Szłam powoli przez pole. Małe kwiatki
delikatnie muskały mi łapy. Księżyc powoli chował się za widnokręgiem.
Jeszcze przez godzinę miało być ciemno, a potem wstanie słońce. Wieczni
towarzysze moich wędrówek. Niespełnieni kochankowie goniący się, ale nie
mogący się dogonić. Tylko raz na 500 lat ich drogi krzyżują się, tylko
wtedy mogą paść sobie w ramiona i spędzić razem choć tych parę chwil.
Wzdycham ciężko. To takie smutne. Do ostatniego ich spotkania minęło już
343 lata, 151 dni, 18 godzin i 49 sekund. Dokładnie o 752 lata mniej,
niż od mojego ostatniego spotkanie z Chegonem. Usiadłam na skraju skarpy
i zapatrzyłam się w pusty horyzont. "Czy jest jakiś sens dalej iść tą
drogą?" zapytuję samą siebie "Nie lepiej byłoby od razu to wszystko
zakończyć?". Pomyślałam o mojej mocy. Mocy niszczenia. W jednej chwili
wszystko stałoby się nicością, wszystkie zmartwienia, problemy, cały ból
i cierpienie... znikłoby.
Usłyszałam miękkie stąpanie wilczych łap za moimi plecami. Westchnęłam cicho. Chwila minęła. Wiedziałam, że nie zrobię tego. Nie zniszczę świata, nie ocalę istot żyjących na tej planecie.
- Kimkolwiek jesteś nie musisz się skradać - powiedziałam beznamiętnie w przestrzeń
(Ktokolwiek?)
Usłyszałam miękkie stąpanie wilczych łap za moimi plecami. Westchnęłam cicho. Chwila minęła. Wiedziałam, że nie zrobię tego. Nie zniszczę świata, nie ocalę istot żyjących na tej planecie.
- Kimkolwiek jesteś nie musisz się skradać - powiedziałam beznamiętnie w przestrzeń
(Ktokolwiek?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz