Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

29 grudnia 2014

Od Phantom'a c.d. Williama

Muszę przyznać, że od kiedy moja krew zrobiła się niebieska, to wszystko stało się zupełnie inne. Miałem więcej energii, większy refleks, a po rozmowie z ojcem nabyłem też trochę dystansu do świata. Nawet kolory, kiedyś przytłumione i szare, stały się nagle wyraźniejsze i milsze dla oka. Coś było w tym świecie nowego, zaczął się robić.. fascynujący. W końcu było tyle rzeczy, których nigdy nie doświadczyłem, tyle jedzenia, którego nie jadłem, no i tyle herbaty, której nigdy nie zdołałem wypić. Patrząc na fakt, że kitsu są długowieczne, nagle minęło to takie ponure fatum i zastąpiła je czysta ekscytacja. No bo w końcu miałem okazję, aby spróbować wszystkiego  po trochu. Wcześniej nie miałoby to żadnego sensu.
To nie tak, że nie rozumiałem i wcale nie chciałem spełnić potrzeb Williama. Po prostu spał gdy się obudziłem, spał gdy żegnałem się z konkubinami ojca i spał gdy jadłem śniadanie. Spał i nie wyglądało to tak, jakby chciał się obudzić, więc nudziłem się cały ranek, bolejąc nad straconym czasem. Nie miałem sumienia go jednak obudzić; doskonale wiem, jak życie z Brieth i dzieciakami jest męczące, po prostu potrzebował tego odpoczynku. Jednak... byłoby uprzejme z jego strony, gdyby otworzył ślepka. W końcu poszedłem do ojca, który zaczął mnie uczyć kontrolowania lisiej formy.
Było już po południu, gdy wróciłem do sypialni, a on nadal SPAŁ. Jak zabity. W dodatku chrapał. Czas naszego powrotu do domku nie był jakoś ściśle określony, ojciec był gotów otworzyć portal w każdej chwili, jednakże najpierw chciałem iść do miasta i coś kupić, między innymi tą obiecaną watę cukrową. W tym czasie on wyraźnie robił mi na złość, więc w końcu ściągnąłem go z tego łóżka na ziemię. Wreszcie się obudził.
Wesoło pośpieszyliśmy zatem (William trochę mniej, ale wesoło) do miasteczka. Po pokonaniu tysiąca schodów i usłyszeniu, że po zakupach będziemy musieli przebyć ten dystans ponownie, Willuś stwierdził, że bolą go nóżki i chce abym go niósł. Ku jego zaskoczeniu nie miałem nic przeciwko, więc zadowolony siodłał mnie aż dotarliśmy do miasta; tam akurat musiał iść już o własnych siłach. Ja natomiast związałem włosy w kok i naciągnąłem na twarz czarny kaptur, nie miałem zamiaru dopuścić, by mnie tutaj rozpoznano. Jakby nie było, to właśnie ci tradycjonaliści mnie stąd wygnali. Will chyba nie do końca rozumiał o co z tym chodzi, ale puki pozwałem bawić mu się tymi "dzyndzyłkami" od płaszcza, za pomocą których się zwęża otwór kaptura, nie zadawał żadnych niepotrzebnych pytań.
Weszliśmy zatem i w tłum i zaczęliśmy robić podstawowe zakupy. Artykuły żywnościowe, breloczek z rybką dla Willusia do komórki (jego mina taka bezcenna), wata cukrowa, kilka kosmetyków i innych środków chemicznych. Gdy byliśmy już obładowani pakunkami i była najwyższa pora aby powrócić do domu, ktoś nagle podszedł i klepnął MOJEGO chłopaka w tyłek. Spojrzałem na przybysza trochę dziwnie, ale zdawał się w ogóle mnie nie zauważyć.
- William! - krzyknął i zmierzwił jego czarne włosy. Niech zabiera od niego łapy...- Jak leci?

<William?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz