- Odchodzę. - mruknąłem i wstałem z ziemi na miękkich nogach - Nie zamierzam tu więcej wracać. - otarłem sobie łzy rękawem i skierowałem się do wyjścia - Nie potrzebuję litości wielkiego pana Kitsune.
- Phantom. - podniósł się i spojrzał w ślad za mną - Stój. Stój, mówię, masz się zatrzymać i to w tej chwili! Słyszysz dziecko? - dalej brnąłem do drzwi - Co za bachor.. - warknął i ruszył za mną. Złapał mnie za rękaw, a gdy chciałem trzasnąć go w pysk aby się odczepił, ten tylko jakoś dziwnie mnie złapał i w jednej chwili już leżałem na podłodze, przywalony jego ciężarem. Co jak co, ale ojciec się nie starzał, nadal był tak samo sprawny jak lata temu. Przeklęta krew Kitsune.. - Phantom, jesteś już na ziemi?
- Zjeżdżaj. - warknąłem - Spieprzaj i nie wracaj. Wiedziałeś kto ją zabił i milczałeś.. nigdy nic mi nie powiedziałeś. Pewnie wcale nie chciałeś mi powiedzieć. - głos mi się w tej chwili już kompletnie załamał i poczułem, że mam mokre policzki - Nie chciałeś...
- I to byłoby takie złe..? - westchnął - Nie wiedziałem tak od razu, dowiedziałem się trochę po tym jak odszedłeś. Poza tym dowiedziałeś się, bo spodziewałem się odrobiny odpowiedzialności i dojrzałości, ale zastałem zasmarkanego dzieciaka. - westchnął - No już, przestań... - zszedł ze mnie i usiadł obok - Ej, żyjesz? - szturchnął mnie.
- Zostaw! - krzyknąłem i obróciłem się na bok - Nie widzisz, że mam chwilowego doła? Nie ma w tobie ani odrobiny zrozumienia?
- Chyba nie. - uśmiechnął się - Masz to po mnie, czyż nie? - w sumie jakby się nad tym zastanowić, to było w tym sporo prawy. Sam nigdy też nie umiałem ludzi pocieszać, nie rozumiałem ich zachowania gdy byli smutni, ani nie umiałem odgadnąć co ich trapi. A więc z ojcem było podobnie..
Nie czekając zatem na chwilę, gdy sobie po prostu pójdzie, podniosłem twarz z ziemi, po czym przyczołgałem się do niego i objąłem. Nie protestował specjalnie, choć wydawał się tym dość zaskoczony. Na pewno uważał, że muszę tutaj sobie trochę sam poryczeć i on nie powinien w to ingerować, sam bym tak myślał. Zawsze wolałem wmawiać sobie, że to nie moja sprawa i usuwać się z miejsca, w którym ktoś rozpaczał. Dlatego też zrozumiałem ojca. Po prostu trzeba było mu pokazać co ma robić, bo sam za Chiny się nie domyśli. No cóż. Jak już tu jest, to może się na coś przydać. Niech jego szata pokutuje za te lata, w których udawał, że mnie nie ma.
.....................................................
Wsunąłem się cicho do pokoju i dostrzegłem rozwalonego nań Williama, w jakieś naprawdę nienaturalnej pozie, z głową wtuloną w pościel. Wystraszyłem się, że zemdlał, ale oddychał dosyć miarowo i wyglądało na to, że śpi. Możliwe, że tak wykończyły go dzieci Brieth i reszty konkubin, więc nie chcąc go budzić, ściągnąłem sobie poduszkę z łóżka i położyłem się na ziemi. Niech ma trochę odpoczynku, sam wiedziałem, jak te bachory potrafią wymęczyć człowieka. Najwyraźniej wampir też nie podołał. Jutro sobie pogadamy.
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz