Gdy zeszłam na dół do
kuchni owionął mnie przyjemny zapach smażonych omletów oraz
świeżo zaparzonej kawy ze skórką pomarańczy i cynamonem.
Wciągnęłam do nozdrzy tę słodką woń, którą tak lubiłam.
Przy dębowym stole siedziała Isabelle. Włosy spięła w wysoki
kucyk. Pojedynczy kosmyk wplotła za ucho. Gdy weszłam do pokoju,
akurat rozmawiała z Barrym. Ten kochany szewc właśnie smażył nam
śniadanie. Zauważył, jak wchodziłam i uśmiechnął się do mnie,
odsłaniając białe, równe zęby. Uśmiechnęłam się półgębkiem
i usiadłam koło Belle. Zachowywała się dzisiaj, jakoś inaczej.
Zasłoniłam się kurtyną czarnych włosów. To pewnie przez słowa
Airis. To o morderstwach i policji. Pewnie myśli, że jestem
potworem. Czyli kolejna, która mnie nienawidzi. Moje oczy zmieniły
kolor na mocno szary. Smutek. Głęboki smutek. Większość ludzi,
gdy dowiadywało się czym się param od razu widzieli we mnie typa
spod czarnej gwiazdy. Ale to tylko pozory. A może ja też mam
uczucia? Może chce znaleźć przyjaciół? Może nie wybrałam tego
kim jestem i czym się zajmuję. Barry postawił przede mną okrągły
talerz z ciepłym jeszcze omletem i dżem truskawkowy. Tak, jem omlet
na słodko. Zaczęłam dłubać widelcem w jedzeniu.
- Jak ci się spało?
-zapytał Barry, nadal krzątał się w kuchni.
- Dobrze -mruknęłam pod
nosem.
- Coś się dzieje
-stwierdził. Spojrzał mi głęboko w oczy.- Jesteś smutna.
- Skąd to wnioskujesz?
-starałam się, jak najdalej odsunąć odpowiedź na to pytanie.
Przewrócił oczami.
- Proszę cię. Znam cię
już od bardzo bardzo dawna. A zresztą twoje tęczówki mają barwę
popiołu.
Pod koniec wypowiedzi
kąciki jego ust uniosły się do góry w znaczącym uśmieszku.
Złapałam za kilka pasm krukoczarnych włosów i zasłoniłam nimi
oczy. Barry wybuchnął śmiechem.
- To może ci się
zmieniać kolor oczu w zależności od nastroju? -zdziwiła się
Isabelle.
- Tak -odpowiedział za mnie Barry.
- Dlaczego tak się dzieje? -zapytała
Belle i oparła się łokciami o zimny blat.
- Niech ci sama odpowie -odrzekł
chłopak. Spojrzał na zabytkowy zegar. Wybiła 9.
- O matko. Wybaczcie dziewczyny, ale
klienci czekają -oznajmił i wyszedł do sklepu, zgarniając kubek z
kawą. Moja towarzyszka pomachała mu na pożegnanie. Barry zdążył
rzucić:
- Już ją lubię.
Isabelle uśmiechnęła się. Potem
zwróciła twarz w moją stronę.
- Co ty na to, żebyśmy zagrały w
Nigdy Przenigdy?
- Co to za gra? -spytałam, marszcząc
brwi. Isabelle przyniosła dwa kubki z aromatyczną kawą.
- Ja mówię na przykład: Nigdy nie
paliłam maryhy, a ci co to robili upijają łyk napoju. To co?
Gramy?
Coś mi tu śmierdziało, ale
postanowiłam odrzucić wątpliwości na bok.
- Dobra. Ale ja zaczynam -zastrzegłam.-
Nigdy nie brałam narkotyków.
Isabelle nie uniosła kubka do ust. Na
jej buzię wypłynął delikatny uśmiech.
- Nigdy nikogo nie zabiłam.
Zmroziło mnie. A więc o to chodziło.
O TO. Oczy mi się zaszkliły. Upiłam łyk. Isabelle odsunęła się
ode mnie. Zacisnęłam mocno szczęki. Bałam się, że gorące łzy
popłyną mi po policzkach. A to byłoby nowe i niezbyt miłe
doświadczenie.
- Dlaczego? -wyszeptała. Bałam się,
że za chwilę rozwalę kubek na miazgę.- Dlaczego?
- Jestem bezduszną kreaturą. Moim
jedynym przyjacielem jest Barry. Zabijam, bo nic nie czuję. Nie
czuję wyrzutów sumienia. Nie czuje smutków z każdą odebraną
duszą. Ale to nie moja wina. To wszystko wina naukowców. Zniszczyli
to, co dobrego we mnie było. Tak mną manipulowali, do tego stopnia,
że mam ochotę zabić własną siostrę za to, na co nie miała
wpływu. Boję się, że stanę się tak zła, że nikt mnie stamtąd
nie wyciągnie. Z ciemności.
Im coraz bardziej się zwierzałam tym
bardziej ściszałam głos. Uniosłam wzrok. Spodziewałam się ujrzeć
jej wściekłą twarz.
- Jesteś mutantem -orzekła.
- Tak.
Spodziewałam się, że ta prawie
anielica powie mi, że mnie nienawidzi. Że czuje do mnie tylko
pogardę. Były dwie możliwości:
1. Nienawidzę cię. Jesteś potworem!
Lub
2. Rozumiem (i mocne przytulenie)
Niestety, skłaniałam się do pierwszego. :(
- ....
<cd. Isabelle>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz