Spojrzałam głęboko w oczy szarookiej
dziewczyny. Moje spojrzenie odbijało się w jej źrenicach.
Krwistoczerwone tęczówki nadawały mi upiornego wyglądu.
- Myślałam, że będziesz bardziej
inteligentna... -mruknęłam.- Jak widać się pomyliłam.
Wyciągnęłam nóż zza pasa i
przybiłam ją za kawałek bluzki do ściany. Przyjrzałam się
pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Ściany ubrudzone były
czymś co wyglądało na zieloną jajecznicę. Dziewczyna nie drżała.
Jednak strach zdradzała poza, w jakiej się znajdowała.
- To twój dom? -spytałam, nie
czekając na odpowiedź. Podeszłam do lodówki, otworzyłam ją i
wyciągnęłam Colę. Domknęłam biodrem drzwiczki i przyjrzałam
się ostrzu wycelowanemu w moją stronę. Brunetka mierzyła we mnie
sztyletem, którym przybiłam ją do ściany. Szczerze, zdziwiłabym
się, gdyby tak się nie stało.
- Czemu mówisz, że uratowałaś mi
życie? -zapytała niespokojnym głosem. Przewróciłam oczami i
odkręciłam butelkę, a następnie upiłam łyk. Dziewczyna śledziła
mnie wzrokiem.
- Naprawdę się nie domyślasz?
-spytałam z niedowierzaniem.
- Niby czego?
- Tak teraz na to patrząc, podwójnie
cię uratowałam -zadumałam się.
- Nie ratujesz ludzi. Jesteś mordercą.
- Tak w ścisłości to morderczynią i
zabójczynią. Co ja ci na faceta wyglądam?
- Jak niby mnie uratowałaś? -drążyła.
Westchnęłam.
- Chyba muszę cię oświecić. Po
pierwsze, to sprzątnięcie, którego byłaś świadkiem, odnosiło
się po trosze do ciebie. Zabitą była ta twoja pracodawczyni. Nie
pamiętam, jak się nazywała.
Wstrzymała oddech. Nie wiem, czy
dobrze zinterpretowałam jej zachowanie, ale wydawało mi się, że
na jej obliczu przez chwilę zagościła ulga.
- To nie jest uratowanie -zaoponowała.
Zignorowałam jej słowa.
- A drugi miał miejsce, gdy uciekałam
przed strażnikami, a ty stanęłaś mi na drodze. Mogłam cię wtedy
spokojnie zabić. Ale postanowiłam cię oszczędzić.
- Wiedziałam, że skądś cię znam
-powiedziała, trochę do siebie. Wystąpiłam do przodu, złapałam
ją za rękę, wykręciłam ją i wyrwałam jej mój sztylet.
Schowałam go do pochwy. Dziewczyna szamotała się porywczo, ale
trzymałam ją mocno. Była ponad przeciętnie silna.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić
-mruknęłam do siebie. Widziała mnie. Chyba jedynym rozwiązaniem
będzie usunięcie jej. Gdy wyrywała się, próbując się
oswobodzić, włosy opadły jej na bok i odsłoniły dziwne znamię
na ramieniu. Wyglądało trochę, jak tatuaż, ale wiedziałam, że
to nie to. Wyglądem trochę przypominał lecącego kruka. Wypuściłam
ją, jak oparzona. Krzyknęłam zaskoczona. Moja ręka mimowolnie
powędrowała do ramienia. Znajdowało się tam, takie samo znamię.
Dziewczyna odwróciła się szybko. A ja wyszeptałam:
- To niemożliwe. To niemożliwe.
Moje znamię miałam od kiedy pamiętam.
Naukowcy nie usunęli go, ponieważ mówili, że pasował do mnie.
Moja mama miała taki. A ta dziewczyna ma identyczny.
<cd. Airis>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz