Stałam oparta o kamienną ścianę.
Woń słodyczy wnikała do mojego nosa, starając się podbić me
zmysły. Oj, będzie zabawnie. Obudziłam się dzisiaj rano, jakaś
inna. Bardziej nabuzowana, czułam, jak krąży we mnie dziwna
energia. Przyszłam półgodziny za wcześnie, sama nie wiedząc
dlaczego. Kilka minut po 11:00 zobaczyłam czerwoną czuprynę w
tłumie i chwilę później Jeremiasz stał już przede mną. Miał
marsową minę i patrzył po ludziach ponurym spojrzeniem.
Uśmiechnęłam się do niego. Było mi dzisiaj o wiele łatwiej to
zrobić.
- Cześć -powiedziałam. Mruknął coś
pod nosem.- Humorek nie dopisuje?
- Biedne piwa, samotne wina i latające
z tęsknoty likiery -odparł z rozpaczą.
- To dobrze, że mam coś na
pocieszenie.
Nachyliłam się lekko do przodu i
pomachałam mu przed nosem butelką wódki opróżnioną do połowy.
- Czy nie miałem być trzeźwy?
-zapytał, zabierając mi szybko alkohol.
- Miałeś. Jednak wiem, że nie można
tak od razu odstawić tej piekielnej cieczy, po tak... długim
spożywaniu, więc ci przyniosłam -tłumaczyłam, patrząc jak
Jeremiasz wypija zawartość. Od razu humor mu się poprawił.
- Myślałem, że chcesz mnie trochę
torturować. A tu proszę jaka niespodzianka.
- Czasami osądzamy innych po pozorach.
- Dzisiaj masz ładniejsze pozory, niż
wczoraj.
I była to prawda. Specjalnie dzisiaj
ubrałam się w coś kolorowego. Czuję, że moje czarne ubrania będą
zazdrosne. Miałam na sobie obcisłą czerwoną bluzkę bez rękawów,
na to zarzuconą niebieską katanę ¾, spodnie typu rurki i buty za
kostkę. Czarne włosy swobodnie opadały mi na plecy, podtrzymywała
je tylko czerwona opaska. Oczy podkreśliłam cieniem, by wydawały
się ładniejsze. Nie odpowiedziałam na jego komentarz.
- To co będziemy robić? Jak chcesz
sprawić, że to coś -Pokazał rękoma na świat wokół siebie.-
...stanie się ciekawsze i mniej szare?
- To na razie będzie moja słodka
tajemnica -rzekłam uroczo. Splotłam ręce z tyłu i ruszyłam w
stronę bramy. Jeremiasz ruszył za mną. Wyglądał na
nieprzekonanego.
- Wiesz, wydaje mi się, że nie jesteś
człowiekiem -zaczęłam konwersację.
- Skąd to przypuszczenie? -Nie
odpowiedział na zawartą w tym zdaniu aluzję. Podeszliśmy do
bocznych drzwi, a ja otworzyłam je kluczem. Strażnicy mają dość
słabą wolę. Wystarczyło troszkę ich przekupić. Jeremiasz
zdziwił się, ale nie pytał. I dobrze.
- Jesteś inny. I człowiek nie dałby
rady pić, tyle ile ty.
Nie zaśmiałam się, ale uśmiechnęłam.
Jeszcze nie byłam tak zdesperowana, żeby się śmiać.
- Jestem smokiem -odparł niechętnie.
Tak naprawdę, to to już wiedziałam. Ale dziwnie by było gdybym mu
to powiedziała. Wyszłabym na psychiczną kobietę o maniakalnej
fobii, na temat pewnego chłopaka, a i tak spoglądał na mnie
krzywo. Umówiłam się z mężczyzną, którego znam zaledwie jeden
dzień.
- Czy smoki nie powinny być wesołe i
ociekające żartem? -spytałam, wchodząc do ciemnego korytarza. Na
końcu pomieszczenia mieściły się kolejne drzwi.
- Jak widać jestem wyjątkiem
-spochmurniał.
- Gdyby wszyscy byli tacy sami, świat
byłby nudny -spróbowałam go podnieść na duchu.
- Tylko problem w tym, że jest nudny.
- To się jeszcze okaże -zaanonsowałam
wojowniczym tonem i otworzyłam wielkie drzwi na całą szerokość.
Uderzył w nas słodki zapach lukru, świeżo wypieczonego ciasta i
owoców.
- Witaj w Fabryce.
Jeremiaszowi opadła szczęka, aż do
samej podłogi. Cóż, widok był imponujący. Wielkie maszyny ciągle
w ruchu, spadające wodospady lukru, owoce ułożone w wielkie
skupiska. Była nawet fontanna bitej śmietany. Chłopak podbiegł do
jakiejś maszyny i przyglądał się robotom. Oczy miał wielkie, jak
spodki. Był zachwycony. Szkoda, że ja nie czułam tego co on. Gdy
ochłonął, znowu wrócił do zachowania zrzędliwego pijaczyny.
- I co? Będziemy się tak gapić cały
dzień? -zamarudził. Podwinęłam rękawy i powiedziałam:
- Teraz będziemy robić tort.
- A czy w fabryce cukierków nie
powinniśmy robić cukierków?
- Ta nazwa jest tylko dla zmyłki.
Na początku Jeremiasz sceptycznie
podszedł do tego pomysłu. Dopiero, gdy zobaczył jakiego rozmiaru
miało być to ciasto, zaczął mu powracać humor. Tort miał dwa
metry wysokości i jakieś 6 metrów średnicy. Żeby je zrobić
musieliśmy wybrać formę (mogły być gwiazdki, serduszka,
księżyce, kwiatuszki i inne różne głupoty), potem wybrać mąkę,
wymyślić wzór, smak itd. itd. Zabawa zaczęła się dopiero wtedy,
gdy biegnąc pierwsza dorwać lukier, poślizgnęłam się i wpadłam
do kadzi z płynnym cukrem. Jeremiasz spojrzał na mnie i zaczął
się przeraźliwie się śmiać. Wszystko miałam ze sobą zlepione.
Pokręciłam głową z pobłażliwym, zarazem sarkastycznym uśmiechem
i wepchnęłam sobie do ust tabletkę. Zawierała ona endorfiny,
które miały pomóc mi przetrwać to wszystko. Od razu poczułam
napychającą na mnie radość. Odchyliłam głowę do tyłu i
wybuchnęłam śmiechem. Było to cudowne uczucie. Jak ja dawno tego
nie robiłam... Jednak jakaś kara za wyśmiewanie musi być. :D
Zgarnęłam z jakiejś taśmy produkcyjnej plastikowy worek i
nabrałam do niego cytrynowego lukru.
- O nie -zajęczał Jeremiasz, a ja
rzuciłam w niego workiem. Zawartość oblepiła mu koszulkę i część
głowy.- A więc tak się bawimy.
Dostaliśmy kompletnej głupawki. Przez
głowę przeszła mi myśl, że może przesadziłam z dawką
endorfin. Wnętrze fabryki wyglądało, jakby przeszło przez nie
tornado. Cóż, można tak powiedzieć. Gdy udało nam się prawie
całkowicie uspokoić, ciasto było już wypieczone. Wszystko szło
idealnie, póki góra tortu nie opadła. Kolejna salwa śmiechu była
nieunikniona.
***
- Wiesz, prawie ci się to udało
-powiedział Jeremiasz, wpychając do ust kawałek ciasta.
- Niby co?
- Pokazanie mi, że świat może być
ciekawy. Prawie
Wydęłam usta. Czułam, że w ogóle
nie przybliżam się do celu.
- Co to było, co włożyłaś sobie do
ust? -zapytała, patrząc na mnie badawczo.
- Endorfiny -odpowiedziałam
niechętnie.
- Po co ci to? -dopytywał.
- Żeby coś poczuć.
<cd. Jeremiasza. Jak chcesz możesz
wymyślić kolejne miejsce>