Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

12 kwietnia 2015

Od Eleny

Martwe już ciało upadło na drewnianą podłogę. Uklęknęłam obok zabitego mężczyzny i upewniłam się, że nie żyje. Schowałam sztylet do pochwy i wstałam. Ciemność powoli zostawała rozproszona przez wschodzące słońce.
,,Musisz się zbierać” rozkazałam sobie. Za chwilę mógł pojawić się ktoś postronny. Pan Walerian lubił wstawać o dość wczesnej porze.
,,Teraz już nie wstanie” pomyślałam bez emocji. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Wiatr dmuchnął mi w twarz. Nagle usłyszałam za sobą przerażony okrzyk. Odwróciłam głowę. W drzwiach do pokoju stała kobieta o zaokrąglonej sylwetce, obwiązana w pasie białym fartuszkiem i z czepcem na głowie. Zapewne służąca. Gdy mnie zobaczyła zaczęła wrzeszczeć przeraźliwym głosem, upuszczając przy okazji tacę ze śniadaniem. Wyjęłam pistolet i strzeliłam pokojówce w głowę. Upadła z jękiem. Wokół jej twarzy zaczęła się robić czerwona kałuża. Musiałam się szybko stąd ulotnić. Już słyszałam zaniepokojone odgłosy reszty domowników. Przeszłam na parapet i zeskoczyłam na, oddaloną o jakieś 3 metry, ziemię. Moje stopy dotknęły gruntu, a ja zrobiłam przewrót, żeby złagodzić upadek. Mocniej zawiązałam czarną chustę, by nie spadła mi podczas biegu.
- To on! -wykrzyknął ktoś, stojący przy oknie, pokazując na mnie. Nie odwróciłam się nawet, by nie tracić cennego czasu na ucieczkę.- Łapać tego mordercę!
Rzuciłam się pędem przed siebie. Pościg już za mną ruszał. Pobiegłam główną ulicą. Biegłam prosto przed siebie, nie zważając na porannych przechodniów, ani kupców ze swoimi towarami. Przeskakiwałam wszystko, jeśli zachodziła taka potrzeba. Ludzie najpierw oglądali się za mną ze zdziwieniem, a potem, gdy zauważali biegnących za mną strażników, obrzucali mnie obelgami. Starałam się ich zgubić w powoli oświetlanych uliczkach i korytarzach. Zaczynali mnie gubić. Skręciłam w jakąś mało używaną uliczkę i zatrzymałam się, prawie wpadając na brązowowłosą dziewczynę. Otworzyła usta ze zdziwienia, gdy mnie ujrzała, ale potem uśmiechnęła się życzliwie. Spojrzałam jej nad ramieniem i syknęłam. Ślepa uliczka. Głosy wartowników nabierały na sile. W sumie mogłam ją teraz zabić.
- W czymś ci pomóc? -zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. Cóż, ja i tak nie zamierzałam jej tej odpowiedzi udzielić. Postanowiłam, że dam jej żyć. Wyglądała na miłą. Jeśli ją zabiję, świat straci kolejną dobrą osobę i będzie miał tylko takich, jak ja. Wredne, nieczułe, zabójcze istoty. Obydwie w tym samym czasie rzuciłyśmy się do przeciwległych ścian i zaczęłyśmy się wspinać. Instynktownie wyczuwałam wypustki w murze i chwilę potem byłam na górze. Spojrzałam ostatni raz w stronę szarookiej dziewczyny. Ta, nie oglądając się za siebie, biegła po dachu w stronę targu. Chyba miała więcej, niż ja, oleju w głowie. Ja stałam na dachu, zamiast uciekać. Zamknęłam oczy i zmieniłam się w kruka.


* * *

- Jak tam, Elen? -spytał Barry, pastując buty. Nie uniósł nawet głowy, gdy wleciałam do sklepu i zmieniłam swoją postać. Ściągnęłam czarny materiał z głowy i usiadłam na krześle.
- Był tam. Już go nie ma -odpowiedziałam. Pozwoliłam, by mój czarny warkocz opadł mi na ramię.
- Tak myślałem -zaśmiał się. Spojrzał na mnie.- Twój pracodawca będzie zadowolony.
Mruknęłam coś w odpowiedzi. Barry odłożył wypastowane buty na półkę i rzucił mi klucze. Złapałam je jedną ręką.
- Ktoś na ciebie czeka -oznajmił znacząco. Zmarszczyłam brwi. Kolejny klient? Tak szybko? Wstałam i ruszyłam do swojego biura. Było to pomieszczenie znajdujące się pod sklepem obuwniczym Barry'ego. Było urządzone minimalistycznie. Mieściło się tam zaledwie hebanowe biurko, jeden fotel obity skórą i drewniany stołek. Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. W środku już ktoś czekał.
- Dzień dobry -rzekłam, moszcząc się w fotelu. Spojrzałam w twarz swojego rozmówcy. Było to trudne, gdyż przybysz ubrany był w gruby płaszcz z kapturem, który zakrywał jego głowę.
,,Może ma tak brzydką facjatę, że boi się ją pokazać” pomyślałam wrednie. Położyłam łokcie na blacie i splotłam dłonie, na których położyłam głowę. Wbijałam uporczywy wzrok w miejsce, gdzie powinna być twarz.
- Słucham.
- Mam dla ciebie pracę -Głos dochodził do moich uszu tak zniekształcony, że nie wiedziałam, czy to mężczyzna, czy kobieta.- Masz zabić Jeremiasza Earthworma.
- Jakieś szczególne życzenia? No nie wiem, mam go uśmiercić na jego własnym ślubie, jak będzie siedział na kiblu...?
Spod kaptura dobiegł charczący śmiech.
- Nie. Chcę, żebyś zgotowała mu najgorszą ze wszystkich śmierć.
- Czyli? -zapytałam. W myślach pojawiła mi się wizja zadławienia bułką.
- Chcę, byś najpierw się z nim zaprzyjaźniła. Żeby cię polubił i ci zaufał. A dopiero potem go zabijesz. Pragnę, byś go zniszczyła zaledwie cal przed śmiercią. Chcę, żeby umierał ze świadomością, że został zdradzony.
- To będzie kosztować.
- Ależ mam pieniądze.
Spod płaszcza wysunęła się biała ręka, trzymająca gruby zwitek zielonych.
- To jest zaledwie zaliczka. Resztę dostaniesz, gdy wykonasz zadanie.
- Mówisz językiem, który rozumiem. Jeremiasz Earthworm. Co możesz mi o nim powiedzieć?
Ponownie ręka położyła coś na stole. Był to plik kartek, przypominający kartotekę policyjną. Wzięłam je w dłoń i zaczęłam przeglądać. Gdy uniosłam wzrok zza liter, tajemniczej postaci już nie było. Pieniądze leżały na stole. Zgarnęłam je do kieszeni i mruknęłam do siebie:
- To będzie ciekawe zadanie.

***

Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam zjawiskowo, czyli tak jak zwykle. I nie mówię tego z samouwielbieniem. Po prostu stwierdzam fakt. Naukowcy stworzyli ze mnie to coś. Piękna z wierzchu, serce i duszę miałam czarną, brudną, jak robota, którą się parałam. Ubrałam się w ulubiony zestaw mojej matki. Zieloną bluzkę z krótkim rękawem, jasnobrązowe spodnie i brązowe, wygodne trampki. Był to jedyny zestaw, który był w miarę kolorowy. Włosy upięłam w niedbały kok.
- Wyglądasz jakoś inaczej -usłyszałam głos Barry'ego. Stał w drzwiach do mojego pokoju, wycierając ręce w szmatkę.
- Zadanie -odparłam.
- Cóż, ta osoba przynajmniej, gdy będzie umierała, zobaczy najładniejszą istotę na świecie.
Przewróciłam oczami i dałam mu pstryczka w nos. Wyszczerzył się do mnie i zszedł na dół. Ja za nim. Zgarnęłam kanapkę ze stołu i wyszłam, trzaskając drzwiami. Wgryzłam się z chleb, rozmyślając nad tym, gdzie mogłabym spotkać Jeremiasza. Z kartek wynikało, że chłopak lubi przesiadywać w barach. Poszłam go tam poszukać. Przy okazji zakupiłam w pierwszym lepszym sklepie butelkę piwa. Jeśli lubi się napić, to alkohol może być naszym pierwszym tematem rozmowy. Nie było go w żadnym barze, do którego zajrzałam. Nie przesiadywał też w parkach, ani w ogrodach. Nie spotkałam go również na targu, ani na rynku, ani w porcie. Zaczynałam się troszkę irytować. Poszłam nad staw i usiadłam na jakiejś zapuszczonej ławce. Otworzyłam piwo i pociągnęłam łyk. Trunek był naprawdę mocny. Czułam, jak pali mnie w gardle. Poczułam, że ktoś się do mnie przysiadł. Spojrzałam na przybyłego kątem oka. Patrzyłam na Jeremiasza. Do kartoteki dołączone było również zdjęcie. Wysoki, jasnoskóry chłopak o burzy czerwonych włosów i taki właśnie siedział koło mnie.
- Hej -zwróciłam się do niego. I zrobiłam coś, czego nie robiłam od wielu lat. Uśmiechnęłam się. Nie mogłam utrzymywać uśmiechu zbyt długo, bo zaczęły mnie boleć policzki. Na jego twarzy również zakwitł uśmiech.
- Mogę się napić? -zapytał. Kiwnęłam głową i podałam mu flaszkę. Wypił spory łyk i oddał mi piwo. Odebrałam je i wlałam w siebie kolejną porcję. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Jeremiasz wpatrywał się w wodę.
- Lubisz pić? -spytałam. Jakoś to zadanie zaczynało być coraz trudniejsze.
- Tak. Wtedy łatwiej jest mi znosić trudy codzienności -usadowił się wygodniej na ławce.
- Jak na przykład?
- Szarość. Rzeczywistość jest szara i nudna.
- I dlatego pijesz? -Uniosłam jedną brew.
- Tak.
Podałam mu butelkę.
- Weź sobie.
- Dziękuję -zdziwił się. Mam nadzieję, że pozytywnie.
- Wiesz, pokazałabym ci, że życie może być ciekawe.
- I tak by ci się nie udało -zaprzeczył uśmiechnięty. Musiał wypić, zanim przyszedł tutaj.
- Założymy się? -Musiałam bardzo się wysilić, by ponownie na mojej twarzy zakwitł uśmiech. Jednak wysiłek się opłacił.
- No dawaj -Był gotowy o wszystko się założyć.
- Udowodnię ci w czasie... 2 miesięcy, że życie można przeżyć bez alkoholu. Jeśli mi się nie uda, to kupię ci miesięczny zapas alkoholu. I może odsprzedam ci sporą działkę wyrafinowanych narkotyków o słodkiej nazwie: Pola Cukierków. A jeśli mi się uda to wtedy nie będziesz pił przez miesiąc -zaproponowałam.
- Wiesz, że zakładasz się z obcym mężczyzną i nawet nie wiesz, jak ma na imię? -upewnił się. Przytaknęłam ochoczo. Musiałam włożyć w tę rozmowę cały mój kunszt aktorski. Jak się nic nie czuło od wielu lat, to trudno te emocje zagrać. Pokręcił głową z niedowierzaniem i kapką pobłażliwości.
- Przynajmniej jedno naprawię. Jak masz na imię? -spytałam.
- Jeremiasz. Jeremiasz Earthworm.
- Witaj Jeremiaszu Jeremiaszu Earthwormie.
Zaśmiał się.
- A ty? -zapytał. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie skłamać. Ale w końcu doszłam do wniosku, że dziwnie by było, gdyby Jeremiasz wołał mnie na pustej ulicy wymyślonym imieniem, a ja bym nie zareagowała.
- Elena Morgan -odpowiedziałam.
- Ładnie -stwierdził, zakładając ręce pod głowę i przymykając oczy.
- To co? Zgadzasz się? -dopytywałam. Chwilę się zastanawiał.
- I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
Wyszczerzyłam się.
- To jutro się spotykamy.
- Gdzie? Kiedy? -zapytał.
- Godzina 11 pod Fabryką Cukierków Panny Tryloni.
- Ale tam nie wolno wchodzić -zauważył Jeremiasz, otwierając oczy.
- I w tym cały sęk -W moich oczach zabłysły wesołe iskierki.
- Już nie mogę się doczekać -powiedział, uśmiechając się szeroko.
- A -przypomniałam sobie.- Jutro musisz być trzeźwy.
- I to będzie z tego wszystkiego najtrudniejsze.


<cd. Jeremiasza. I proszę, błagam nawet, nie pisz, że się domyśliłeś, że mam cię zabić. I tak cię nie zabiję (zobaczysz jak to się pięknie potoczy ^^). Po prostu Elen chce znaleźć przyjaciela.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz