Wstałam. Byłam na.... drzewie? No tak. Przecież tu zasnęłam... Po szklanym pojemniku to całkiem miła odmiana.
-Muszę znaleźć sobie jakieś mieszkanko...-mruknęłam.
Przeciągnęłam się. I spadłam.
Ból przeszył moje plecy. Nie ma to jak dobry początek dnia.
Podniosłam się i masując sobie kręgosłup ,ruszyłam w stronę ulicy. Weszłam do taniego butiku i spojrzałam w lustro. Była w nim średniego wzrostu postać, o długich szarych włosach i czarnych skrzydłach. Gdyby nie ogromne ilości blizn na ciele można ,by uznać ,że jestem Morthewią.
Niestety sprzedawczyni nie podzielała mojego zdania i wywaliła mnie że sklepu , obrzucając przy okazji stekiem niezbyt kulturalnych przezwisk. Odbiegłam od balustrady i wpadłam na kogoś, przy okazji przewracając jego/ją.
Moją twarz oblał rumieniec.
-Ojć. Przepraszam...
<Ktuś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz