-Rozgość się. - Wskazała ręką na miękką kanapę. - Zaraz coś dla nas przygotuje.
-Okej. -Usiadłem i dyskretnie się rozejrzałem. - Całkiem ładnie tu masz. - Uśmiechnąłem się pod nosem. W porównaniu do mojego mieszkania, tutaj panował idealny porządek.
- Dziękuję, staram się dbać o swoje cztery kąty. - Odparła, krzątając się po malutkiej kuchni. - Może być spaghetti?
- Oczywiście. Nie mam nic przeciwko, zresztą jestem tak głodny, że zjadłbym cokolwiek, co byś mi podała. - Roześmiała się na moje słowa. Po jakichś 20 minutach wręczyła mi ciepły talerz pełen makaronu z pomidorowym sosem.
- Masz szczęście, że umiem całkiem nieźle gotować. - Usiadła obok mnie i zaczęła powoli jeść swoją porcję. Także spróbowałem spaghetti z mojego talerza.
- Hmm... Pychota! Nigdy dotąd nie jadłem tak dobrego spaghetti.- Spojrzałem na nią z podziwem.
- Nie przesadzaj...- Airis zarumieniła się lekko.
- Nie przesadzam. - Powiedziałem poważnie. - Sam jestem całkiem niezłym kucharzem, ale nie dorastam ci nawet do pięt.
Jedliśmy, rozmawiając o gotowaniu i śmiejąc się z naszych porażek na polu kuchennym. Kiedy skończyliśmy, pomogłem pozmywać naczynia i zacząłem się zbierać.
- Dziękuję za cudowne spaghetti! - Uśmiechnąłem się szeroko. - Muszę lecieć. Zresztą nie chcę ci zabierać czasu.
- Spokojnie, nie przeszkadzasz mi, ale skoro musisz to do zobaczenia! - Airis obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. Kiedy byłem już w drzwiach, coś sobie przypomniałem.
- A! Zajrzyj do mnie na komisariat za kilka dni, postaram się załatwić dla ciebie ten przyspieszony kurs na policjantkę. - Mrugnąłem do niej i zbiegłem na dół do motocykla. W drodze do domu, wstąpiłem po większe zakupy, bo znając życie w mojej lodówce panowały pustki. Mieszkanie powitało mnie ciemnościami. Zapaliłem, więc światło. Wrzuciłem coś Fredowi do jedzenia i nalałem mu wody. Wziąłem szybki prysznic i padłem na łóżko. Po chwili już spałem.
***
Kiedy się obudziłem wszystko mnie bolało, miałem zatkany nos, chyba gorączkę i piekło mnie w gardle. Super. Nie ma to jak choroba. Zwlekłem się z łóżka i złapałem za telefon.
-Hej Jack, biorę 4 dni wolnego. - Zachrypiałem do słuchawki. Chrypa też jest, a jak.
- Siema Joe, ok. Chyba nieźle cię wzięło?
- A daj spokój. Powodzenia w robocie, ja idę okupować łóżko. - Rozłączyłem się i powróciłem w pielesze.
***
Leżałem tak już 3 dzień, niewiele lepiej się czując. Oczywiście w przerwach jadłem, karmiłem Freda i chodziłem do łazienki. Dziś rano nawet wziąłem prysznic i przeniosłem się do salonu na kanapę, by poczytać trochę gazet. Właśnie pochłonął mnie jakiś zacny artykuł, gdy do drzwi rozległ się dzwonek. Kogo diabli niosą?
- Fred! Otwórz drzwi! - Wydarłem się na własnego żółwia. - Cholera! Zapomniałem, że nie jesteś moim lokajem, tylko żółwiem. Już idę! - Powoli zwlekłem się z kanapy. Spojrzałem przez wizjer,a na korytarzu stała Airis. Co ona tu robi? Pociągnąłem nosem, poprawiłem poczochrane włosy, wygładziłem wymiętoszoną bluzę od dresu i otworzyłem drzwi.
- Hej! Byłam na komisariacie, ale powiedziano mi, że jesteś chory, więc postanowiłam zobaczyć, jak się czujesz. - Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem w oczach.
- Cześć! Kheu, kheu! - Dostałem ataku kaszlu, więc zasłoniłem usta dłonią i odsunąłem się, by dziewczyna mogła wejść.
- Może ugotować ci chociaż jakiejś ciepłej zupy? - Zerknęła na mnie niepewnie.
- Byłbym wdzięczny. W lodówce powinnaś coś znaleźć. - Wskazałem w kierunku kuchni. Airis udała się tam i zaczęła przeglądać zawartość mojej lodówki.
- Teraz się tak zastanawiam, czy jakbyś miał Ofiarę, to byś był odporny na choroby... - Odparła zamyślona. Westchnąłem.
- Wątpię. Ofiara nie zwiększy raczej odporności Żołnierza na zwykłą grypę, chyba że ten specjalizowałby się w tym. - Odparłem beznamiętnie. - Poza tym nie potrzebuję żadnej Ofiary.
[Airis?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz