William nagle wyparował. Dosłownie: przed chwilą był tam, a za sekundę już go nie było. Ta jego nowa prędkość mi się nie podobała, doprawdy.
Wiedziałem jednak gdzie się kierował, więc pozostawiłem niezadowoloną czarownicę i pobiegłem za towarzyszem. Nie miałem pomysłu co zrobić; liczył się jedynie fakt, aby uchronić go od zamordowania kogoś i poniesienia za to konsekwencji. Co jak co, ale znaleźliśmy się na terenie blisko Nutrii - tego z najbardziej pobożnych miast w Levrii. Po ulicach grasowała inkwizycja i naprawdę nie byłoby miło, gdyby jakiś egzorcysta się go niego dobrał.
Oczywiście okazało się, że spóźniłem się spory okres czasu. Przybyłem akurat w tym momencie, gdy William cały we krwi, umorusany od stóp do głów, wychodził z jednej z uliczek. Może i się ściemniało, ale to nie powód, by w takim stanie wychodzić na ruchliwą ulicę. Najwyraźniej jeszcze nie strawił krwi i nie odzyskał resztek swojego rozsądku, bądź go odzyskał, ale był tak zaabsorbowany przyjemnością spożycia posiłku, że w dupie miał krzyki i lamenty przechodniów. Doskonale znałem nasze "szczęście" i siłą rzeczy nie byłem zdziwiony, gdy pojawił się pierwszy egzorcysta.
Był to dość poczciwie wyglądający człowiek, na skraju kwiecia wieku. Ubrany w długą, czarną sutannę oraz błękitny szalik, hasał sobie jak gdyby nigdy nic po chodniku. Gdy nas dostrzegł przyjął mniej uprzejmy wyraz twarzy, wskazał na uszczęśliwionego do granic możliwości Willa, który właśnie zaczął się oblizywać, po czym zakrzyknął coś po innym języku w naszą stronę. Zgadywałem, że jest po prostu nietutejszy, jednak było to dość dziwne zjawisko - ludzie nie mogli ani się dostać, ani wydostać z Levri, dlatego obecność obcokrajowca wzbudził mój niepokój. Istniało bowiem tylko jedno wytłumaczenie: nie był człowiekiem.
Chwyciłem Willa za rękę i pociągnąłem go w stronę głównej bramy Nutrii; a nuż zdołamy uciec temu zapalonemu księdzu. Ten jednak wyciągnął jakieś flakoniki z plecaka i dałbym sobie wszystkie palce uciąć, że były to kolby z wodą święconą. Jedyny sposób, aby unieruchomić Willa.
- Uciekaj szybko do głównej bramy! - krzyknąłem do niego, to była jedyna opcja. Zanim tamten zdąży cokolwiek rzucić, Will opuści miasto. - Ja do ciebie później dołączę.
- Hę? - spojrzał na mnie lekko pijanym wzrokiem - Dlaczego?
- Woda święcona na mnie nie podziała, ale na ciebie owszem. - szarpnąłem go i popchnąłem przed siebie - Leć!
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz