Stałam nad garnkiem i powoli mieszałam aromatyczny wywar. W między czasie toczyliśmy bezsensowną wymianę zdań dotyczącą pogody i innych tego typu rzeczy. Nie omieszkałam rozejrzeć się po mieszkaniu. Nie dostrzegłam jednak nic nadzwyczajnego. Chodzi oczywiście o istoty nadprzyrodzone, a dokładniej te pochodzące z zaświatów. Czyli nikt tutaj nie umarł. No i bardzo dobrze. Nie zamierzałam prowadzić w tej chwili nadzwyczajnych konwersacji z przybyszami z innych światów, wymiarów czy jak kto woli. Mimo tego iż żyłam z jednym w czymś co można nazwać ,,symbiozą" nadal nie dowiedziałam się dokładnie skąd jest. Wiem tylko, że była to szczelina w... powietrzu? Zapewne dziwnie to brzmi, ale tylko tyle mój dziecięcy umysł pojął. W pomieszczeniu panował ogólny rozgardiasz, ale przynajmniej nie widziałam tutaj śladów jedzenia na suficie. Nie każdy ma ,,cudownego" współlokatora. Kiedy próbowałam wyjąc miskę z szafki, jedno z naczyń ,,samo" spadło. Odłamki unosiły się w powietrzu. Kosz sam się otworzył, a kawałki ceramiki wpadły do niego... Nie przepraszam, nic nie wydarzyło się samo. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Joe'go z wytrzeszczonymi oczami.
-Czy ty przypadkiem nie przyciągasz duchów?-zapytał zdziwiony. ,,Jednego na pewno".
-Nie skąd ten pomysł?
-Chyba mam naprawdę wysoka gorączkę.- Lepiej, żeby tak myślał. Nalałam zupy i podałam mu. Nasza dyskusja zeszła jak zwykle z resztą, na temat ofiar. W pewnym momencie z mojej strony padło dziwne pytanie.
-Jak myślisz czy to możliwe, żeby dwaj żołnierze zostali swoimi ofiarami nawzajem?- Wiedziałam, że mężczyzna woli unikać tego tematu. Chyba Rachel uczy się przejmować nade mną kontrolę...
<Joe? Tak bardzo przechodzę do tematu...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz