Usłyszeliśmy jakiś szelest w lesie, mogła to być zwykła wiewiórka, ale Lucy zebrało się na podróże i ruszyła dziarsko w tamtą stronę. Ruszyłem więc za nią, nie chcąc aby nowej członkini coś się stało (a wiadomo czy to nie jakiś klon Williama się tam czai?), Kurumi chyba też nie miała nic do roboty albo była ciekawa. Willuś z początku został za nami, wyraźnie zdziwiony że taka "zajebistość" jak on została pozostawiona na rzecz jakiegoś szmeru, ale zaraz odzyskał animusz i razem z pandą ruszył za nami. Przecież on nigdy nie porzuci okazji do wkurzenia kogoś... Muszę przyznać, że dało się wyczuć lekkie napięcie między nim, a Lucy, ale czas pokaże czy się nie polubią..
Wkroczyliśmy w gęstwinę leśną i ruszyliśmy za białowłosą, która zadzierając wysoko nosek szukała miejsca z którego dobywał się ten dźwięk. Powtarzał się on i teraz bardziej przypominał mi on dudnienie, chociaż zawsze miałem lekkie kłopoty ze słuchem i możliwe, że to krew w mózgu mi tak dudniła, bo byłem trochę zestresowany tym, że przy ludziach z którymi miałem dużo czasu spędzić przytuliło mnie to coś z pandą, ale uspakajałem się powoli. Zatrzymaliśmy się i rozejrzeliśmy wokoło - dźwięk nagle ucichł.
<Dziewczyny, William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz