Tak średnio chciałem, aby się nim zajęła, ale chyba obecna sytuacja tego wymagała. Westchnąłem więc i ruszyłem schodami do drzwi gabinetu ojca. O dziwo były otwarte.
Gdy wszedłem od razu powitał mnie kurz i bałagan. Na czarnym biurku, zasłanym papierzyskami, panował istny chaos. Mój ojciec, choć osobiście nigdy nie ingerował w życie publiczne mieszkańców, bardzo lubił wiedzieć co się dzieje na świecie, dlatego zbierał gazety, roczniki, albumy, kroniki... potem to sortował i umieszczał w swoich bibliotekach, jakby zbieranie tych pierdół mogło mu kiedyś uratować życie. Jednak każdy musi mieć jakieś hobby, a mnie ojciec nigdy nie interesował na tyle, by się spytać po co właściwie to robi.
Tym razem siedział na poduszkach i, popijając wieczorną herbatę, uzewnętrzniał swoje lenistwo oglądając programy kulinarne. Nie wydawało się żeby oczekiwał przybycia jakiegoś ważnego gościa, nie było nawet dla mnie miejsca ani herbaty. Cały ojciec, który ma w dupie wszystko i wszystkich, a zwłaszcza pierworodnego syna. Syna, który przecież był do niego tak uderzająco podobny.
Gdy usłyszał skrzypnięcie odwrócił się bez pośpiechu i zerknął na mnie swoimi głębokimi, fioletowymi oczyma. Mimo lekceważącego stosunku do wszystkiego i gdziebytnego traktowania ludzi, zawsze biła od niego jakaś dziwaczna aura - coś co pozwalało rozumieć, że jest osobnikiem władczym i dość niebezpiecznym, którego należy słuchać i bynajmniej nie mieć jego zdania w ironicznym, głębokim poważaniu. W przeciwieństwie do mnie, ojciec posiadał nadzwyczajną intuicję, dzięki której przewidywał przyszłe zdarzenia tylko dzięki szczegółowej analizie i przeczuciu, bez użycia mistycznych mocy. Dlatego mieszkańcy często przychodzili do niego po porady lub w poszukiwaniu zagubionych. Schody miały eliminować ciekawskich, ale prawdziwie zdesperowana osoba zawsze w jakiś nadludzki sposób docierała do niego w takim stanie, że mogła usiąść i gadać bez końca. Wcześniej myślałem, że to po prostu ludzka determinacja. Teraz miałem wrażenie, że ojciec mógł wykorzystywać swoje talenty jako kitsune, do wyciągania z przybyszów informacji.
- Witaj Phantom. - rzekł dźwięcznym, melodyjnym głosem i wskazał miejsce obok siebie - Chodź. - spojrzałem na niego zdumiony, owa poduszka znajdowała się tuż przy nim. Nigdy nie podchodziłem do ojca bliżej niż na kilka metrów, nawet przy posiłkach siedział w towarzystwie swoich żon, dzieci miały miejsce gdzie indziej. Ojciec nie bawił się ze mną, nie rozmawiał ani nie konsultował: był zbyt zajęty pracą aby zauważyć moje istnienie. - No chodź, nie wstydź się.. - rzekł lekko rozbawiony, więc mimowolnie musiałem podejść i usiąść obok niego. Dziwne uczucie. - Herbaty..? - spytał i chwycił pilot, by wyłączyć migający ekran - Z cukrem czy bez? Czarna, czerwona, zielona, smakowa..? Jak smakowa to z pomarańczą, karmelem, wiśniami, malinami..?
- Czarna, bez cukru. - mruknąłem, a on wstał i podszedł do małego stolika, którego wcześniej nie zauważyłem. Tak jak wcześniej wspomniałem: ojciec był tradycjonalistą i nie ufał elektrycznym czajnikom, więc zaparzał herbatę tradycyjnie, jakby jej tworzenie było nadzwyczajnym rytuałem, którego żadne techniczne ustrojstwo zepsuć nie miało prawa.
- Powiedz, co tam u ciebie słychać? - niby takie niepozorne pytanie, ale od razu zwietrzyłem podstęp. Chce nazbierać informacji o regionach na których mieszkam i wzbogacić swój stos bezsensownie napisanych kronik, tak..? A może po prostu pyta się, bo chce wiedzieć, albo chce zacząć normalną rozmowę. Tak czy siak: brak odpowiedzi byłby zwyczajnie niegrzeczny.
- A dobrze wszystko... - burknąłem. Bardzo treściwa odpowiedź, jak na cztery lata rozłąki. Ale czy naprawdę działo się coś, czego ojciec mógłby chcieć wysłuchać?
- Aahaaa.. - rzekł prawie się śmiejąc - ..no tak, wszystkiego się dowiedziałem. - zalał zioła i oddał mi kubek z napojem - A byłbyś łaskaw zaopatrzyć swoją pasjonującą historię w więcej szczegółów? W końcu długo się nie widzieliśmy, nie? - pogłaskał mnie po głowie, a ja uniosłem twarz zdziwiony, w sumie wręcz zszokowany. W końcu nigdy tego nie robił.. - Nie rób takiej rybki. - rzekł rozbawiony i pacnął mnie w podbródek, bym zamknął lekko uchylone usta, po czym podszedł do szafy z książkami i zaczął szukać jakiegoś rocznika.
- No to.. no dużo się działo.. - zacząłem przeczesywać ważniejsze zdarzenia, ale nie znalazłem nic szczególnie interesującego - Yassel się do mnie przeprowadziła.
- Ah tak..? - spytał naprawdę zaskoczony - Co za wieść! - uniosłem brew - Uciekła rok temu i od tamtej pory słuch o niej zaginął. To dobrze, że akurat ciebie znalazła. Przynajmniej nikogo nie uwodzi.
- Uwodzi, uwodzi. - uśmiechnąłem się lekko - Dorwała niewidomego chłopaka i od tamtej pory się na nim wiesza.
- To było do przewidzenia. - odwrócił się z grubą, czerwoną księgą z napisem 723 r.e.p.ś - Ale niewidomy? - kiwnąłem głową - No cóż. A ten chłopak, którym zajmuje się teraz Brieth? - otworzyłem szeroko oczy, skąd mógł wiedzieć o Williamie? - Illia była u mnie i zapowiedziała, że przybyłeś z wampirem. Zaadoptowanie go przez Bri było tylko kwestią czasu. - wziął poduszkę i usiadł naprzeciw mnie - Ale wiedź, że mimo iż tęskniłem.. - yhym, już wierzę - ..to nie dlatego cię tutaj zawróciłem. Dowiedziałem się od starej znajomej, że krwawisz niebieską mazią, a to znak, że zaczynają się w tobie przebudzać moce. - otworzył książkę i zaczął ją przeszukiwać - A skoro tak się stało, to znaczy, że mogę ci wyjawić pewną tajemnicę, którą naprawdę trudno mi było przed tobą ukryć. Mianowicie są to okoliczności śmierci Krystyny. Faktyczne okoliczności oraz powody, dla których została zamordowana.
<William, co tam u ciebie? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz