Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

29 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Airis miała rację. Jej dzielnica faktycznie była podejrzana. Ale to norma dla mojego fachu. Kobieta zaprowadziła mnie do niewielkiej kawalerki. Było to skromnie urządzone mieszkanie, jednak w pełni funkcjonalne i w miarę przytulne.
-Rozgość się. - Wskazała ręką na miękką kanapę. - Zaraz coś dla nas przygotuje.
-Okej. -Usiadłem i dyskretnie się rozejrzałem. - Całkiem ładnie tu masz. - Uśmiechnąłem się pod nosem. W porównaniu do mojego mieszkania, tutaj panował idealny porządek.
- Dziękuję, staram się dbać o swoje cztery kąty. - Odparła, krzątając się po malutkiej kuchni. - Może być spaghetti?
- Oczywiście. Nie mam nic przeciwko, zresztą jestem tak głodny, że zjadłbym cokolwiek, co byś mi podała. - Roześmiała się na moje słowa. Po jakichś 20 minutach wręczyła mi ciepły talerz pełen makaronu z pomidorowym sosem.

- Masz szczęście, że umiem całkiem nieźle gotować. - Usiadła obok mnie i zaczęła powoli jeść swoją porcję. Także spróbowałem spaghetti z mojego talerza.
- Hmm... Pychota! Nigdy dotąd nie jadłem tak dobrego spaghetti.- Spojrzałem na nią z podziwem.
- Nie przesadzaj...- Airis zarumieniła się lekko.
- Nie przesadzam. - Powiedziałem poważnie. - Sam jestem całkiem niezłym kucharzem, ale nie dorastam ci nawet do pięt.
Jedliśmy, rozmawiając o gotowaniu i śmiejąc się z naszych porażek na polu kuchennym. Kiedy skończyliśmy, pomogłem pozmywać naczynia i zacząłem się zbierać.
- Dziękuję za cudowne spaghetti! - Uśmiechnąłem się szeroko. - Muszę lecieć. Zresztą nie chcę ci zabierać czasu.
- Spokojnie, nie przeszkadzasz mi, ale skoro musisz to do zobaczenia! - Airis obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. Kiedy byłem już w drzwiach, coś sobie przypomniałem.
- A! Zajrzyj do mnie na komisariat za kilka dni, postaram się załatwić dla ciebie ten przyspieszony kurs na policjantkę. - Mrugnąłem do niej i zbiegłem na dół do motocykla. W drodze do domu, wstąpiłem po większe zakupy, bo znając życie w mojej lodówce panowały pustki. Mieszkanie powitało mnie ciemnościami. Zapaliłem, więc światło. Wrzuciłem coś Fredowi do jedzenia i nalałem mu wody. Wziąłem szybki prysznic i padłem na łóżko. Po chwili już spałem.
***
Kiedy się obudziłem wszystko mnie bolało, miałem zatkany nos, chyba gorączkę i piekło mnie w gardle. Super. Nie ma to jak choroba. Zwlekłem się z łóżka i złapałem za telefon.
-Hej Jack, biorę 4 dni wolnego. - Zachrypiałem do słuchawki. Chrypa też jest, a jak.
- Siema Joe, ok. Chyba nieźle cię wzięło? 
- A daj spokój. Powodzenia w robocie, ja idę okupować łóżko. - Rozłączyłem się i powróciłem w pielesze. 
***
Leżałem tak już 3 dzień, niewiele lepiej się czując. Oczywiście w przerwach jadłem, karmiłem Freda i chodziłem do łazienki. Dziś rano nawet wziąłem prysznic i przeniosłem się do salonu na kanapę, by poczytać trochę gazet. Właśnie pochłonął mnie jakiś zacny artykuł, gdy do drzwi rozległ się dzwonek. Kogo diabli niosą?
- Fred! Otwórz drzwi! - Wydarłem się na własnego żółwia. - Cholera! Zapomniałem, że nie jesteś moim lokajem, tylko żółwiem. Już idę! - Powoli zwlekłem się z kanapy. Spojrzałem przez wizjer,a na korytarzu stała Airis. Co ona tu robi? Pociągnąłem nosem, poprawiłem poczochrane włosy, wygładziłem wymiętoszoną bluzę od dresu i otworzyłem drzwi.
- Hej! Byłam na komisariacie, ale powiedziano mi, że jesteś chory, więc postanowiłam zobaczyć, jak się czujesz. - Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem w oczach. 
- Cześć! Kheu, kheu! - Dostałem ataku kaszlu, więc zasłoniłem usta dłonią i odsunąłem się, by dziewczyna mogła wejść. 
- Może ugotować ci chociaż jakiejś ciepłej zupy? - Zerknęła na mnie niepewnie.
- Byłbym wdzięczny. W lodówce powinnaś coś znaleźć. - Wskazałem w kierunku kuchni. Airis udała się tam i zaczęła przeglądać zawartość mojej lodówki.
- Teraz się tak zastanawiam, czy jakbyś miał Ofiarę, to byś był odporny na choroby... - Odparła zamyślona. Westchnąłem.
- Wątpię. Ofiara nie zwiększy raczej odporności Żołnierza na zwykłą grypę, chyba że ten specjalizowałby się w tym. - Odparłem beznamiętnie. - Poza tym nie potrzebuję żadnej Ofiary.
[Airis?]

29 kwietnia 2015

Od Viellene c.d. Jeremiasza



- Nie mam zamiaru czekać! - krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam - Jakiem dziedziczka szlachetnego rodu Tokage.. - zerknęłam na Jeremiasza. Chyba był troszkę przerażony, że się tak "odkrywam"... - ..żądam dyspozycji waszych usług do mojej woli! - uśmiechnęłam się dziko, gdy zauważyłam, że ta niebiesko-włosa nieznajoma - Genowefa właśnie się obudziła i zaczęła przypatrywać się całej scenie, zapewne w celu zrozumienia, co się tu dzieje. Już po chwili wstała na nogi i z wielce niezadowoloną miną podeszła powoli do mnie.
- Czemu jest tu tak głośno? - spytała wyraźnie poirytowana. - Co ty... Zaraz, zaraz! Ja cię znam! - wskazała na mnie palcem. Właściwie mi też coś zaczynało świtać... Wlepiłam oczy w stojącą przede mną postać. Skąd mogę ją znać? Nic... a jednak jej twarz jest mi znajoma. Hmm, a to dostał mi się twardy orzech do zgryzienia... Raczej nie była pierwszą lepszą osobą spotkaną na ulicy. Myśl Viell, myśl. Charakterystyczne błękitne włosy, ten sposób wyrażania się...
Niestety ta okropna baba nie dała mi czasu na myślenie, bo właśnie zamierzała kontynuować swoją gadkę...
- Czyż nie jesteś Viellene z jakże sławetnego rodu Tokage?- stwierdziła bardziej niż spytała po czym zaczęła kontynuować. - Nie uważasz, że to trochę nietaktowne i delikatnie mówiąc żałosne, że się tu pojawiłaś? Jeśli nie pamiętasz, to całkiem niedawno miałyśmy okazję się spotkać. Podczas tej jakże przyjemnej popołudniowej herbatki zaproponowałam twemu rodowi sojusz. Ty jednak jedynie prychnęłaś i stwierdziłaś, że ci, którzy noszą nazwisko Tokage nie potrzebują pozwolenia na nic, i że to wy powinniście stawiać nam warunki... - Genowefa zrobiła przerwę na oddech i z satysfakcją patrzyła jak mina mi rzednie. Na tym froncie poległam. Kiedyś jednak musiało się to zdarzyć... Tylko dlaczego w tym momencie?! Jestem żałosna...
- Tak więc jak tam miewa się rodzina Tokage? - spytała z nutą kpiny w głosie. To już było za wiele. Jak ten babsztyl śmiał tak beztrosko żartować sobie z mojego rodu! W środku zaczęłam się gotować. Po chwili jednak uśmiechnęłam się kpiąco.

<Jeremiasz?>


28 kwietnia 2015

Od Airis cd. Joe'go

Obmyłam twarz chłodną wodą. Sok z jeżyn spłynął z mojej twarzy zabarwiając wcześniej przeźroczystą wodę na lekko fioletowawy odcień. Delikatny wiatr muskał delikatnie moją wilgotną skórę. Przymknęłam powieki, rozkoszując się chwilą spokoju, było, jaki mi się wydaje, niewiele po osiemnastej, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Joe przerwał tę chwilę, przecinając ją jak płachtę. Zaniepokojony głos zwrócił moją uwagę, i już po chwili przyglądałam się zmierzającym w naszym kierunku istotom. Jedyne co przyszło mi do głowy to ucieczka. Nie chciałam burzyć spokoju tej krainy i wprowadzać w nią zła zza kopuły. Spojrzałam na nich oczami Rachel. Osobniki te wyglądały niemal jak trolle, o których można było usłyszeć w bajkach dla dzieci. Nie mieli broni, jednak ich postura dawała do myślenia i od razu miałam pewność, że nie zamierzam się z nimi spotkać twarzą w twarz. Pewnie mają w tym świecie swoje miejsce, można powiedzieć tereny. My je zapewne naruszyliśmy. Gdy znowu patrzyłam na świat oczami żywego, kątek oka spostrzegłam, że mężczyzna wyciąga pistolet. Lekko przykryłam broń dłonią.
-Joe teraz nie czas na walkę. Myślę, że lepiej będzie się cicho przeczołgać za kopułę.-szepnęłam. Tamten potaknął głową w znaku oznaczającym, że zgadza się z moim pomysłem. Schyliłam się i zaczęłam w dość szybkim tempie czołgać się w stronę zaparkowanego za granicą motoru. Poczułam jednak, że istoty zbliżają się nieubłagalnie. Przywarłam do drzewa, aby odwrócić ich uwagę. Dusza zaczęła poruszać źdźbłami trawy, a stworzenia powędrowały w przeciwnym kierunku. W tym czasie razem dobiegliśmy do pojazdu.
-To co robimy?-zapytał opierając się o kierownicę.
- Ja byłam u ciebie, może ty wpadniesz do mnie? Muszę się jakoś odwdzięczyć za pokazanie mi terenów za murami- powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jeżeli przy okazji umiesz gotować, to chętnie, bo w sumie mimo tych nieszczęsnych jeżyn nie jadłem nic od przesłuchania.
-No to szykuj się na kolację w mieszkaniu w jednej z najbardziej podejrzanych dzielnic w mieście- dodałam, gdy jechaliśmy na miejsce.
<Joe? Wiem... tak kreatywnie..>

28 kwietnia 2015

Od Izaaka c.d Joe'go

Tamtego dnia Koro nawet nie chciał na mnie patrzeć, oznajmił że za bardzo się rozpuściłem z tymi walkami i on chodzi teraz cały obolały i nie może poprawnie służyć panience. Matko jedyna... kogo ja sobie znalazłem? Ale no cóż jest silną ofiarą i z łatwością radzi sobie z moją mocą. Wyszedłem więc znów bez niego i ruszyłem wolnym spacerkiem przez miasto. Miałem ochotę na bitkę i to taką porządną, może nawet taką żeby zabić Ofiarę przeciwnika, czasem miałem pragnienie ujrzeć lejącą się krew. Ozdobiłaby pięknie chodnik.
Wlazłem w ciemne i obskurne uliczki i szukałem jak wilk swojego przeciwnika, mógł to być ktokolwiek, nawet dziewczyna.
Dobrze że chociaż zimno nie było, miałem na sobie tylko luźny T-shirt, czarne spodnie i jak zwykle chuste na twarzy by ukryć swoją pasjonującą szczękę, na widok której wszyscy chcieli wzywać kościół.
Po jakimś czasie udało mi się znaleźć jakiegoś moczymajtka i zabawa była przednia, ale o dziwo przerwał mi tę pasjonującą walkę jakiś inny Żołnierz. Rzucił się na mnie jakby to było jego pracą, wkurzają mnie tacy ludzie i to strasznie przyłożyłem mu więc kilka razy. Podczas wyżywania się nad nim, mój przrciwnik zwiał gdzie pieprz rośnie. Myślałem że mnie krew zaleje, przez tego agresora uciekł mój worek do bicia.
Oj zemszcze się na tym facecie co mi przerwał, z resztą Żołnierza z którym walczyłen też znajdę. Teraz jednak byliśmy sami, on kulący się z bólu i ja, wkurwiony. Nachyliłem się nad nim i szepnąłem mu do ucha.
- Lepiej znajdź sobie porządną Ofiarę, bo inaczej długo nie pożyjesz.- to dało się wyczuć że nie ma własnej Ofiary, a walka z takim Żołnierzem jest strasznie nudna bo szybko giną.
Po tych słowach ulotniłem się używając swoich mocy, nie pojawiłem się w domu ale przed supermarketem, zrobię sobie jeszcze zakupy. Mają dzisiaj puszczać fajny film i bez piwa i chrupek się nie obejdzie. Jutro może odwiedzę tamtego Żołnierzyka, sprawdzę jakiego pięknego siniaka mu nabiłem.

[Joe?]

27 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Nicole

Zbiegłem szybko po schodach. Założyłem kask i wskoczyłem na motor. Chwilę później byłem już pod komisariatem. Poleciałem do działu administracji, gdzie pracowała Lucy.
- Siemanko, jak tam mój raporcik? - Błysnąłem zębami w szczerym uśmiechu.
- Już gotowy. Jakby coś się nie zgadzało to już poprawisz, prawda? - Kobieta podała mi papiery. Przejrzałem je przelotnie.
-Chyba wszystko ok. - Miałem właśnie odejść, gdy blondynka spytała się:
- A jak tam Fred? Wszystko dobrze?
-Eee... Cóż nic mu nie jest. Po prostu taki okres przejściowy. - Podrapałem się w głowę. Co ja jej mówiłem? Ah! No tak! Musiałem niby jechać z Fredem do weterynarza, bo koleżka nie miał apetytu.
- Cieszę się, że mogłam pomóc mimo wszystko! - Lucy zarzuciła swą blond włosami i pomachała mi. Co za płytka kobieta...
- Dziękuję jeszcze raz! Do zobaczenia! - Kiwnąłem głową na pożegnanie i opuściłem biuro. Spojrzałem na grafik w korytarzu. Ja nie mogę... Dzisiaj mam patrol w jednej z tych obskurnych dzielnic, gdzie roi się od nadpobudliwych ludzi i nie tylko. Z powrotem dosiadłem swojego ducati, uzbrojony w kaburę na udzie z pistoletem i z kamizelką kuloodporną na klacie. Kto wie, co może się zdarzyć? Zaparkowałem przecznicę przed obszarem mojego patrolu, gdzie okolica była jeszcze w miarę spokojna i doszedłem na miejsce pieszo. Od razu dostrzegłem jakieś zamieszanie. Podbiegłem i wyczułem aurę Żołnierzy. To była bijatyka dwóch mi podobnych. Jeden z nich miał wyraźną przewagę. Facet miał dziwną chustę na twarzy. Podszedłem i chciałem go obezwładnić, jednak ten zrobił błyskawiczny obrót i kopnął mnie w szczękę. Au, to zabolało, już sięgałem po pistolet, kiedy tajemniczy gościu zafundował mi łokieć w brzuch. Pomimo kamizelki kuloodpornej, poczułem dotkliwy ból. Podczas, gdy ja się zgiąłem wpół z bólu, niebezpieczny osobnik wyszeptał mi do ucha:
-Lepiej szybko znajdź sobie porządną Ofiarę, bo inaczej długo nie pożyjesz.- Po tych słowach ulotnił się. Wokoło nikogo nie było. Nawet ten drugi Żołnierz, gdzieś zniknął. Oparłem się o ścianę budynku i ciężko oddychając, osunąłem się na ziemię. Muszę wytrzymać tylko 3 godziny i będę mógł wrócić do domu. Gdyby nie mój aktualny stan, prawdopodobnie już dawno ścigałbym tego zamaskowanego gościa.
***
Po upływie trzech długich godzin, wsiadłem na motor i wróciłem do domu. Tam rozebrałem się i wlazłem pod prysznic, gdzie gorąca woda obmyła moje obolałe ciało. Wytarłem się i ubrałem. Spojrzałem w lustro. Na twarzy widniał już wielki siniak. Ekstra. Wyszedłem z łazienki, dałem Fredowi trochę wody i zaległem na kanapie, gdzie po chwili już spałem. 
***
Obudziłem się jeszcze bardziej obolały. I głodny. Otworzyłem lodówkę. Pusto. Szybko ubrałem się i pobiegłem do sklepu. Przy stoisku z owocami i warzywami, dostrzegłem znajome jasne włosy. Nicole.
- Hej Nicole! - Pomachałem do niej.
- Cześć Joe! - Spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem. - Co ci się stało w twarz?
- Eh... Byłem na patrolu... Zresztą to nic poważnego. - Zbyłem to śmiechem. Jednak w głowie ciągle miałem słowa tamtego Żołnierza " Lepiej szybko znajdź sobie porządną Ofiarę, bo inaczej długo nie pożyjesz." Czy to konieczne?
[Nicole? A może Izaak masz ochotę się dołączyć? ;) ]

27 kwietnia 2015

Od Nicole cd Joe'go

- Tak? - spytał, odwracając się w moją stronę.
- A nie, już nic... - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. - Do zobaczenia! - powiedziałam, gdy wyszedł i zamknęłam drzwi. Popatrzyłam na kotkę, która zaczęła plątać mi się między nogami. Miaukneła.
- No już, już. Chodź - uśmiechnęłam się lekko do niej i podeszłam do szafki. Wyjęłam z niej karmę, wzięłam miskę z podłogi i nasypałam kotom jedzenia. Odłożyłam ją na podłogę i od razu wszystkie koty się zbiegły. Poszłam do salonu i usiadłam na kanapie, biorąc przy okazji pilota od telewizora. Włączyłam go i przełączyłam na jakiś kanał informacyjny.
Była już 21:37. Wyłączyłam telewizor i poszłam do pokoju. W końcu trzeba iść spać. Wzięłam z komody piżamę, ręcznik i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i wróciłam już ubrana w piżamę do pokoju. Pogasiłam światła i położyłam się pod kołdrą. Miałam tylko lampkę zapaloną. Nagle na łóżko wskoczyła mi jedna z młodszych kotek. Zaczęłam ją głaskać. Po chwili poczułam senność. Zgasiłam lampkę i zasnęłam.

<Joe? A jak tam u ciebie?>

27 kwietnia 2015

Od Isabelle

Wstałam. Byłam na.... drzewie? No tak. Przecież tu zasnęłam... Po szklanym pojemniku to całkiem miła odmiana.
-Muszę znaleźć sobie jakieś mieszkanko...-mruknęłam.
Przeciągnęłam się. I spadłam.
Ból przeszył moje plecy. Nie ma to jak dobry początek dnia.
Podniosłam się i masując sobie kręgosłup ,ruszyłam w stronę ulicy. Weszłam do taniego butiku i spojrzałam w lustro. Była w nim średniego wzrostu postać, o długich szarych włosach i czarnych skrzydłach. Gdyby nie ogromne ilości blizn na ciele można ,by uznać ,że jestem Morthewią.

Niestety sprzedawczyni nie podzielała mojego zdania i wywaliła mnie że sklepu , obrzucając przy okazji stekiem niezbyt kulturalnych przezwisk. Odbiegłam od balustrady i wpadłam na kogoś, przy okazji przewracając jego/ją.
Moją twarz oblał rumieniec.

-Ojć. Przepraszam...

<Ktuś?>


27 kwietnia 2015

Od Williama c.d Phantom'a

Phantom wyskoczył przez okno a ja uradowany, jak wiosenny motylek podszedłem do okna. Phanuś z gracją zmienił się w wielkiego lisa i dużą ilością ogonów. Nie pamiętam ile ich miał ale ważne że było ich dużo i były puchate~! Ryjek mu się tak miło cieszył, albo to po prostu przez ten wiatr który rozwiewał mu policzki.
Wszedłem na ramę okienka i stamtąd skoczyłem na plecy mojego liska. Pochyliłem się trochę i mocniej złapałem jego dłuższą sierść na karku. Nie chciałem przecież spaść, co on by wtedy beze mnie zrobił? Nie poradziłby sobie!
- To wiśta wio~!- krzyknąłem wesoło i podskoczyłem na nim, Phanuś miał szczęście że byłem lekki.
Lecieliśmy tak jakiś czas. Trochę mi się nudziło ale mogłem sobie pomacać puchate ogonki i podrapać go za uszami. Muszę się zastanowić nad kupnem obroży dla niego, będzie wyglądał tak słodko!
W końcu jednak znaleźliśmy tę kapliczkę czy coś w ttm stylu i Phantom żwawo wylądował na ziemi.
- O nie!- zaprzeczyłem puki się jeszcze nie zmienił.- Idź tak... Ploseeee.- jęknąłem słodkim głosikiem, chciałem sobie jeszcze na nim pojeździć.
Słyszałem jak wzdycha ale maszerował dalej. Ucieszyłem się z tego bardzo i wtuliłem w niego mocno puki jeszcze mogłem.
Po krótkim spacerku orzez las znów musieliśmy przepisać się przez szczelinę i byliśmy na miejscu.

[Phantom?]

27 kwietnia 2015

Od Phantom'a c.d. Williama

- Tak, tak, tak.. - pokiwałem głową - ..mam wszystko pod kontrolą. Stacja jest za takim wysokim wzgórzem z kapliczką.
- Nie chciałbym cię niepokoić, ale chyba minęliśmy ją już wieki temu.. - otworzyłem szeroko oczy i poczułem, że moje serce na sekundę zamarło. Zwaliłem Willa z kolan i, nie słuchając jego pretensji, przycisnąłem nos do szyby. Nieznane ziemie. Cholera. - Dobra, zmiana planów. - spochmurniałem - Przegapiliśmy ten przystanek.
- Wiedziałem, że tak będzie.. - westchnął - ..tak się zapatrzyłeś na tą wredną jędzę, że aż przegapiłeś przystanek.
- Nie rozumiem twojej niechęci. Mam wrażenie, że sam nie wiesz, dlaczego jej nie lubisz. Nie powiem, abym ją uwielbiał, bo jest cholernie irytująca, ale poza tym: wygląda to trochę tak, jakby próbowała się z nami.. - zacząłem szukać słowa - ..spoufalić? Zakumplować? W każdym razie jakiś cel musi mieć w łażeniu za nami.
- Chce cię uwieść! - Will wybuchnął - Łazi za nami wszędzie, jest irytująca i jeszcze przywłaszcza sobie miano największego zabójcy! Chyba ją coś potentegowało! Poza tym wygląda jak tania zabawka z odpustu! - mimowolnie się uśmiechnąłem. - Jak możesz zachowywać przy niej spokój!?
- Myślę, że po prostu za bardzo przejmujesz się mianem największego zabójcy.. - westchnąłem. - No, w każdym razie.. - rzekłem szybko, nie czekając na pretensjonalny wywód Willa - ..musimy wrócić na przystanek. - otworzyłem okno - Ja wyskoczę, zmienię się w lisa, a ty wskoczysz na mnie. Pasuje?
- Będziesz miał ogonki i futerko..~? - spytał młodzieniec, nagle porzucając temat Marry  - Oczywiście, że pasuje~! - kiwnąłem głową.

<William?>

26 kwietnia 2015

Od Eris cd. Caliette

Czemu zawsze takie dziwne sytuacje przdarzają się mnie? Co ja komu zawiniłam? Moje decyzje w ostatnim czasie są dziwne. Najpierw wprowadziłam się do miasta, co jest  wbrew mojej naturze, a teraz proponuję nocleg osobie nieznajomej. A jeśli naprawdę nie ma gdzie przenocować?Przez chwilę panowała niezręczna cisza, potem usłyszałam straszliwy hałas tłuczonego szkła. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz. Zobaczyłam mężczyznę, który pochylał się nad jakimś leżącym ciałem. Gdy mnie zobaczył rozpłynął się w powietrzu, dosłownie. Podbiegłam do ciała.
-Co do cholery?- mruknełam. Zdecydowanie mam dosyć tego dnia. I co ja mam teraz zrobić? Przecież nie zadzwonię na policję.  Za duże ryzyko. To co robię jest mało legalne. Po   chwili obok mnie zjawiła się  Caliette. Spojrzała na ciało, a potem na mnie.
<Caliette? Przepraszam, że tak krótko, absolutny brak weny>

24 kwietnia 2015

Od Eleny cd. Jeremiasza

- No dobra. Ale nadal uważam, że za bardzo się w to angażujesz. W sumie po co tak bardzo ci zależy na tym zakładzie? Nie masz lepszych zajęć, niż tułanie się po mieście z nudziarzem i przekonywaniem go, że świat potrafi mieć piękniejsze barwy? -zapytał Jeremiasz, patrząc mi głęboko w oczy. Odwróciłam wzrok. Spochmurniałam. Słońce przenikało przez szklane okna, oświetlając nasze sylwetki. Odłożyłam kawałek ciasta. Nagle straciłam apetyt. Właśnie, dlaczego tak bardzo mi zależy na tym zakładzie?
- To skomplikowane -próbowałam się wymigać.
- Mamy dużo czasu -powiedział Jeremi, zerkając na wyimaginowany zegarek na swojej ręce. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mimowolnie zaczynałam go lubić. Jego podejście do życia było... intrygujące. Zaczęłam swoją wypowiedź od drugiego pytania:
- To bardzo dziwne. Tak naprawdę mam więcej powodów do myślenia, że świat jest okropny, od ciebie -Przez chwilę zastanawiałam się, czy powiedzieć mu kim jestem. Albo czym jestem. Ale on na mnie oddziaływał. Był chyba pierwszą osobą, której chciałam się zwierzyć.- Ja... nie jestem normalna.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie, słuchając każdego słowa, które mówiłam. Czy go.. interesowałam ja?
- Ja... jestem mutantem laboratoryjnym -Zacisnęłam powieki.- Gdy byłam mała wzięli mnie na stół operacyjny. Zabiegi, operacje, ciągły ból i strach. Bałam się, że nigdy nie ujrzę światła dziennego. Chcieli ze mnie stworzyć coś idealnego. Tortury. Przerażenie. Brak rodziny. Miałam, i nadal mam, wszczepione geny innych ras, dlatego jestem niebezpieczna. W każdej chwili mogę zrobić coś, czego będę żałować. Gdy skończyłam 12 lat, próbowałam uciec. Ucieczka... nie udała się. Za karę zabili... zabili mi rodzinę. Kolejne próby, transformacje nie były bezbolesne. Aż w końcu zdecydowali... mnie wyłączyć. Jestem nienormalna. Ja nic nie czuję. Tylko obojętność. Teraz zapewne nie będziesz chciał mnie znać.
Wyznanie było trudne do wypowiedzenia, ale gdy już się zwierzyłam, poczułam się, jakby ktoś zdjął mi z barków wielki ciężar. Zadziwiające jest to, że powiedziałam to komuś, kogo znam ledwie 2 dni. On naprawdę na mnie mocno oddziaływał. Objęłam rękoma kolana. Teraz potrzebowałam wsparcia. Po raz pierwszy od bardzo bardzo dawna.

<cd. Jeremiasz>

23 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Podczas mojej krótkiej wyprawy w głąb krzaków jeżyn, zdążyłem się niesamowicie pobrudzić, zostałem brutalnie podrapany przez kochane roślinki, ale także zdobyłem całą garść pysznych owoców. Na szczęście nie ja jeden byłem umorusany. Airis miała całą twarz brudną od purpurowego, lepkiego płynu. Dość śmieszny widok, jednak ja musiałem prezentować się jeszcze lepiej.
-Proszę, weź sobie kilka. - Wyciągnąłem dłoń pełną drobnych jeżyn. - Bo chyba większość twojej porcji masz na twarzy. - Uśmiechnąłem się szeroko, po czym zgiąłem wpół od mocnego kuksańca wymierzonego przez kobietę. Ledwo uratowałem wszystkie owoce z mojej ręki przed upadkiem.
- Dziękuję! - Airis zgarnęła sporą część mojej zdobyczy i powoli zaczęła je jeść. Miała przy tym ściągnięte brwi. Chyba niepotrzebnie wspominałem o tych jeżynach na buzi mojej towarzyszki. Zjedliśmy resztę owoców w milczeniu.Rozejrzałem się po okolicy. Za niewielkim zagajnikiem, gdzie rosły te nieszczęsne jeżyny, dostrzegłem refleksy promieni słonecznych na delikatnych falach jakiegoś zbiornika wodnego. Spojrzałem na kobietę i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Hmm... Airis?
- Tak? - Nadal była lekko obrażona na mnie.
- Chciałabyś pozbyć się tej uroczej plamy z twarzy? - Zapytałem się najdelikatniej, jak potrafiłem.
- A masz na to jakiś cudowny sposób? - Odparła z sarkazmem.
- Żaden to cudowny sposób. - Wzruszyłem ramionami. - Jedynie za tymi drzewami jest jakaś woda, w której możemy się umyć. - Wskazałem palcem lśniącą w słońcu plamę wody.
- Całkiem niezły plan. - Uśmiechnęła się do mnie. Chyba ponownie wkupiłem się w jej łaski. Ruszyliśmy dość szybko w stronę wody, gdyż oboje chyba niezbyt komfortowo czuliśmy się z tymi klejącymi się plamami. Gdy dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazało się rozległe i czyste jezioro. Uklęknąłem przy brzegu i zanurzyłem ręce w ciepłej wodzie. Obmyłem twarz, dłonie i od razu poczułem się lepiej. Airis także zanurzyła dłonie w toni i sprawnie zmyła lepką plamę.
- Jakie świetne uczucie, prawda Joe? - Zerknęła na mnie.
-Czuję się od razu dużo czystszy. - Zaśmiałem się. Wstałem z klęczek i spojrzałem w kierunku zabudowy.
- Airis... Uważaj. - Kobieta zerwała się na równe nogi i spojrzała w tą samą stronę, co ja. W naszym kierunku szybko podążały jakieś postacie.
- Co jest do cholery? Nie wyglądają zbyt przyjaźnie... - Airis zmarszczyła czoło.
[Airis? Przepraszam, że tak drętwo, ale jakoś zabrakło mi dzisiaj weny...]

23 kwietnia 2015

Od Airis cd. Eleny

Boże, jak wkurzają mnie takie typy... Uważają, że mogą zrobić co chcą i nie pociąga to za nimi konsekwencji. Igrasz z ogniem od ognia zginiesz, czy jakoś tak... Najchętniej zdzieliłabym ją po tym idealnym i wyprofilowanym ryju (żartuje, krzywym). Nie było dla mnie zaskoczeniem, że nie skoczyła w próbie samobójczej. Z resztą co to za próba, skakanie z czwartego piętra. No dobra może to jest jakieś osiem metrów, ale wydaje mi się, że na upartego nawet człowiek by to wytrzymał. Czemu zatrzymałam tą kulę? Dziwaczka pomyślała pewnie, że sama to zrobiła jednak nie. Taką szybkością reakcji mogłam pochwalić się ja... nie moje połączenie z Rachel. Po prostu cholernie się boję odebrać komuś życie, nawet takiej cholernej jędzy. Nie puszczę jej wolno, nie ma mowy. Zobaczyłam świat z perspektywy zmarłego. Dusza złapała czarnego kruka. Nie miała z nią szans. Niewidzialna siła wiodła szarpiące się ptaszysko do mojego mieszkania. Zachciało Ci się zabawiać cudzymi uczuciami? Proszę nawzajem. Ciało upadło z trzaskiem na ziemię. Połamały się kości, jestem pewna. Zamknęłam szybę.
-Co to k*rwa jest- krzyknęła rozjuszona. Przemieniła się. Nie odpowiedziałam jej na pytanie. Widziałam czerwone drobiny odrywające się od niej. Rozległ się jej przeraźliwy pisk. W ostatniej chwili przed wyczerpaniem się, jej całkowitej życiowej siły.
-No co to pytam!-wydarła się. Na kolanach podeszła do mnie i wymierzyła cios. W ostatniej chwili znowu spowiła się w bólu. Straciła przytomność. Rachel uzdrowiła ją. Zabierz ją. Obudzi się daleko stąd. I dobrze.
<Elena? Wiem jest perfekcyjne xd>

23 kwietnia 2015

Od Jeremiasza c.d. Eleny

Spojrzałem na nią podejrzliwie. Czyżby miała jakieś problemy hormonalne czy coś, że musi brać endorfiny w tabletkach? Czasem po sterydach tak się działo, że organizm odmawiał współpracy i różne gruczoły dokrewne mówiły "nie" i przestawały działać prawidłowo. Albo może to choroba? Bo na osobę po sterydach to nie wyglądała... chociaż nie jestem lekarzem, no i nie było mi dane obejrzeć jej dokładniej, więc w sumie jak mam to stwierdzić.
- Jesteś na coś chora..? - spytałem po prostu, bo nurtowało mnie to - Masz jakąś kurację hormonalną, czy coś?
- Em.. - zamyśliła się - ..tak. Właśnie. - kiwnęła głową - Niestety moje ciało nie produkuje takiej ilości, jaką powinno. - wzruszyła ramionami z uśmiechem. Po zażyciu tych tabletek zrobiła się nagle taka wyluzowana i radosna, jakby była kompletnym alter ego tej ponurej dziewczyny sprzed dwóch godzin.
- Rozumiem. - też się uśmiechnąłem i odetchnąłem, po czym wpakowałem sobie do ust kolejny kawałek ciasta - Tak poza tym, to my możemy tu być tak, teraz...? - spytałem podejrzliwie - Bo coś mi nie pasuje to, że my tak hałasujemy w biały dzień, a pracownicy tej fabryki jakby nie istnieli.
- Ah, nie przejmuj się tym. - machnęła oblepioną cukrem ręką - To była tylko kwestia odpowiedniej zapłaty.
- Chcesz powiedzieć, że wykładasz pieniądze, by wygrać ten zakład? - uniosłem brew. To było.. trochę dziwne.
- A co, nie odpowiada ci to? - spytała i znowu wzruszyła ramionami - Gotówka jest po to, aby ją wydawać.
- Nie lepiej za jej pomocą zrobić coś pożytecznego dla świata..? Na przykład nakarmić głodujących, albo przeznaczyć coś na schronisko, albo.. - zacząłem wymyślać, ale kobieta szybko mi przerwała.
- A skąd wiesz, że ci, którym zapłaciłam, nie byli głodujący..? - no w sumie słuszna uwaga.
- No dobra. Ale nadal uważam, że za bardzo się w to angażujesz. W sumie po co tak bardzo ci zależy na tym zakładzie? Nie masz lepszych zajęć, niż tułanie się po mieście z nudziarzem i przekonywaniem go, że świat potrafi mieć piękniejsze barwy?

<Elena? Wybacz, egzaminy pochłonęły całą moją kreatywność ;_;>

22 kwietnia 2015

Od Airis cd. Joe'go

-Według mnie to jest strasznie głupie i pomieszane. Ofiara wystawia się na wszystkie ciosy, i nie może się bronić, chroniąc nas przed nimi, a my musimy ją chronić. To nie ma ani krzty sensu.
-Chyba masz rację...
-Szczerze, zamiast wolałabym siedzieć sobie na kanapie z kawą i czytać kryminały, niż plątać się z zasadami bezsensowego paktu... Co ty o tym myślisz?
-Ja dawno odciąłem się od mocy i mojej nadnaturalnej strony. Żyję jak człowiek i jakoś szczególnie nie martwię się tym, że moja-tutaj Joe zmienił głos na jakiś nieokreślony wysoki pisk. Gdyby śpiewał nazwałabym to falsetem, ale w takiej sytuacji nie wiem jak to nazwać- wielka moc się marnuje.
-No ja się od tego raczej nie będę odcinać. Wiem, że z tego powodu moja głowa może się pokłócić z korpusem i odpaść, ale no cóż. Przecież to, że jesteśmy inni to swego rodzaju dar nie uważasz?
-Uważam, że bezpieczniej jest być człowiekiem. Tylko oni i Morthe...
-Nawet mi o nich nie wspominaj-powiedziałam zakrywają się rękoma, jakbym próbowała samodzielnie odciąć się od świata.
-Masz coś do nich?-zapytał ze zdziwieniem.
-To jest takie puste. Być bezpiecznym tylko dlatego, że twoi przodkowie machali przed ludźmi gołymi dupami. Może powinnam wyleźć na ulicę w samych slipkach i zatańczyć makarenę, żeby mnie też tak traktowano?
- To chyba tak nie działa, ale przyznam, że byłby to ciekawy widok.
-Ejjj!- cóż powiem szczerze, że do dopełnienia tej scenerii brakowało mi tylko poduszki, którą mogłabym go teraz walnąć. Mogłam się pośmiać, kiedy mój rozmówca wlazł w krzak jeżyn. Uklękłam i obejrzałam dokładniej owoce. Nie były trujące. Zerwałam kilka i wrzuciłam. Słodki sok rozpływał się w moich ustach. Uwielbiam owoce, a te były zachwycająco dobre. Zjadłam jeszcze kilka, kiedy zobaczyłam Joe'go. Był cały upaprany w purpurowym soku. Zaśmiałam się z jagodami w ustach, czego skutkiem była fioletowa, słodka i lepka fontanna. Wytarłam usta i speszyłam się nieco.
-Przynajmniej nie tylko ja jestem... brudny...- skwitował mężczyzna
<Joe? Cudowny epizod z jeżynami...sorry>

19 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Airis czekało sporo godzin na strzelnicy jeśli chciałaby zostać policjantką, ale myślę, że nie jest tragicznie. Rozejrzałem się po okolicy. Było ciepło, słonecznie, a w oddali migotały barwne fasady niewielkich budyneczków. Świetna okazja, by się przespacerować.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Zerknęła na mnie zaciekawiona Airis, nadal trzymając w dłoni strzępki chusteczki.
- Myślę, o tym, czy nie masz ochoty na spacerek po tej krainie? - Uśmiechnąłem się do niej szelmowsko.
- Jasne. Jest tu naprawdę przyjemnie. - Ruszyła przed siebie, a ja podążyłem w jej ślady. Po chwili odwróciła się do mnie i dodała:
-Mógłbyś opowiedzieć mi więcej o naszej rasie podczas tego spaceru?
Średnio lubię te tematy, ale chyba mogę jej coś niecoś zdradzić. Pokręciłem zrezygnowany głową i lekko się skrzywiłem.
-Doobrze. - Airis uśmiechnęła się zachęcająco do mnie, widząc moją minę.- Opowiem ci trochę o naszych mocach, ale ruszmy już dalej! - Wskazałem palcem na piękne budynki. - Po prostu nie mogę się im oprzeć!
- To ruszajmy. A ty... - Spojrzała na mnie znacząco. - Mów wszystko co wiesz.
- Tak jest! - Zasalutowałem niczym żołnierz. - Nasza rasa charakteryzuje się tym, że każdy osobnik ma indywidualne moce, różniące się od innych, jednak jest jedno co łączy nas wszystkich... - Zawiesiłem głos w napięciu. Kobieta wyczekująco uniosła brwi.
- Otóż, aby osiągnąć pełnię swojej siły, powinniśmy posiadać Ofiarę.
- Dużo to, to określenie mi nie tłumaczy. - Zauważyła sarkastycznie.
- Już wyjaśniam. - Odchrząknąłem. -Ofiara to osoba, zazwyczaj istota o nadnaturalnej mocy,na którą Żołnierz kieruje wszystkie obrażenia, sam przy tym ich unikając.Najczęściej z tego, co wiem, Ofiarą zostają demony, lecz nie jest to jakiś konkretny wymóg. - Starałem się, jak najlepiej wytłumaczyć  zawiłe komplikacje naszej rasy.
- To trochę straszne. - Airis stwierdziła cicho. - Jakaś osoba dobrowolnie zgadza się bycie żywą tarczą i nie ma nic w zamian.
- Cóż, z założenia Żołnierz winien chronić swoją Ofiarę. Ale wszystko zależy od tego, jak potężny jest sam Żołnierz oraz jego Ofiara. Im silniejsza Ofiara, tym więcej wytrzyma i tym potężniejszy stanie się Żołnierz. - Przerwałem na chwilę i zaczerpnąłem powietrza.
- Czyli tak naprawdę nasza siła zależy w dużej mierze od tego jak silną Ofiarę będziemy mieć? - Kobieta zmarszczyła czoło i zerknęła na mnie.
- Dokładnie. Jednak im stajemy się silniejsi, tym nasz instynkt Żołnierza daje się nam bardziej we znaki i może doprowadzić do zmiany naszego charakteru, gdyż nasze dotychczasowe pragnienia i poglądy zostaną wyparte przez charakterystyczną dla naszej rasy chęć do bijatyk. - Przewróciłem oczyma. Naprawdę Żołnierz to jedna z najbardziej porąbanych ras chodzących po Levri.
- Rozumiem. - Airis pokiwała głową w zamyśleniu.
- Co tym wszystkim  sądzisz? Chciałabyś mieć Ofiarę? - Spojrzałem na nią z ciekawością.
[Airis?]

18 kwietnia 2015

Od Eleny cd. Airis

Poczułam pulsowanie z tyłu głowy. W takich chwilach cieszyłam się, że nie czuję świata zbyt dobrze. Moje oczy zmieniły barwę z czerwonych na ciemno fioletową.
-Wytłumacz mi wszystko, po kolei -rozkazała szarooka, celując pistoletem w moją głowę. Serio? Straciłam przytomność zaledwie na minutę, a ona skądś wytrzasnęła pistolet?
- Niby co? -spytałam opryskliwie. Wizja przebicia mojej głowy przez metalową kulę nie przerażałam mnie. Dziewczyna mogła się niemiło zaskoczyć. Widać było po niej zdecydowanie. Nie zamierzała zostać zastraszoną. To i tak nie zdobyło mojego szacunku, bo niewiele osób szanowałam (szczerze mówiąc, tylko 2), ale mimowolnie mnie rozbawiła. Dobra, bardziej rozbawił mnie jej upór.
,,No dalej. Zastrzel mnie” rzucałam jej wyzwanie. Przestąpiła z nogi na nogę.
- Powiedz czemu zdziwiło cię zobaczenie mojego ramienia -poleciła. Zaśmiałam się wymuszonym śmiechem i wstałam z podłogi. Było mi jakoś za lekko. Głupia dziewucha, rozbroiła mnie! Lufa pilnowała mojej głowy, jak pies swego pana.
- To bardzo śmieszne -nie odpowiedziałam. Przypomniało mi się znamię, które u niej ujrzałam. Mimowolnie zobaczyłam przed oczami wspomnienia.
Patrzę na wszystko oczami niemowlaka. Nie wiem dlaczego to pamiętam, tak jakby zdarzyło się to wczoraj. Podchodzi do mnie mężczyzna o bardzo jasnej skórze, taką jak moja. Dwa albinosy . Gaworzę z uśmiechem i wyciągam pulchniutkie rączki w stronę, jak mniemam, ojca. Dorosły bierze mnie w ramiona i zanosi do kobiety. Ta kładzie mnie na swoim ogromnym, przypominającym wielką kulę do kręgli, brzuchu i szepczę mi do ucha.
- Jesteś cudowna, Elenko. I tak do mnie podobna.
Kobieta gilgocze mnie po brzuchu, a ja obracam się na brzuch, by nie mogła dosięgnąć czułego miejsca. Mój śmiech berbecia rozbrzmiewa na sali.
- Popatrz, kochanie. Mała ma takie samo znamię, jak ja -słyszę niewyraźne głosy. Czyjś palec przejeżdża mi po ramieniu, jakbym miała tam coś wytatuowane. Śmieję się.
- Jesteście do siebie bardzo podobne. Kształt oczu, ust, włosy, śmiech. Tylko skórę ma po mnie -Był to głos mężczyzny.
- Pamiętaj, Elenko, za nic w świecie nie usuwaj sobie znamienia. Jest on naszą więzią. Naszym sekretem. Żartem, który tylko my będziemy rozumieć. Kocham cię -Głos zanika.
Wizja się skończyła. Znów patrzę w wymierzony we mnie pistolet. Ogarnęła mnie dziwna nostalgia. Smutek. I... złość. Jak ta dziewczyna ma prawo niszczyć mój jedyny kontakt z matką?! Staram się opanować. Tylko temat rodziny zawsze wyprowadza mnie z równowagi. Zastanowiłam się, jak bym to musiała odczuwać, gdybym funkcjonowała normalnie. Czy moja mama miała też inne dzieci? Dopiero teraz przypomniałam sobie, co było ważnego w tym wspomnieniu. Brzuch. Rozdęty jak balon. Nie. Nie. Nie. Wyjaśnienie spadło ze mnie, jak grom z jasnego nieba.
- Niby co jest takie śmieszne? -spytała się dziewczyna z irytacją. Ucieszyłam się, że zaczynałam ją wyprowadzać z równowagi. Już myślałam, że jest kolejną snobką.
- Zabawne jest to, że... -Kątem oka zauważyłam mój arsenał, który bezczelnie mi zabrała. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę. Czas użyć telekinezy.- ...masz takie samo piętno, jak moja matka. I ja.
Dziewczyna starała się przyswoić tę informację. Bronie uniosły się bezszelestnie ze stołu i zaczęły podfruwać do mnie.
- Że co?! -warknęła w końcu. Westchnęłam. Odwróciłam się do niej tyłem i odsłoniłam ramię. Krzyknęła zaskoczona. Identyczny znak wyróżniał się na tle mojej alabastrowej skóry. Niestety, nie opuściła lufy.
- I jeżeli byłabyś łaskawa opuścić pistolet, bo: a) zaczyna mnie to irytować, b) za chwilę ręka ci zwiędnie i c) chyba nie chcesz zabić siostry, to byłoby mi miło.
Wyraziłam wreszcie myśl, która nasuwała się sama. Było to dość brutalne z mojej strony. Dziewczyna zamarła. No cóż, nie codziennie dowiaduje się, że się ma siostrę morderczynię, która zabija ci pracodawców. Nareszcie moje uzbrojenie podleciało do mnie i wpadło na swoje miejsca. Znajomy ciężar sprawił, że poczułam się pewniej. Dziewczyna mimowolnie nacisnęła spust. W ostatniej chwili zatrzymałam kulę w locie. Przez chwilę moje serce zabiło szybciej. Właśnie dlatego łamię prawo. Adrenalina wyzwalająca się podczas tych... wypraw, daje mi poczucie, że żyję.
- Nieładnie, tak zabijać siostrę -mruknęłam z sarkazmem. Podbiegłam do otwartego okna, pożegnałam się słowami: Arrivederci! i wyskoczyłam. Ubranie przez chwilę łopotało mi na wietrze. Rozłożyłam ręce i obróciłam się tak, że spadałam plecami do ziemi. Szarooka podbiegła do okiennic i patrzyła na mnie z przerażeniem. Na trzy sekundy przed upadkiem zamieniłam się w kruka i wyleciałam w górze, obstawiając czy dziewczyna umarła na zawał, czy jednak nie. Jeżeli kruki mogą się mściwie uśmiechać to ja to zrobiłam. To kara za zabranie mi mojego kochanego ekwipunku. Na razie musiałam wszystko przemyśleć. Siostra. Kto by pomyślał?

<cd. Airis>

17 kwietnia 2015

Od Airis cd. Joe'go

-Całkiem spoko- uśmiechnęłam się.-Jednak, może nie spodziewałeś się, że choć odrobinę przejmują mnie takie rzeczy, ale dopiero co tu przyszliśmy, i jeżeli ta kraina ma mieszkańców może lepiej ich nie straszyć i nie zrażać do nas. No i nie ranić drzew.- Wyjęłam z kieszeni starą chustkę do nosa. Materiałową i co ważne czystą. Przestrzeliłam ją z bliska i powiesiłam na krzaku skierowanym w stronę Levrii. Odsunęłam się na wyznaczoną odległość. Nabiłam pistolet. O ile pamiętam strzelanie szło mi dobrze, ale od dwóch miesięcy nie ćwiczyłam, bo niby gdzie. Starałam się nakierować lufę na punkt, jednak ręce mi się trzęsły. Dobra weź to trochę na luz, bo jak się zepniesz to nic nie wyjdzie. Położyłam palec na spuście, i już po chwili nacisnęłam. Pierwsze jak zwykle nie udane, ale przynajmniej trafiłam w krzak.
-Powinieneś wiedzieć, że pierwsze strzały po tak długiej przerwie potrzebuję trochę poćwiczyć...
-Właśnie dlatego spodziewam się, że ta chustka przestanie istnieć zanim trafisz w środek.- Wiele się nie pomylił. Po godzinie zrezygnowana ładowałam kolejne pociski, dalej wierząc, że może mi się udać. Wreszcie zobaczyłam (sokoli wzrok xd) jak pocisk przelatuje przez środek. Pisnęłam (niemal) z radości.
-No co tam?-krzyknął Joe stojąc za mną.
-Przeleciał przez środek.
-No dobra uwierzę Ci na słowo- powiedział odbierając broń, po czym założył bluzę.
<Joe? Może zacznij temat mocy i ofiar? (Tak wiem bez hitu, przepraszam)>

16 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Czyżby koleżanka interesowała się moim zacnym zawodem? Ciekawe.
- No doobra... - Zastanowiłem się chwilę. - To, czy trudno zostać tancerzem? Bo wiesz ostatnio mam ochotę wskoczyć w trykoty i zatańczyć Jezioro łabędzie. - Zażartowałem i zrobiłem piruet, a na koniec głęboki ukłon.
- Brawo! Będziesz światowej sławy tancerzem! - Airis uroczo się zaśmiała i obsypała mnie zerwaną trawą.
- Ah, dziękuję! - Skromnie spuściłem głowę. - A tak na poważnie, wracając do twojego pytania, chciałabyś pracować w policji? - Z zainteresowaniem wpatrywałem się w twarz dziewczyny.
- Powiedzmy, że to rozważałam, zaraz obok zostaniu detektywem lub żołnierzem, ale Żołnierzem w sumie już jestem, więc... -Zaśmiała się lekko.
- Rozumiem. - Pokiwałem głową. - Cóż... Normalnie musiałabyś ukończyć szkołę policyjną... Ale mam dla ciebie fantastyczną wiadomość!
- Jaką? - Podekscytowana Airis wpatrywała się we mnie z napięciem.
- Otóż znasz taką cudowną osobę, jak ja! - Dokonałem autoprezentacji.- Dzięki mnie, nie będziesz musiała spędzać nawet roku w tej całej szkółce policyjnej. To jak piszesz się na coś takiego?
- Okej. Czyli co? Mam pracę w policji?! - Dziewczyna nie mogła wyjść z podziwu.
- No nie. - Stwierdziłem szybko. - Najpierw i tak będziesz musiała przejść wstępne testy, by zostać policjantką.
- Ah. To chyba nic trudnego? - Spojrzała na mnie trochę mniej entuzjastycznie.
- Oczywiście! Jesteś Żołnierzem, więc spokojnie dasz radę. Zresztą pomogę ci. - Puściłem oczko.
- Dobrze. Jakie są te testy? - Airis zaciekawiona spojrzała na mnie.
- Są trzy testy: sprawnościowy, na inteligencje i psychologiczny. Sprawnościowy nie powinien być dla ciebie problemem, jako że nasza rasa jest silna, szybka i bardzo wytrzymała. Na inteligencje, to wystarczy,że musisz nauczyć się trochę podstaw prawnych, więc w sumie to bardziej test wiedzowy. Tu też nie widzę, byś miała jakieś trudności - w końcu szybko przyswajasz nowe umiejętności, więc trochę prawniczego żargonu też ogarniesz. - Spojrzałem na moją rozmówczynię. Przytaknęła mi, dalej uważnie się wsłuchując w moje słowa. - Ostatni test polega na stymulacji trudnej sytuacji, kiedy musi w krótkim czasie podjąć decyzję działając pod wielką presją. Przykładowo szaleniec chce wysadzić jakiś budynek pełny niewinnych ludzi,a ty musisz wynegocjować z nim, by oddał się w twoje ręce.
- Zdarzyło ci się kiedyś coś takiego? - Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Chyba lubiła takie tematy.
- Jeszcze nie. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Ale jeszcze sporo przede mną.
- Domyślam się. - Airis odwzajemniła uśmiech. - Lubisz swoją pracę?
- Kocham. Lubię ryzyko i adrenalinę, więc ta praca jest dla mnie idealna. - Przerwałem na chwilę. - Co ty na to, żebym sprawdził, czy nadajesz się na policjantkę?
- Co masz na myśli?
- Jeśli dogonisz mnie i obezwładnisz w mniej niż 5 minut, to może powiem, że jesteś stworzona do tej roboty. - Uśmiechnąłem się szyderczo. - Nie chcę nic mówić, ale jestem bardzo szybki.
- To dla mnie nie problem. Zaczynaj uciekać. - Pokazała mi język. Ruszyłem przed siebie w ciepłych promieniach słonecznych. Biegłem tak przez chwilę, gdy nagle poczułem uderzenie w bok, a następnie leżałem już na ziemi z wykręconymi rękami. Na moich plecach siedziała okrakiem Airis.
- Okej. Jesteś dobra. - Przyznałem, przy okazji przygryzając sobie język. Miałem brodę prawie wciśniętą w ziemię.
- Dziękuję! - Zeszła ze mnie i mogłem się przekręcić na plecy. Słoneczko grzało, trawka przyjemnie szumiała było, jak w raju. Przeniosłem się do siadu. Zdjąłem kurtkę i bluzę, pod którą miałem na gołej klacie kaburę z bronią. Wyjąłem jeden z czterech pistoletów ( dwa na klacie, dwa w kaburach na udzie). Wyciągnąłem dłoń z bronią w kierunku dziewczyny.
- Trzymaj, jeśli trafisz w środek tamtego drzewa, postaram się ugadać szefostwo i jak zdasz testy, będziemy mogli zostać partnerami, którzy łapią psychopatycznych morderców w całej Levri. Jak się zapatrujesz na taką wizję? - Spojrzałem na nią mrużąc oczy, gdyż słońce raziło mnie w oczy.
[Airis?]

16 kwietnia 2015

Od Airis cd. Joe'go

Stanęliśmy naprzeciw ledwie widzialnej granicy. Od reszty świata, Lavrię oddzielał, jakby ,,bąbel". Przynajmniej dla mnie był trudny do zauważenia. Lekko połyskiwał. Pomyśleć, że taka granica może kogoś zabić, zniszczyć, albo odciąć od reszty świata w taki sposób, że nie będzie w stanie niczego dostrzec. Joe wyglądał na lekko zestresowanego.
-Wszystko ok?- zadałam głupie pytanie. Po raz pierwszy miał zobaczyć świat z innej perspektywy, z resztą tak jak ja. Tylko, że mnie jakby to opływało bokiem. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo to musi być ważne. Mimo wszystko nadal wydaje mi się, że sposób w jaki widzą duchy jest niespotykany i zupełnie niezwykły.
-Tak, czemu się pytasz?- odpowiedział.
-Może się mylę, ale uważam, że bariera chroni dobry świat przed złym. Nie chodzi więc o to czy jesteś Liczią, Żołnierzem, czy człowiekiem. Może chodzić tylko o to jacy jesteśmy, a po tym, że zaoferowałeś praktycznie obcej osobie pomoc można poznać, że nie jesteś zły. My po prostu możemy przejść, bo mogliśmy żyć w inny sposób niż oni. Żyliśmy w niewiedzy, biedzie...albo laboratorium, ale to już inna sprawa- uśmiechnęłam się lekko.-W razie czego możemy też najpierw włożyć poza granicę palca i zobaczyć co się stanie.
-Zepsułaś całe napięcie-powiedział z teatralnym zawodem w głosie, po czym wciągnął mnie za sobą poza granicę. Upadłam na trawę. Spojrzałam przed siebie. W wielkim ,,bąblu" znajdowało się miasto. Szare i osnute chmurami burzowymi. Dookoła rozciągała się kolorowa zabudowa, a niebo poza Lavrią było bezchmurne i niezwykle czyste. Jego błękit zapierał dech w piersiach.
-Może teraz porozmawiamy o czymś innym niż nadnaturalności?-zaproponowałam.
-No dawaj- powiedział siedząc obok mnie z uśmiechem.
-No nie wiem... Trudno dostać się do policji?-zarzuciłam pierwszy temat jaki przyszedł mi do głowy.
-Serio?-powiedział jakby uważał to za żart
-Jeżeli masz lepszy pomysł to dawaj-powiedziałam i lekko szturchnęłam go w ramie.
<Takie lanie wody :P Joe?>

16 kwietnia 2015

Od Airis cd. Eleny

Nagle morderca odskakuje z powodu zobaczenia mojego ramienia... To niemożliwe... Co niemożliwe, że też mam ramię?! Doszłam do wniosku, że kiedy mój potencjalny ,,kosiarz" wygłasza swoją ramienną mantrę powinnam coś zrobić. Obezwładnić ją. Pod wpływem impulsu złapałam szybko za patelnię i bez namysłu uderzyłam czarnowłosą w głowę. Upadła bezwładnie na podłogę. Pobiegłam do sypialni. Nie zapaliłam światła i po omacku przeszukałam moją szafeczkę stojącą przy łóżku. Wreszcie natknęłam się na, niemal zarośnięty pajęczynami pistolet. Mogłam wziąć z bazy pamiątkę... Czemu to nie miałby być pistolet? Załadowałam naboje do magazynku i wróciłam nad ,,zwłoki" po czym doszłam to genialnych wniosków. Przydałoby się ja rozbroić i, żeby nie było poprawiłam cios patelnią. Zaczęłam od przewrócenia jej na plecy. Wyjęłam sztylet, pistolet, nóż, dwa kolce, sznur, trucizny, strzykawki i innego rodzaju uroczy ekwipunek położyłam wszystko na stole. Dziwne gdzie ona to wszystko mieści, jak by się na wojnę wybierała. Zaczęłam się zastanawiać nad tym ile osób traci, dziennie życie z jej ręki. Usłyszałam ciche mlaśnięcie. Położyłam  rękę na pistolecie. Ziewnięcie. Złapałam broń i położyłam palec na spuście. Skierowałam lufę na głowę czerwonookiej. Nie zamierzałam jednak wystrzelić. To byłaby raczej ostateczność. Trzeba nadmienić, że od zawsze bałam się odebrać komuś życie. Super zabiła mojego pracodawcę więc nie będę miała teraz pieniędzy na utrzymanie. Airis, że też akurat w takich momentach przychodzi Ci o tym myśleć! Dziewczyna wstała z przyłożoną do skroni lufą.
-Wytłumacz mi wszystko, po kolei-powiedziałam chłodno. Niestety nic lepszego nie przyszło mi na myśl...
<Elena? Co za emocje xd>

15 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

- Aby dotrzeć do granic Levri, będzie potrzebna nam mapa. - Uśmiechnąłem się do Airis. - Na szczęście posiadam taką.
- Daleko to jest? - Zapytała podekscytowana. Widać, że lubiła niecodzienne wycieczki.
- Zaraz się przekonamy. - Sięgnąłem do jednej z szuflad komody i wyjąłem sporych rozmiarów, lekko pognieciony papier. Rozłożyłem go na stole, tak by widziała go dziewczyna.
- Nie mów, że sam ją zrobiłeś? - Z niedowierzaniem spojrzała na mnie.
- Całkiem sam. - Odchrząknąłem. - Wiesz, taka mapa jest przydatna w sytuacjach, kiedy musisz ścigać różnych przestępców po całej Levri. - Wskazałem na obszar Miasta, który był najdokładniej rozrysowany. - Jesteśmy tutaj, prawda?
- No raczej, a gdzie mamy najbliżej do granicy? - Airis zmarszczyła brwi.
- Kiedyś będąc na szkoleniu w terenie, biegnąc lasem, dostrzegłem prześwit między drzewami, gdzie dostrzegłem w oddali jakieś budynki. Kiedy spytałem się kolegów, co to za budynki, zaczęli się ze mnie śmiać i stwierdzili, że jesteśmy w środku lasu. - Kobieta pokiwała w zrozumieniu głową.
- Byli ludźmi, więc nie mogli dostrzec nic, co znajduje się poza Levrią...
- Dokładnie. Chciałem spróbować przejść przez granicę i dotrzeć tam, jednak na tym szkoleniu panowały dość surowe zasady i nie mogłem pozwolić się na oddalenie od grupy. - Wytłumaczyłem.
- To czemu później tam nie wróciłeś? - Airis nie mogła zrozumieć, tego iż jeszcze tego nie zrobiłem.
- Po prostu wyleciało mi z głowy. - Wzruszyłem ramionami. Przesunąłem palcem po mapie i wskazałem miejsce, w którym zaznaczyłem fragment tej granicy. - Widzisz? To nie jest wcale tak daleko od Miasta. - Zawahałem się. - Góra jakieś 20-30 km.
- Racja. To co ruszamy? - Na usta dziewczyny wypłynął szeroki uśmiech.
- Moment. - Powstrzymałem jej entuzjazm. - Muszę cię przed czymś ostrzec. Granicę mogą znaleźć i przekroczyć istoty nadnaturalne, takie jak my, ale...  No właśnie, jest jedno ale. Im istota silniejsza, tym większe prawdopodobieństwo, że zdoła pokonać granicę w jednym kawałku.- Westchnąłem. - Twoich umiejętności nie znamy, ja swojej prawdziwej siły też nie znam. Mogę być zarówno bardzo silny, jak i ledwie lepszy od zwykłego człowieka. Nigdy nie rozwijałem swoich umiejętności i badałem swoich możliwości.
- No i co  z tego? - Spojrzała na mnie zadziornie. - Jest ryzyko, jest zabawa!
- Też tak uważasz? - Zdziwiłem się. - Wiesz, ja tylko cię ostrzegałem, jakby co, bo dla mnie nie stanowi to żadnego problemu. - Niedbale poprawiłem włosy.
- To świetnie! Jedziemy! - Klasnęła entuzjastycznie w dłonie.
- Ok. Czym? Motocyklem, czy może preferujesz pociągi? - Uśmiechnąłem się drwiąco, znając odpowiedź.
- No wiesz co? Za kogo ty mnie masz, że przyszło ci na myśl, byśmy mieli wlec się pociągiem? - Airis nadęła policzki, niczym obrażona 5-latka, która nie dostała lizaka.
- Żartuję tylko! - Poczochrałem jej włosy i zgarnąłem ze stołu kluczki. - Jedziemy!
- Prowadź! - Wyszliśmy z mieszkania i poczułem niesamowitą ulgę, kiedy okazało się, że przestało padać. Wsiedliśmy na motor i z głośnym warkotem ruszyliśmy spod bloku. Jechałem dość szybko, więc na miejscu byliśmy w jakieś 30 minut. Trochę po drodze pomyliłem drogę, jednak się nie zgubiłem. Zsiedliśmy z maszyny i ruszyliśmy przez gęsty las. Po paru minutach marszu, dostrzegliśmy prześwit między drzewami.
- Widzisz to co ja? - Uśmiechnąłem się do Airis, której oczy błyszczały z podekscytowania.
- Taak! - Odparła radośnie.
- No to chodźmy! - Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w kierunku nieznanego.
[Airis? O to chodziło? :P]

15 kwietnia 2015

Od Airis cd. Joe'go

-Boże, jaka byłam głupia i naiwna- uderzyłam się dłonią w czoło. No jasne nie chcieli wzbudzać kontrowersji. Chwila... gdyby wiedzieli, raczej nie puściliby mnie wolno. Odpowiedź nasunęła się sama. Przecież Rachel zamaskowała swoją obecność. Szlak być może uratowała mi życie. Chociaż zapewne przesadzam. Cóż tak się zdarza...
-Nie przesadzaj ja też dowiedziałem się stosunkowo niedawno...
-Ja mam 21 lat i cały czas się okłamywałam...-obróciłam się i usiadłam z nim twarzą w twarz.- Zgoda. Jeżeli chciałbyś mi pomóc byłoby ok.- uśmiechnęłam się.
-Dobra powiedziałem Ci wszystko o swojej historii. Twoja kolej, chyba, że masz z tym szczególny problem...
-Nie no co ty. W sumie nigdy szczególnie nie czułam się samotna, opuszczona, osierocona i tak dalej. Urodziłam się w szpitalu w sumie z martwej kobiety.- Joe spojrzał na mnie przerażony- w sensie, że jej mózg nie żył. Ogólnie ciało, serce i inne chodziło jak trzeba. Po prostu on jakby się wypalił. Potem automatycznie przenieśli mnie do domu dziecka, gdzie spędziłam z pięć lat. Wtedy dowiedzieli się, że baza wojskowa szuka małych dzieci, na których mogłaby testować ,,wynalazki" na poprawę kondycji wydolności i innych tego typu. Dawali mi różne zastrzyki, a poza tym funkcjonowałam jak każdy normalny żołnierz...po osiągnięciu wieku 12 lat. Wcześnie, ale niektórzy tak zaczynają. Właśnie dlatego się nie męczę i zdecydowanie szybciej się uczę. Nie były to jakieś wielkie modernizacje, dlatego nikt nie uznaje mnie za mutanta -no cóż historię Rachel wolę zostawić w tajemnicy. Wszystko w swoim czasie.- Gdy miałam 16 lat doszli do wniosku, że mogę już żyć sama, a że nie zdecydowałam się na kolejne 10 lat w bazie postanowili wysłać mnie na zadupie. Dostałam tam mieszkanie, jednak od razu zaczęłam poszukiwania kupca, ponieważ zdecydowanie wolałam mieszkać w mieście. Na początku było trudno, bo nikt nie chciał mnie zatrudnić, ale po jakimś czasie zaczęłam pracować w warzywniaku. Kiedy ktoś postanowił kupić mój ,,dom" wzięłam kasę spakowałam się i przyjechałam. Byłam w gorącej wodzie kąpana, z resztą czego spodziewać się po osobie, która wychowała się sama. Jedyne mieszkanie na jakie było mnie stać znajdowało się w dość podejrzanej dzielnicy. Mam kuchnie połączoną z prowizoryczną salono-jadalnią łazienkę i sypialnię, ale co z tego jak muszę spać niemal z pistoletem w dłoni. No i mam kota... Oto moja jakże pasjonująca historia.
-No powiem szczerze, że potrafisz lać wodę. Ja bym to opowiedział w kilku zdaniach.- uśmiechnął się.
-Powiem Ci szczerze, że nadal nie mogę uwierzyć, że nie jestem... zwyczajna...
-To ja Ci udowodnię- powiedział i wstał.- Wiesz ,że ludzie nie mogą wyjść poza pewien teren?
-No tak...- Już wiedziałam o co chodzi, a mężczyzna uśmiechnął się pod nosem tak jakby wyczuł co mam na myśli.
-Zgoda?- zapytał i wystawił dłoń. W sumie ryzykowałam obudzeniem się ze zgniecioną czaszką, gdzieś w polu, ale co tam...
-Zgoda- powiedziałam i podałam mu rękę, po czym wstałam.
<Joe?>

14 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Deszcz lał niemiłosiernie. Zaczęło robić mi się coraz bardziej zimno.
- Wiesz, każdy potrafi skłamać. Dokumenty też kłamią. I to często. - Ah, dziewczyna chyba nie myślała, że skoro ktoś jej wciśnie jakąś bajeczkę o demonicznym ojcu, który rzekomo popełnił samobójstwo, to będzie jak najbardziej prawda... Musiałem jej wyjaśnić kilka spraw, ale nie tu.
- Wiem o tym, ale jednak, to jakoś wydaje mi się być prawdą. - Airis odparła spokojnie.
- A mi właśnie zajeżdża na kilometr, jakimś kitem. - Uśmiechnąłem się, mimo, że wcale nie było mi do śmiechu przez ten cholerny deszcz. - Um, możemy udać się w jakieś suche miejsce, by dokończyć tą rozmowę? Oczywiście o ile już lepiej się czujesz. - Zaproponowałem.
- Jasne, tylko proszę cię, nie wracajmy do tamtego pokoju. - Spojrzała na mnie błagalnie.
- Ok. Nie ma sprawy. - Po chwili dodałem. - Jeśli nie masz nic przeciwko, zapraszam cię do swojego mieszkania.
- Niech będzie. - Dziewczyna zgodziła się całkiem ochoczo. Wreszcie nie będziemy musieli tu moknąć.
- Poczekaj chwilkę tutaj w korytarzu, ja szybko załatwię pewną sprawę w recepcji. - Wskazałem jej drzwi komisariatu i sam pobiegłem truchtem do blatu, za którym tym razem siedziała Stephanie, która robiła jedynie za recepcjonistkę.
- Hej Steph! Oddaje klucz do pokoju 25. Przesłuchanie skończone, jutro zajmę się raportem ze sprawy. Należy wysłać jakichś ludzi od elektryki do "Galerii Andreasy", według świadków była to po prostu awaria, więc miło by było jakby ktoś to sprawdził. - Odłożyłem klucz na blat i zgarnąłem kurtkę z mojej szafki oraz kluczyki od motocykla. Jak dobrze, że przy tym komisariacie był podziemny parking, dzięki czemu mój ducati nie będzie mokry, ani w późniejszym czasie pordzewiały. Wróciłem do korytarza, gdzie czekała na mnie Airis.
-Chodź, czeka cię przejażdżka motocyklem. - Wyszczerzyłem zęby do niej i ruszyłem do przejścia na parking. Podałem dziewczynie kask, założyłem swój i wskoczyłem na motor. Wyjechałem z parkingu i pomknąłem przez Miasto. Deszcz uderzał w nas boleśnie, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Każda jazda była dla mnie niesamowita. Dotarliśmy do mojego bloku i zaprowadziłem gościa do mieszkania.
- Siemka Fred! - Rzuciłem z przyzwyczajenia do mojego pupila.
- Kto to Fred? - Airis spojrzała na mnie zaciekawiona.Wskazałem na terrarium z gadem w środku.
- To on. Mój żółw Fred.- Zdjąłem kurtkę i wskazałem dziewczynie kanapę, by na niej usiadła.
- Przejdźmy od razu do rzeczy. - Powiedziałem szybko. - Ja sam jestem Żołnierzem. Moja matka umarła zaraz po porodzie, a ojciec demon ulotnił się jeszcze przed moimi narodzinami. Gdzieś tam sobie bydlak żyje.
- Wiedziałeś o tym przez cały czas?
- Nie. Dowiedziałem się dopiero, kiedy miałem 18 lat. Wcześniej babcia, która mnie wychowała, wciskała mi kit, że moi rodzice zginęli w wypadku, kiedy byłem mały. - Wyjaśniłem.
- Więc jak się o tym dowiedziałeś? - Airis była wyraźnie zainteresowana moją historią.
- Cóż, byłem dociekliwy i chciałem poznać całą prawdę o moich rodzicach. Pogrzebałem trochę w kartotece szpitalnej i dowiedziałem się, że moja matka zmarła zaraz po moich narodzinach z powodu powikłań poporodowych i całkowitemu wyczerpaniu organizmu. To mi od razu wskazało, że moja babcia kłamała. Dlatego ją przycisnąłem i koniec, końców wyznała mi całą prawdę.
- Rozumiem. Czy to możliwe, by z moją rodziną było podobnie? - Spytała się cicho.
- Wydaje mi się, że jest to bardzo możliwe. - Pokiwałem głową. - W szczególności, że naprawdę jesteś Żołnierzem. Jeśli chcesz mogę ci pomóc odkryć prawdę o twojej przeszłości... - Stwierdziłem bardzo poważnie.
[Airis?]

14 kwietnia 2015

Od Eleny cd. Airis

Spojrzałam głęboko w oczy szarookiej dziewczyny. Moje spojrzenie odbijało się w jej źrenicach. Krwistoczerwone tęczówki nadawały mi upiornego wyglądu.
- Myślałam, że będziesz bardziej inteligentna... -mruknęłam.- Jak widać się pomyliłam.
Wyciągnęłam nóż zza pasa i przybiłam ją za kawałek bluzki do ściany. Przyjrzałam się pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Ściany ubrudzone były czymś co wyglądało na zieloną jajecznicę. Dziewczyna nie drżała. Jednak strach zdradzała poza, w jakiej się znajdowała.
- To twój dom? -spytałam, nie czekając na odpowiedź. Podeszłam do lodówki, otworzyłam ją i wyciągnęłam Colę. Domknęłam biodrem drzwiczki i przyjrzałam się ostrzu wycelowanemu w moją stronę. Brunetka mierzyła we mnie sztyletem, którym przybiłam ją do ściany. Szczerze, zdziwiłabym się, gdyby tak się nie stało.
- Czemu mówisz, że uratowałaś mi życie? -zapytała niespokojnym głosem. Przewróciłam oczami i odkręciłam butelkę, a następnie upiłam łyk. Dziewczyna śledziła mnie wzrokiem.
- Naprawdę się nie domyślasz? -spytałam z niedowierzaniem.
- Niby czego?
- Tak teraz na to patrząc, podwójnie cię uratowałam -zadumałam się.
- Nie ratujesz ludzi. Jesteś mordercą.
- Tak w ścisłości to morderczynią i zabójczynią. Co ja ci na faceta wyglądam?
- Jak niby mnie uratowałaś? -drążyła. Westchnęłam.
- Chyba muszę cię oświecić. Po pierwsze, to sprzątnięcie, którego byłaś świadkiem, odnosiło się po trosze do ciebie. Zabitą była ta twoja pracodawczyni. Nie pamiętam, jak się nazywała.
Wstrzymała oddech. Nie wiem, czy dobrze zinterpretowałam jej zachowanie, ale wydawało mi się, że na jej obliczu przez chwilę zagościła ulga.
- To nie jest uratowanie -zaoponowała. Zignorowałam jej słowa.
- A drugi miał miejsce, gdy uciekałam przed strażnikami, a ty stanęłaś mi na drodze. Mogłam cię wtedy spokojnie zabić. Ale postanowiłam cię oszczędzić.
- Wiedziałam, że skądś cię znam -powiedziała, trochę do siebie. Wystąpiłam do przodu, złapałam ją za rękę, wykręciłam ją i wyrwałam jej mój sztylet. Schowałam go do pochwy. Dziewczyna szamotała się porywczo, ale trzymałam ją mocno. Była ponad przeciętnie silna.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić -mruknęłam do siebie. Widziała mnie. Chyba jedynym rozwiązaniem będzie usunięcie jej. Gdy wyrywała się, próbując się oswobodzić, włosy opadły jej na bok i odsłoniły dziwne znamię na ramieniu. Wyglądało trochę, jak tatuaż, ale wiedziałam, że to nie to. Wyglądem trochę przypominał lecącego kruka. Wypuściłam ją, jak oparzona. Krzyknęłam zaskoczona. Moja ręka mimowolnie powędrowała do ramienia. Znajdowało się tam, takie samo znamię. Dziewczyna odwróciła się szybko. A ja wyszeptałam:
- To niemożliwe. To niemożliwe.
Moje znamię miałam od kiedy pamiętam. Naukowcy nie usunęli go, ponieważ mówili, że pasował do mnie. Moja mama miała taki. A ta dziewczyna ma identyczny.

<cd. Airis>

14 kwietnia 2015

Od Gabrielle c.d. Jeremiasza

Jak ja mam to wyjaśnić? To, przecież nie jest takie łatwe.
- Chcesz szczegółową historię, czy jedynie najistotniejsze fakty? - Zapytałam się cichutko, w duchu prosząc, by poprosił o konkrety.
- Chyba potrzebuję dokładnego opisu sytuacji, by to w pełni zrozumieć. - Właśnie tego obawiałam się najbardziej, że będę zmuszona opowiedzieć mu całą moją historię.
- Dobrze. W końcu chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. - Westchnęłam. - Jednak wiedz, że każde zdarzenie, o którym zaraz ci opowiem wydarzyło się naprawdę i bynajmniej nie okłamuję cię. - Dodałam bardzo poważnie. Jeremiasz patrzył na mnie z mieszanką strachu i nieufności. Jednak po chwili odparł:
- Postaram się  zaufać ci w tej sprawie.
- Dziękuję. - Spojrzałam na niego z wdzięcznością i smutno się uśmiechnęłam. - Może trudno w to uwierzyć, aczkolwiek kiedyś byłam Aniołem.- Oczy Jeremiasza rozszerzyły się w zdziwieniu, jednak nic nie powiedział. Wzięłam głęboki oddech. - Mój ojciec był archaniołem, z którym każdy się liczył. Natomiast ja byłam młodą anielicą, która była pełna dumy i pragnęła wolności. Dlatego, gdy mój apodyktyczny rodziciel zaczął traktować mnie, jak służącą, nie bardzo mi to przypadło do gustu. Strasznie nie lubiłam wykonywać jego poleceń i przy każdej możliwej okazji, buntowałam się. Mimo wszystko kochałam ludzi i uwielbiałam im pomagać. Dlatego też, kiedy otrzymałam misję na Ziemi, by uratować jakiegoś młodego człowieka z kajdan nałogu, wyjątkowo ochoczo ruszyłam wykonać zadanie. Była to ważna misja, od której wyników, zależało moje dalsze życie, jako Anioła. Po pozytywnym rozwiązaniu problemu miałam stać się pełnoprawnym, dorosłym Aniołem. Tym młodym człowiekiem okazał się Gerard, który był uzależniony od kokainy.- Przerwałam na chwilę w przypływie bolesnych wspomnień. Wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić w te i we wte, aby móc kontynuować. - Nawiązałam więź z tym 16 letnim chłopakiem i pomogłam mu rzucić prochy, co było swego rodzaju cudem. Byłam niesamowicie szczęśliwa. Jednak nasza więź była za silna. Zakochaliśmy się w sobie. A wiedz, że jest to surowo zabronione w świecie Aniołów, by jeden z nas pokochał śmiertelnika. Mój ojciec, by mnie ukarać, obciął mi skrzydła, co było największą hańbą. Dodatkowo uznał Gerarda za grzesznika, który dopuścił się kontaktu fizycznego z Aniołem i zabił go. - Po policzku poleciały mi łzy, więc odwróciłam się od Jeremiasza. - Straciłam wtedy wszystko. Przyszłość, honor, miłość i zaufanie do własnego ojca.- Zamilkłam na chwilę. Jeremiasz patrzył mnie, w sposób, przez który nie wiedziałam co może odczuwać.
- Jeśli kiedyś byłaś Aniołem, to teraz kim jesteś? - Ściągnął brwi w zamyśleniu.
- Już wyjaśniam. - Odchrząknęłam. - Po tych wydarzeniach, nie mogłam dłużej zostać w Niebiosach i zeszłam do piekła. Tam podpisałam cyrograf z diabłem, oddałam mu swoją nieskalaną, anielską duszę w zamian za moc i wolność. Stałam się upadłym aniołem, demonem. - Jeremiasz chyba trochę się tego nie spodziewał, gdyż jego twarz mimowolnie wyrażała zdumienie.
-Zabijałaś wcześniej ludzi? - Zadał pytanie, które chyba go dręczyło.
- Od 4 lat jestem demonem i jeszcze nigdy podczas mojej conocnej przemiany w istotę nieczystą, nikogo nie zabiłam. Zawsze panowałam nad swoimi mocami. Za dnia za to, zawsze przyjmuję tę na pozór ludzką postać, która jest słaba, gdyż moja prawdziwa siła zostaje wyciszona.
- To dlaczego teraz zabiłaś? - Jeremiasz już chyba się w tym wszystkim pogubił.
- Byłam pijana. Nie miałam pojęcia, co może się stać ze mną w tym stanie. Widocznie demony wykorzystały ten fakt i przejęły moje ciało, nad którym nie miałam kontroli, by siać chaos, panikę, strach na Ziemi. - Próbowałam, jak najlepiej wytłumaczyć ten stan rzeczy. - Naprawdę nic nie pamiętam z tej nocy. - Dodałam cicho.
- Skoro nie pamiętasz, to skąd wiesz, że wcześniej nie miałaś podobnej sytuacji?-Zauważył mądrze Jeremiasz. O tym nigdy nie pomyślałam. A przecież mogłam się nawet o tym nie dowiedzieć.
- Masz rację! Nigdy nie wpadła mi taka myśl do głowy, a to przecież bardzo możliwe! Ja jestem potworem! Najlepiej będzie, jak zostawię cię w spokoju i w ogóle opuszczę to miasto. Zrobię tak, zanim zginie kolejna niewinna osoba.- Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku wyjścia z sali. Moja rana znowu się otworzyła i zaczęła krwawić. W drzwiach wpadłam na tą samą pielęgniarkę, co wcześniej. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Kochaniutka, a co ty tak pędzisz? - Zwróciła uwagę na moją nogę, która znowu obficie krwawiła. - To jednak jest kłótnia małżeńska! Czemu pan dźgnął swoją żonę w udo?! - Pielęgniarka wskazała oskarżycielsko na Jeremiasza, który nie wiedział o co chodzi tej kobiecie. Chyba naoglądała się za dużo "Mody na sukces".
- Ale to nie ta....- Chciałam wyjaśnić jakoś pochodzenie mojego okaleczenia, ale nie było mi dane.
- Pana żona przyniosła tutaj pana na rękach, a pan się jej tak odwdzięcza?! - Przerwała mi zbulwersowana kobieta.
- To pomył... - Spróbowałam jeszcze raz, ale pielęgniarka pociągnęła mnie za rękę i wyciągnęła z sali.
- Niech się pani, niczego nie boi. Zaraz opatrzę tą paskudną ranę. - Zabrała mnie do jakiegoś gabinetu i zaczęła opatrywać krwawiące miejsce.
[Jeremiasz?]

14 kwietnia 2015

od Airis cd. Joe'go

Powietrze gęstniało. Cząsteczki jakby zbliżały się do siebie nie dając sobie możliwości ruchu. Rzadko zdarzało się, abym miała duszności, zapewne z powodu tych modyfikacji. W mózgu pojawiła się czerwona kontrolka która świecąc zakłócała moje myślenie. ,,Uciekaj". Nie wiedziałam co to znaczy, a raczej dlaczego tam się pojawiła, ale jak każdy zareagowałam chęcią wydostania się z pomieszczenia. Zachowanie Rachel wydawało mi się bardzo niepokojące. Rzadko kiedy niszczyła coś w tak oczywistych sytuacjach, wskazujących na moją nadnaturalność, albo jej obecność. Bała się.
-Jesteś Żołnierzem, czy może kimś więcej?- zapytał Joe. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a krew w mózgu jakby gęstniała. Nie mogłam się otrząsnąć. Doszłam jednak do wniosku, że trzeba odpowiedzieć na pytanie i nie wzbudzać podejrzeń.
-Aspirowałam do tej roli, ale nadal rozważam inne rodzaje ścieżki zawodowej. Na razie, jak sam wiesz, tańczę.- odpowiedziałam w jak najnormalniejszy sposób.
- Oboje wiemy, że nie chodzi mi tutaj o zawód, tylko rasę.- Rasa Żołnierz? Nigdy o takiej nie słyszałam. Postanowiłam jednak pokazać papiery dotyczące modyfikacji. Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do torby. Upadłam zrywając ramiączko z haczyka, przy czym odpadł cały wieszak.
- Wszystko dobrze?- powiedział zdziwiony policjant. Nic nie było dobrze. Jego głos ledwo przebijał się przez miliony przeraźliwych krzyków i jęków. Nad moją głową, jakby przelatywały niewidzialne zjawy, krzyczące różne dziwne rzeczy.
-Zginęli niewinni...
-Giną niewinni...
-Zginą niewinni...
-Nie przeżyją inni...- do głowy przyszła mi inna myśl. Czego może się bać duch? Innych duchów...
-Padnij!- krzyknęłam tylko gdy wielki cień przeleciał nade mną. Głowa wybuchała od głosów. Krzyki rozrywały ją. Ból był nie do wytrzymania. Czemu to się zdarza... znowu.
-Błagam muszę stąd wyjść. Chociaż na moment.
-Dobra chodź- powiedział mężczyzna unosząc brew z wyraźnym wyrazem zmieszania na twarzy. Wziął mnie pod rękę i wyprowadził z budynku. Na dworze padał lodowaty deszcz. Ból nagle przeszedł, głosy przestały nawoływać.
-Możesz mi wyjaśnić co się właściwie stało- spytał zdziwiony- tak bardzo trudne pytanie zadałem, że musiałaś odstawić jakąś szopkę, aby wyjść?- nagle spokojny głos zmienił się w pełny irytacji.
-Nie widziałeś tych cieni?- zaprzeczył - A głosy?- zaprzeczył po raz kolejny. No tak zapomniałam. Boże tylu jest ludzi, a to akurat ja muszę to widzieć.
-Odpowiesz mi na pytanie?-dopytał dociekliwie. Wyjęłam teczkę i podałam mu kartkę. Stary, lekko żółkawy papier chybotał się na wietrze. Patrzyłam w skupieniu na funkcjonariusza przeczesującego zachłannie kolejne linijki tekstu.
-Masz tutaj niewielki stopień nadnaturalności. Jest całkiem przeciętny. Jednak nie wydaje mi się, żeby tak było. Możesz mi wyjaśnić, czy często tak się zdarza? Chodzi o te głosy i tak dalej...-spytał po przeczytaniu dokumentu. Oddał mi go.
-Puff... Zależy od tego gdzie się znajduję. W tej sali musiało umrzeć wiele osób.
-Chcesz powiedzieć, że widzisz duchy?
-No tak można to nazwać. Tylko czy możesz mi wyjaśnić kto to właściwie jest żołnierz? W sumie to dziwna nazwa jak na rasę...-zapytałam zaciekawiona. Joe odwrócił wzrok.
-To mieszanka demona i człowieka. Zdarza się rzadko bo ludzkie kobiety nie zawsze mają dość siły by donosić ciążę...
-W sumie moja matka stała się warzywem w 7 miesiącu, ale ojciec podobno się powiesił więc wątpię by było jakieś prawdopodobieństwo...
<Joe? Proszę nie poznawaj od razu tajemnicy Rachel, w sumie wolę, żeby nikt się o niej na razie nie dowiadywał>

14 kwietnia 2015

Od Williama c.d Phantom'a

Nie powiem zaskoczył mnie ten clown, nie sądziłem że wyrzuci ją przez okno, ale przynajmniej ja się nie musiałem męczyć. Zamknąłem drzwi naszego przedziału i położyłem się na siedzeniach.
Phantom usiadł naprzeciwko mnie i patrzył się wymownym wzrokiem. Wiedziałem że ma do mnie pretensje.
- Nie przesadzaj Phan~. Należało się jej.
- Tak wiem, ale panuj nad sobą.- mruknął i spojrzał na okno.- Musimy mieć jakiś sprzymierzeńców a nie wrogów.
- Ja tam umiem sobie radzić samemu.- uśmiechnąłem się lekko i zwlekłem się z tych siedzeń i usiadłem na kolanach Phantom'a.- Pamiętasz jak się całowaliśmy w pociagu? Byłeś wtedy jak kłoda.
- Pamiętam i nie zmieniaj tematu.- otoczył mnie swoimi rękami i przytulił do siebie.
Cmoknąłem go w policzek i uśmiechnąłem się, nie chcę go tracić, zrobię wszystko by przeżył.
- Dobra, nie będę zmieniał, ale kiedy wysiadamy? Żebyśmy stacji nie przegapili...

[Phantom?]

14 kwietnia 2015

Od Seisi'ego c.d Karen

Cieszyło mnie to że Karen zaprowadziła mnie do tego gościa, nie musiałem przynajmniej już chodzić szukać go po krzakach.
Po tym jak dziewczyna mnie opuściła postąpiłem kilka kroków do drzwi małej chatki i zapukałem w nie. Grabarze nie zawsze zabijali od razu często ofiary wiedziały że przychodzi na nie czas i same na nas czekały. Ten facet jednak był przekonany że pożyje jeszcze długo.
Otworzył drzwi i nie uraczył mnie uśmiechem, był brzydki, gruby i nieprzyjemny. Nie dziwię się jego żonie że modliła się o jego śmierć, wydawał się być skurwielem.
- Czego?
- Dzień dobry.
- Czego, pytam się dziewucho.
Nosz cholera jasna! Znowu mnie mylą z dziewczyną! Czy ja naprawdę wyglądam tak jak ona? Rozumiem że mam długie włosy ale no hez przesady...
Westchnąłem i pchnąłem go by wszedł bardziej do domku. Zdziwił się trochę ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć to wyjąłem swój pistolet i strzeliłem. Ta broń nie była zwykła, ona odbierała nie tylko życie ale i duszę, którą musiałem oddać Śmierci.
Teraz też tak się stało, koło truchła leżała mala buteleczka z bialym dymem, na ciele natomiast nie było śladu po kuli, lekarze sądowi stwierdzą że to był zawał.
Wziąłem buteleczkę i powolnym krokiem poszedłem po domu.

Następnego dnia byłem trochę nie wyspany, w nocy włączył się alarm w jakimś sklepie, przyjechała policja, afera była i spać się nie dało.
Rano, po śniadaniu i przekazaniu Śmierci buteleczki z duszą wyszedłem sobie na spacer. A może coś mnie natchnie i polubię naturę tak bardzo jak lubi ją Karen? Chociaż nie... ja się do tego nie nadaję. Ale na spacerek iść mogę.

[Karen?]

13 kwietnia 2015

Od Jeremiasza c.d. Gabrielle

Było mi strasznie zimno gdy się obudziłem. W dodatku w oczy napieprzała mnie jakaś zbyt jasna i ustawiona akurat bezpośrednio nad łóżkiem lampa. Chwile patrzyłem na nią i walczyłem z bólem oczu, ale potem nie wytrzymałem i byłem zmuszony spróbować usiąść, by dać odpocząć gałkom. Z początku było to trudne, bo miałem takie wrażenie, jakbym był cały znieczulony, ale potem nerwy w końcu mnie posłuchały i udało mi się cupnąć. Wtedy dopiero zacząłem się rozglądać, ignorując cieniste króliczki wyskakujące mi przed oczami, po czym odkryłem, że leżę w szpitalu. Łączenie wątków trochę mi zajęło, a gdy w końcu je sobie poukładałem, wcale nie poczułem się lepiej. Anioł, którego przygarnąłem pod dach i napoiłem własnym bimbrem, okazał się seryjnym mordercą. To taka.. dość szokująca niespodzianka. Cały czas siedziałem i piłem w towarzystwie potwora, nie będąc świadomym tego, że może mnie sprzątnąć w każdej chwili, a ja bym nawet nie zauważył, kiedym umarł. Westchnąłem i spojrzałem na bok łóżka, na którym dostrzegłem rękę.
Boże.
Trup.
A nie, to tylko Gabrielle. Chociaż była blada i cicha jak truchło, to niewątpliwie żyła i właśnie ucinała sobie drzemkę na moim łóżeczku. Czego ona chce? Kto ją tutaj wpuścił? Nie zgarnęła jej policja? Zmrużyłem oczy i spojrzałem na nią badawczo. Oczywiście, jakkolwiek bym na nią nie spojrzał, nie wyglądała mi na zimnokrwistego mordercę, jednak sam dobrze wiedziałem, że pozory bywają mylące. W sumie to przez nią mnie dźgnięto. Winić ją za to, czy tego gościa? Sam nie wiem, czy bym inaczej zareagował na wieść ukochanej. Choć ja pewnie wolałbym delikwenta wyśledzić i go otruć. To przynajmniej odniosłoby większy skutek, bo ta desperacka furia, jak widać, nie zrobiła na Gabrielle wielkiego wrażenia. To dość lekkomyślne z jej strony, tutaj przychodzić. Chce dokończyć dzieła mi mnie zabić, żebym na nią nie doniósł? Więc czemu nie zrobiła tego wcześniej? A może.. może w mojej kroplówce już krąży jakaś zabójcza substancja, która rozrywa mi połączenia atomowe i powoduje powolny rozkład mojego organizmu..? Na tę myśl przeszła mnie seria dreszczy, a potem spojrzałem na dziewczynę z zamyśleniem. W każdym razie nadal żyję.. ciekawe ile to potrwa. Z mojej piersi wydobył się samowolny i instynktowny warkot, który przebudził śpiącą królewnę. Gabrielle powoli otworzyła oczy, wyprostowała zdrętwiałe ciało, rozejrzała się i spojrzała na mnie.
- Jak się czujesz..? - spytała cicho, jakby dość nieśmiało. Czyżby wstydziła się tego zajścia? W sumie mówiła coś o tym, że nie pamięta by kogoś zabiła.. co to miało oznaczać?
- Dobrze, dziękuję. - rzuciłem jej nieprzychylne i podejrzliwe spojrzenie, ale nie zamierzałem być nieuprzejmy - Będziesz tak dobra i wyjaśnisz mi może, czego byłem świadkiem..? - westchnęła ciężko.

<Gabrielle?>

13 kwietnia 2015

Od Joe'go c.d. Airis

Piękna pani trafiła mi się na to przesłuchanie. Jakaś tancerka... Lecz coś mi tu nie pasuje. Niby nic nie zdradza, by kłamała w sprawie tej kradzieży, ale ja nie pierwszy raz prowadzę przesłuchanie i swoje już widziałem. Zdarzyło mi się już kilka razy spotkać z takimi idealnymi kłamcami. Zawsze miałem wtedy to dziwne przeczucie, że osoba mimo wszystko nie mówi prawdy. Może to jakiś szósty zmysł, czy jak? Bo zazwyczaj się okazywało, że moje przewidywania się spełniały. Muszę wybadać tę kobietę. Nagle chwilową ciszę przerwał odgłos burczenia w brzuchu. Panna Airis, jak się dowiedziałem z dokumentów, zarumieniła się uroczo i speszona opuściła wzrok.
- Może chce pani coś do jedzenia? - Zapytałem się grzecznie, przerywając jednocześnie niezręczne milczenie.
- Niech pan nie przesadza. Zaraz i tak chyba stąd wyjdę, prawda? - Tak szybko to kochaniutka stąd nie wyjdziesz, muszę dowiedzieć się więcej na twój temat. Odczuwam dziwne wrażenie, że Airis di Accardi jest Żołnierzem i czymś więcej może? Nie jestem pewien.
- Nalegam. Może pączka? - Uśmiechnąłem się, jak zwykle szeroko na myśl o pączku.
- Hmm... A dałoby się załatwić, jakąś sałatkę? - Odparła.
- Wszystko się da. Może być grecka? - Ruszyłem w stronę drzwi.
- Oczywiście. I wodę niegazowaną, jeśli można. - Dodała po chwili.
- Już się robi. Tymczasem niech pani wypełni ten formularz. - Wskazałem na biurko i wyszedłem z pokoju przesłuchań. W  policyjnej kafeterii zakupiłem świeżą sałatkę grecką, wodę mineralną, pączka z budyniem i czarną kawę. Po chwili wróciłem do mojego świadka.
-Proszę, odrobinka zieleninki i krystalicznie czysta woda dla panienki. - Pozwoliłem sobie odrobinę żartu, bo miałem dość tego oficjalnego tonu. Przesłuchania podobnie, jak robota papierkowa są równie nudne. Zdarzają się wyjątki, ale bardzo rzadko.
- Dziękuję! - Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zaczęła powoli przeżuwać zielone danie. Ja natomiast wgryzłem się w swojego pączka.
- Widzę, że pan est typowym policjantem i gustuje w przeróżnych wariacjach pączków w zestawie z kawą? - Kobieta przerwała jedzenie i ironicznie się uśmiechnęła.
- No, cóż tak. Nie jestem, jakimś wyjątkiem od reguły pod tym względem. - Pochłonąłem ostatni kęs pączusia i napiłem się łyka gorącej kawy.
- Może, przejdźmy na ty? W końcu zakładam, że nie ma pomiędzy nami większej różnicy wieku. - Dziewczyna pokiwała głową na zgodę. Odstawiłem kubek  z parującym napojem na biurko  i wyciągnąłem rękę. - Joe jestem!
- Airis. Miło mi poznać! - Uścisnęła delikatnie moją dłoń i uśmiechnęła się do mnie wesoło. Odwzajemniłem uśmiech. Już miałem zacząć dalszą rozmowę, kiedy niespodziewanie woda z butelki niespodziewanie wystrzeliła, niczym szampan i opryskała wszystko dookoła, nie zapominając o nas. Za chwilę moja kawa wylała się na notatnik, który leżał zaraz obok kubka. Szlag trafił wszystkie notatki z przesłuchania! Spojrzałem na Airis, która patrzyła na to wszystko, jakby z irytacją? Może mi się tylko wydaje. Wyjąłem z szuflady biurka chusteczki i podałem dziewczynie, by się wytarła.
- Niestety nie posiadam tutaj ręcznika. - Wzruszyłem ramionami i zabrałem za sprzątanie tego bajzlu.
-Nic nie szkodzi. - Rzekła pospiesznie Airis. - Długo to wszystko jeszcze potrwa? - Zrobiła nieokreślony ruch ręką ogarniając całe pomieszczenie. Chodziło jej chyba o przesłuchanie. O nie! Nie wypuszczę jej dopóki, dopóty się nie dowiem kim naprawdę jest! Skończyłem szybko sprzątać.
- Mam jeszcze tylko jedno istotne pytanie. - Usiadłem na przeciwko niej.
- Słucham. Jakie? - Ściągnęła brwi w zniecierpliwieniu. Naprawdę chciała stąd już iść.
- Kim jesteś? - Spytałem się twardo.
- Człowiekiem raczej. - Odparła ironicznie, z przekąsem.
- Nie ze mną te numery. Kłamanie w niczym ci nie pomoże. - Pokręciłem głową. - Przyznaj się jesteś Żołnierzem, a może kimś więcej?
[Airis?]


13 kwietnia 2015

Od Airis do Eleny

Szłam spokojnie główną ulicą. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ostatnie miodowo-złote promienie oświetlały pokryte chmurami niebo. Cumulusy przybierały wspaniałe barwy w odcieniach delikatnie przechodzącego w pomarańcz fioletu. Delikatny wiatr rozwiewał moje włosy. Czułam zapach spalin i ścieków przepływających tuż obok. Koło mnie przejeżdżały swobodnie samochody. Ludzie idący obok rozmawiali. Powoli wszyscy wracali do swoich domów chowając się tam przed mrokiem. Nie wiem co ich w nim tak bardzo przerażało. Powoli zapalały się latarnie. Jedne rozświetlając ulicę pomarańczowo-żółtym światłem inne za to rozprowadzały zimną, niebieską poświatę. Włożyłam dłonie pod pachy, aby choć odrobinę je ogrzać. Po krótkiej chwili droga opustoszała. Towarzyszyły mi odgłosy turlających się puszek i odległych klaksonów. Rachel jakby mnie opuściła. Czasem zdarzało się, że nie dawała oznak życia przez kilka dni. Uwielbiałam ten spokój. Czasem bardzo żałuję tego, że ze mną jest, ale w wielu sytuacjach mogłabym sobie bez niej nie poradzić. Pogrążona w myślach skręciłam w złą ulicę. Nie do końca wiedziałam gdzie się znajduję. Widziałam rozrzucone śmieci, poprzewracane śmietniki. Panował tu ogólny brud. Jedna z dzielnic, których ludzie unikają. Mieszkają tu bezdomni. Coś w rodzaju slumsów. Miałam ochotę zawrócić, lecz nagle usłyszałam rozdzierający krzyk. Odbijał się od scian. Niosło go echo. Odcinał ciszę od nocy, jak ostry topór głowę skazańca od karku. Stałam chwilę sparaliżowana, jednak już po chwili zerwałam się do biegu. Dobrze pamiętałam miejsce z jakiego dobiegał krzyk. Jakby wstęga dźwięku przeplatała się i wskazywała mi drogę. Była widzialna. Zdziwiło mnie to, jednak nie myślałam na tyle trzeźwo, aby teraz się nad tym zastanawiać. Ruszyłam przed siebie. Skręcałam między labiryntem tworzonym przez sterty pudeł, puszek, poprzewracanych śmietników i budynków. Dotarłam na miejsce i przylgnęłam do najbliższego muru. Lekko wychyliłam się, i wydałam niemy krzyk. Szybko schowałam się z powrotem. Widziałam jak zakapturzona postać tkwiła nad ciałem martwej kobiety. Wyjmowała z jej zwłok nóż i sprawdzała jej puls, jakby po to by upewnić się, czy ta na pewno nie żyje. Otrząsnęłam się i spojrzałam po raz drugi. Tym samym popełniłam ogromny błąd. Spojrzenia, moje i mordercy spotkały się. Z jego oczu płynął znajomy mrok. Nagle człowiek wstał i ruszył w moją stronę. Rzuciłam się do biegu. Buty na średnim obcasie mocno mnie spowalniały, więc gdy tylko zdobyłam drobną przewagę zrzuciłam je. Jednego, którego zostawiłam w dłoni rzuciłam za siebie trafiając w twarz przestępcy. Tym samym zsunął kaptur z głowy i ukazał piękną twarz z przenikliwymi czerwonymi oczami. Biegłam co sił w nogach. Żwir, szkło i metal kłuły mnie w podeszwy stóp, jednak nie miałam w tej chwili czasu na użalanie się nad sobą. Kiedy tylko dopadłam ściany zaczęłam na nią wchodzić. Moje palce trafiały w szczeliny między cegłami. Poślizgnęłam się. Uyyh. Znowu złapała obtartymi palcami i wspięłam się na górę. Przede mną rozciągała się długa przerwa między dachami. Nie oglądając się, wzięłam rozbieg i skoczyłam. Uderzyłam ciałem o mur i ledwo co się utrzymałam. Podciągnęłam się i kontynuowałam ucieczkę.
***
Wbiegłam do mieszkania. Podejrzewam, że osoba, która nie była modyfikowana genetycznie nie wytrzymałaby takiego wysiłku. Nagle kobieta wpadła do środka. Głupia nie zamknęłam drzwi. Ten błąd będzie mnie kosztował życie. Dziewczyna podbiegła do mnie i przycisnęła mnie do ściany.
-Po co tak uciekałaś głupia? Właśnie uratowałam Ci życie.
-Chwila Co?-spytałam zdziwiona. Tamta tylko przewróciła oczami.
-Myślałam, że będziesz bardziej inteligentna...
<Elena? Tak realizuj teraz swój chytry plan xd>

13 kwietnia 2015

Od Eleny cd. Jeremiasza

Stałam oparta o kamienną ścianę. Woń słodyczy wnikała do mojego nosa, starając się podbić me zmysły. Oj, będzie zabawnie. Obudziłam się dzisiaj rano, jakaś inna. Bardziej nabuzowana, czułam, jak krąży we mnie dziwna energia. Przyszłam półgodziny za wcześnie, sama nie wiedząc dlaczego. Kilka minut po 11:00 zobaczyłam czerwoną czuprynę w tłumie i chwilę później Jeremiasz stał już przede mną. Miał marsową minę i patrzył po ludziach ponurym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się do niego. Było mi dzisiaj o wiele łatwiej to zrobić.
- Cześć -powiedziałam. Mruknął coś pod nosem.- Humorek nie dopisuje?
- Biedne piwa, samotne wina i latające z tęsknoty likiery -odparł z rozpaczą.
- To dobrze, że mam coś na pocieszenie.
Nachyliłam się lekko do przodu i pomachałam mu przed nosem butelką wódki opróżnioną do połowy.
- Czy nie miałem być trzeźwy? -zapytał, zabierając mi szybko alkohol.
- Miałeś. Jednak wiem, że nie można tak od razu odstawić tej piekielnej cieczy, po tak... długim spożywaniu, więc ci przyniosłam -tłumaczyłam, patrząc jak Jeremiasz wypija zawartość. Od razu humor mu się poprawił.
- Myślałem, że chcesz mnie trochę torturować. A tu proszę jaka niespodzianka.
- Czasami osądzamy innych po pozorach.
- Dzisiaj masz ładniejsze pozory, niż wczoraj.
I była to prawda. Specjalnie dzisiaj ubrałam się w coś kolorowego. Czuję, że moje czarne ubrania będą zazdrosne. Miałam na sobie obcisłą czerwoną bluzkę bez rękawów, na to zarzuconą niebieską katanę ¾, spodnie typu rurki i buty za kostkę. Czarne włosy swobodnie opadały mi na plecy, podtrzymywała je tylko czerwona opaska. Oczy podkreśliłam cieniem, by wydawały się ładniejsze. Nie odpowiedziałam na jego komentarz.
- To co będziemy robić? Jak chcesz sprawić, że to coś -Pokazał rękoma na świat wokół siebie.- ...stanie się ciekawsze i mniej szare?
- To na razie będzie moja słodka tajemnica -rzekłam uroczo. Splotłam ręce z tyłu i ruszyłam w stronę bramy. Jeremiasz ruszył za mną. Wyglądał na nieprzekonanego.
- Wiesz, wydaje mi się, że nie jesteś człowiekiem -zaczęłam konwersację.
- Skąd to przypuszczenie? -Nie odpowiedział na zawartą w tym zdaniu aluzję. Podeszliśmy do bocznych drzwi, a ja otworzyłam je kluczem. Strażnicy mają dość słabą wolę. Wystarczyło troszkę ich przekupić. Jeremiasz zdziwił się, ale nie pytał. I dobrze.
- Jesteś inny. I człowiek nie dałby rady pić, tyle ile ty.
Nie zaśmiałam się, ale uśmiechnęłam. Jeszcze nie byłam tak zdesperowana, żeby się śmiać.
- Jestem smokiem -odparł niechętnie. Tak naprawdę, to to już wiedziałam. Ale dziwnie by było gdybym mu to powiedziała. Wyszłabym na psychiczną kobietę o maniakalnej fobii, na temat pewnego chłopaka, a i tak spoglądał na mnie krzywo. Umówiłam się z mężczyzną, którego znam zaledwie jeden dzień.
- Czy smoki nie powinny być wesołe i ociekające żartem? -spytałam, wchodząc do ciemnego korytarza. Na końcu pomieszczenia mieściły się kolejne drzwi.
- Jak widać jestem wyjątkiem -spochmurniał.
- Gdyby wszyscy byli tacy sami, świat byłby nudny -spróbowałam go podnieść na duchu.
- Tylko problem w tym, że jest nudny.
- To się jeszcze okaże -zaanonsowałam wojowniczym tonem i otworzyłam wielkie drzwi na całą szerokość. Uderzył w nas słodki zapach lukru, świeżo wypieczonego ciasta i owoców.
- Witaj w Fabryce.
Jeremiaszowi opadła szczęka, aż do samej podłogi. Cóż, widok był imponujący. Wielkie maszyny ciągle w ruchu, spadające wodospady lukru, owoce ułożone w wielkie skupiska. Była nawet fontanna bitej śmietany. Chłopak podbiegł do jakiejś maszyny i przyglądał się robotom. Oczy miał wielkie, jak spodki. Był zachwycony. Szkoda, że ja nie czułam tego co on. Gdy ochłonął, znowu wrócił do zachowania zrzędliwego pijaczyny.
- I co? Będziemy się tak gapić cały dzień? -zamarudził. Podwinęłam rękawy i powiedziałam:
- Teraz będziemy robić tort.
- A czy w fabryce cukierków nie powinniśmy robić cukierków?
- Ta nazwa jest tylko dla zmyłki.
Na początku Jeremiasz sceptycznie podszedł do tego pomysłu. Dopiero, gdy zobaczył jakiego rozmiaru miało być to ciasto, zaczął mu powracać humor. Tort miał dwa metry wysokości i jakieś 6 metrów średnicy. Żeby je zrobić musieliśmy wybrać formę (mogły być gwiazdki, serduszka, księżyce, kwiatuszki i inne różne głupoty), potem wybrać mąkę, wymyślić wzór, smak itd. itd. Zabawa zaczęła się dopiero wtedy, gdy biegnąc pierwsza dorwać lukier, poślizgnęłam się i wpadłam do kadzi z płynnym cukrem. Jeremiasz spojrzał na mnie i zaczął się przeraźliwie się śmiać. Wszystko miałam ze sobą zlepione. Pokręciłam głową z pobłażliwym, zarazem sarkastycznym uśmiechem i wepchnęłam sobie do ust tabletkę. Zawierała ona endorfiny, które miały pomóc mi przetrwać to wszystko. Od razu poczułam napychającą na mnie radość. Odchyliłam głowę do tyłu i wybuchnęłam śmiechem. Było to cudowne uczucie. Jak ja dawno tego nie robiłam... Jednak jakaś kara za wyśmiewanie musi być. :D Zgarnęłam z jakiejś taśmy produkcyjnej plastikowy worek i nabrałam do niego cytrynowego lukru.
- O nie -zajęczał Jeremiasz, a ja rzuciłam w niego workiem. Zawartość oblepiła mu koszulkę i część głowy.- A więc tak się bawimy.
Dostaliśmy kompletnej głupawki. Przez głowę przeszła mi myśl, że może przesadziłam z dawką endorfin. Wnętrze fabryki wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Cóż, można tak powiedzieć. Gdy udało nam się prawie całkowicie uspokoić, ciasto było już wypieczone. Wszystko szło idealnie, póki góra tortu nie opadła. Kolejna salwa śmiechu była nieunikniona.

***

- Wiesz, prawie ci się to udało -powiedział Jeremiasz, wpychając do ust kawałek ciasta.
- Niby co?
- Pokazanie mi, że świat może być ciekawy. Prawie
Wydęłam usta. Czułam, że w ogóle nie przybliżam się do celu.
- Co to było, co włożyłaś sobie do ust? -zapytała, patrząc na mnie badawczo.
- Endorfiny -odpowiedziałam niechętnie.
- Po co ci to? -dopytywał.
- Żeby coś poczuć.

<cd. Jeremiasza. Jak chcesz możesz wymyślić kolejne miejsce>

12 kwietnia 2015

Od Gabrielle c.d. Jeremiasza

Ten szaleniec dźgnął nożem Jeremiasza i miał czelność wyzywać mnie od morderców?! Przegiął.
- Niech się pan zastanowi, co do cholery jasnej, pan wygaduje. - Ledwo hamowałam gniew. Jeszcze machał mi przed nosem, tym swoim "ostrzem". - Zacznijmy od tego, że jest pan niezrównoważony psychicznie! - Wytknęłam w niego palcem. Spojrzałam z ukosa na zgiętego wpół Jeremiasza, który z pewnym przerażeniem patrzył się na tego faceta i ... na mnie. Super, to był ostatni sposób, w jaki chciałam, żeby Jeremiasz się dowiedział o tym, czego sama nie pamiętam.
- Zwariowałem przez ciebie! To ty zabiłaś moją żonę! - Wrzasnął z rozpaczą w głosie.
- Gabrielle, o czym ten facet mówi? - Jeremiasz zaczął się ode mnie odsuwać. Miałam tego wszystkiego powoli dość.
- Nic nie pamiętam, rozumiecie?! Nie pamiętam, bym zabiła kogokolwiek w moim pojebanym życiu!- Tym razem to ja się wydarłam. Zarówno mojego kolegę, jak i tego obcego mężczyznę przytkało.
- Jednak wszystko wskazuje, że to ja zabiłam tych ludzi tej nocy. - Dodałam ciszej. Spojrzałam po twarzach moich rozmówców. Jeremiasz wykrzywił się z bólu, był strasznie blady, ale pewnie był także zły na mnie. Natomiast nasz niespodziewany gość odzyskał animusz.
- Właśnie! Jesteś mordercą! Powinnaś umrzeć! - Rzucił się na mnie z nożem i dźgnął mnie w udo. Materiał spodni zaraz nasiąknął od krwi. Nie skrzywiłam się nawet, chociaż cholernie bolało. Wykorzystałam jednak ten niespodziewany atak i wytrąciłam narzędzie z rąk psychopaty. Uwolniłam szybko odrobinę mocy, by zwiększyć swoją siłę i szybkość, po czym natychmiast obezwładniłam tego wariata wykręcając mu ręce do tyłu i przyciskając do ściany.
- AAA! Puść mnie ty suko!- Wydarł się i zaczął szamotać na wszystkie strony.
- Nie chcę ci nic zrobić. Wiem, jak to jest stracić kogoś kogo się kocha. Doświadczyłam tego,a tą osobę zabił mój własny ojciec. Przez to stałam się tym, kim jestem i przez to wczorajszej nocy nie zapanowałam nad własnym ciałem i zabiłam niewinnych ludzi. - Powiedziałam to przypominając sobie ból, jakiego doświadczyłam, gdy mój ojciec, któremu ufałam bezgranicznie, zabił Gerarda. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Kurwa! Nie mogę okazywać słabości! Facet zamilkł i przestał się rzucać. Powoli go puściłam. Skurczybyk rzucił się w stronę noża, na szczęście, Jeremiasz z trudem popchnął narzędzie, które wpadło pod jakąś szafkę. Desperat zmienił kierunek i ruszył szybko w kierunku wyjścia. Chciałam go zatrzymać, jednak moja noga odmówiła posłuszeństwa. Kurde, za mało mocy uwolniłam, by rana przestała chociaż krwawić. Nie mogę uwolnić więcej, bo to stwarza pewne zagrożenie.
-Cholera! - Upadłam na podłogę obok Jeremiasza, który był niezdrowo blady i jakby nieobecny.
- Kim ty jesteś Gabrielle? - Spytał się cicho i zemdlał. Muszę się nim szybko zająć, inaczej może być źle. Eh, w takim stanie nic nie zdziałam. Urwałam kawałek bluzy i zrobiłam sobie opaskę uciskową nad raną. Przez mój wcześniejszy zastrzyk mocy, miałam aktualnie trochę więcej siły niż przeciętna kobieta mojego pokroju. Dźwignęłam się z podłogi, krzywiąc się z bólu i podniosłam nieprzytomnego Jeremiasza. Był ciężki, jak to nieprzytomny facet. Wyszłam z domu, zatrzaskując drzwi i ruszyłam w kierunku miasta. Miałam cholernie dużo problemów na głowie, ale teraz najważniejsze było to, by Jeremiasz trafił do szpitala. Pewnie szukała mnie policja,której w każdej chwili mógł o mnie donieść ten zdesperowany mąż. W dodatku obawiałam się nadejścia nocy, kiedy to znowu będę musiała się zamienić w potwora, jak się okazuje. Eh, życie demona jest okropne. Mogłam zostać w tej  złotej klatce dla naiwnych aniołów, posłusznie usługując mojemu nieskazitelnemu ojcu. Jestem idiotką, którą zaślepiła "wolność, duma i nienawiść". Teraz za to płacę. Dotarłam do pierwszego lepszego szpitala. Weszłam targając na rękach zemdlałego Jeremiasza do recepcji.
-Pomocy! - Ktoś podleciał z noszami i zabrał biednego Jeremiaszka. Ulga trwała tylko chwilę. Z mojej rany nadal płynęła krew i moje spodnie były całe nią przemięknięte. Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno, nie mogę zemdleć. Wybiegłam szybko ze szpitala i zniknęłam w pierwszej lepszej ciemnej uliczce. Opadłam bez sił i czekałam, aż się ogarnę. Uwolniłam jednak ciut więcej mocy, by moja rana przynajmniej przestała krwawić. Weszłam do pobliskiego sklepu z odzieżą i kupiłam parę czarnych rurek, w które szybko się przebrałam. Wróciłam do szpitala.
- Przepraszam, gdzie leży ten czerwono-włosy chłopak, którego przyniosłam tutaj z raną? - Spytałam się grubej piguły, która stała za blatem recepcji. Ta spojrzała na mnie mało przyjemnie, znad okularów.
- A pani to kto? Rodzina? - Strasznie nieprzyjemna, jak na pielęgniarkę.
- Cóż owszem, jestem... - Kim ja mogę dla niego być? - Jestem żoną Jeremiasza! - Palnęłam bez namysłu pierwsze, lepsze pokrewieństwo i zaraz miałam ochotę walnąć się w tą psutą głowę.
- Dobrze. Niech pani pójdzie za mną. Pani mąż właśnie przeszedł operację. Na szczęście, żaden organ wewnętrzny nie został uszkodzony, chociaż mało brakowało, bo ostrze wbiło się dość głęboko i niebezpiecznie blisko płuca. - Odpowiedziała formalnym tonem. - Czyżby kłótnia małżeńska? - Wbiła we mnie podejrzane spojrzenie. Jejku, czemu wypaliłam z tym mężem? Mógłby być moim bratem!
- Niee... Robiliśmy remont mieszkania i to był wypadek przy pracy, a że mieszkamy niedaleko szpitala to przyniosłam męża sama. - Jak to w ogóle brzmi... Ta kobieta mi nie uwierzy chyba, co?
- Rozumiem, myślałam, że coś ciekawszego. - Odpowiedziała znudzonym tonem.- To tu. - Wskazała na salę 245.
Weszłam i zobaczyłam bladego Jeremiasza, który leżał na łóżku, podłączony do kroplówki i spał. Usiadłam na krzesełku przy łóżku i patrzyłam na niego. Za chwilę moje oczy zrobiły się ciężkie, więc oparłam się o łóżko i zasnęłam.
[Jeremiasz? Mężu? xd ]