Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

27 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

To jedyne co może Ci pomóc. - powiedziała Catie. - Musisz ich sprowokować.

***

Biały, biały i znowu ten cholerny kolor.
Białe łóżko z brązowymi pasami.
Rejestrowalam pojedyncze obrazy, środek którym mnie uprzejmie poczestowali zagluszal rzeczywistość.
Nagle coś do mnie dotarło.
Ta twarz. Panienka szefuncio.
-Chciałas wiedzieć co się dzieje z Amadeuszem? Zaraz sie dowiesz. Poczujesz wręcz nowe znaczenie współczucia.
Zaśmiała się jak zawodowy psychopata.
Siedem kabli, jakaś aparatura.
Muzyka jazzowa?
Ktoś wylał na mnie kubeł wody.
-Kiepska decyzja. - powiedziałam.
Moje zmysły wyostrzyly się - znaczy prawie wróciły do normy, ale niestety nie dostałam żadnego kopa energii.
Wszyscy ludzie w czarnych pelerynach wokół mnie zamilkli i czekali chyba żebym zrobiła jakaś powalającą sztuczkę.
Przyszedł mi do głowy nawet zabawny pomysł na obezwladnienie ich wszystkich, ale wtedy się zaczęło.
Poczułam jakby ktoś chciałby wyciągnąć ze mnie jakiś ważny organ siłą.
Wrzeszczalam na cały głos.
Po kilkunastu sekundach wszystko ustało, a miałam dziwną pustkę w środku.
Pokój był niczym po wybuchu, wszędzie był dym.
Wszyscy spojrzeli za mnie z przestrachem i wybiegli. W pomieszczeniu została Szefowa chyba zbyt sparaliżowana przerażeniem.
Odwróciłam się powoli za siebie.
Stałam tam. Ja.
Byłam cała zrobiona ze złotego i niebieskiego światła.
- K-kim jesteś? - spytałam drzacym głosem.
Czułam się słaba jak jeszcze nigdy w życiu.
- Jestem. - powiedziała delikatnie postać - Jestem. Jestem energią.
Moje usta uchylily się lekko.
- Jestem mocą. - mówiła jakby każde słowo sprawiało jej przyjemność, a zarazem dopiero uczyła się je składać. - Twoją.
Nagle ta złota "ja" odwróciła się i spojrzała w stronę wysokiej dziewczyny, która nadal leżała na posadzce.
-Lisa Cornelia Ring. - druga dziewczyna skinela ze strachem głową.
Moja moc dotknęła jej czoła.
Dziewczyna krzyknęła krótko i opadła bezwładnie na podłogę.
-Jeśli jesteś moją... - przelknelam ślinę. - Moją mocą, to moze...?
-Nie mów.  - odpowiedziała mi. - Mogę słyszeć każdą Twoją myśl. Nie możemy się jeszcze połączyć. - na jej twarzy znów pojawił się gniew. - Jeszcze nie. - po chwili znów zlagodniala. - Niedługo wrócę.
Dotknęła mojego czoła i zniknęła.
A wraz z nią duża część scian dziura stworzyła wyjście aż na dwór.
-Co tu się stało?! - krzyknął jakiś ochroniasz w granotowym garniturze.
Po raz pierwszy ucieszyłam się ze bransolety zaczęły ciągnąć mnie w stronę pokoju.

***
-...I teraz od czasu do czasu mogę... tak jakby widzieć jej oczami. Jest teraz przy domu Sary. - westchnelam.
- Nie możesz korzystać z mocy?
Przygryzlam warge.
- Ona tez jeszcze wszystkiego nie wie. Ja jeszcze wszystkiego nie wiem. Mogę korzystać z mocy, ale wtedy łącze się z nią i.... sama jeszcze tego nie rozumiem.
Sporzalam na Amadesza, którego twarz powoli zaczęła odzyskiwać kolory.
-Co teraz robimy? - spytałam, bo zauważyłam kilku ludzi z jakimiś palkami zbliżających się do moich szklanych drzwi.
Zebrałam wodę, która cały czas wylewala się z otwartego kranu.
Drzwi zamarzly.
-To co robimy? - spytałam ponaglajaco.

<c.d. Amadeusz
Co robimy?
Szybko odpisałam, żebyś nie musiała czekać ;)
//Kłaliti lvl.: Klawiatura w telefonie XDDD
>

27 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Otworzyłem obolałe oczy. Przede mną stała szklanka wody. Trzęsącą się ręką sięgnąłem po nią. Z trudem upiłem nieduży łyk. Nie wiem ile czasu minęło odkąd tu wylądowałem po pierwszym badaniu, ale nie upłynęło zbyt wiele minut, kiedy w moim więzieniu pojawili się znajomi panowie. Dźwignęli mnie z ziemi i zawlekli do kolejnego białego pomieszczenia. Jak przeżyję te tortury to nigdy więcej nie tknę niczego co białe. W sali czekał już na mnie ważniaczek.
-Witaj ponownie Amadeuszu! - Uśmiechnął się szeroko. Nic nie odpowiedziałem.
-Dzisiaj będziemy gromadzić twoją moc w specjalnym naczyniu. - Zignorował moje milczenie i wskazał na dziwny szklany pojemnik.  - Dzięki twojej mocy będziemy mogli urządzić polowanie.
-Na co? - Prychnąłem.- Na muchy?
-Nie. -Pokręcił przecząco głową.- Na Czarownice,a konkretniej na twoją rodzinę.
-Co?! Dlaczego?! Zostawcie moją rodzinę w spokoju! - Zacząłem się rzucać, ale jeden z osiłków ścisnął mnie mocniej za ramię i straciłem zapał.
-Nie możemy jej zostawić. Stanowi dla nas zagrożenie, ale to zbyt skomplikowane, by teraz ci to tłumaczyć. - Wykonał dziwny ruch ręką i dwóch osiłków usadziło mnie na białym krześle. Przywiązali mnie.
-Teraz podam ci pewne serum, dzięki któremu bez twojej woli uzyskamy potrzebną nam moc. - Wziął z blatu sporych rozmiarów strzykawkę.
-Jak to? To nie możliwe! - Zacząłem się dalej szarpać, mimo że wszystko mnie bolało.
-Zobaczysz. Działanie tego serum powoduje, że człowiek zaczyna widzieć wokół zagrożenie. - Westchnął. - Jeśli będziesz czuł się zagrożony, zaczniesz używać magii i rzucać zaklęcia, których energię przejmiemy my i zmagazynujemy w pojemniku.
-Nie uda wam się! - Próbowałem protestować, ale wielka igła wbiła mi się już w ramię. Przed moimi oczyma dotychczasowy obraz uległ rozproszeniu. Znalazłem się na jakiejś polanie. Naprzeciwko mnie stał jakiś olbrzym, który trzymał nieprzytomną Merry.
-Ignis!- Rzuciłem zaklęcie w nadziei, że potwór ją puści. Nic takiego się nie stało. Zacząłem miotać najróżniejszymi zaklęciami. W końcu olbrzym ją puścił. Złapałem przyjaciółkę i rzuciłem się do ucieczki.
-Teleportation!- Wyobraziłem sobie jakieś bezpieczne miejsce, jednak nic się nie stało. Poczułem ucisk w klatce. Nagle obraz ponownie się rozpłynął. Pojawiłem się z powrotem w białej sali. Ciężko oddychałem. Szklany pojemnik lśnił od złotego płynu. 
-To twoja moc. Dobrze się spisałeś kolego. - Pan ważniak podszedł do mnie i poklepał po głowie. - Zaraz spotkasz się z twoją przyjaciółeczką. Chyba, że...
-Chyba, że co? - Odburknąłem ledwo uchylając usta. Byłem wykończony.
-Została ci tak niewielka ilość mocy, że w każdej chwili możesz umrzeć. - Uśmiechnął się szyderczo. Zabrali mnie z tej okropnej sali i zaprowadzili do jakiegoś białego pokoju z oknami wychodzącymi na morze. 
-Tutaj mieszka twoja koleżanka. - Ważniaczek mrugnął do mnie. - Zaraz powinna się pojawić. Może jeszcze będziesz żył. - Zerknął na mnie z pogardą. Czułem się tak słabo, że ledwo widziałem na oczy, jednak gdy w drzwiach pojawiła się ona, natychmiast rozpoznałem jej twarz.
-Witaj Merry... - Szepnąłem słabo.
[Merry? Trochę dramatycznie xd]

24 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Arena była ogromna.
Zeszłam szybko po drutach modląc się, by nikt mnie nie zauważył.
-Ups! - krzyknął komentator. - Wygląda na to, że niechcący wcisnąłem guzik martwego zawodnika!
Tłum pijanych ludzi zachichotał ohydnie.
-Wybieramy jeszcze raz! 
Wszyscy zawyli z niecierpliwością.
Do ogromnej klatki po lewej wpadła jakaś dziewczyna trzymając się mocno za lewą rękę.
Po chwili do drugiej wpadł jakiś umięśniony chłopak o dzikim wyrazie twarzy.
-Dobrze kochani - rzekł komentator. - Znacie zasady, jednak moim obowiązkiem jest powtarzać.
Macie państwo dwadzieścia cztery godziny na obstawienie wygranej osoby. Tym czasem zapraszam na walkę w komorze 34!
-Wrócę po ciebie! - szepnęłam do małej dziewczynki.
Jej przeciwnik i tak będzie miał drobne problemy z poruszaniem się z taką ilością lodu na nogach, nawet za dobę.

***

Prysznic nie przyniósł mi ulgi.
Kolejne spotkanie z tą dziewczyną przyprawiało mnie o ciarki.
Ale to nie przez nią. To przez fakt jak bardzo można mnie kontrolować kiedy jestem w tym pięknym zestawie biżuterii.
Prąd.
Kiedyś to słowo oznaczało dla mnie elektryczność, niezbędną do życia.
Teraz zaczęłam się tego bać.
Po tym jak tym razem przejęłam kontrolę nad wodą, panna Szefowa użyła jakiejś sztuczki.
Może to był jakiś zmodyfikowany paralizator?
Nie wiem.
Prąd przebiegł przeze mnie aż do metalowego krzesełka.
Zabolało. Ale nie to było najgorsze. Kiedyś gdy kopnął mnie prąd, bo dotknęłam metalowej części gdy podłączałam ładowarkę rzecz jasna zabolało mnie, ale czułam się rozbudzona, pełna energii i adrenaliny.
Teraz czułam się słaba, jakby coś w środku mnie się przypaliło.
Czułam się jakby moja moc została w jakiś sposób uszkodzona, bałam się mojej niewiedzy.
Niewiele wiedziałam o mojej magii. W ogóle niewiele wiedziałam o mojej magii.
Czytałam kiedyś jedną książkę w której opowiedziane było wiele o jednorożcach, o ich rdzeniu magii, który znajduje się w ich rogu, mimo, że ten jest tylko przewodnikiem magii.  Magiczna masa otacza rdzeń, chroniąc go. Jeśli rdzeń zostanie naruszony, magia może niekontrolowanie wyciekać lub zostać zamknięta w głównym miejscu jej pochodzenia.
O którym rzecz jasna niewiele wiadomo.
-Auć. - syknęłam.
Może to było wrażenie albo jakiś objaw pourazowy, ale miałam wrażenie, że obroża na mojej szyi znów zaczęła mnie atakować.
-Proszę, dość - szepnęłam.
Tym razem byłam pewna, że to nie wrażenie.
Wszystkie moje mięśnie skurczyły się.
Boleśnie załkałam. Zamknęłam oczy, a instynkt przejął kontrolę.
Po chwili moje mięśnie rozluźniły się.
Kwas, kable i kawałki metalowej spadły na ziemię zamknięte w kulach z lodu.
Coś w środku przeszyło mnie bólem.
Czy z moją mocą wszystko w porządku?

***

Najmniejsze użycie użycie mocy zaczęło mnie boleć.
Nawet zmiana temperatury herbaty, którą oblały John'a jakieś osiłki.
W końcu poddałam się trochę.
Po prostu postanowiłam trochę sobie odpuścić i zaczekać aż wszystko wróci do normy.
Bo na to mam nadzieję.
-Wszystko ok? - spytała Catie.
-Tak. - powiedziałam pewnym głosem.
Nie miałam zamiaru przyznać się do słabości.

<c.d. Amadeusz
*wstaw tu dowolny szantaż, który przekona Cię do powiedzenia mi kiedy odpiszesz*
Bo się już nie mogę doczekać C:  >

23 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Zatrzasnęli mnie z powrotem w białym pokoju bez okien i drzwi z windą w podłodze. Zostawili poobijanego bez żadnej pomocy. Skuliłem się w kłębek na podłodze i leżałem tak bez ruchu. Co jakiś czas przynosili mi wodę i coś do jedzenia. Tak minęło nie wiem dokładnie ile czasu, aż pewnego dnia pojawił się pan ważniak.
-Witaj John, albo raczej Amadeuszu... - Zerknął na mnie dziwnie. - Widzę, że fizycznie jest już z tobą lepiej, więc zabierzemy cię dzisiaj na badania.
-Cieszę się niezmiernie... Czekałem na to odkąd ci dwaj mili panowie prawie mnie pobili na śmierć.- Wskazałem na osiłków stojących za jego plecami.
-Oh, widzę, że humor ci nie dopisuje...- Udał zmartwionego.- Myślę, jednak, że z chęcią poddasz się naszym badaniom.
-Niby dlaczego?- Prychnąłem.
-Jeśli będziesz grzeczny to może spotkasz się z twoją małomówną koleżanką Merry, czy Annie... - Uśmiechnął się złowieszczo.
-Co zrobiliście Merry?! - Próbowałem wstać, ale byłem nadal mocno osłabiony i nic mi z tego nie wyszło.
-Nic. - Machnął ręką.- Przejdźmy do sedna. Jesteś potomkiem rodu Johnsonów. Twoja rodzina to jedna z najstarszych i najpotężniejszych rodzin Czarownic. Twoja matka posiada niezwykłe umiejętności, a twoja siostra zaskakuje swym talentem. Jednak ty jesteś nikim w tym rodzie. Bynajmniej nie dla nas. Dla nas jesteś cenny. Mimo, że brakuje ci umiejętności i talentu, najprawdopodobniej skrywasz olbrzymie pokłady mocy magicznej. Nie umiesz jej wykorzystać, ale to nie szkodzi. Potrzebujemy jej, a nie ciebie i twoich sztuczek magicznych.- Jego wywód spowodował, że przestałem na chwilę martwić się o Merry, a zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, co mnie tutaj czeka. Zabrali mnie. Znaleźliśmy się w kolejnym białym pomieszczeniu, które wyglądało jak sala operacyjna. Kazali mi się położyć. Jacyś ludzie w strojach lekarskich zaczęli mi podłączać wszędzie różne kabelki. Na mojej twarzy zagościło przerażenie.
-Spokojnie. - Ważniak wygładził swój garnitur. - Nic ci nie będzie. No dobrze będzie bolało, ale chodzi o to by twoja moc wypłynęła z ciebie, byśmy mogli określić jej siłę.
-A do czego służą te wszystkie kabelki? - Uważnie obserwowałem jak jeden z ludzi kręcących się koło mnie mocuje mi na klatce piersiowej kolejny kabelek.
-To są elektrody, które mają pobudzić twoją moc. - Odchrząknął. - Są takim stymulatorem.
-Zaraz, zaraz. - Otworzyłem szerzej oczy. - Chcecie mnie porazić prądem?
-Dokładnie. - Przytaknął. Jeden koleś w stroju lekarskim podszedł do niego i mu coś powiedział. - Możemy zaczynać Amadeuszu.
Ktoś podszedł do dziwnej maszyny i przekręcił różne pokrętła. Po chwili poczułem przeszywający ból. Jednocześnie doznałem uczucia, jakby coś próbowało wydostać się na zewnątrz mnie i napierało na moje ciało od środka. Jednak to uczucie szybko minęło. Ktoś znowu coś pokręcił przy maszynie. Ból zwiększył się. Był nie do wytrzymania. Poczułem smród spalenizny. Razem z moim krzykiem, tajemnicza siła wydostała się na zewnątrz. Maszyna przestała działać. Światła zgasły. Ból ustąpił. Oddychałem ciężko.
-Brawo Amadeuszu! Twoja moc jest na miarę twojego rodu! - Usłyszałem głos ważniaka i to jak cicho klaskał. - Myślę, że już niedługo spotkasz się ze swoją przyjaciółką, jednak najpierw musisz zostać poddany jeszcze jednemu badaniu.... Ale to już jutro. Zabierzcie go.
Poczułem jak dwóch osiłków mnie wynosi. Znowu trafiłem do swojego białego więzienia. Odłożyli mnie na podłogę, gdzie po chwili padłem nieprzytomny. Chyba nie było ze mną najlepiej.
[Merry? Nie pisz jeszcze o tym jak się spotkali, w następnym opowiadaniu opiszę drugie badanie i wtedy się spotkają.]

20 czerwca 2016

Od Joe'go c.d. Laren

Wampir zmienił się całkowicie. W ogóle nie przypominał siebie. Trochę mnie to zaskoczyło. Ale odpaliłem motor i ruszyliśmy na komisariat. Mknęliśmy pomiędzy budynkami, widząc jedynie rozmazane światła. Kocham to uczucie. Na chwilę zapomniałem o całym tym galimatiasie, który mnie za chwile czekał. Cieszyłem się chwilą. Niestety szybko dojechaliśmy na miejsce. Zeskoczyłem z ducati. Sprawca zamieszania również.
-No to kolego, mogę zakuć cię w kajdanki? - Sięgnąłem do paska, przy który miałem je przypięte.
-Hehe, a w ogóle... poza pracą lubisz takie zabawy? - Uśmiechnął się perwersyjnie. Jaki on jest zboczony...
-Taa...Skuwam ludzi w ramach relaksu. - Uśmiechnąłem się ironicznie. - Uwielbiam patrzeć, jak przerażeni patrzą, kiedy niszczę kluczyk. - To był czysty sarkazm. Nie byłem może święty jeśli chodzi o zbereźne myśli, ale nie aż tak pokrzywiony by bawić się w przykuwanie do łóżka.Jednak nie to było teraz istotne.Odchrząknąłem. - Musimy mieć jakiś plan.
-Eeeech, niekoniecznie to musi być przerażające...~ Przykucie do czegoś potrafi podobno pobudzić zmysły kwiatuszku... - Zaśmiał się cicho. - A co do planu, strzelaj w serce jak uznasz, że pora na śmierć i tyle.

-No o to raczej nie musisz się martwić. Zabiję cię na pewno. - Uśmiechnąłem się słodko. Marzyłem o tym od dłuższego czasu. Gościu zaczynał działać mi na nerwy. - Chodzi mi o to, że najpierw grzecznie tam ze mną wejdziesz i się uwolnisz z tych kajdaneczek, a potem zrobisz trochę krzyku i wtedy ja wejdę do akcji, dostaniesz w serce.Później zostanę w pracy spisywać protokół. I po sprawie. - Klasnąłem w ręce i ruszyłem w stronę drzwi na komisariat.

-Jaki ty jesteś brutalny~ - Skomentował jeszcze z uśmieszkiem i cmoknął mnie w policzek. Fuuu... O mało nie puściłem pawia. Co ja? Jakaś panienka jego, czy jak? Trzymałem go z tyłu za skute ręce i w takiej pozycji weszliśmy na komisariat. Chłopak przejął się swoją rolą. Klął jak stary szewc i szarpał się, jakbym go miał zaraz ze skóry obedrzeć. W sumie czemu nie? Uśmiechnąłem się w duchu do siebie. Przedstawienie czas zacząć.

-Hej Jack! Szykuj celę! Mam tego mordercę! - Krzyknąłem do kolegi, który siedział za biurkiem. Ten się zerwał i pobiegł po klucze. Zwabieni krzykami mojego więźnia, przybyli różni pracownicy biura. Lucy z administracji była tak podekscytowana tą sytuacją, że obierając jabłko gapiła się na szarpiącego się przestępcę , przez co skaleczyła się w palec. Cholera! Wampir + krew = problemy. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, mężczyzna warknął groźnie, niezbyt teatralnie i ze wzmożoną nienawiścią, rozrywając kajdanki, zaczął iść w kierunku Lucy. Nim ktokolwiek zdążył zareagować szarpnął ją za włosy i niemal rozrywając ramię wgryzł się w nie. Instynktownie zakrył się jej ciałem, tak że nie mogłem strzelić w serce nie raniąc przy tym Lucy. Zebrałem w sobie całą swoją siłę i bardzo szybko doskoczyłem do pleców wampira. Wyciągnąłem pistolet z kabury i wycelowałem w plecy, w miejsce gdzie znajdowało się serce. Strzeliłem z bardzo bliska tak, że kula utkwiła w sercu krwiopijcy, a nie drasnęła Lucy. Wampir syknął i złapał mnie za gardło wbijając w nie pazury. Z jego ust pociekła stróżka krwi, choć nie wiadomo, czy była to krew jego czy może kobiety. Ktoś podbiegł do Lucy i ją złapał. Natomiast ja siłowałem się z uściskiem wampira. Powoli zaczynało mi brakować tchu. Dusiłem się pod naporem pazurów mojego przeciwnika. Byłem na tyle zdesperowany, że wypaliłem jeszcze raz z pistoletu. Kula chyba trafiła w serce. Chłopak cicho jęknął i uścisk na mojej szyi zelżał. Krew zaczęła ściekać mu po brodzie a ciało zaczęło się rozpadać na proch. Czyżbym załatwił go tak na dobre? Mimo, że zabicie go miało mi sprawić przyjemność po plecach przebiegły mi dreszcze. Po całej akcji, kiedy emocje opadły, spisałem raport ze sprawy i załatwiłem wszelkie papierkowe sprawy." Morderca został zabity w obronie własnej, gdyż jego zachowanie stanowiło zagrożenie dla życia pracowników policji." Tak zakończyłem swój wywód. Następnie prochy, które zostały zamiecione do foliowego woreczka, jako dowód, zabrałem ze sobą. Wsiadłem na motor i pojechałem do pobliskiego lasu. Stwierdziłem, że jakiś tam szacunek mu się należy. Poza tym gryzły mnie dziwne wyrzuty sumienia, które chciałem zagłuszyć, rozsypując jego prochy wśród wysokich świerków. Mało takich świrów, jak on jest na tym świecie.

***

Zielonowłosy mężczyzna podchodzi do recepcji, przy której siedzi Lucy. Wygląda na przyjaznego.
-Dzień dobry, ja szukam...och...s​tało się pani coś w rękę?'- Patrzy na opatrunek znajdujący się na ramieniu młodej kobiety.
-Bo wie pan, wczoraj był tutaj taki incydent... - Rozejrzała się nerwowo. - Nasz funkcjonariusz, powiem szczerze przystojniaczek taki , przyprowadził tu mordercę, a ten się strasznie rzucał i w końcu rzucił się na mnie. - Lucy zerknęła wymownie na opatrunek. - I wie pan co zrobił? Ugryzł mnie łotr jeden. Dobrze, że ten nasz dzielny Joe go zastrzelił.
-Joeee~ Waśnie go szukam, to mój partner...Cieszę​ się że tak wykazuje się w policji... Czasem się martwię że przez tą brawurę coś mu się stanie -Uśmiechnął się niewinnie i troszkę nieśmiało jednocześnie.Lucy właśnie sięgnęła po kubek z kawą i gdy usłyszała te rewelacje, jej ręka zastygła w powietrzu. - To on jest HOMO? - W tym momencie zza rogu wychyliłem się ja. Ta rozmowa była zadziwiająca. - Kto jest homo? - Kobieta patrzyła się raz na mnie, raz na zielonowłosego, nadal będąc w szoku. Szczerze mówiąc, ja sam też byłem w szoku, że tamten jeszcze żyje.
-Kochanie~ Martwiłem się, miałeś odezwać się wczoraj... słyszałem o strzelaninie...-​ Wampir objął mnie za szyję i pocałował czule by szepnąć mi na ucho. Wzdrygnąłem się. -...Jestem głodny i do cholery masz to jakoś załatwić albo nie będzie ciekawie... Przegiąłeś wczoraj z wyjebaniem mnie do lasu~ - Uu biedny, chyba wracał stamtąd na pieszo. Jaka szkoda. Zastygłem zszokowany tym co widziałem i tym co się działo. Lucy dalej nie mogła się pozbierać. W końcu odezwała się cicho: - To ja nie będę wam przeszkadzać...- Wtedy oprzytomniałem. - Zostań. Właśnie stąd wychodzimy.- Chwyciłem tego żywego trupa za rękę i wyciągnąłem go przed komisariat. - Co ty odpierdalasz? - Byłem lekko zdenerwowany, jeśli można tak to ująć.
-Och, nie chciałeś być wzięty za homosia.Tak mi przykro koteczku...A zgadnij kto nie chciał być wyrzucony do lasu...no zgaduj. - Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.
-Twoje prochy?! - Oburzyłem się. - Bo nie wiem, czy wiesz, ale myślałem, że cię zabiłem na amen i już nie wrócisz! - Miałem nawet wyrzuty sumienia, dodałem w myślach.
-Chciałbyś, mówiłem ci że jestem nieśmiertelny...​ A teraz w zasadzie cholernie głodny. - Zaczyna się.
- Teraz nie mam czasu. Muszę wracać do pracy. - Westchnąłem. Kolega chwilę stał i patrzył się na mnie, jak na debila.
-Okej... To pożywię się na kimś innym...- Na te słowa stanąłem jak wyryty.
-Ej! Mieliśmy umowę, prawda? - Odezwałem się oburzony.
-Nie jestem pieskiem który będzie grzecznie czekał aż pan wróci z pracy... jestem głodny, odrodzenie zabiera troszeczkę energii...
- Z kim ja muszę pracować... Co złego zrobiłem? -Zacząłem mruczeć pod nosem. Mam przechlapane życie. - Dobra. Pij, tylko z umiarem. Pracuję w policji, a nie jako honorowy dawca krwi.
-Hum... przed budynkiem ? Nie przeszkadza kwiatuszkowi, że ktoś zobaczy jakiej rasy jest chłopak dzielnego i mężnego policjanta?-Zapyta​ł rozbawiony, specjalnie podkreślając ostatnie słowo tak by mnie sprowokować. Chwyciłem go ponownie za ramię i zaciągnąłem do najbliższego zaułku.
-Tutaj możesz, ale przestań z tym naszym pseudo związkiem, ok?
-Wstydzisz się mnie, skarbie? - Zrobił smutną minkę.
-Przestań gadać głupoty i już lepiej weź zrób, co masz zrobić. -Burknąłem. - Mam pracę, a ty mi tylko ciśnienie podnosisz.
- Oj no już, bo jeszcze poczuje się w obowiązku cię rozluźnić -Głaszcze mnie po policzku po czym po chwili wgryza się w moją szyję. Poczułem to dziwne ukłucie, przy którym wydaje mi się, że ulatują ze mnie wszystkie siły. To bardzo przygnębiające uczucie. Dla niego to przyjemność, dla mnie udręka. Kiedy skończy?
[Laren?]

 



20 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Podniosłam się z krzesła. Tym razem byłam pewna, że to  musi być Amadeusz.
-Am..! - chciałam krzyknąć, ale Catie zatkała mi usta ręka i siłą posadziła mnie na krześle.
-Oszalałaś?! W ten sposób mu nie pomożesz.
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
-Jeśli dowiedzą się, że go znasz... - zaczęła moja kuzynka.
-Nic im nie powiem. - przerwałam jej. - A chce mu chociaż dać wsparcie mentalne.
Białowłosa westchnęła głośno.
-Nie znasz tej organizacji więc opracowujesz plan bez danych brzegowych. Nierozsądne.
Zamilkłam. Może faktycznie nie była to najroztropniejsza decyzja.
-Opowiedz mi o nich wszystko co tylko wiesz.

***

Doszłam do wniosku, ze biały jest przygnębiającym kolorem.
Przyznałam sama sobie, że trochę przesadziłam.
Poduszka stała się czerwona.
W końcu odłożyłam ostry kawałek drutu.
Żałowałam, że nie mogę wyjść na dach budynku. Świeże powietrze i zimno zawsze działały na mnie kojąco.
-A może..? - spojrzałam w stronę szklanej szyby.
Zawiązałam sobie ręcznik na ramieniu. Zamknęłam oczy i rozpędziłam się.
Zacisnęłam zęby i czekałam na ból, ale ten nie nadszedł.
Gdy otworzyłam oczy szklana ściana rozsunęła się przede mną.
Chciałam wyhamować, ale byłam już za blisko.
Mocno uderzyłam w poręcz małego balkonu.
Skuliłam się i spojrzałam w dół. Drzewa, drzewa, drzewa.
Wstałam powoli trzymając się za żebro w które wcześniej trafiłam.
Stanęłam na poręczy. Ile metrów?
20-30.
Delikatnie przechyliłam się do przodu, ale nie zaczęłam spadać.
Przechylałam się coraz bardziej w przód, ale nic to nie zmieniło.
Co tu się dzieje?
Nie dane mi było jednak dłużej sprawdzać tego niezwykłego zjawiska.
Moje bransolety zaczęły świecić, a po chwili leżałam przygwożdżona do metalowej barierki.
Udało mi się wstać, posłusznie poszłam za urządzeniem.
Po kilkunastu minutach doszłam do pomieszczenia które samo się otworzyło.
Weszłam do środka. Nic szczególnego
-Jak się nazywasz?
Przypomniały mi się rady mojej kuzynki.'
-Annie Mocean.
-Ile masz lat?
-Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze. -Może osiemnaście? Chyba, że nadal nie minął rok. Nie widziałam kalendarza od wieków.
-Jesteś..?
-Chodzi o rasę? Zawód?
-Opowiedz mi wszystko o sobie.
Nie wiem czemu, ale spłonęłam delikatnym rumieńcem.
-Moja mama była Smokiem, mój ojciec podobno był Żywiołakiem wody, ale nigdy ich nie spo...
-Ta białowłosa dziewczyna z którą dzisiaj rozwamiałaś - przerwał głos - Kim ona jest?
Przełknęłam ślinę.
-Ma na imię Catie, wychowywałyśmy się razem.
-Ten blondynek. John Johnson. Znasz go..?
Zastanowiłam się.
-Tak.
-Opowiedz mi coś o nim.
-Nie. - odpowiedziałam chłodno. - Ty mi coś o nim opowiedz.
Szklanka z wodą stojąca po drugiej stronie pokoju pękła z hukiem.
Tuż za nią znajdował się kolejny zbiornik wody. Ten był bardziej skomplikowany.
Woda ze szklanki otoczyła człowieka za biurkiem.
-Chodź tu. - powiedziałam.
Po chwili z ciemności wyłoniła się dziewczyna, która przeprowadzała atak na naszą bazę.
Dusiła się.
-Co się z nim dzieje? - spytałam.
-Nic się nie dowiesz. - syknęła, a czerwony guzik sprawił, że moje kajdany złączyły się i zaczęły ciągnąć mnie po podłodze do mojej celi.
-Jeszcze się spotkamy! - krzyknęłam do dziewczyny, próbując wstać.
Nie rzucałam słów na wiatr.

<c.d. Amadeusz>

19 czerwca 2016

Od Gabrielle c.d. Jeremiasz

Ubrałam się, dopiłam resztkę zimnej kawy, wzięłam klucze z wieszaczka i zamknęłam drzwi. Od jakichś 3 miesięcy wynajmuję niewielki loft w Mieście. Znajduje się blisko "Latteo", gdzie Mike mnie przyjął z otwartymi ramionami jako barmankę, mimo, że nie pojawiłam się tam miesiąc odkąd miałam podjąć pracę. Jednak Jeremiasz z nim pogadał i w ten oto sposób miałam z czego żyć. Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku baro-kawiarni. Poranek był rześki i wiał lekki wiaterek. W mojej głowie przewijały się wspomnienia sprzed pół roku, kiedy to pojawiłam się w Mieście i od razu wpadłam w kłopoty. Zabiłam niewinnych ludzi. Jednak był to czyn nieświadomy. Nie potrafiłam tak naprawdę zapanować nad swoją mocą. Dopiero, kiedy Jeremiasz zaprowadził mnie do Genowefy,wszystko wyszło na prostą. Nie było to jednak łatwe. Dzięki znajomości Jerka z dowódcą oddziału ds. nadprzyrodzonych, moja sprawa została sprytnie zakamuflowana. Udało się to także, dzięki wtykom w policji. Genowefa zgodziła się na to wszystko, tylko dlatego, że widziała, że nie jestem urodzoną morderczynią i zrobiła to dla mnie, jedynie pod warunkiem, że zacznę ćwiczyć kontrolowanie mocy, które jak się okazało po 4 latach nie jest moją najmocniejszą stroną. Odetchnęłam głęboko chłodnym powietrzem. Dookoła śpiewały ptaki, a ludzie spieszyli w różnych kierunkach. Od tamtego czasu nauczyłam się metodą medytacji i siłą woli kontrolować swoje przemiany i ograniczać napływ demonicznej mocy. Niestety, kosztowało mnie to wiele czasu i wysiłku, a także potrzebowałam sporo pomocy ze strony ludzi Genowefy. Teraz jednak musiałam się zmieniać w demona tylko na jedną godzinę każdej nocy, by nadmiar mocy nie spowodował jakichś szkód. W czasie tej godziny wędrowałam po mieście skacząc po dachach budynków, czasami wybierając się gdzieś dalej. Zbliżałam się do drzwi wejściowych do mojej pracy. Spróbowałam się uśmiechnąć. Spojrzałam w jedno z wielkich okien wystawowych jakiegoś sklepu. Wyszedł mi ponury grymas. Mimo, że niby wszystko się ułożyło, byłam samotna. Z Jeremiaszem mój kontakt się urwał jakoś 4 miesiące temu. Nie miałam znajomych. Jedynie rozmawiałam z Mike'm - moim szefem i resztą pracowników "Latteo". Klienci nie mieli ochoty wchodzić ze mną w bliższe kontakty niż grzeczne "Poproszę, dziękuję" itp. Weszłam do kawiarenki. Była o tej porze pusta.
-Dzień dobry wszystkim! - Zwróciłam się kierunku ludzi krzątających się po lokalu.
-Witaj Gabrielle! - Odparli. Założyłam barmański fartuszek i weszłam za bar. Ogarnęłam alkohole i inne składniki, a następnie przystąpiłam do pracy.
***
Zbliżała się 18. Ludzi w lokalu było coraz więcej. Ręce miałam pełne roboty. O 18 miałam krótką przerwę. Jakiś nowy klient wszedł do "Latteo" i skierował się do baru, przy którym siedziałam i popijałam wodę. Nie widziałam kto wszedł, jedynie słyszałam kroki. Kiedy był już blisko odwróciłam się i zaczęłam:
-Przepraszam, mam aktualnie 20 minutową przerwę. - Już miałam dodać, by chwilę zaczekał, kiedy dostrzegłam przed sobą znajomą twarz otoczoną przez czerwone włosy.
-Siemka Gabrielle, kopę lat, co nie? - Uśmiechnął się niepewnie.
-Jeremiasz? - Odparłam niewyraźnie. Jakoś nie mogłam w to uwierzyć, chociaż on nadal mieszkał w Mieście i mogłam na niego wpaść w każdej chwili. - Co tu robisz?
-Zanim o tym opowiem, może zrobisz nam po drineczku? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Alkohol zawsze. Nic się nie zmienił. Moje kąciki ust powędrowały ostrożnie ku górze w lekkim uśmiechu.
-Co powiesz na kamikaze? - Stanęłam z powrotem za barem.
-Rób. - Kiwnął głową. Zaczęłam mieszać składniki. Po chwili podałam mu kieliszek pełen niebieskiego płynu. Sama wzięłam drugi kieliszek. Nie powinnam pić w pracy, ale z takim gościem nie wypada nie pić. Wypiliśmy przyjemnie zimny i słodki drink. Spojrzałam na Jeremiasza.
-Mów, co cię tutaj sprowadza? Tylko chęć napicia się ze mną? - Zaczęłam czyścić jakiś kufel, który mi się nawinął pod rękę. Taki barmański nawyk.
-Cóż, chciałbym, żeby to była tylko chęć napicia się z tobą. - Jego spojrzenie było smutne. - Mam pewne problemy.
-Wiesz, chyba problemy nas kochają... - Uśmiechnęłam się smutno. - Jak ci mogę pomóc?
[Jeremiasz?]

19 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Poddaliśmy się? Naprawdę? Jest aż tak beznadziejnie? I co się teraz z nami stanie? Ta głupia baba, która wysiadła z helikoptera, który sam osobiście puściłem z dymem, gestem dłoni wskazała na Catie i Merry. Czterech osiłków podeszło do nich i założyli im jakieś dziwne kajdanki.
-Co z resztą? - Facet, któremu moja przyjaciółka wcześniej przystawiła nóż do gardła, zapytał się tamtej paniusi.
-Róbcie z nimi, co chcecie. Zostawiam to w twoim interesie, braciszku. - Obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku samolotu. Mężczyzna spojrzał na mnie. Szepnął coś do dwóch goryli, którzy stali obok niego, a ci dwaj zwrócili swe kroki w moją stronę. Nie podobało mi się to.
-Torpor!- Obaj zastygli w bezruchu,a  ja rzuciłem się w przeciwnym kierunku. Chciałem stąd uciec. Ale co z Merry? Zatrzymałem się gwałtownie. Odwróciłem się z powrotem i postanowiłem dostać się do tego samolotu, do którego wsiadły dziewczyny. Jednak nie dane mi to było, gdyż po chwili odbiłem się od twardej skały, którą okazał się jeden z tych bezmózgich goryli.
-Uszkodźcie go trochę panowie! Ale niech pozostanie żywy... - Wydał rozkaz ten ważniaczek, który nie brudził sobie rąk. - Może być interesującym obiektem badań.
-Już się robi, proszę pana! - Wydarł się mój oprawca. Wyjął skądś pałkę i zaczął mnie ją tłuc. Chciałem się mu wyrwać, ale nie miałem jak, ponieważ z drugiej strony dopadł mnie jego kolega i grzmotnął jakimś tępym narzędziem w tył głowy. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma i straciłem przytomność.
***
Otworzyłem oczy, które natychmiast zamknąłem oślepiony otaczającą mnie bielą. Ogólnie wszystko mnie bolało. Spróbowałem się poruszyć. Zabolało jeszcze bardziej. Uchyliłem spuchnięte powieki i się dyskretnie rozejrzałem. Dookoła były cztery białe ściany. Bez okien, drzwi ani czegokolwiek. Pokój wydawał się pusty i jedyne co się w nim znajdowało to ja skulony na zimnej, białej podłodze. Nagle coś zapikało i w podłodze pojawił się otwór, w którym stało moich, dwóch, nowych "kumpli". Podeszli do mnie i wzięli mnie pod ramiona, ściskając o wiele za mocno. Poczułem, jak jakaś kość w moim prawym ramieniu nieprzyjemnie chrupie.
-Au! -Mruknąłem cicho,bo nie miałem nawet siły wydobyć dźwięku przez spuchnięte wargi.
-Cicho gówniarzu! Idziesz na jedzenie, a potem zabierzemy cię do pokoju "zabaw". - Mówiąc to zarechotali obleśnie. Jak się okazało w podłodze była winda, której ja niestety i tak nie byłbym w stanie otworzyć. Zjechaliśmy nią w dół. Faceci prowadzili mnie białymi korytarzami, aż doszliśmy do przestronnej sali, w której było pełno ludzi. Okazało się, że była to stołówka. Jednak nie zatrzymaliśmy się tutaj, a jedynie przeszliśmy przez nią i weszliśmy do kolejnego białego pomieszczenia, pełnego pobijanych mężczyzn i chłopców. Moi towarzysze usadzili mnie na białym, twardym stołku i przynieśli miskę okropnie śmierdzącej brei. Nawet mucha by tego nie ruszyła. Pokręciłem głową i odsunąłem od siebie naczynie z tym czymś. Dwóch goryli zaśmiało się cicho i rzuciło moim "obiadem" w głowę, jakiegoś nieszczęsnego człowieka. Na stole przede mną znajdowała się jeszcze szklanka z wodą. Sięgnąłem po nią i jakimś cudem wypiłem przez napuchnięte wargi. Ledwo odstawiłem pustą szklankę na blat, a dwa osiłki brutalnie mnie podnieśli i popchnęli w stronę wyjścia. Moja wędrówka przez męki dopiero się zaczęła. Trafiłem do kolejnego białego pomieszczenia bez okien, jedynie z drzwiami, które wtapiały się kolorystycznie w tło. Było tam biurko i dwa krzesła. za biurkiem siedział ważniak we własnej osobie.
-Posadźcie go i wyjdźcie, jak będę was potrzebował dam wam znać. - Odparł spokojnym tonem.
-Tak jest!- Tamci grzecznie wyszli z pokoju. Wlepiłem spojrzenie w człowieka przede mną.
-Hmm... Czy pochodzisz z jakiegoś sławnego rodu Czarownic? - Spytał się bezceremonialnie zakładając nogi na blat biurka.
-Nie wiem, o czym pan mówi. - Burknąłem. Nie przyznam się mu do niczego. Koleś nie wygląda na godnego zaufania.
-A jak się nazywasz? - Ściągnął brwi.
-John. - Odparłem krótko. Amadeusz to po pierwsze głupie imię, a po drugie jest ono zbyt charakterystyczne.
-Nazwisko? - Ważniak zacisnął szczękę. Wyglądał jakby tracił cierpliwość.
-Mama mi powtarzała całe życie, że obcym ludziom nie powinno się podawać swoich danych osobowych. - Mruknąłem i spojrzałem mu prosto w oczy. - Pan mi się nie przedstawił.
-Moje dane nie są istotne w tej chwili. - Westchnął ciężko. - Skoro nie chcesz mówić, to moi koledzy ci w tym pomogą. - Pstryknął palcami i dwóch osiłków natychmiast zjawiło się koło mnie. Zwlekli mnie z krzesła i zaczęli kopać ciężkimi butami i okładać pięściami. Po jakichś 20 minutach, które były dla mnie wiecznością, pan w garniaku podniósł rękę. Przestali mnie bić. Podszedł do mnie nachylił się i spytał:
-Jak masz na nazwisko?
-Johnson. - Odparłem cicho.
-No i pięknie. Tylko tyle chciałem wiedzieć. - Uśmiechnął się szeroko.- Panowie zamknijcie go tam, gdzie trzeba. Za parę dni rozpoczniemy badania.
Zanim goryle zdążyły mnie podnieść znowu odpłynąłem w nicość.
[Merry? Amadeusz ma chyba problem xd  Twoje opowiadanie było świetne :D Wymyśliłam, dzięki niemu pewien wątek dla Amadeusza :P ]

17 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Dopiero kilka sekund po zapaleniu się jarzeniowek zdałam sobie sprawę, że wcale nie jestem w jaskini.
Byłam w sterylnie białym pomieszczeniu. Było jasno, mimo, że nigdzie nie było źródła światła.
-No nie wierze! - prychnelam. - Znowu wpakowalam się e jakieś nowe gowno!
W akcie nie wiem czego uderzyłam w lustro. Pięścią.
Lustro nie pękło, a po jego powierzchni przebiegło dziwne światło.
Zdałam sobie sprawę ze nie mam na siebie moich czarnych rękawiczek.
Nie, nie, nie! Moja moc!
"Witaj." - odezwał się ciepły, spokojny głos w mojej głowie.
- C-co? - zapytałam niepewnie.
Jako telepatka nie byłam przyzwyczajona ze ktoś mógł mi grzebać w głowie.
"Ann Merry Oxygen, tak? Czy może wolisz Anne Mocean?"
- Skąd ty..?!
"Spokojnie. Spokój to podstawa do opanowania Twojej mocy. - zrobiłam wielkie oczy - Wiem o Tobie wszystko. Mogę zajrzeć w dowolny moment twojego życia, nawet w takie, których ty sama nie pamiętasz"
Chciałam przypomnieć sobie jakieś wspomnienie którego nie pamiętam, ale naturalnie było to trudne zadanie.
Uderzyłam pięścią w lustro po raz drugi.
"Chce Ci tylko  pomóc."
-Sama. Sobie. Poradzę. - po każdym słowie uderzalam noga w lustro.
"Jesteś odważna i inteligentna, ale potrzebujesz czegoś co wskaże Ci drogę."
-Świetnie radzę sobie sama z wyborem drogi. - powiedziałam głośno.
"Odcielas się od swojej mocy, szybko straciłaś zapal do jej ćwiczenia. Poświeciłaś skrzydła czy też - pozbyłaś się ich. Kiedy byłaś na skraju śmierci twój żywioł się obudził by pomóc ci przetrwać.
A teraz się go boisz, boisz się siebie. Ale zamykanie tego w sobie to nie jest droga.
To jest jak czekanie na bezludnej wyspie na taksówkę z darmowym jedzeniem.
Bez sensu. Musisz się nauczyć panować nad mocą, nad sobą. "
- Bardzo ładne kazanie - burknelam wiedząc że ten ktoś ma dużo racji. - Łatwo powiedzieć.
Głos w mojej głowie zamilkł na chwilę.
-Czemu nawet nie próbujesz? - spytał rozbrzmiewając po pomieszczeniu. - Dobrze wiesz, że to potrafisz, postaraj się!
***
Zaczęło się tak niewinne. Alarm, środek nocy. Tak jak zawsze zebrałam broń i torbę.
Wrzuciłam wszystko do magicznego sześcianu. Założyłam go na szyję i wzięłam do kieszeni rękawiczki.
-UWAGA! TO NIE JEST PRÓBA! TRZY SAMOLOTY WOJSKOWE NAD BAZĄ! WSZYSCY NATYCHMIAST DO SCHRONÓW PODZIEMNYCH! - oznajmiły głośniki.
Spojrzałam jeszcze raz czy wszystko wzięłam i od razu zaczęłam biec w stronę schodów.
Na początku przeraziłam się.
Nalot. Schrony podziemne - najprawdopodobniej mają bomby.
-Gówno. - szepnęłam gdy wszystkie światła w korytarzu zgasły.
Panika.
-Cisza! - wrzasnęłam. - Ruszcie tyłki i do schronów!!!
Dziewczyny przyśpieszyły.
Po kilku minutach stałam już przy drzwiach schronu.
Lista szybko została wypełniona plusikami.
Nie było tylko Catie. Ani John'a.
Pewnie ona chce ich wszystkich pokonać zabijając siebie, a on myśli, że może jej pomóc.
Zamknęłam schron.
Kapitani stojący przy wyjściu zasalutowali mi, jakby gratulując odwagi i wyrażając współczucia w związku z moją śmiercią.
Nie mam zamiaru umierać. Wyrzuciłam rękawiczki w ciemność.
I biegem ruszyłam w stronę jednego z lądujących samolotów.
Obok nich ogromne reflektory oświetlały dwie postacie. To na pewno oni.
Z samolotu wyszła postać otoczona przez jakiś osiłków.
Po garniturze poznałam, że to ktoś wysoko postawiony.
Sprintowałam a woda otaczała mnie coraz wyższym słupem.
Po chwili dotarłam do ważniaka w białej koszuli.
Catie natychmiast pozbyła się jego obstawy, a Amadeusz (nie wiem czy specjalnie) podpalił ogromny śmigłowiec.
Przyłożyłam mój sztylet do gardła mężczyzny o delikatnie opalonej skórze.
-Zobaczymy jak teraz pójdzie wam walka. - rzuciłam.
-Przeceniasz uczucie mojej siostry, słodka. - zaśmiał się dziwnie smutno.
-Czy wszyscy źli goście muszą musić pieszczotliwie do swoich wrogów- dziewczyn? - zapytałam retorycznie.
-Tylko do takich piękności jak Ty - powiedział jakby zapominając o tym, że ma ostrze przy gardle.
-Puśćcie ich. - odezwał się nagle nowy głos.
Jakaś kobieta wyszła z płonącego samolotu.
-Bo co? - spytał Amadeusz.
-Dobrze, że spytałeś, chuderlaczku. Bo spuszczę coś na te piękne bloczki... - zamilkła słuchając przez chwilę krzyków dochodzących z jednego z budynków.  - A nie wszyscy się ewakuowali.
Zachichotała.
Spojrzałam na Catie. Ta westchnęła i rozmasowała sobie nadgarstki. Jej pistolet spadł na ziemię.
Wygląda na to, że się poddajemy...
***
Obudziłam się..?
Ciemność. Światło. Ciemność.
Noc... Dzień. Noc Dzieńnoc
Bólciemnośćsmutekradośćświatłobólmoclódzimnociepłokrewbiałyczarnysłowalód.
Wszystko zlało się w jedną kolorową plamę. Widziałam niewyraźnie.
Pierwsza myśl- ktoś mnie otruł oślepił zaczarował.
Mrugnęłam. Łza wyleciała z oka i stoczyła się po policzku.
Czyste łóżko. Biała podłoga. Dwie białe ściany. Jedne ogromne przeźroczyste drzwi. Małe drzwi. Jedna duża szklana ściana.
Z widokiem na piękną plażę z białym piaskiem. Piękne zielone palmy uginające się pod wiatrem.
-Sen? - zapytałam się, wyrywając z odrętwienia, niczym po jakiś mocnych środkach nasennych.
Biała tunika, biała bluza, białe leginsy, metalowe obręcze na nadgarstkach, szyi, kostkach.
To nie sen. To kolejne więzienie.
Spojrzałam przez szklane drzwi. Nieprzytomna Catie nadal w mundurze była ciągnięta przez dwóch wojskowych z jakimś dziwnym znakiem na ramionach.
Walnęłam w szkło, ale nikt nie wrócił na mnie uwagi.
Dobra, co mówił ten gościu w tym śnie/wizji/włamie do mojego mózgu?
Mam być spokojna. No niech będzie. Pora się rozejrzeć dokładniej.
Małe drzwi?
Drobna toaleta z małym lusterkiem, prysznic z letnią wodą. Zero ukrytych przycisków.
Główny pokój? Białe wystające ze ściany łóżko z białą pościelą.
Szafa. Te same ciuchy co miałam na sobie, bielizna w kolorze cielistym. Trochę kosmetyków i innych łazienkowych rzeczy.
-Czerwony ręcznik. - powiedziałam zdziwiona podnosząc przedmiot. -Jak oryginalnie.
Nie dane mi było zbyt długo jednak się cieszyć nowym kolorem.
Moje magnetyczne "bransoletki" zaczęły niepokojąco drgać.
Odłożyłam ręcznik na półkę i kierowana przeczuciem zbliżyłam się do metalowej rury biegnącej od łóżka do drzwi, a nawet poza nie.
Magnes zwiększył jakoś swoją moc i momentalnie moja lewa ręka została przyczepiona do rury.
Bransoleta pociągnęła mnie w przód a ja posłusznie zrobiłam krok. Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłam coś co zmroziło mi krew w żyłach.
Co najmniej setka ludzi schodziła na dół, do czegoś w rodzaju stołówki z równie idealnymi białymi stolikami.
Bransoleta poprowadziła do najbliższego stolika, po chwili obok mnie pojawiła Catie, która z trudem kulała za ozdobą swojej ręki.
-Coś Ci się stało? - zniżyłam głos do szeptu, gdy zobaczyłam jakąś zakrwawioną metalową obręcz ciągnącą chyba martwego właściciela.
Moja kuzynka wytarła sobie krew z ust.
-Cóż, kochana. Mamy niezwykły status więźniów politycznych.
Otworzyłam szeroko usta, ale nic nie odpowiedziałam widząc jak któryś z napakowanych strażników mrugnął do mnie i się oblizał.
-A Amadeusz? - zapytałam wypatrując charakterystycznego blondu. - Nic mu nie jest?
Catie zrobiła minę jakby było jej przykro.
-Powiedzmy, że faceci zwykle mają tu trudniej...
W końcu zobaczyłam jakieś fiołkowe oczy, ale z powodu krwi i sińców nie mogłam rozpoznać rysów twarzy. Mając nadzieję, że to jednak nie mój drobny przyjaciel odwróciłam głowę i spojrzałam na moją poranioną kuzynkę.
-Opowiedz mi coś o tym miejscu. - szepnęłam.

<c.d. Amadeusz
Ciekawe co wymyślisz dla naszego pechowca, Kasiu :)))))))

PS
Ładnie? :3

PS2
Takie tam, krótkie XD>


17 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Zamurowało mnie. A w sumie dokładniej rzecz ujmując zamroziło. To było bardzo niemiłe ze strony Merry. Rozumiem, że jest zdenerwowana na mnie przez te rzygi i pewnie jeszcze inne rzeczy, ale nie musi się na mnie wyżywać od razu. Przez nią zostałem uziemiony w bryle lodu. Jest mi zimno, źle i chce mi się nadal pić. Czuję się jak skończony idiota, chociaż to nie moja wina, że tkwię przymarznięty do metalowego słupa latarni. Z naprzeciwka szły roześmiane dziewczyny. Strasznie się z czegoś wyśmiewały. Nie zauważyły mnie w ogóle zapatrzone w ekran telefonu. Stanęły na chwilę obok mnie, nadal nie dostrzegając człowieka przymarzniętego do słupa i z podekscytowaniem wpatrywały się w jakiś filmik. Na szczęście stały tak, że mogłem wszystko widzieć. Aktualna scena przedstawiała mnie, kiedy w pijackim upojeniu bełkotałem coś do dziewczyn, które zgromadziły się wokół mnie. Gestem wskazywałem na Merry, która była cała czerwona na twarzy, albo ze złości albo ze wstydu. Słabo słyszałem przez lód, ale te słowa zrozumiałem doskonale.
-Pomogła mi przetrwać w Syberii! - Wybełkotałem do dziewczyn. - A ja sam wyczarowałem jej namiot... Gdy jej ubrania się jakoś podarły. - Mrugnąłem do Merry porozumiewawczo. Wszystkie moje koleżanki zaczęły się śmiać, te które teraz trzymały telefon również wybuchły niekontrolowanym śmiechem. Zanim dziewczyny odeszły zdołałem jedynie zauważyć, że Merry była wściekła, a chwilę potem moja szklanka pękła. Co ja najlepszego jej zrobiłem? W dodatku wydaje się, że nie panuje nad swoją mocą. To dlatego tak łatwo jej przyszło w przypływie złości mnie zamrozić. Muszę coś z tym zrobić! Ale na razie nigdzie się nie ruszę...
***
Po upływie z 3-4 godzin, lód roztopił się na tyle, że mogłem się uwolnić. Przemarznięty i przemoczony skierowałem się w stronę bazy. Moim celem było odnalezienie Catie. Musiała pomóc mi pozbyć się tego obrzydliwego filmiku. Moje poszukiwania długo nie trwały. Znalazłem ją szybciej niż się spodziewałem. Na mój widok w zdziwieniu uniosła brew.
-Czemu wyglądasz jak zmokła kura? - Spytała się po chwili.
-Nieistotne. - Zbyłem jej pytanie machnięciem ręki. - Musisz mi pomóc.
-Coś się stało? - Jej twarz momentalnie spoważniała.
-Chodzi o filmik, który nagrano wczoraj podczas tej "imprezy". - Powiedziałem szybko. - Annie przez ten film i przez moje zachowanie została pośmiewiskiem.
-Jaki filmik? Nie widziałam żadnego nagrania. - Catie odparła sceptycznie.
-Nie wierzysz mi? To poproś, którąś ze swoich podwładnych, żeby ci go pokazała. - Wskazałem na kilka dziewczyn, które kręciły się w pobliżu. Catie podeszła do jednej z nich. Coś jej powiedziała, a ta wyjęła telefon i pokazała ten upokarzający filmik. Kuzynka Merry wyrwała telefon z rąk dziewczyn, rzuciła nim o podłogę, tak, że się roztrzaskał na kawałki, a następnie to co z niego zostało zmiażdżyła ciężkim, wojskowym glanem.
-Macie ten filmik natychmiast usunąć!!! - Wydarła się. Po chwili wróciła do mnie i wciąż drgającym z nerwów głosem powiedziała:
-Amadeuszu, tam masz koce. - Wskazała na niewielką szafkę. - Okryj się, którymś i poczekaj na mnie z godzinę. Muszę coś załatwić.- Odeszła stawiając sprężyste kroki. Ciekawe co będzie załatwiać?
***
Po godzinie wróciła Catie i z pełnym satysfakcji uśmiechem skierowała swoje słowa do mnie.
-Już nie ma filmiku! - Dumnie się wyprostowała. - Zabawiłam się w hakera i wszystkie filmiki zostały zidentyfikowane przez programy antywirusowe na telefonach jako konie trojańskie. Żaden się nie uratował. Zadbałam o to.
-Wow! Jesteś niesamowita Catie! - Uśmiechnąłem się szeroko. - Idę powiadomić o tym Annie, że może być już spokojna o to jedno.
-Tylko uważaj na nią, ostatnio jest trochę nerwowa. - Kuzynka się odwróciła i ruszyła załatwiać swoje sprawy. Ja natomiast zacząłem poszukiwania. Szukałem długo i namiętnie, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Merry. Gdzie ona się podziała?
[Merry? Amadeusz zajął się swoimi sprawami zgodnie z życzeniem xd]

16 czerwca 2016

Od Larena c.d Joe'go

      Złapałem go mocniej, tak by czasem się nie wyrwał. Smak jego krwi był znakomity, zupełnie inny niż ludzki. Z zadowoleniem sączyłem jego posokę nie chcąc przerywać, możliwe że z moich ust padały nawet ciche mruknięcia, na które nie zwracałem uwagi.
      -Przestań chociaż mruczeć… - Joe spiął mięśnie i zacisnął szczękę, zaś ja nie odpowiedziałem, po prostu pijąc dalej. –Dość! – Wydał z siebie zduszony krzyk. Spodobało mi się to… Nie kontrolując nawet tego co robię wbiłem mu pazury w biodro. Dobrą chwilę zajęło mi zorientowanie się w sytuacji nim zabrałem kły. W pierwszej chwili zamierzałem się odsunąć, ale zauważyłem kropelkę spływającą mu po szyj. Nie mogłem pozwolić by się zmarnowała
      -Słodziutka… - Skomentowałem, zlizując ostatnie kropelki z jego szyj, język miałem trochę szorstki. Jednakże nie nieprzyjemny w dotyku.
      - Nie za dobrze ci było ? – Mężczyzna zachwiał się i oparł ręce na udach, schylając głowę. Mimo że niepodobna była do mnie troska o drugą osobę, pomogłem mu się wyprostować i wrócić do równowagi, patrząc na niego przepraszająco.
      - A tobie co? Jesteś pijany od mojej krwi, czy jak? – Mruknął zerkając na mnie podejrzliwie – Za miły jesteś… - Nie wiem czemu mnie to rozjuszyło, ale urażony warknąłem na niego, obnażając kły a źrenice zwęziły się jak u zwierzęcia.
     -Skąd możesz wiedzieć jaki jestem? Jeżeli myślisz że nie umiem okazywać empatii to srogo się mylisz. Ludzkie śmiecie…wszystkich mierzą swoją miarą…
     -Nie jestem człowiekiem i dobrze o tym wiesz –Odpowiedział również zdenerwowany mężczyzna. Jednakże ochłonął i rozluźniony wycofał się –Może lepiej, jak stąd odejdę. Nie chcę denerwować cię swoją obecnością – Ostrożnie ruszył do swojego motocykla a ja czujnie obserwowałem jego kroki. Była to prosta sztuczka, ale zadziałała. Już spokojniejszy poszedłem za nim , jednakże nic nie powiedziałem. Czekałem na to co mężczyzna zrobi dalej. Gdy ten obrócił głowę w moją stronę, wyraz twarzy miałem już spokojniutki, jak wcześniej. Szczerzyłem się do niego prowokacyjnie, jakbym już dawno zapomniał o sprawie sprzed chwili.
     -Kwiatuszek chyba nie obraził się ? Taki cukiereczek miałby uciec od Larenka? – Udając smutnego podszedł bliżej i obwąchał rankę – Dostane później jeszcze? –Odsunięcie się mężczyzny nie zrobiło na wampirze większego wrażenia, burknął tylko coś w niezadowoleniu pod noskiem i tylko tyle.
     - Ja się nie obraziłem, ty na takiego wyglądałeś. Ale jak będziesz grzeczny to po akcji na komisariacie dostaniesz może jeszcze trochę –Znużony kiwnąłem głową i westchnąłem
    - W takim razie zajmijmy się tym, chce mieć to już za sobą. Umieranie nie należy do najprzyjemniejszych – W zasadzie przy umieraniu czułem nieokiełznany, palący ból. Bałem się go, liczyłem iż nie za bardzo widać po mnie strach, jednakże prawda była taka że panicznie lękałem się umrzeć. Wiedziałem że wrócę, ale sam proces śmierci i powrotu napawał mnie niepokojem
    -To wskakuj na motor – Wskazał na swój pojazd –Mam nadzieję że odwalimy taką szopkę, że nikt się nie pokapuje, że to tylko przykrywka  -Mężczyzna wsiadł na maszynę zaraz za mną i odpalił silnik. Jednakże nim ruszył, szepnąłem mu jeszcze na ucho
   -Tak… z pewnością się postaram zrobić wspaniałe przedstawienie~ - I po tych słowach mój wygląd zmienił się, w ogóle nie przypominałem już siebie, jakbym nałożył idealną charakteryzacje. Hehe…nie mogłem się doczekać zabawy… 

16 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Zostałam pokryta ohydną cieczą pełną papki z wczorajszego posiłku blondyna.
Natychmiast podniosłam tarczę, ale żołądek tego idioty wygrał w konkurencji szybkości.
Muszę. Natychmiast. Zdjąć. To z siebie.
Wielka lodowa bryła pełna niestrawionych kawałków jedzenia wylądowała na trawie.
Jestem spokojna.
-Merry, ja przepra...
-Idź sobie. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, muszę iść się umyć.
Amadeusz miał minę jakby miał genialny pomysł.
-Nie możesz się wykąpać. Łazienka zamarzła. - prychnęłam. - Merry, wytłuma...
Odwróciłam się błyskawicznie i przycisnęłam go do glinianego muru.
-Mam na imię Anne. - ścisnęłam w rękach jego koszulkę. - Zapamiętaj, bo jak...
-Eee... Me... Annie... - skinął w swoją lewą.
Na murze zaczął pojawiać się szron.
Puściłam go i odsunęłam się.
Muszę się uspokoić.
-Merry! - krzyknął blondyn. - O co tu chodzi?!
Podbiegł do mnie.
Mój organizm nie mógł zdecydować się płaczem, a złością.
-Po prostu... Nie chcę o tym rozmawiać. Ok? Zostaw mnie.
-Nie. - zaczął znowu zachowując się jak idiota. - Nie odpuszczę póki się nie dowiem.
Złość zaczęła wzrastać. Po tym wszystkim nadal jest taki bezczelny!
-Jeśli się nie odsuniesz, sama cię przesunę. Spadaj.
Wszedł przede mnie.
Woda gruntowa zaczęła zbierać się na powierzchni ziemi.
-Merry, po prostu mi powiedz, to takie trudne?
Wściekła zdjęłam z siebie bluzę. Zerwałam bandaż z pleców i pokazałam mu dwie ogromne dziury przy łopatkach.
-Nie wiem, czy pamiętasz, miałam skrzydła. Tylko, że chciałam ratować jednego głupiego, niewdzięcznego blondyna. I później, po mojej próbie, moje skrzydła spotkały się z piłą maszynową.
To się stało!
-C-co?
Obeszłam go.
-Mer, czekaj! - krzyknął, a ja nie zdołałam się powstrzymać.
Woda otoczyła moje przyjaciela i metalowy słup.
Lód roztopi się pewnie za kilka godzin, byłam tego świadoma.
-Żegnaj, słodziutki bohaterze, twórco namiotów.
Przez chwilę pomyślałam, czy by go nie rozebrać, ale...
Nie chciałam się aż tak mścić.
Zdjęłam buty i rzuciłam je na bluzę.
Wyczułam drobną jaskinię niedaleko pode mną.
Weszłam na trawę, a ziemia pod wpływem wody rozstąpiła się pode mną.
Muszę uciec.
Z daleka usłyszałam głosy chichoczących dziewczyn i byłam pewna, że to przez ten filmik z wczoraj...

***
Mam zamknięte oczy czy tu jest tak ciemno?
Nie wiem.
Słyszę jedynie szum wody gdzieś daleko po prawej.
Czemu jestem związana? Czy odkryli kim jestem?
Musze dowiedzieć się czegoś więcej...
A te ciche kroki od tyłu na pewno zaraz wiele mi wyjaśnią.

<c.d. Amadeusz
Ach, ten tragizm  XD
>

16 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Obudziłem się z pękającą na pół głową. Ból rozsadzał mi czaszkę. Coś mi się stało? Jestem ranny? Pomacałem się po pulsującej skroni, ale nie wyczułem żadnej rany, czy czegoś w tym stylu. Dodatkowo w ustach i gardle panowała pustynia. Gwałtownie wstałem, jednak natychmiast tego pożałowałem, bo zakręciło mi się porządnie w głowie. Na dodatek poczułem niemiły ucisk w przełyku, który zwiastował cofanie się treści żołądka. Jejku, co mi jest? Spróbowałem sobie coś przypomnieć, ale niestety w moim umyśle zapanowała pustka. Nic nie pamiętałem z wieczoru. Ruszyłem chwiejnym krokiem do łazienki. Drzwi stawiały niesamowity opór. Były przy tym lodowate w dotyku. Po chwili siłowania się z nimi ustąpiły z lekkim chrzęstem. Wszedłem na płytki i wywinąłem kozła. Upadłem na cztery litery, czując przez materiał przeraźliwe zimno. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było skute lodem. WOW! Co tu się stało? W drzwiach pojawiła się Merry.
-Co tu się zadziało? - Zapytałem się jej, ostrożnie podnosząc się z podłogi.
-Nie twój interes. - Prychnęła z pogardą. - Jak się wczoraj bawiłeś?
-Co cię ugryzło? - Pomasowałem pulsujące skronie. - Nic z wczoraj nie pamiętam i strasznie się dzisiaj czuję.
-O! Kolegę dopadł kac? Bardzo dobrze. Należy ci się kara.- Machnęła na mnie ręką i wyszła z łazienki. Co ja wczoraj jej zrobiłem? Zachowuje się, jakby jej co najmniej coś niemiłego powiedział. Wyszedłem z zamarzniętego pomieszczenia i ruszyłem na poszukiwania kropelki wody. Po drodze napotkałem Catie.
-Witaj Amadeuszu! Widzę, że nie najlepiej wyglądasz. - Kuzynka Merry uśmiechnęła się krzywo.
-Hej, no trochę kiepsko się czuję. - Zerknąłem niepewnie za siebie, czy nigdzie w pobliżu nie ma mojej przyjaciółki. - Co się stało Merry? Dlaczego jest dla mnie taka niemiła?
-To nie pamiętasz, jak ją upokorzyłeś przy wszystkich? - Dziewczyna wydawała się oburzona.- Byłeś pijany w trzy bele.
-Coo? Ja upokorzyłem ją? Byłem pijany? - Nie mogłem w to uwierzysz. - Kłamiesz...
-Mówię całą prawdę. I ciesz się, że jeszcze żyjesz. - Burknęła zła.
-Dziękuję za darowanie życia, o Pani! - Prychnąłem sarkastycznie. - A mogę jeszcze wiedzieć co się stało z łazienką?
-Merry to zrobiła w reakcji na twoje "komplementy". - Catie wywróciła oczyma. - Ciesz się, że to nie byłeś ty.
Ta dziewczyna posiada taką moc? Muszę ją odnaleźć. Zostawiłem bez słowa oburzoną kuzyneczkę i pobiegłem w kierunku, w którym uciekła wcześniej Merry. Po chwili poszukiwań odnalazłem ją.
-O co chodzi z tą mocą?! - Szarpnąłem ją za rękę i ogłuszony swoim ostrym tonem złapałem się za bolącą głowę. Dziewczyna ruszyła dalej, a ja za nią. Nie odstąpię jej na krok dopóki mi nie powie prawdy. Nawet jeśli nie najlepiej się czuję. Nagle gwałtownie się zatrzymała i odwróciła w moją stronę. Też zrobiłem gwałtowny stop i mój żołądek się zbuntował. Zwymiotowałem. Prosto na Merry. Ups!
[Merry? Może nie zbyt ładne zakończenie xd]

16 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Związana panna kapitan leżąca na stole była dla nas trofeum. Trochę byłam zła, że w końcu to nie ja ją złapałam.
Wtedy to ja byłabym tam - w centrum imprezy, a dokładniej obok Isy i Amadeusza, którym przypadł ten niby-zaszczyt. Szczerze nie wiem jak taki nieudacznik i półprzytomna dziewczyna zdołali tego dokonać, ale no cóż, przecież po tym jak ją zakułam wielki pan mądry z wielkiego rodu Johnsonów przypadkiem lub nie wpadł na mnie i zrzucił mnie do szybu windy, co szybko i efektywnie mnie obezwładniło.
-Super. - prychnęłam cicho sącząc jakiegoś nieszczególnie dobrego drinka z ogromnym plasterkiem pomarańczy na szklance.
-Coś się stało? - przysiadła się do Catie. Była bez munduru.
Od jakiegoś czasu zadziwiało mnie i jak prosto przychodzi jej zmienianie się z wrażliwej i pomocnej kuzynki w stanowczą wojskową i z powrotem.
-Nic. - burknęłam.
Spojrzała na mnie... ze smutkiem?
-Myślałam, że u nas Ci się podoba... Chodzi o Amadeusza? - spojrzała na blondyna, który chyba już dawno przekroczył swoją granicę drinków i tańczył teraz jakiś niezidentyfikowany taniec razem z dziewczynami, które jakimś cudem przebrały się w topy... A może były już w stanikach?
Chyba nie chcę tego widzieć.
-Nie wiem, może. - westchnęłam - Sama nie wiem co o nim myśleć. Czasami zachowuje się jak niezdarny książę, który walczy o miłość swojego życia, a czasami zachowuje się jakby tylko pytał mnie którędy do najbliższej toalety.
Catie zaśmiała się.
-Porozmawiaj z nim o tym.
Spojrzałam na nią z przerażeniem.
-W życiu!
Znowu zachichotała.
-Oj, bo sama Cię tam zaciągnę!
Naprawdę się przeraziłam. Catie jest ode mnie silniejsza.
Moje ręce przymarzły do poręczy.
-Amadeusz! - krzyknęła moja kuzynka. -Chodź no tu!
Blondyn, pijąc coś znowu przyszedł do nas, chwiejąc się mocno.
-Merry! - krzyknął. - Chodź tu ty gorąca lasko!
Zarumieniłam się mimo że był to najgorszy komplement jaki usłyszałam od pijanego człowieka.
-Pomogła mi przetrwać w Syberii! - wybełkotał do dziewczyn. - A ja sam wyczarowałem jej namiot... Gdy jej ubrania się jakoś podarły. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja poczułam najpierw zażenowanie i smutek, a zaraz po tym złość.
Poczułam dziwne zimno w środku.
Szklanka John'a pękła w jednej chwili uderzając go kawałkami szkła.
Momentalnie zaległa cisza.
-Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - zapytałam lodowato.
Blondyn otworzył usta z niezwykle wkurzającym uśmieszkiem na twarzy.
Zacisnęłam pięści żeby go nie uderzyć.
Kolejna szklanka pękła z hukiem. Następna.
-Merry. - usłyszałam stanowczy głos Catie. - Uspokój się, do cholery!
Zamknęłam oczy i wyszłam z pokoju w którym nadal było bardzo cicho.
Pobiegłam do siebie.
Zamknęłam się w łazience. Otworzyłam kran, a woda zamarzała otaczając drzwi, ściany, mnie.
Nie wiedziałam na kogo jestem bardziej zła. Na Amadeusza, że dał się upić dziewczynom, czy na siebie, że po tym wszystkim nie umiem nad sobą panować.

<c.d. Amadeusz
Tamten pomysł może zaczekać, niech impreza trwa XD
>

16 czerwca 2016

Od Joe'go c.d. Larena



Mój przeciwnik, o ile tak mogłem go nazwać wydawał się być zaciekawiony. Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że znalazłem się w tym niezbyt przyjaznym miejscu, czy też interesowałem go ja jako ja, a może sytuacja, w której się znalazł... Istniało także prawdopodobieństwo, że miał mnie za smaczny kąsek.
-A zabiłeś ostatnio dwie osoby, których mordercy właśnie poszukuję? Jeśli tak to i owszem będę zmuszony cię aresztować. -Odpowiedziałem pewnie na jego ewidentną zaczepkę. - Może nie wyglądam, ale też nie jestem do końca bezbronny... Jeśli wiesz o co mi chodzi. - Chrząknąłem znacząco.Nie wiem w sumie, czy w starciu z wampirem mam jakieś szanse, w końcu te istoty są potężne, a ja nie mam w pobliżu swojej Ofiary.
-Och koteczku, naprawdę chcesz mnie zamknąć? Z ludźmi... W miejscu, gdzie są twoi przyjaciele z pracy, nie boisz się, że ich zabiję? - Spytał czułym głosem i uśmiechnął się niewinnie. Podszedł bliżej i pogładził mnie po policzku. Co ja jestem? Jego dziewczyna?! Jeszcze czego. Gwałtownie odsunąłem się od dziwnego osobnika i złapałem się za policzek. Poczułem się, jakby miałaby na nim właśnie wyrosnąć wielka kurzajka, albo inne obrzydlistwo.
-O matko... - Szepnąłem. - Chyba bardziej obawiam się, że ich zgwałcisz.
-W gwałcie nie ma nic przyjemnego. -Zielonowłosy się skrzywił. Jakie wnioski... Ale ma facet rację, ani z jednej ani z drugiej strony nie może to być przyjemne.
-No dobra. Może jednak lepiej obawiać się o życie tych ludzi, niż o ich cnotę. - Przyznałem rację wampirowi. - Trudno, najwyżej będę cię pilnować 24 godziny na dobę, aż nie pozwolą mi cię zamknąć w jakiejś fortecy bez ludzi. - Wzruszyłem ramionami. Nie był to najlepszy pomysł i wcale nie uśmiechało mi się go wykonywać, ale w najgorszym wypadku będę musiał to zrobić.
-Chcesz mnie pilnować? I gdzie zamierzasz mnie trzymać? - Wydaje się być przy tym rozbawiony i wyjmuje drugiego papierosa.
-A co cię to interesuje?- Prychnąłem zirytowany. - Mam swoje miejsca na takich, jak ty. - Kiedy poczułem dym papierosowy sam wyjąłem paczkę i zapaliłem jednego. Dawno nie miałem takiej ochoty na fajkę, jak dzisiaj. To chyba przez tego cholernego wampira, strasznie mnie denerwował.
-I koteczek myśli, że dam się grzecznie zamknąć? Nie, nie pasuje mi bycie zamkniętym, przykro mi. - Kręci głową i odsłania rękę pełną blizn. Są przerażające. - ... Z jednej nieowoli się wyrwałem. Do drugiej nie pójdę.- Mimowolnie przebiegł mnie dreszcz.
- Nie dziwię się. -Pokiwałem lekko głową i zaciągnąłem się papierosem.- A może zawrzemy jakąś umowę? Tak,żeby wszyscy byli zadowoleni.
Mój rozmówca uśmiechnął się szeroko.
-Oczywiście. Zapewnisz mi krew oraz inne wygody, a ja mogę być grzecznym pupilkiem... Bo wieeeesz tu nie jest zbyt ciekawie...- Jakbym nie wiedział na co się piszę zawierając umowę z wampirem.
-Jakie inne wygody? - Moja brew powędrowała ku górze. Nie podobało mi się to trochę.
-To się okaże potem. - Na jego ustach zagościł uśmieszek. - Zawieramy umowę?
-Jeszcze nie poznałeś moich warunków. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Nie ma nic za darmo.
-To je prezentuj, zanim się rozmyślę. - Obchodziło mnie tylko jedno.
- W sumie mam jeden warunek. -Zamaszystym ruchem ugasiłem swojego papierosa.- Upozoruj swoją śmierć.
-No to będzie bolało... Zabijesz mnie, a jutro się gdzieś spotkamy... ok? Hm... tylko potrzebujemy świadków, czy coś. - Zamyślił się na chwilę. - Wybierz jak mam umrzeć, a jutro wpadnę do ciebie do pracy jako ktoś z rodziny albo ktoś tam, coś wymyślę. Jednakże chcę zaliczkę.
- A skąd mam mieć pewność, że pojawisz się jutro na komisariacie? -Przekrzywiłem głowę i się skrzywiłem. - Pojedziesz ze mną tam dzisiaj, jako aresztowany za zabójstwa i zrobisz delikatną rozróbę, a ja wtedy cię zabiję w ramach samoobrony. Resztę jakoś zatuszuję i gdzieś cię wywiozę po akcji. - Zatarłem ręce. Już nie mogłem doczekać się nadchodzącej roboty. - A ta zaliczka to w jakiej formie? - Byle nie jakieś przypadkowe trupy.
-Zmienię swój wygląd na czas tej zabawy, nie pozwalam się nigdzie wywozić~ Heej!-Nagle mój rozmówca się ożywił. -Może być kilku martwych podczas akcji? Zaliczką będzie...a co możesz zaproponować?
Tak jak myślałem oczywiście, chce już kogoś pozbawiać krwi.
-Żadnych martwych, rozumiesz? -Zrobiłem zamaszysty gest rękoma.- Co najwyżej, możesz sobie pozwolić na lekkie uszkodzenie mnie, tylko bez przesady bo mam cię zabić. A na zaliczkę mogę ci zaproponować przejażdżkę motorem? - Uśmiechnąłem się głupio,licząc , że to przejdzie w wypadku wampira. Jednak chyba jestem idiotą.
-Nie jestem zdesperowaną dziewką by polecieć na coś takiego. Musisz się bardziej postarać i nawet mundur ci w tym nie pomoże~ -Burknął wampirek jakby zniesmaczony. No nie tego za wiele!
-Ej! Nie obrażaj mojego ducati! Mało kto ma okazję poczuć taką moc... -Poczułem się oburzony. - Ale jak wolisz.... Ty to pewnie napiłbyś się jakiejś krwi? - Westchnąłem zrezygnowany. Tylko posoką coś się utarguje z krwiopijcą.
-Nie obrażam, stwierdzam tylko że dziewczynką możesz proponować przejażdżkę motorkiem~ I uważaj bo stwierdzę, że chce przetestować moc czegoś innego koteczku-Mruknął ,,uroczo'' , przymilnie się uśmiechając. Według mnie było to trochę dziwne. - Twoją krewkę też bym w sumie przetestował.
No świetnie, a co ja jestem potrawa do degustacji, że można moją krew testować? Z drugiej stronie lepiej niech mnie próbuje, niż jakiemuś biednemu człowiekowi życie odbiera.
-Hmm... Twoja chęć testowania mojej krwi, ma swoje wady, ale i zalety. -Udałem, że nie słyszałem stwierdzenia o mocy. - Niech ci będzie. Jako zaliczkę spróbujesz mojej krwi.- Ciężko westchnąłem.
-...Wiesz...Pakt z diabłem podpisuje się krwią... -Szepnął mi do ucha, wgryzając się w moją szyję. Poczułem ukłucie i utwierdziłem się w przekonaniu, że to faktycznie pakt z diabłem. Lekko się zachwiałem.
-Tylko nie tak łapczywie...

[Laren?]

  
 



15 czerwca 2016

Od Amaduesza c.d. Merry

Dotarłem do bazy, w której nikogo nie zastałem. Hm... Przynajmniej Catie nie może mnie obwiniać, że nie dopilnowałem Merry by została w bazie, gdyż jej już tu nie ma. Nie pozwoliła mi się wykazać. Jaka szkoda. Usiadłem sobie na trawie i zacząłem wyrywać pojedyncze źdźbła. Trochę mnie już to wszystko nużyło. Nagle usłyszałem dziwny, świergoczący dźwięk.
-Co to do cholery? - Zastanowiłem się nad źródłem tego sygnału. Zerknąłem do kieszeni moich jeansów. Dioda w moim telefonie migała jak szalona. No tak! Sms! Ciekawe od kogo i o co chodzi... Otworzyłem wiadomość, która była od Merry. "36" Co to ma znaczyć? Myśl Amadeusz... Z czym ci się kojarzy ta liczba? Z rozmiarem jakiegoś ubrania. Bluzki, spodni, buta... Ale po co Merry potrzebny jest teraz jakiś ciuch? Co ona na zakupy się wybrała? Niee. A może to jakiś szyfr? Ale jaki? Może to liczba kroków, które muszę pokonać, żeby do niej dotrzeć i jej pomóc? Sprawdzę. Ruszyłem przed siebie licząc kroki. Dotarłem do ciemnego lasu. Wróciłem do bazy i skierowałem się w drugą stronę. Po 36 krokach dotarłem na jakąś pustą polanę. Znowu znalazłem się w bazie i wyruszyłem w przeciwnym kierunku. Przy 18 krokach wpadłem, na jakąś dziewczynę z naszej drużyny. Może ona wie coś na temat 36.
-Ehm... Przepraszam, co może oznaczać 36? - Zerknąłem na nią niepewnie.
-Co? 36? To pewnie chodzi o numer bazy! W dodatku tej najbardziej strzeżonej! - Odpowiedziała mi szybko i ruszyła dalej. Teraz ta liczba nabrała znaczenia. Tylko, gdzie znajduje się ta baza? Ruszyłem przed siebie wypatrując na budynkach jakichś numerów. Ale nic takiego nie znalazłem. Drugą wskazówką był fakt, że ten budynek musiał wyglądać jak super forteca, skoro był dobrze strzeżony. Po jakichś 30 minut poszukiwań dotarłem do strasznie zabudowanego czegoś. To pewnie to. Podbiegłem do drzwi, które niestety wymagały jakiegoś klucza. Eh... Nagle drzwi otworzyły się i wybiegł jakiś chłopak. Zanim moja droga dostępu została odcięta, wślizgnąłem się do środka. Usłyszałem jakieś dźwięki dobiegające z głębi korytarza. Dotarłem tam i ujrzałem zamieszanie z udziałem niebieskowłosej dziewczyny i Merry.
-Annie!!! Już jestem! - Ruszyłem na pomoc, ale kiedy już miałem uwolnić moją przyjaciółkę od tej drugiej dziewczyny, dostałem z łokcia w nos.
-Au! Chyba złamałaś mi nos ty niebieska istoto! - Wrzasnąłem. Dziewczyny odczepiły się od siebie i spojrzały na mnie.
- A ty tu czego? - Burknęła ta, która uderzyła mnie w nos. Spojrzałem się na Merry, ale jej już nie było. Gdzie ona się znowu podziała?
[Merry? Łap kapitana i kończ tę grę :P]

14 czerwca 2016

Od Williama c.d Phantoma

- Wyślemy ci adres przez sms.- głos w słuchawce był męski i zachrypnięty. Na pewno tę nie był przyjemny.
- A jakieś szczegóły? Co mam zrobić itd...- zapytałem opierając się o parapet.
- Na miejscu.- powiedział krótko i rozłączył się. Cham i prostak, do tego świnia. Jak tak można po prostu przerywać rozmowę?
Spojrzałem na ekran swojego telefonu i westchnąłem. Będę musiał wziąć tą robotę niezależnie od tego co to jest. Pieniądze mi się zawsze przydadzą, a poza tym ciekawi mnie o co może chodzić.
W następnej chwili mój telefon zawibrował, a rybka- przywieszka, którą kupił mi Phantom, zaświeciła.
- Jakieś tajne informacje?- odezwała się Mama i wypuściła dym z ust. Całe pomieszczenie było siwe od papierosów.
Podeszła do mnie i wcisnęła mi do ręki paczkę marlboro.- Leć już.
Kochana Mama, ona zawsze o mnie dba~.

O umówionej godzinie byłem już na miejscu. Były to obrzeża miasta, wszędzie stały opuszczone fabryki, z powybijanymi szybami, dziurami w dachach itd. W sumie wolę fabrykę niż stary szpital.
Skierowałem się do budynku w którym kiedyś wyrabiano manekiny. Był w najlepszym stanie i świeciło się tam światło, więc to logiczne że tam poszedłem.
Zanim zdąrzyłem zapukać drzwi same się otworzyły i przede mną stał łysol, o posturze przypominającą szafę trzydrzwiową.
- Hejka~!- uśmiechnąłem się szeroko.- Ja w sprawie pracy~.
Spojrzałem mu przez ramię i ujrzałem wielką halę. Wielkie kotary, czyli dość ciężki materiał zawieszony na ogromnych karniszach (jak firanki), zastępowały ściany. Wszystko oświetlały białe jarzeniówki. Ciekawe co tam ukrywają...
- Za mną.- mruknął łysol.
Zrobiłem tak jak kazał i szliśmy specjalnie utworzonym korytarzem. Materiał po prawo i po lewo. Znalazłem tylko jedną szparę, ujrzałem tam sprzęt laboratoryjny. Eksperymenty..? Moją uwagę zwrócił pojemnik z fioletową mazią, nawet zwolniłem by się temu przyjrzeć. Nie wyglądało to wszytko dobrze, aczkolwiek ciekawie.
Doszliśmy do wielkiej czerwonej zasłony.
- Ścian nie było?- zapytałem ze śmiechem i wlazłem tam.
To "pomieszczenie" wyglądało bardziej jak gabinet.
- Nie było na nie czasu Williamie.- odezwał się mężczyzna który siedział w skórzanym krześle przy dębowym biurku. Wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie mogłem go sobie skojarzyć.
- Obgadajmy sprawę i miejmy to z głowy.- usiadłem na krześle i wyjąłem papierosa.- Mogę?- On przytaknął i zapaliłem.- O co chodzi z tą robota, ile dostanę i jakie jest ryzyko.
- Dostaniesz cały milion.- przłknąłem ślinę słysząc to piękne słowo. Wysoko się ceni.- Ryzyko to śmierć lub więzienie.
- Czyli to co zwykle.- wzruszyłem ramionami.- Co mam zrobić?
- Zainfekować społeczeństwo.
Zdziwiłem się bardzo.
- Czym?- wypuściłem dym z ust. Wiedziałem że coś kombinują.
- Wirusem, poważnym wirusem, ale spokojnie, zaszczepimy cię.
- Po co to chcecie zrobić?
- Potem się dowiesz.- uśmiechnął się lekko.- To jak? Zgadzasz się?
No ten milion mnie chyba najbardziej przekonuje. Chociaż z drugiej strony... Ten wirus może wszystkich zabić.
- Tak jeśli dostanę szczepionkę i kilka dla moich przyjaciół.
- Mogę na to przystać.- mruknął.- Jednak robota musi zostać wykonana porządnie.
- Zgadzam się.- uśmiechnąłem się szeroko i zaciągnąłem papierosem. Będzie ciekawie.
- Cieszę się.- dał mi jakąś kartkę i długopis.- Podpisz to tylko i Ivan zaprowadzi cię na szczepienie. Dostaniesz dzisiaj 1/3 kwoty.

[Phantom?]

13 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusza

Bez problemu minęłam pierwszą strażnicę. Pewnego razu nauczyłam się ułożeń prawie wszystkich strażnic i baz o których wiedziała Catie. W tej rozpoznałam 36. Nie wiedziałam o niej wszystkiego, ale pamiętałam kilka drobnych faktów.
Jedna z lepiej chronionych, ma ogromną obstawę zrobioną z innych pięter. Szkoda, że akurat nam dzisiaj przypadła ta bez "statystów". Z drugiej strony - jeśli ktoś mniej więcej znał ułożenia baz - tą nietrudno było znaleźć.
Usłyszałam drobny dźwięk po lewej. Natychmiast znieruchomiałam. Moje ubrania moro powinny mnie ochronić w mroku, ale w świetle zapewne od razu by mnie zauważyli.
Latarka oświetliła krzak przede mną.
-Nikogo nie ma. Mówiłem ci, że ta twoja kobieca intuicja to jakieś gówno. - powiedział jakiś chłopak.
Dziewczyna prychnęła i pociągnęła go w drugą stronę. Po chwili odwróciła się do mnie i mrugnęła w ciemność.
-Co jest? - spytał jej towarzysz.
-Nic. Mój płaszcz się o coś zahaczył.
Czy ona mnie widziała?
Przyjrzałam się jej dokładnie. Była dobrze oświetlona przez lampy z ogromnej bazy.
Miała na sobie białą opaskę oznaczającą bycie strażnikiem przypisanym do cytadeli.
Więc czemu..?
Zmrużyłam oczy. Z pod białego materiału wystawał kawałek niebieskiego.
Niezła jest.
Schyliłam się i zaczęłam pełznąć po ziemi.
Po chwili jakaś kamera skierowała się na mnie.
Normalnie zaczęłabym uciekać, ale przeczucie kazało mi się nie ruszać.
Kamera odwróciła się ode mnie, dalej przeglądając okolice czujnikiem ruchu.
Po prawie pół godziny mozolnego podkradania się udało mi się dotrzeć do drzwi.
Wyjęłam spinkę z włosów. Gdy tylko dotknęła zamka zmieniła kształt i otworzyła mi drogę do zwycięstwa.
Natychmiast wbiegłam do schowka "na wszystko".
Po chwili usłyszałam kroki na korytarzu. Znajomy głos odezwał się.
Skupiłam się i weszłam do głowy dziewczyny z mojej drużyny.
"Schowek po twojej lewej."
Tak jak się spodziewałam dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę.
Spojrzała na chłopaka.
-Słuchaj patroluj okolicę przez chwilę sam, co? - zapytała i skrzyżowała nogi.
Tamten spojrzał na nią z rezygnacją.
-Ok. - powiedział i ruszył dalej. - Kobiety i te ich pęcherze... - mruknął pod nosem.
Korzystając z faktu, że miał zajętą głowę czym innym wyjęłam telefon z wewnętrznej kieszeni mojej bluzki.
"36" - napisałam do Amadeusza i wyszłam ze schowka.
Dziewczyna o granatowych włosach natychmiast mnie złapała.
Przez chwilę się biłyśmy, ale szybko się jej poddałam. Skuła mnie i włożyła mi kluczyk w rękę.
Zabrała mnie i nadal grając, że potrzebuje do toalety przykuła mnie umywalki.
Żeby wyglądać wiarygodnie zaczęłam się szamotać. Boleśnie wykręciła mi rękę.
-Zaraz zaprowadzę Cię do kapitana, dziewczynko - powiedziała i uderzyła mnie w twarz.
Normalnie powinna szeptać, ale ponieważ byłam kimś wysokim w drużynie niebieskich mogłam wiedzieć gdzie jest Catie.
-Prędzej Cie zabioje. - powiedziałam niezdarnie ponownie uderzona, tym razem o wiele mocniej.
Do łazienki weszła jakaś dziewczyna z czerwoną opaską.
-Pomogę Ci ją odprowadzić. - powiedziała do niebieskowłosej, a ja poczułam, jak węzeł w moim żołądku się zaciska.
Mimo strachu w mojej głowie zaczął formować się nowy plan.

<c.d. Amadeusz>

13 czerwca 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Ruszyłem biegiem przez ciemny las. Nic nie widziałem, czego konsekwencją było to, że po paru krokach wpadłem na drzewo. Grzmotnąłem w nie z wielkim impetem. Odruchowo dotknąłem czoła. Pod palcami wyczułem gulę, która zaczęła pulsować. Idealnie, będę wyglądać jak jednorożec. Zreflektowałem się i szepnąłem:
-Lux!- Świetlista kula rozjaśniła mi mrok, który powodowały wysokie, gęste drzewa i późna pora. Ruszyłem chwiejnym krokiem dalej. Przebijając się przez gęstwinę krzaków trochę się podrapałem i wszystko mnie szczypało. Zapewne wyglądałem jak siedem nieszczęść. Nareszcie wybiegłem na polanę oświetlaną przez blask księżyca, na której w najlepsze trwała zacięta walka. Rozejrzałem się za białowłosą panią kapitan. Na moje nieszczęście była zajęta walką z jakąś inną dziewoją. Eh... Chyba będę musiał sobie trochę pomóc magią.
-Torpor!-Skierowałem swoje zaklęcie w kierunku przeciwniczki Catie, ale dostały obie. No świetnie Amadeusz, jak zwykle jesteś niezawodny... Podbiegłem do spacyfikowanej dwójki i wziąłem panią z czerwoną opaską na ręce. Było mi trochę niewygodnie i ciężko, ale zanim tamta odzyskała pełną sprawność, udało mi się ją wynieść głęboko w ciemny las. Trochę jej zajmie zanim się w nim odnajdzie. Powróciłem na polanę, gdzie Catie powoli odzyskiwała władzę w nogach i rękach. Stanąłem obok niej i zacząłem wyjmować wszelkiego rodzaju liście i gałązki z włosów. To przez te wojaże po lesie. Nagle dopadła mnie jakaś kobitka z czerwoną opaską i chciała ... mnie związać? Chyba tak. Mimo to robiłem uniki, do momentu, aż nie potknąłem się o wystający kamień i nie glebnąłem na cztery litery. Mała dzikuska podleciała do mnie z krzykiem i bezlitośnie związała.
-Ej! Dziewczyny mam go! Mam ich posłańca! - Dźwignęła mnie na swoje wątłe barki i poczęła nieść w przeciwnym do lasu kierunku. Spojrzałem rozpaczliwie na nadal dochodzącą do siebie Catie. Mogła już ruszać rękoma, ale nogami jeszcze nie. Na szczęście słyszeć powinna dobrze.
-Sam wiesz kto znalazł skrzynię! Brunetka jest postrzelona! - Wydarłem się, jednak starałem się, by jak najmniej z tego słyszały i rozumiały otaczające nas panienki z czerwonymi opaskami. Catie lekko skinęła głową, to znaczy, że chyba mnie zrozumiała. Uff! Misja wykonana. Tylko co teraz ze mną? Białowłosa odzyskała pełną władzę i rzuciła się w pogoń za moim porywaczem. Skopała jej tyłek i uwolniła mnie.
-Dzięki za informacje, a teraz wracaj do bazy i pilnuj Annie i Isy! Annie nie może ruszyć się z bazy, rozumiesz? - Catie praktycznie wydarła się na mnie.
-Jasne. Już lecę. - Mruknąłem niezadowolony, z tego jak mnie potraktowała i ruszyłem z powrotem do lasu.
[Merry?]

12 czerwca 2016

Od Krystyny c.d. Rheia

Cała ta sytuacja była zbyt abstrakcyjna, bym mogła ją traktować poważnie. W pewnym sensie zaczęłam podejrzewać, że może to być sen. Może.. zaraz obudzę się obok Ana, pójdę do ogrodu zamyślona i opowiem mu swój przedziwny sen. Sen o przyszłości, która dla zdroworozsądkowego człowieka nie powinna mieć miejsca. W którym mój narzeczony nagle zmienia orientację, ja powstaję z martwych za pomocą jakieś dziwnej rzeczy, a za rękę prowadzi mnie jakiś przystojny, białowłosy pan. Co najmniej jak Alicja w Krainie Czarów. A może i gorzej.
No bo czy jakakolwiek z rzeczy, która się dzisiaj wydarzyła, tak naprawdę miała prawo mieć miejsce? Poza tym.. to uczucie senności, które mi towarzyszyło. Trochę jakbym pływała. Może to to uczucie, gdy długo się jest martwym, a potem wróci się do życia... a może to jednak sen? Nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. I co tak naprawdę byłoby lepsze? Nie miałam wątpliwości, że wolałabym się obudzić obok Ana, bez żadnego partacza za swoimi plecami. Bo jak inaczej można nazwać Willa? Ktoś kto przyplątał się w moje miejsce. Ktoś, kto próbował mnie zastąpić. Ale fakt, że Ann mnie ożywił znaczył, że nie do końca mu się udało.
No właśnie. Nie do końca. Ale nie poniósł też zupełnej porażki. Fakt, że Ann zastanawiał się, już świadczył o jednej, strasznej rzeczy: czyżby naprawdę brał pod uwagę zamienienie mnie na tego agresywnego wampira? Nie sądzę, bym mogła kiedykolwiek to zrozumieć. Will wydawał się być niezwykle rozpieszczonym, krzykliwym i upierdliwym człowiekiem, więc wątpię, byśmy mieli szansę kiedykolwiek się polubić. Ale może to właśnie podobało się w nim Anowi.
W sumie zawsze towarzyszył mi pewien niepokój, bezpośrednio związany z tym, że znudzę się Anowi. Byłam raczej spokojna, moje poczucie humoru kulało, do najpiękniejszych też nie należałam. Zdziwił mnie już sam fakt, że An zainteresował się mną na tyle, żeby mi się oświadczyć. Czy straciłby coś, gdyby mnie zamienił? Z pewnością nie..
- Co tak nic nie mówisz? - wesoły białowłosy o zjawiskowej urodzie odezwał się do mnie, przerywając moje depresyjne przemyślenia - Co to za smutek zagościł na twojej pięknej twarzy?
- Mam problem natury egzystencjalnej.. -  uśmiechnęłam się - ..nic ważnego.
- Uczono mnie, że na takie problemy, sama osoba powinna znaleźć odpowiedź.. ale to nie znaczy, że nie mogę pomóc stroskanej damie! - przestał mnie ciągnąć i zrównał się ze mną krokiem - Co niepokoi twoje skołatane serduszko?
- Umiesz mówić normalnie? - zaśmiałam się - I mówiłam: nic ważnego. W sumie gdzie mnie prowadzisz?
- Do mojego brata wypłosza. - uśmiechnął się - Włóczy się po lesie zamiast rozmawiać z innymi.
- Oh, martwisz się o niego! To słodkie.. - uśmiechnęłam się, podejrzewając jednak, że odpowiedź jest inna.
- Skąd. - wyszczerzył  zęby w uśmiechu - Po prostu chcę popatrzeć, jak zakłopotany gada z dziewczyną.
- Jesteś podły. - pacnęłam go, ale on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Dziwne - rozejrzał się dookoła, zatrzymawszy się wśród zarośli - Zwykle ten odludek miał zwyczaj ukrywać się gdzieś tutaj... - zaczął z miną drapieżcy rozglądać się po lesie - Ooo tutaj jesteś! - zwrócił uwagę na osobę, która wylegiwała się w słońcu - Mam dla ciebie cudowne wieści.
- Nie teraz, śpię - odpowiedź nie zdziwiła ani mnie, ani tego mężczyzn... w sumie jak miał na imię? - I kimkolwiek jest twoja nowa dziewczyna, nie interesuje mnie to.
- Twoja też nie? - udał zdziwionego. - W końcu ta z pewnością jest twoja - roześmiał się wesoło, jakby właśnie oznajmił najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
- Cześć - przywitałam się. - Najwyraźniej jestem twoją nową dziewczyną. - mężczyzna lustrował nas spod kaptura, tak, że nie widziałam jego twarzy. Mam nadzieje, że to nie jest żaden staruszek czy coś.. ani że nie jest niesamowicie brzydki.
- I znowu się wstydzisz? - pociągnął mnie za rękę w jego stronę - To jest moment, w którym powinieneś się przedstawić - schwycił go i ściągnął kaptur z jego głowy - I powinieneś sobie zdać w końcu zdać z tego sprawę, że ten kaptur nie sprawia, iż jesteś niewidzialny - westchnął teatralnie.
Okazało się, że pod kapturem skrywa się dość podobny do brata osobnik, o tym samym kolorze włosów.
- Uroczy ten twój braciszek - wyraziłam swoją opinię. - Z chęcią mogłabym sobie zaadoptować.
 
>Rhei?<

12 czerwca 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Modliłam się w duchu żeby mnie nie zauważyli. Jeśli to co zobaczyłam jest prawdą, a z tego co usłyszałam to tak jest, to zaraz wyklucza mnie z gry na dłuuuugi czas.
Po chwili usłyszałam krzyk Isy, jedynej dziewczyny której imię udało mi się zapamiętać.
Przygryzłam język żeby nie krzyknąć razem z nią.
-Dobra, ta już nam nie przeszkodzi. Chodźmy zaskoczyć resztę tych niebieskich debili.
Ktoś się zaśmiał.
-Ok. A co z nią?  Rano jej nie znajdziemy w tej gęstwinie.
- I dobrze. - Odpowiedziała dziewczyna o czerwonej opasce. - Będzie na tamtą białowłosą kapitankę.
Znów ktoś zarechotał.
- Dobra. Spadamy.
Jesli zaraz czegos nje zrobię to nasza drużyna przegra. Odłosy kroków ucichły.
Co robić?!
Podeszłam do dziewczyny. Sprawdziłam puls.
Szczerze mówiąc nie zdażało mi się robić to często, ale miałam wrażenie,że jej serce bije strasznie wolno...
W dupie z grą.
Założyłam Isę na ramiona i nieostrożnie pobiegłam w stronę naszej bazy.
Po drodze tylko dwa razy do mnie strzelali, ale byłam poza ich zasięgiem.
Dopiero kilka minut później gdy stanęłam, a raczej położyłam się na trawie obok jakiejś postaci przy naszym pagórku poczułam ulgę.
-Catie. - sapnęłam zmęczona. - To ty?
Z cienia wynużył się Amadeusz z iście obrazona mina.
-Nie. Wszyscy poszli atakować bazę.  Catie mówiła ze ma dość czekania i zaczęła defensywe. Powiedziała ze mam tu zostać i pilnować bazy.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Phi. A ty masz znaleźć jakąś tam brunete. I tez iść na front.
Wzkazal na nieruchomą Ise. 
-To ona? 
- Tak - odpowiedziałam szybko. - John. Musisz mi teraz zaufać.
- Oooookej?
-Idź na front i powiedz Catie ze czerwoni znaleźli skrzynie. Isa jest postrzelona. 
Stanął i patrzył się na mnie.
- No rusz się! - krzyknęłam.
- w końcu zaczął biec w stronę lasu.
Odetchnelam głęboko i weszłam do środka bazy z przyjaciółka na plecach.
Pierwszy pokój schronu byl po prostu metalowym sześcianem pustym w środku, ze stolikiem i kilkoma krzesłami. 
Weszłam przez czerwone drzwi i znalazłam się w normalnie nieużywanej części.
W środku było mnóstwo łóżek,  skalpeli kroplówek a nawet jedzenia.
Położyłam Isę na łóżku. Na małym stoliku postawiłam butelkę wody i dwa jabłka.
Po chwili namysłu dołożyłam jeszcze sztylet i scyzoryk.
Mimo, że szansa ze się obudzi była mała, nabazgralam szybko, że  wrócę po nią za kilka godzin.
Wyszłam z sali dla rannych i przekrecilam kartkę tak by każdy wiedział ze w środku ktoś jest. 
Wyszłam z bazy  i patrząc na kompas ruszyłam w stronę czerwonej bazy.
Żegnaj przegrano.
Witaj kapitanie czerwonych.

<c.d. Amadeusz
Jak nadal są błędy - musisz mi je wybaczyć :)
PS
Ale mam pomysla na nast. Opw ;)>

12 czerwca 2016

Od Rheia

Po tym, jak ułożyłem buntującą się Evalyn do łóżka westchnąłem ciężko. Mała była chora, ale nawet w takiej sytuacji bardzo trudno było ją zmusić do usiedzenia w jednym miejscu. Rwała się do wyjścia na zewnątrz, do innych. Czasami zazdrościłem jej tej całej pozytywnej energii, która niemalże wprost z niej emanowała.
Dodatkowo, nasz rodzinny problem - Wincenty miał dzisiaj nadzwyczaj wesoły humor i przez całe śniadanie szczerzył się, jak szaleniec, a przed wyparowaniem sprzed nosa ojca, który po raz kolejny chciał go zamknąć w pokoju (dla dobra innych), oznajmił mi, że wpadł na wielce genialny pomysł.
Sama myśl o jego "genialnych" pomysłach przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
Żaden z nich nie skończył się dla mnie dobrze, dlatego bym najchętniej go dzisiaj nie oglądał.
Zajrzałem na piętro do mojego pokoju, aby zabrać z biurka szkicownik oraz kilka ołówków, a także wyjąc koc z szafy. Tak długo, jak mnie Wincenty nie znajdzie może dzień nie skończy się katastrofą.
Chociaż kto wie znając moje (nieistniejące) szczęście...
Dopiero w granicach południa dotarłem do mojego ulubionego miejsca. W sumie prawie każde opuszczone przez innych miejsce zasługiwało na miano "mojego ulubionego", ale właśnie to upodobałem sobie ostatnio.
Wyglądało dokładnie identycznie jak reszta lasu, drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. I właśnie to w nim lubiłem. Było takie niezauważalne, że mnie aż tym urzekło.
Z cieniem uśmiechu ułożyłem koc przy pniu jednego z drzew, a następnie się na nim ułożyłem i głęboko wciągnąłem świeże czyste leśne powietrze i ułożyłem na moich kolanach szkicownik.
W zamyślaniu przekartkowałem po kolei jego strony i z przerażeniem stwierdziłem, że mi się kończył. Zostało mi zaledwie 7 kartek, czyli 14cie stron.
Przez chwilę zastanawiałem się czy by nie poprosić rodziców o zakup nowego, ale nie chciałem mojej mamy wykorzystywać (i tak miała wystarczająco dużo zajęć), a jeśli chodzi o tatę to cóż... Lepiej nie, Wincenty... Zapewne by mi powiedział, że mogę sobie sam kupić.
Czyli... Najwyraźniej czekała mnie niechciana wycieczka w najbliższym czasie.
Jednak szybko odegnałem nieprzyjemne myśli. Nie sprawiło to, że problem zniknie, ale chociaż nie musiałem sobie psuć reszty dnia nim.
Przyłożyłem ołówek i zacząłem szkicować nieliczne kwiaty, które zawitały wśród leśnej flory i fauny. W końcu Evelyn z pewnością spodobałby się ten rysunek, gdybym je dał. Młoda uwielbiała kwiaty i wszelkie piękne rzeczy.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zamknęły mi się oczy i odpłynąłem w stan błogiej nieświadomości.
***
Obudził mnie cichy szmer i kroki dwóch osób. Jedne brzmiały niezwykle znajomo, za to drugie już nie.
- Dziwne - usłyszałem pomruk. - Zwykle ten odludek miał zwyczaj ukrywać się gdzieś tutaj - nie do końca docierało do mnie co się dzieje, więc tylko przewróciłem się na drugi bok.
To sen - przekonywałem siebie. - To z pewnością sen. W końcu nikt tutaj się nie zapuszcza.
I chciałem sobie pozwolić raz jeszcze powrócić do krainy snów, jednak kroki stawały się coraz bardziej wyraźne.
- Ooo tutaj jesteś! - Usłyszałem zadowolony głos brata. - Mam dla ciebie cudowne wieści.
Odwróciłem moją głowę w kierunku odwiecznie uśmiechniętego osobnika i otworzyłem jedno oko.
- Nie teraz, śpię - odpowiedziałem. - I kimkolwiek jest twoja nowa dziewczyna, nie interesuje mnie to - dodałem.
- Twoja też nie? - Zdziwił się. - W końcu ta z pewnością jest twoja - roześmiał się wesoło, jakby właśnie oznajmił najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
Dziewczyna... Moja... Co? - Dopiero po kilku sekundach mój mózg przetworzył to co mówił.
Poderwałem się zdenerwowany z koca, o mało nie zrzucając kaptura z głowy, który od razu odruchowo poprawiłem.
Rzeczywiście, mężczyzna nie był sam. Obok niego stała dosyć ładna kobieta, z pewnością potrafiłem się domyślić, co mogło się w niej spodobać Winowi. Miał słabość do kobiet z długimi czarnymi włosami (no dobra, on miał generalnie słabość do kobiet) i jasnych kontrastujących oczach.
- Cześć - przywitała się. - Najwyraźniej jestem twoją nową dziewczyną.
Potrzebowałem kolejnych kilku sekund, żeby zebrać myśli.
I oczywiście... Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Zaschło mi w gardle.
Powinienem się teraz przedstawić? Ofuknąć brata za przyprowadzenie obcych w głąb lasu, niedaleko domu? Czy może też wszystkiemu zaprzeczyć?
- I znowu się wstydzisz? - Zaczął do mnie podchodzić trzymając za dłoń towarzyszącą mu dziewczynę, która za nim podążyła. Kolejna dziewczyna zafascynowana jego urokiem osobistym. Aż mnie czasami zastanawiało, że one nie zdawały sobie sprawę, iż były jednymi z wielu. A może o tym wiedziały i im to pasowało? - To jest moment, w którym powinieneś się przedstawić - zanim zdążyłem zaprotestować zdjął mi kaptur z głowy. - I powinieneś sobie zdać w końcu zdać z tego sprawę, że ten kaptur nie sprawia, iż jesteś niewidzialny - westchnął teatralnie.
Dziewczynie z zaskoczenia ułożyła się usta w "o" i pochyliła się, aby mi się bliżej przyjrzeć. Chciałem się odsunąć, ale niecałe dwadzieścia centymetrów był za mną pień drzewa, w które uderzyłem.
Zmieszany chciałem odwrócić wzrok od tych jasnych oczu, które zdawały się przeszywać mnie na wskroś, ale nie potrafiłem.
Jej twarz była o wiele za BLISKO, żebym czuł się komfortowo.
- Uroczy ten twój braciszek - wyraziła swoją opinię. - Z chęcią mogłabym sobie zaadoptować.
Poczułem, jak moje policzki zaczęły się robić nagle ciepłe. Otworzyłem usta, aby zaprotestować, ale nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnych słów.
Zerwałem kontakt wzrokowy i panicznym ruchem narzuciłem kaptur na moją głowę.
Jakim cudem potrafiła mówić takie rzeczy przy kimś kogo widziała po raz pierwszy?

>Krysia?<

11 czerwca 2016

Od Krystyny

- A więc... - chciałam to sobie wszystko uporządkować - ..idziemy teraz na miasto i szukamy podejrzanych?
- Nie. - Ann spojrzał na mnie troskliwie - Ja i Anna idziemy. Ale ty zostajesz. - w moim sercu aż się zagotowało - To jest niebezpieczna sprawa. Coś może ci się stać.. nie przeżyłbym twojej śmierci po raz drugi.. - napuszyłam się.
- Człowieku, przecież idę tam ci pomagać, nie miej ciągle przed oczami tego, że będę martwa! - przewróciłam oczami - Umiem o siebie zadbać. Nie uśmiercaj mnie z góry. - chciałam wziąć swój płaszcz, ale został zasłonięty przez Ana - okeeej.. - westchnęłam próbując się uspokoić, ale tętno już zaczęło mi się podwyższać - Ann, natychmiast oddaj mi płaszcz! - chciałam brzmieć stanowczo i groźnie, ale podejrzewałam, że załamujący się głos nie doda mi ani trochę powagi - Już! - to "ż" było takie niewyraźne, ale coś ścisnęło mi gardło - Słyszysz?!
- Nie. Zostajesz. Przysięgam ci, że zadbam o to, abyś mi pomogła, nie martw się. Po prostu... - jakby szukał słowa - ..nie ruszaj się.. nie narażaj się.. po prostu..
- Tamten dzień ci chyba coś udowodnił, nie? - uniosłam brew - Że śmierć przychodzi niespodziewanie. - wydał z siebie dziwny, stłumiony jęk - Nie trzeba chodzić w niebezpieczne miejsca aby zginąć. Więc czy tu zostanę, czy pójdę, to nie ma.. - ruszyłam przed siebie, ale złapał rękami moje ramiona.
- Jest pewna różnica pomiędzy nadepnięciem na węża we własnym domu, a wręcz pchaniem się w ich siedlisko, czyż nie? - skrzywiłam się niezadowolona - ZOSTAJESZ. - powiedział dobitnie i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Uh...
Byłam wściekła, że mnie zostawił. Czułam się niepotrzebna bardziej niż kiedykolwiek. W przeciwieństwie do Ana nie miałam mocy. Jak mogłabym się tak naprawdę przyczynić do odkrycia czegokolwiek? Byłam zbyteczna.. Will byłby mu teraz bardziej potrzebny niż ja.
Korzystając z tego, że nikt nie patrzył opatrzyłam się w znajdujące się w domu chusteczki i postanowiłam pozbyć się kilku hektolitrów wody z ciała, rycząc jak wół na kanapie. Po jakieś godzince w końcu emocje mi opadły i, ze stosem usmarkanych chusteczek pod sobą, zaczęłam rozmyślać nad tym co z sobą właściwie począć. Przybyłam szukać Ana. Tylko to. Tymczasem już zostałam wciągnięta w bieg wydarzeń i zamknięta w jego domu. To nie tak miało być.
Ann wydawał się kompletnie nie rozumieć. Nadal traktował mnie tak, jakbym była ważnym elementem jego życia, ale jednocześnie tęsknił za Willem. Zbyt. Rozpieszczony.
Nie byłam elementem jego życia. Miałam swoje. JUŻ miałam swoje. I mogę je spokojnie toczyć bez niego.. nawet jeśli.. chlip.
Mam zbyt dużo godnosci, by dawać się zamykać i siedzieć jak myszka w jego domu. Co to to nie. Czy ja na taką wyglądam? Chyba zapomniał po tym wszystkim, co znaczy mieć do czynienia ze mną. Może i drzwi nie otworzę, ale co za filozofia otworzyć okno.. to któreś piętro, więc raczej nikt tu nie wejdze.
Wyjrzałam na dół. Faktycznie, któreś piętro. Okeej.. może i nikt nie wejdzie, ale jak ja mam wyjść. To o wiele bardziej skomplikowana kwestia. Skoczenie na dół nie wchodziło w rachubę. Nie jestem ani wampirem ani kitsune. Ani innym cosiem z pierdylionem niesamowitych zdolności. Pod wpływem tej myśli znowu poczułam się totalnie niepotrzebna i pokrzywdzona przez los. Wychyliłam się przez okno..
- Ej, księżniczko! - jakiś facet zawołał z ulicy. W pierwszym momencie byłam tak zrezygnowana, że nawet nie zarejestrowałam tego co powiedział, dopiero gdy zaczął skakać moja uwaga przeniosła się z sąsiedniego parapetu na niego. - Coś ty taka smutna? - spytał zdyszany od podskoków. Jak się mu przyjrzeć to całkiem przystojny był to osobnik - Może wejdę tam i pocieszę? - kilku przechodniów zaczęło śledzić nas wzrokiem.
- W sumie.. czemu nie? - zaśmiałam się - Tylko jak tu tu wejdź.. - nie trzeba było długo czekać, a mój nowy kolega wskoczył na rynnę i sprawnie przemieścił się ruchem jednostajnym prostoliniowym w moją stronę, po czym przycupnął na parapecie. Tak. Był przystojny. - Łał... - inne słowa nie cisnęły mi się na usta.
- Robi wrażenie? - spytał przekręcając głowę, zrzuciwszy morze białych włosów na prawą stronę szyi - Ale ja czy to co zrobiłem? - aż się uśmiechnęłam. Trudno było zachować powagę w takich okolicznościach i w towarzystwie takiej osoby. Wyglądał tak miło i sympatycznie.. a przy okazji był taki ładny, że przyjemnie się patrzyło.
- Jestem samurajem? - spojrzałam z ciekawością na rękojeść katany, która wystawała mu zza ramienia - Bo ta katana..
- Owszem, jestem.. - rozłożył się na moim parapecie. Zadziwiające, że potrafił się na nim zmieścić.. wydawał się mieć w tym.. wprawę? - ..jestem pięknym panem samurajem. - znowu nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chyba zrobiłam się czerwona, więc zakryłam twarz dłońmi, ciągle chichocząc. Ludzie.. nigdy nie sądziłam, że takie sytuacje naprawdę mogą się zdarzyć. - Wiesz co, może chciałabyś wyjść? - zaproponował mi nagle znienacka - Jesteś miła i sympatyczna..  - no bo się zarumienię! - ..a ja mam pewnego faceta, którego chcę wyrwać z domu.. może mi pomożesz? - to brzmiało co najmniej jak tekst "czy chcesz iść ze mną pooglądać małe kotki w piwnicy?", ale aura tego mężczyzny sprawiła, że nie byłam w stanie odmówić.

>Rhei?<