Za wielkimi szklanymi drzwiami, które o dziwo były otwarte, znalazłem jedynie pustkę. Obszedłem cały budynek wzdłuż i wszerz, ale nigdzie nie znalazłem Merry. Natknąłem się jedynie na jakiś potłuczony pojemnik, który mógł spokojnie pomieścić dorosłego człowieka. Było cicho, pusto i wyglądało na to, że ten olbrzymi gmach jest opuszczony. Nie podobało mi się to miejsce, więc czym prędzej je opuściłem. Tylko gdzie się podziewa Merry?
***
Mój ojciec prowadził niewielką księgarnię w Mieście, gdzie zatrudnił mnie jako swojego pomocnika. Nie jest to zbyt trudna i wymagająca praca. Płaci mi, pomimo, że nie musi, ale jak to twierdzi: "Rodzina, nie rodzina, interes to interes." Rano zszedłem z naszego mieszkania na piętrze do księgarni, która zajmowała parter. U progu tata powitał mnie słowami:
-Amadeuszu, zawieź te książki do biblioteki, a po drodze kup dzisiejszą gazetę. - Wręczył mi sporych rozmiarów pakunek.
-Jasne. Za godzinę wracam. - Wyszedłem przed sklep, gdzie stał rozklekotany rower ojca. Wsiadłem na niego i popedałowałem do biblioteki.
-Proszę oto wasze zamówienie. - Wręczyłem bibliotekarce książki. Uśmiechnęła się do mnie.
-Dziękuję Amadeuszu! Proszę oto należność. - Podała mi pieniądze i poszła odnieść książki na półki. Już mnie w tej bibliotece całkiem nieźle kojarzono. Świetnie. Spieszyłem się z powrotem, ponieważ kiedy nie miałem nic do roboty, wtedy ćwiczyłem zaklęcia. Nagle przypomniało mi się o gazecie. Skręciłem do kiosku i kupiłem dzisiejszy dziennik. Zerknąłem na pierwszą stronę. Widniało na niej wielkie zdjęcie zielonowłosej koleżanki. Tytuł brzmiał: "Morderczyni Ann Oxygen skazana". Co?! Ale jak to? Merry nie żyje? I to przez tą KK? A już myślałem, że mam ten etap za sobą, jednak ta sprawa nie dawała mi spokoju. Lekko otumaniony otrzymanymi informacjami, ruszyłem, prowadząc obok siebie rower. Powoli czytałem artykuł, kiedy go skończyłem, podniosłem głowę i moim oczom ukazała się znajoma sylwetka. Ale przecież to niemożliwe... Ona nie żyje.
-Merry! - Krzyknąłem w kierunku dziewczyny, która szła kilka metrów przede mną . Tamta nie zareagowała. Dogoniłem ją i chwyciłem za ramię. To na pewno ona!
-Merry! Ty żyjesz! - Powtórzyłem. Moje zaskoczenie było wielkie.
-Kim jesteś? Nie jestem żadną Merry. Musiałeś mnie z kimś pomylić. - Odezwała się zagniewana dziewczyna, tak dobrze znanym mi głosem.
-Ale jak to? Przecież to ty? Prawda? - Miałem już mętlik w głowie. Białowłosa złapała mnie za rękę i zaciągnęła w jakiś zaułek.
-Od teraz jestem Annie Moceam, rozumiesz John? - Zerknęła na mnie wzrokiem... pełnym szczęścia? Czyżby cieszyła się na mój widok?
-Rozumiem. Chyba. Ale czemu piszą tu o twojej śmierci z rąk zielonowłosej? - Wskazałem na gazetę.
[Merry?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz