone więzią władca->sługa. Mogłeś mu rozkazać wszystko w granicach rozsądku i jego umiejętności. Ja właśnie uratowałam 3 razy życie Królowi. Zamierzam poprosić go, żeby porozmawiał z córką i przemówił jej do tego zakutego łba -skrzywiłam się. Nagle coś mi przyszło do głowy. Zaśmiałam się.
- Z czego się śmiejesz? -Zdziwił się.
- Jeszcze jeden raz i twoje życie będzie należało do mnie.
Otworzył szeroko oczy.
- Jeden: z Syrenami. Dwa: w balonie.
- Jak niby?-obruszył się.
- Oddałam ci swój jedyny spadochron.
Zacisnął usta w wąską kreskę. Jego mina była taka komiczna, że znowu wybuchłam niekontrolowanym chichotem.
- Cóż, zdecydowanie wolę ten śmiech niż ten szaleńczo-opętańczy.


<cd. Joe'go>

13 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Joe'go c.d. Eleny

Znajdowaliśmy się na półce skalnej,gdzie ja wylądowałem po krótkim aczkolwiek burzliwym lotem spadochronem. Natomiast Elenę złapałem,kiedy nieprzytomna spadała z dość znacznej wysokości. Niestety po drodze zahaczyła o wystającą skałę,co spowodowało poważne złamanie kości ramienia. Przez dłuższą chwilę kobieta leżała nieprzytomna, a ja nie bardzo wiedziałem co z nią począć, jednak po tym jak się obudziła i opowiedziała tą całą historię, szczęka mi opadła.
-Wszystko fajnie,tylko jak ja mam cię zabrać tam?!- Wskazałem odległe miejsce wysoko nad nami, przesłane przez mgłę, gdzie prawdopodobnie znajdowała się Kaplica.
-Nie wiem! Wymyśl coś i wreszcie się odwdzięcz!-Podniosła głos,który jednak po chwili się załamał. Chyba dokuczał jej ból złamanej ręki.-Proszę cię Joe, to ważne... Dzięki temu będziemy mogli zapobiec rozprzestrzenieniu się Syren.
Westchnąłem głęboko i zrezygnowany jeszcze raz spojrzałem w górę. Było stromo,jednak myślę,że dałbym radę się tam wspiąć. Tylko co z Eleną?
-Nie dasz rady na razie się tam wspiąć o własnych siłach?-Spojrzałem na nią i spostrzegłem,że ledwo trzyma się w pozycji siedzącej, a co dopiero miałaby się wspinać.
-Potrzebowałabym trochę czasu,by zregenerować siły... A to nie byłoby 10 minut.-Próbowała wstać,jednak ją powstrzymałem.
-Daj spokój. Najpierw postaram się usztywnić jakoś twoją rękę, a potem może na coś wpadnę.- Zdjąłem jej kurtkę i używając jej jak chusty trójkątnej usztywniłem prowizorycznie złamaną kość.
-Lepiej?- Odchyliłem się,żeby ocenić moją pracę. Nie przedstawiało się to zbytnio profesjonalnie,ale nie było tragedii.
-Tak,dzięki. - Blondynka skinęła głową. Pomogłem się jej podnieść. - Wymyśliłeś jak się dostaniemy na górę?
- W sumie to mógłbym cię tam wnieść na plecach.-Niby po tym,jak Airis została moją Ofiarą jestem dużo silniejszy i szybszy, ale jej tu nie ma, więc nie wiem na ile ta siła jest potężna.
-A dasz radę?-Elena spojrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem. - To stroma ściana i w dodatku dość sporo metrów do pokonania.
-Mogę spróbować. Nie mam innego pomysłu.-Przeczesałem palcami mokre włosy.- Ewentualnie wcześniej mogę sprawdzić swoją siłę, chcesz?
-A niby w jaki sposób? - Moja towarzyszka niedoli podchodziła do tego dość sceptycznie. Spojrzałem na olbrzymi głaz, który znajdował się na sąsiedniej półce. Odległość między naszą półką, a tą drugą wynosiła około 10 metrów. Rozpędziłem się i odbiłem z całych sił. Chwilę później machałem do Eleny z drugiej półki. Podszedłem do wielkiej skały i zamachnąłem się na nią. Gołą pięścią. Jeśli nie mam tyle mocy, ile mi się wydaje, to skończę z rozwaloną dłonią. Na szczęście dla mnie, po uderzeniu, na głazie pojawiło się wiele szczelin i po chwili przede mną leżała kupka gruzu. Niestety od siły uderzenia, oberwała także skała, na której stałem. Dlatego szybko wróciłem na miejsce koło Eleny, by uniknąć upadku wraz z resztką skał. Uśmiechnąłem się do kobiety.
-I jak? Myślisz,że zdołam cię tam wnieść?
[Elena?]

13 lipca 2015

[Wielka Powódź] Od Eleny cd. Joe'go

Próbowałam zapanować nad statkiem. Wiry powietrzne waliły w burty. Bawiły się z nami, jak zabawką.
- Hejjj... Joeeee!! -krzyknęłam głośno, unikając kolejnej błyskawicy.- Łap za spadochrooon!!!!
Puściłam stery, a one od razu zostały rozszarpane przez wiatr. Kaplica Wiatrów nigdy się tak nie zachowywała. Coś było nie tak. Chłopak złapał za plecak i podbiegł do krawędzi.
- A ty?!!! -odkrzyknął. Był już jedną nogą w powietrzu. Zaraz mieliśmy się rozbić.
- Skacz!!!!!
- Ale nie ma drugiego spadochronu!!!!!
- SKACZ!!!!!
Nie protestował dłużej i przechylił się  za burtę. Jaka ironia sytuacji. Najpierw ja go wyrzucałam, a teraz on sam uciekał. Balon już byl w strzępach. Szkoda, a tak go lubiłam. Wszystkie moje prace, szkice. Wszystko przypadnie. Cóż, jednak bardziej ceniłam sobie własne życie. Wyskoczyłam w powietrze. Zamieniłam się w kruka i poleciałam w stronę lądu. Jednak burza była zbyt silna. Miotała mną we wszystkie strony. Zakrakałam ze strachu i straciłam panowanie nad ciałem.


* * *


~~Eleno... Eleno...
Czego chcesz? Czego?!
~~Jestem końcem. Twoim końcem. Twoim koszmarem. Jestem Ciemnością, Mrokiem!!


* * *


- Obudź się. Elena! -krzyknął Joe i potrząsnął moim ciałem. Zamrugałam i obudziłam się.
- Co? Co się stało? -wymamrotałam.
- Krzyczałaś. Chyba masz złamaną rękę.
- To nie ważne -przerwałam mu. Musiałam mu powiedzieć w co się pakuje.
- Joe, posłuchaj. Ta burza i ta powódź... One nie są normalne. A ja... Ja wiem, kto jest za to odpowiedzialny. Sirena.
- Sirena?
- Zacznę od początku. W dalekiej spokojnej krainie za Morzem rządził Król. Był mądrym i sprawiedliwym władcą. Gdy on panował, ryby same wpadały w sieci, ziemia obficie rodziła, a ludzie żyli spokojnie i długo. Król miał córkę, Sirenę. Podobno głos księżniczki pokrzepiał serca, a jej uśmiech nawracał na dobrą drogę. Jednak ich sielanka nie trwała długo. Złe państwo najechało ziemię Króla, rządne władzy i pokoju, który u niego był. Pojmali Króla i Księżniczkę. Chcieli zniszczyć ich serca, zepsuć ich duszę. Karmili ich opowieściami o ich śmierci. Królowi mówili, jak torturowali jego córkę zanim zmarła. A jej jak niszczyli jej ojca. Trzymali ich w tym kłamstwie tak długo, że ich serca skamieniały i przepełniły się zemstą i nienawiścią. Żeby pomścić rzekomą śmierć swojej rodziny zaprzedali swoje dusze diabłu, by móc zniszczyć swoich wrogów. Jednak musieli zapłacić za to straszną cenę. Król stał się Królem Draugów, żywym zmarłym. Na granicy życia i śmierci. A jego córka, Sirena, mimo że zyskała wielką moc, musiała oddać nogi i nieskalane serce. Zmieniła się w krwiożerczą Syrenę. Została ich Królową. Nienawidzi ludzi i innych ras oprócz swojej. Ma moce, które zaburzają siły natury. To ona Joe! Ale ja panuje nad jej ojcem. Trzy razy uratowałam mu życie. Jego los należy do mnie. Musisz mnie zabrać do Kaplicy.

<cd. Joe>

13 lipca 2015

[Wielka powódź] Od Seisi'ego c.d Phantoma

Nie mogłem uwierzyć co się tutaj dzieje... Oni właśnie chcieli mnie adoptować? A raczej William... Jezu, zaczęło sie od zwykłego pójścia do sklepu po płatki.
- Chcę po prostu byc matką!- syknał William jak kot.- Zawsze chciałem mieć dziecko!
- Ogarnij się Will!- krzyknął Phantom wyrażnie czerwony i zły.
Wtedy William spojrzał na mnie, jego wzrok był zdeterminowany i spokojny.
- Ile masz lat?- spytał.
Przez chwile nie umiałem znaleźć języka w gębie, ale jego zaciskające dię ręce na moich ramionach pozwoliły mi zebrać trchę słów.
- Mam 12..
- A kim są twoi rodzice?
- Nie mam rodziców...- szepnąłem.
- No widzisz?- uśmiechnął się William i wyprostował się.- Idealnie, nie możemy go zostawić samego!
- Nie. Ty nie możesz mieć dzieci! A zwłaszcza ze mną! Obudź się!- warknał Phantom.
- Ty mnie nie kochasz! Wcale cię nie interesuje!- gdy spojrzałem na twarz Willa to zauważyłem łzy w jego oczach. Nie jestem pewien czy to było na te chwilę szczere, widziałem że to manipulacja i do tego bardzo mocna bo psychiczna.

[Phantom?]

12 lipca 2015

(Wielka Powódź) Od Phantom'a c.d. Seisi'ego

Zaniemówiłem. Takiego odpału to nawet po nim się nie spodziewałem. W sumie to obaj, bo Seisi też, nie mieliśmy pojęcia co mu odpowiedzieć.
- Will... - powiedziałem bardzo powoli - ..ty sobie chyba żartujesz..?
- No patrz! - odwrócił Seisi'ego do mnie - Jest nawet trochę do nas podobny, nie?
- William, proszę cię.. - westchnąłem i zakryłem sobie twarz ręką, głównie po to, żeby nie było widać jak czerwony jestem - ..ani ty ani ja: nie jesteśmy gotow... - nagle otrzeźwiałem - znaczy się co ty w ogóle opowiadasz!? - krzyknąłem - Nie wiesz czyje to dziecko, co ci nagle odwaliło?!

<Seisi?>

12 lipca 2015

(Wielka powódź) Od Amadeusza c.d. Williama

No to pięknie. Jak zawsze chce dobrze, a w zamian dostaję kopa w dupę od życia.
-Oj Stefan, i co ja teraz pocznę? - Westchnąłem i podrapałem mojego rudego kota za uchem. Ale cóż, muszę tam iść. Ten gość nie wydawał się jakiś specjalnie groźny. Może mnie nie zabije za stłuczenie okna? Miejmy nadzieję. Wszedłem na schody. Trochę się denerwowałem. W głowie grzmiały mi słowa matki: "Jeśli poznajesz kogoś nowego, pamiętaj,żeby przedstawić się pełnym imieniem i nazwiskiem,a nie żadną ksywą!" Zawsze mi to wbijała do głowy. Ale teraz jej tu nie ma! Przedstawię się, jako John. Nie żaden idiotyczny Amadeusz, tylko prosto i zwyczajnie John. Podszedłem do drzwi i zapukałem. Po chwili otworzył mi trochę niższy ode mnie mężczyzna o czerwonych oczach. Genialnie- czerwone oczy kojarzą mi się jedynie z jakimś krwiopijcą, albo innym stworem.
-Jak się pan nazywa?- Spytał mnie, patrząc podejrzliwie na Stefana,który kołysał się w tył i w przód na moim ramieniu.
-Amadeusz Jonathan Johnson. - Wywaliłem, jak z karabinu. I czemu? I po co mu to wiedzieć? Eh...
-Aha. William.- Podał mi rękę.- Co zamierzasz zrobić z tym oknem? Dajesz pieniądze,czy umiesz je naprawić sam? Bo wiesz, nie mam zamiaru tu marznąć, od tej głupiej wody nieźle wieje chłodem.
-Cóż...- Zacząłem niepewnie. Kasa nie wchodziła w grę, bo jej nie miałem.- Postaram się naprawić je sam.
-Jesteś pewien? Umiesz?- William powątpiewająco uniósł brew. - Nie wyglądasz na złotą rączkę... Zresztą, jak to się stało,że w ogóle wybiłeś to okno?
-Zauważyłem syrenę i ją zaatakowałem, jednak jeden z moich pocisków odbił się od czegoś rykoszetem i trafił w to okno. - Odparłem prawie zgodnie z prawdą, bez najmniejszego zająknięcia.
-Rozumiem.- Pokiwał niepewnie głową i wskazał ręką jeden z pokoi.- Tam znajduje się to okno do naprawy.
-Dobrze.- Ruszyłem tam i dostrzegłem,że zniszczenia nie były aż tak spore. Jeszcze trochę nadtłuczonego szkła i resztki drewnianej okiennicy trzymały się framugi. Przypomniałem sobie zaklęcie naprawiające.
-Fixum!- Wycelowałem w okno i niebieska kula energii poleciała w kierunku zniszczonego elementu mieszkania. Jednak zamiast, tak jak przewidywałem, naprawić szkody, kula wybiła resztkę szkła i całe okno zostało przysłonięte drewnianymi deskami.
-Ups,chyba coś nie wyszło...- Spojrzałem lekko przerażony na Williama.
[William?]