Poddaliśmy się? Naprawdę? Jest aż tak beznadziejnie? I co się teraz z nami stanie? Ta głupia baba, która wysiadła z helikoptera, który sam osobiście puściłem z dymem, gestem dłoni wskazała na Catie i Merry. Czterech osiłków podeszło do nich i założyli im jakieś dziwne kajdanki.
-Co z resztą? - Facet, któremu moja przyjaciółka wcześniej przystawiła nóż do gardła, zapytał się tamtej paniusi.
-Róbcie z nimi, co chcecie. Zostawiam to w twoim interesie, braciszku. - Obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku samolotu. Mężczyzna spojrzał na mnie. Szepnął coś do dwóch goryli, którzy stali obok niego, a ci dwaj zwrócili swe kroki w moją stronę. Nie podobało mi się to.
-Torpor!- Obaj zastygli w bezruchu,a ja rzuciłem się w przeciwnym kierunku. Chciałem stąd uciec. Ale co z Merry? Zatrzymałem się gwałtownie. Odwróciłem się z powrotem i postanowiłem dostać się do tego samolotu, do którego wsiadły dziewczyny. Jednak nie dane mi to było, gdyż po chwili odbiłem się od twardej skały, którą okazał się jeden z tych bezmózgich goryli.
-Uszkodźcie go trochę panowie! Ale niech pozostanie żywy... - Wydał rozkaz ten ważniaczek, który nie brudził sobie rąk. - Może być interesującym obiektem badań.
-Już się robi, proszę pana! - Wydarł się mój oprawca. Wyjął skądś pałkę i zaczął mnie ją tłuc. Chciałem się mu wyrwać, ale nie miałem jak, ponieważ z drugiej strony dopadł mnie jego kolega i grzmotnął jakimś tępym narzędziem w tył głowy. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma i straciłem przytomność.
***
Otworzyłem oczy, które natychmiast zamknąłem oślepiony otaczającą mnie bielą. Ogólnie wszystko mnie bolało. Spróbowałem się poruszyć. Zabolało jeszcze bardziej. Uchyliłem spuchnięte powieki i się dyskretnie rozejrzałem. Dookoła były cztery białe ściany. Bez okien, drzwi ani czegokolwiek. Pokój wydawał się pusty i jedyne co się w nim znajdowało to ja skulony na zimnej, białej podłodze. Nagle coś zapikało i w podłodze pojawił się otwór, w którym stało moich, dwóch, nowych "kumpli". Podeszli do mnie i wzięli mnie pod ramiona, ściskając o wiele za mocno. Poczułem, jak jakaś kość w moim prawym ramieniu nieprzyjemnie chrupie.
-Au! -Mruknąłem cicho,bo nie miałem nawet siły wydobyć dźwięku przez spuchnięte wargi.
-Cicho gówniarzu! Idziesz na jedzenie, a potem zabierzemy cię do pokoju "zabaw". - Mówiąc to zarechotali obleśnie. Jak się okazało w podłodze była winda, której ja niestety i tak nie byłbym w stanie otworzyć. Zjechaliśmy nią w dół. Faceci prowadzili mnie białymi korytarzami, aż doszliśmy do przestronnej sali, w której było pełno ludzi. Okazało się, że była to stołówka. Jednak nie zatrzymaliśmy się tutaj, a jedynie przeszliśmy przez nią i weszliśmy do kolejnego białego pomieszczenia, pełnego pobijanych mężczyzn i chłopców. Moi towarzysze usadzili mnie na białym, twardym stołku i przynieśli miskę okropnie śmierdzącej brei. Nawet mucha by tego nie ruszyła. Pokręciłem głową i odsunąłem od siebie naczynie z tym czymś. Dwóch goryli zaśmiało się cicho i rzuciło moim "obiadem" w głowę, jakiegoś nieszczęsnego człowieka. Na stole przede mną znajdowała się jeszcze szklanka z wodą. Sięgnąłem po nią i jakimś cudem wypiłem przez napuchnięte wargi. Ledwo odstawiłem pustą szklankę na blat, a dwa osiłki brutalnie mnie podnieśli i popchnęli w stronę wyjścia. Moja wędrówka przez męki dopiero się zaczęła. Trafiłem do kolejnego białego pomieszczenia bez okien, jedynie z drzwiami, które wtapiały się kolorystycznie w tło. Było tam biurko i dwa krzesła. za biurkiem siedział ważniak we własnej osobie.
-Posadźcie go i wyjdźcie, jak będę was potrzebował dam wam znać. - Odparł spokojnym tonem.
-Tak jest!- Tamci grzecznie wyszli z pokoju. Wlepiłem spojrzenie w człowieka przede mną.
-Hmm... Czy pochodzisz z jakiegoś sławnego rodu Czarownic? - Spytał się bezceremonialnie zakładając nogi na blat biurka.
-Nie wiem, o czym pan mówi. - Burknąłem. Nie przyznam się mu do niczego. Koleś nie wygląda na godnego zaufania.
-A jak się nazywasz? - Ściągnął brwi.
-John. - Odparłem krótko. Amadeusz to po pierwsze głupie imię, a po drugie jest ono zbyt charakterystyczne.
-Nazwisko? - Ważniak zacisnął szczękę. Wyglądał jakby tracił cierpliwość.
-Mama mi powtarzała całe życie, że obcym ludziom nie powinno się podawać swoich danych osobowych. - Mruknąłem i spojrzałem mu prosto w oczy. - Pan mi się nie przedstawił.
-Moje dane nie są istotne w tej chwili. - Westchnął ciężko. - Skoro nie chcesz mówić, to moi koledzy ci w tym pomogą. - Pstryknął palcami i dwóch osiłków natychmiast zjawiło się koło mnie. Zwlekli mnie z krzesła i zaczęli kopać ciężkimi butami i okładać pięściami. Po jakichś 20 minutach, które były dla mnie wiecznością, pan w garniaku podniósł rękę. Przestali mnie bić. Podszedł do mnie nachylił się i spytał:
-Jak masz na nazwisko?
-Johnson. - Odparłem cicho.
-No i pięknie. Tylko tyle chciałem wiedzieć. - Uśmiechnął się szeroko.- Panowie zamknijcie go tam, gdzie trzeba. Za parę dni rozpoczniemy badania.
Zanim goryle zdążyły mnie podnieść znowu odpłynąłem w nicość.
[Merry? Amadeusz ma chyba problem xd Twoje opowiadanie było świetne :D Wymyśliłam, dzięki niemu pewien wątek dla Amadeusza :P ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz