I co teraz...? Czekamy, aż nieznajomy sobie pójdzie. Usadowiłam się wygodnie na drzewie, po czym zaczęłam się bacznie przyglądać przybyszowi. Siedział, udając, że nic nie zauważył, mimo to wiedziałam, że czuje moją obecność. Zastanawiałam się, dlaczego nie reaguje. Prosty ruch, a ja padam na ziemię martwa. Uśmiechnęłam się delikatnie, oddałabym mu po trzykroć. Choć z grobu ręki nie wyciągnę, aby ukręcić mu głowę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie jest tu by mnie zabić, po prostu odpoczywa. Ale czy ma na to czas? Po około piętnastu minutach zaczęło mi się nudzić. Jakiś długowłosy mężczyzna siedzi na trawce i ze stoickim spokojem patrzy w niebo. Czasu ma zbyt dużo? Zgłodniałam. Westchnęłam w myślach. Katorga. Postanowiłam nie rezygnować z moich planów. I tak nie odezwę się do nieznajomego - tym bardziej grabarza. Mimo to, starałam się być cicha, choć z pewnością usłyszy każdy mój ruch. Przeskoczyłam szybko z jednej gałęzi drzewa na drugą. Nie miałam czasu, by się zatrzymywać. Po chwili jezioro i nieznajomy zniknęli z widoku. Wpadłam do mojego domu - małej, drewnianej platformy, a nad nią wiszący dach. Rozejrzałam się. Złapałam garnek i łyżkę, pobiegłam dalej. Nazrywałam malin i jagód, liści, i płatków róży, po czym wszystko połączyłam w garnuszku. Teraz brakowało mi tylko wody. Zaczęłam iść powoli w stronę bajorka. Ku mojemu zdziwieniu, nadal siedział na trawie i wpatrywał się w niebo. Nie chciałam tego robić, mimo to podeszłam do brzegu i nabrałam troszkę wody do garnka. Nie przyglądałam się nieznajomemu, bardziej czekałam na brak jakiejkolwiek reakcji. Zaraz to zniknęłam za drzewami. Blisko miałam "ognisko", takie miejsce, gdzie można by cokolwiek ugotować. Nad źródłem ognia czuwała metalowa krata, którą znalazłam w mieście, gdy byłam po jakieś materiały na "ciuchy i ciuszki". To na niej utrzymywało się jedzenie. Rozpaliłam ogień i położyłam gar na kracie, po czym usadowiłam się wygodnie obok. Czekanie nie było zbyt ciekawym zajęciem. Zamknęłam oczy, lecz... Usłyszałam kroki. Kto tym razem? - zadałam sobie pytanie. Poderwałam się z miejsca, ale nie zdążyłam wskoczyć na drzewo, bo ten sam grabarz stał już przede mną. Trudno. Uśmiechnęłam się, po czym poprosiłam ptaki, aby przyniosły dwie miseczki zupy i dwie łyżki.
Spojrzałam na gar zupy, jednocześnie zadając w ten sposób pytanie, czy chciałby porcję. Jedzenie w towarzystwie jest zabawniejsze, choć... Po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze robię. Mimo to, na twarzy nieznajomego zagościł mały, acz mówiący więcej niż tysiąc słów uśmiech.
<Seisi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz