Moje zmysły mnie paliły.
Nie wiedziałam na co się narażam. Łapczywie chwytałam oddech.
Pot ściekał po mnie strumieniami. Taka nieosiągalna moc. A taka
zabójcza. Czarny ogień. Te głupie homunkulusy dostaną za swoje.
Na moich wargach zadrżał mściwy uśmiech. Drżącymi dłońmi
przekręciłam klucz w zamku i wpadłam do pokoju. Isabelle leżała
na podłodze w kałuży krwi. Podbiegłam do niej ze ściśniętym
sercem.
- Elen -wyszeptała słabo.
Była bardzo słaba.
- Jestem tu Belle
-wyszeptałam gładząc ją po policzku. Ale po tym zdrowym,
oczywiście. Zerwałam z łowy czarną bandanę i przyłożyłam jej
do zranionego miejsca. Jęknęła z bólu.- Byłaś bardzo dzielna.
- Oni chcą mnie dopaść
-Jej słabowity głos łamał mi serce. Albo przynajmniej to co z
niego pozostało.
- Wiem -uśmiechnęłam
się smutno. Nagle zobaczyłam jej inne rany.- Boże, Is ty jesteś
bardzo ranna.
- To nic takiego.
Ja jednak nie słuchałam.
- Muszę cię zabrać do
szpitala.
- Nie! -Złapała mnie za
łokieć. Strach w jej oczach był bardzo zauważalny.- Oni mnie
złapią.
Zacisnęłam usta w wąską
kreskę.
- Ale... -opierałam się.
Nie mogłam pozwolić, żeby mi umarła.
- Proszę -błagała mnie.
Niechętnie skinęłam głową. Zza okna usłyszałyśmy krzyki.
Isabelle uniosła głowę.
- Co to było?
- Później ci powiem
-zadeklarowałam.- Poczekaj tutaj. Spróbuję ci opatrzyć rany.
- Nigdzie się nie ruszam
-mruknęła. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Gdy opatrzyłam jej
wszystkie rany i usunęłam kulę z kolana i strzałę ze skrzydła,
Isabelle była tak zmęczona upływem krwi i walką z napastnikami,
że prawie zasnęła mi na kolanach. Położyłam ją do mojego
łóżka, a sama zasnęłam na kanapie. Przez następne kilka dni
opiekowałam się nią najlepiej, jak umiałam. Jej rany goiły się
zadziwiająco szybko, błyskawicznie regenerowała siły. Jej stan
zdrowia się poprawiał, a mój pogorszył. Od czasu felernego
spotkania z homunkulusami nie mogłam sobie wybaczyć, że byli tak
blisko domu. Zawsze trzymałam ich na dystans, a teraz byli prawie
pod frontowymi drzwiami. Prawie w ogóle nie było mnie w domu.
Patrolowałam okolice w poszukiwaniu tych napastników. W domu
spędzałam zaledwie godzinę, w tym czasie jadłam, myłam się i
spałam. Cóż, jak się okazuję pól godziny snu to jednak dla mnie
za mało. Po kilku dniach na moim obliczu widać było zmęczenie.
Cienie pod oczami, wymizerowana twarz, opadłe ramiona. Wyglądałam
strasznie, ale nie zamierzałam odpuścić.
Był czwartek. 10 dni po
napadzie. Isabelle była prawie zdrowa. Nie mogła, co prawda, latać,
ale chodziła już i nie przesypiała całych dni. Właśnie wiązałam
karwasze, gdy Belle weszła do pokoju. Oparła się o framugę drzwi
i uśmiechnęła się. Dopiero potem zorientowała się co robię.
- Wychodzisz. Znowu
-Uśmiech zniknął jej z twarzy. Moja twarz skamieniała. Nie
odpowiedziałam.- Elen, czemu to robisz?
- Nie pozwolę, żeby cię
ponownie skrzywdzili -odpowiedziałam grobowym głosem. Is podeszła
do mnie i złapała mnie za rękę.
- I mówi to wyrachowana
zabójczyni.
Skrzywiłam się nieznacznie.
- Jesteśmy prawie, jak siostry
-próbowałam się wytłumaczyć z moich miłych intencji. Isabelle
uniosła jedną brew z zawadiackim uśmiechem.
- No dobra, łączy nas tylko rasa, no
ale i tak jesteś milsza, niż moja rodzona siostrzyczka -parsknęłam.
Belle zaśmiała się, ale potem na powrót spoważniała.
- Jeżeli naprawdę chcesz mi pomóc,
to nie wykańczaj się tak. Bardziej przydałyby mi się lekcje
samoobrony, niż morderca, który strzeże mnie, jak wierny pies.
Westchnęłam.
- Może masz rację.
- Na pewno mam rację.
<cd. Isabelle>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz