Była ciepła, gwiaździsta noc, na niewielkim pagórku, w otoczeniu ruin porośniętych bujną roślinnością stała niewielka świątynia, a raczej tylko to co z niej zostało. Niewielka budowla na planie koła, z kolumnami porośniętymi bluszczem, dziurawą kopułą i spękaną posadzką - niewielka budowla na planie koła, która lata świetności miała już dawno za sobą. Porośnięte bluszczem, podtrzymywały dziurawą kopułę. Spękana posadzka, pokruszone rzeźby, zakurzone kaganki i poszarpane zasłony, teraz szarawe, a w przeszłości mlecznoróżowe; to wszystko sprawiało wrażenie, że świątynia jest opuszczona, ale po wsłuchaniu się w tę nienaturalną ciszę można było usłyszeć ciche posapywanie jedynego mieszkańca tego miejsca. Była nim kobieta, która leżała w niewielkim pomieszczeniu za zasłonami. Miała krótkie białe włosy, jasną cerę i trzy śnieżnobiałe ogony. Spała. Ubrana była w krótką srebrzystą sukienkę i całe mnóstwo tasiemek poprzewiązywanych w różnych miejscach.
Nagle kaganki zapłonęły, w świątyni słychać było gwar ludzi mruczących swoje modlitwy. Dym z palących się przed ołtarzem wonności unosił się w powietrzu, a klęczący kapłani rzucali długie cienie na zasłony. Kobieta siedziała wyprostowana na swoim zwykłym miejscu, ręce miała skrzyżowane na piersiach, a jej trzy ogony falowały spokojnie. Miała zamknięte ogony i skupiony wyraz twarzy - starała się usłyszeć swoich wyznawców. Wtem otworzyła swoje błękitno-szare oczy i zaczęła przyglądać się wiernym. Mimo, że półprzeźroczyste zasłonki przysłaniały jej widok w głąb świątyni, to i tak była wstanie rozpoznać twarze, modlących się u jej stup, ludzi.
Tej nocy mieszkańcy zgromadzili się w świątyni by prosić ją o uzdrowienie, bowiem od kilku dni w Wiosce panowała zaraza, która zbierała co raz większe żniwo. Nigdy wcześniej, aż tyle osób nie zawitało do jej świątyni prosić ją o uzdrowienie. Nawet ludzie, którzy do tej pory sceptycznie podchodzili do jej boskości zjawili się tutaj, by prosić o wyleczenie siebie bądź członka rodziny...
Marikko, gdyż tak miała na imię kobieta należąca do dumnej rasy półbogów - Kitsune, przewróciła się na plecy i otworzyła oczy. Znów ten sam sen, nieprzerwanie już od kilkudziesięciu lat. Gdyby wtedy nie zachłystnęła się swoją sławą, tylko słuchała najwyższego kapłana to może uratowałaby przynajmniej część mieszkańców. Ale to wszystko minęło...
Podniosła się z poduszek, rozpoczynając tym samym swój spacer po świątyni. Od kilkunastu miesięcy tego nie robiła, a może tylko od kilkunastu? Żyjąc na tym pustkowiu zupełnie straciła poczucie czasu. Dotknęła zakurzonego kaganka, zostawiając na nim ślady swoich palców. Wyszła na zewnątrz, z za chmur wyszedł księżyc, przymknęła oczy, wciąż odczuwała skutki tak długiego snu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz