Martwe już ciało upadło na drewnianą
podłogę. Uklęknęłam obok zabitego mężczyzny i upewniłam się,
że nie żyje. Schowałam sztylet do pochwy i wstałam. Ciemność
powoli zostawała rozproszona przez wschodzące słońce.
,,Musisz się zbierać” rozkazałam
sobie. Za chwilę mógł pojawić się ktoś postronny. Pan Walerian
lubił wstawać o dość wczesnej porze.
,,Teraz już nie wstanie” pomyślałam
bez emocji. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Wiatr
dmuchnął mi w twarz. Nagle usłyszałam za sobą przerażony
okrzyk. Odwróciłam głowę. W drzwiach do pokoju stała kobieta o
zaokrąglonej sylwetce, obwiązana w pasie białym fartuszkiem i z
czepcem na głowie. Zapewne służąca. Gdy mnie zobaczyła zaczęła
wrzeszczeć przeraźliwym głosem, upuszczając przy okazji tacę ze
śniadaniem. Wyjęłam pistolet i strzeliłam pokojówce w głowę.
Upadła z jękiem. Wokół jej twarzy zaczęła się robić czerwona
kałuża. Musiałam się szybko stąd ulotnić. Już słyszałam
zaniepokojone odgłosy reszty domowników. Przeszłam na parapet i
zeskoczyłam na, oddaloną o jakieś 3 metry, ziemię. Moje stopy
dotknęły gruntu, a ja zrobiłam przewrót, żeby złagodzić
upadek. Mocniej zawiązałam czarną chustę, by nie spadła mi
podczas biegu.
- To on! -wykrzyknął ktoś, stojący
przy oknie, pokazując na mnie. Nie odwróciłam się nawet, by nie
tracić cennego czasu na ucieczkę.- Łapać tego mordercę!
Rzuciłam się pędem przed siebie.
Pościg już za mną ruszał. Pobiegłam główną ulicą. Biegłam
prosto przed siebie, nie zważając na porannych przechodniów, ani
kupców ze swoimi towarami. Przeskakiwałam wszystko, jeśli
zachodziła taka potrzeba. Ludzie najpierw oglądali się za mną ze
zdziwieniem, a potem, gdy zauważali biegnących za mną strażników,
obrzucali mnie obelgami. Starałam się ich zgubić w powoli
oświetlanych uliczkach i korytarzach. Zaczynali mnie gubić.
Skręciłam w jakąś mało używaną uliczkę i zatrzymałam się,
prawie wpadając na brązowowłosą dziewczynę. Otworzyła usta ze
zdziwienia, gdy mnie ujrzała, ale potem uśmiechnęła się
życzliwie. Spojrzałam jej nad ramieniem i syknęłam. Ślepa
uliczka. Głosy wartowników nabierały na sile. W sumie mogłam ją
teraz zabić.
- W czymś ci pomóc? -zapytała, ale
nie czekała na odpowiedź. Cóż, ja i tak nie zamierzałam jej tej
odpowiedzi udzielić. Postanowiłam, że dam jej żyć. Wyglądała
na miłą. Jeśli ją zabiję, świat straci kolejną dobrą osobę i
będzie miał tylko takich, jak ja. Wredne, nieczułe, zabójcze
istoty. Obydwie w tym samym czasie rzuciłyśmy się do
przeciwległych ścian i zaczęłyśmy się wspinać. Instynktownie
wyczuwałam wypustki w murze i chwilę potem byłam na górze.
Spojrzałam ostatni raz w stronę szarookiej dziewczyny. Ta, nie
oglądając się za siebie, biegła po dachu w stronę targu. Chyba
miała więcej, niż ja, oleju w głowie. Ja stałam na dachu,
zamiast uciekać. Zamknęłam oczy i zmieniłam się w kruka.
* * *
- Jak tam, Elen? -spytał Barry,
pastując buty. Nie uniósł nawet głowy, gdy wleciałam do sklepu i
zmieniłam swoją postać. Ściągnęłam czarny materiał z głowy i
usiadłam na krześle.
- Był tam. Już go nie ma
-odpowiedziałam. Pozwoliłam, by mój czarny warkocz opadł mi na
ramię.
- Tak myślałem -zaśmiał się.
Spojrzał na mnie.- Twój pracodawca będzie zadowolony.
Mruknęłam coś w odpowiedzi. Barry
odłożył wypastowane buty na półkę i rzucił mi klucze. Złapałam
je jedną ręką.
- Ktoś na ciebie czeka -oznajmił
znacząco. Zmarszczyłam brwi. Kolejny klient? Tak szybko? Wstałam i
ruszyłam do swojego biura. Było to pomieszczenie znajdujące się
pod sklepem obuwniczym Barry'ego. Było urządzone minimalistycznie.
Mieściło się tam zaledwie hebanowe biurko, jeden fotel obity skórą
i drewniany stołek. Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi.
W środku już ktoś czekał.
- Dzień dobry -rzekłam, moszcząc się
w fotelu. Spojrzałam w twarz swojego rozmówcy. Było to trudne,
gdyż przybysz ubrany był w gruby płaszcz z kapturem, który
zakrywał jego głowę.
,,Może ma tak brzydką facjatę, że
boi się ją pokazać” pomyślałam wrednie. Położyłam łokcie
na blacie i splotłam dłonie, na których położyłam głowę.
Wbijałam uporczywy wzrok w miejsce, gdzie powinna być twarz.
- Słucham.
- Mam dla ciebie pracę -Głos
dochodził do moich uszu tak zniekształcony, że nie wiedziałam,
czy to mężczyzna, czy kobieta.- Masz zabić Jeremiasza Earthworma.
- Jakieś szczególne życzenia? No nie
wiem, mam go uśmiercić na jego własnym ślubie, jak będzie
siedział na kiblu...?
Spod kaptura dobiegł charczący
śmiech.
- Nie. Chcę, żebyś zgotowała mu
najgorszą ze wszystkich śmierć.
- Czyli? -zapytałam. W myślach
pojawiła mi się wizja zadławienia bułką.
- Chcę, byś najpierw się z nim
zaprzyjaźniła. Żeby cię polubił i ci zaufał. A dopiero potem go
zabijesz. Pragnę, byś go zniszczyła zaledwie cal przed śmiercią.
Chcę, żeby umierał ze świadomością, że został zdradzony.
- To będzie kosztować.
- Ależ mam pieniądze.
Spod płaszcza wysunęła się biała
ręka, trzymająca gruby zwitek zielonych.
- To jest zaledwie zaliczka. Resztę
dostaniesz, gdy wykonasz zadanie.
- Mówisz językiem, który rozumiem.
Jeremiasz Earthworm. Co możesz mi o nim powiedzieć?
Ponownie ręka położyła coś na
stole. Był to plik kartek, przypominający kartotekę policyjną.
Wzięłam je w dłoń i zaczęłam przeglądać. Gdy uniosłam wzrok
zza liter, tajemniczej postaci już nie było. Pieniądze leżały na
stole. Zgarnęłam je do kieszeni i mruknęłam do siebie:
- To będzie ciekawe zadanie.
***
Spojrzałam na siebie w lustrze.
Wyglądałam zjawiskowo, czyli tak jak zwykle. I nie mówię tego z
samouwielbieniem. Po prostu stwierdzam fakt. Naukowcy stworzyli ze
mnie to coś. Piękna z wierzchu, serce i duszę miałam czarną,
brudną, jak robota, którą się parałam. Ubrałam się w ulubiony
zestaw mojej matki. Zieloną bluzkę z krótkim rękawem,
jasnobrązowe spodnie i brązowe, wygodne trampki. Był to jedyny
zestaw, który był w miarę kolorowy. Włosy upięłam w niedbały
kok.
- Wyglądasz jakoś inaczej -usłyszałam
głos Barry'ego. Stał w drzwiach do mojego pokoju, wycierając ręce
w szmatkę.
- Zadanie -odparłam.
- Cóż, ta osoba przynajmniej, gdy
będzie umierała, zobaczy najładniejszą istotę na świecie.
Przewróciłam oczami i dałam mu
pstryczka w nos. Wyszczerzył się do mnie i zszedł na dół. Ja za
nim. Zgarnęłam kanapkę ze stołu i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Wgryzłam się z chleb, rozmyślając nad tym, gdzie mogłabym
spotkać Jeremiasza. Z kartek wynikało, że chłopak lubi
przesiadywać w barach. Poszłam go tam poszukać. Przy okazji
zakupiłam w pierwszym lepszym sklepie butelkę piwa. Jeśli lubi się
napić, to alkohol może być naszym pierwszym tematem rozmowy. Nie
było go w żadnym barze, do którego zajrzałam. Nie przesiadywał
też w parkach, ani w ogrodach. Nie spotkałam go również na targu,
ani na rynku, ani w porcie. Zaczynałam się troszkę irytować.
Poszłam nad staw i usiadłam na jakiejś zapuszczonej ławce.
Otworzyłam piwo i pociągnęłam łyk. Trunek był naprawdę mocny.
Czułam, jak pali mnie w gardle. Poczułam, że ktoś się do mnie
przysiadł. Spojrzałam na przybyłego kątem oka. Patrzyłam na
Jeremiasza. Do kartoteki dołączone było również zdjęcie.
Wysoki, jasnoskóry chłopak o burzy czerwonych włosów i taki
właśnie siedział koło mnie.
- Hej -zwróciłam się do niego. I
zrobiłam coś, czego nie robiłam od wielu lat. Uśmiechnęłam się.
Nie mogłam utrzymywać uśmiechu zbyt długo, bo zaczęły mnie
boleć policzki. Na jego twarzy również zakwitł uśmiech.
- Mogę się napić? -zapytał.
Kiwnęłam głową i podałam mu flaszkę. Wypił spory łyk i oddał
mi piwo. Odebrałam je i wlałam w siebie kolejną porcję. Chwilę
siedzieliśmy w milczeniu. Jeremiasz wpatrywał się w wodę.
- Lubisz pić? -spytałam. Jakoś to
zadanie zaczynało być coraz trudniejsze.
- Tak. Wtedy łatwiej jest mi znosić
trudy codzienności -usadowił się wygodniej na ławce.
- Jak na przykład?
- Szarość. Rzeczywistość jest szara
i nudna.
- I dlatego pijesz? -Uniosłam jedną
brew.
- Tak.
Podałam mu butelkę.
- Weź sobie.
- Dziękuję -zdziwił się. Mam
nadzieję, że pozytywnie.
- Wiesz, pokazałabym ci, że życie
może być ciekawe.
- I tak by ci się nie udało
-zaprzeczył uśmiechnięty. Musiał wypić, zanim przyszedł tutaj.
- Założymy się? -Musiałam bardzo
się wysilić, by ponownie na mojej twarzy zakwitł uśmiech. Jednak
wysiłek się opłacił.
- No dawaj -Był gotowy o wszystko się
założyć.
- Udowodnię ci w czasie... 2 miesięcy,
że życie można przeżyć bez alkoholu. Jeśli mi się nie uda, to
kupię ci miesięczny zapas alkoholu. I może odsprzedam ci sporą
działkę wyrafinowanych narkotyków o słodkiej nazwie: Pola
Cukierków. A jeśli mi się uda to wtedy nie będziesz pił przez
miesiąc -zaproponowałam.
- Wiesz, że zakładasz się z obcym
mężczyzną i nawet nie wiesz, jak ma na imię? -upewnił się.
Przytaknęłam ochoczo. Musiałam włożyć w tę rozmowę cały mój
kunszt aktorski. Jak się nic nie czuło od wielu lat, to trudno te
emocje zagrać. Pokręcił głową z niedowierzaniem i kapką
pobłażliwości.
- Przynajmniej jedno naprawię. Jak
masz na imię? -spytałam.
- Jeremiasz. Jeremiasz Earthworm.
- Witaj Jeremiaszu Jeremiaszu
Earthwormie.
Zaśmiał się.
- A ty? -zapytał. Przez chwilę
zastanawiałam się, czy nie skłamać. Ale w końcu doszłam do
wniosku, że dziwnie by było, gdyby Jeremiasz wołał mnie na pustej
ulicy wymyślonym imieniem, a ja bym nie zareagowała.
- Elena Morgan -odpowiedziałam.
- Ładnie -stwierdził, zakładając
ręce pod głowę i przymykając oczy.
- To co? Zgadzasz się? -dopytywałam.
Chwilę się zastanawiał.
- I tak nie mam nic ciekawszego do
roboty.
Wyszczerzyłam się.
- To jutro się spotykamy.
- Gdzie? Kiedy? -zapytał.
- Godzina 11 pod Fabryką Cukierków
Panny Tryloni.
- Ale tam nie wolno wchodzić -zauważył
Jeremiasz, otwierając oczy.
- I w tym cały sęk -W moich oczach
zabłysły wesołe iskierki.
- Już nie mogę się doczekać
-powiedział, uśmiechając się szeroko.
- A -przypomniałam sobie.- Jutro
musisz być trzeźwy.
- I to będzie z tego wszystkiego
najtrudniejsze.
<cd. Jeremiasza. I proszę, błagam
nawet, nie pisz, że się domyśliłeś, że mam cię zabić. I tak
cię nie zabiję (zobaczysz jak to się pięknie potoczy ^^). Po
prostu Elen chce znaleźć przyjaciela.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz