Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

7 grudnia 2016

Od Isabelle

Kiedy otworzyłam oczy, moja pierwsza myślą bylo, ze chce się obudzić. Drugą, że nie jestem już nikomu potrzebna. A resztę zagloszył ból rozlewajacy się po każdej komórce mojego ciała.
Później, kiedy odzyskałam świadomość, zaczęłam myśleć nad moim położeniem.
Początkowo pragnęłam jedynie uciec, wrócić do domu, jak każda normalna osoba. Pomijając fakt, że z pewnością do takowych nie należałam, istniała jeszcze inna kwestia. Nie miałam do czego wracać. Nie taka. Poglądy mojej rodziny na temat wszelkich nie godnych istnienia znałam doskonale. To stało się moją wymówką. Przykrywką dla powodu, który trzymał mnie laboratorium.
A była to zgubna cecha, którą ciekawość jest z pewnością.
W pewnym stopniu wiedziałam, że w normalnych okolicznościach niczego takiego bym nie zobaczyła, mimo że właśnie w tej dziedzinie chciałam się rozwijać. Może nie w tak makabryczny sposób... może na roslinach, drożdżach czy małych gryzoniach?
Za każdym razem kiedy miałam przejść coś nowego, wypytywalam o wszystko dokładnie. Mężczyzna, którego nazywano w laboratorium szalonym, dał mi notatnik, długopis i zegarek elektroniczny, prosiłam go to wręcz, chciałam zapisywać minuta po minucie, swoje odczucia, zmiany które następowały.
Pewnego razu przyszło mi do głowy, że jestem jeszcze bardziej szalona od niego lub dopadł mnie Syndrom Sztokholmski.
Moja jednak opinia ukształtowala się w inny sposób. Wiedząc, że nie mogę uzyskać akceptacji swoich rodziców, rodziny, znajomych, pragnęłam przynajmniej dowiedzieć się jak najwięcej, jak najwięcej po sobie zostawić.
Po kilku miesiącach stałam się najczęstszym obiektem badań. Wszyscy inni, a było ich wielu, patrzyli na mnie ze współczuciem. Zostałam ulubioną zabawką. Naukowiec opowiadał mi o swoich badaniach, odpowiadal na wszystkie moje pytania, zaspokojajac mój głód wiedzy.
Nie wszyscy jednak należeli do tych "udanych", a i mnie nudziło juz stanie jako eksponat.
Pewnej nocy zaplanowaliśmy ucieczkę. Mieliśmy się trzymać w grupie, chciałam pomagać, mówić co im pomoże. Ale kiedy bieglismy w panice przez las, otoczeni przez huki wystrzalow, każdy chciał tylko przetrwać.
Oddział Homonkulusow, wyborowych zabójców i porywaczy, stworzonych by nas dostarczyć nas spowrotem.
Raz udało mi się uciec. Zdążyłam jednak poznać tok myślenia naukowca. Jeśli pierwsza próba nie przyniesie skutku, nie podda się. Az w końcu, korzystając z wiedzy o naszych slabosciach, zmusi nas do powrotu.
***
Tej nocy miałam koszmary. O łowcach idealnych. Scigal mnie w nim tylko jeden Homonkulus. Bezlitosny, nie miałam z nim szans.
Obudziłam się z potem na czole. Wilki, które poczęstowalam wcześniej moim posiłkiem, widocznie juz odeszły.
Cos drzalo w krzakach, niewidoczne mimo rozpalonego ogniska.
-H-halo? - zapytałam, starając się by głos mi nie drzal.
-Jesteś Isabelle? - postać która wyłoniła się z krzaków nawet  na mnie spojrzała - Szukalam Cię. - odpowiedziala sobie i runela jak długa na mój koc, przewrociwszy się wcześniej o jakiś korzeń wystający z ziemi.

<Lucie?  Zostawiam Cię w takiej pięknej sytuacji tutaj i sr za ten dramatyzm :")>

25 listopada 2016

Od Merry c.d. Phantom'a

Drżącymi z zimna palcami, powoli i ostrożnie poprawiałam ustawienia kamer. Wyłączenie całej sieci byłoby dość trudne, z resztą mogłoby spowodować włączenie się alarmu, a nowe urządzenie lokalne nie wybudziłoby żadnych podejrzeń, nawet jeśli ktoś pilnowałby tego budynku zdalnie.
Zamknęłam srebrnego laptopa i schowałam go do malutkiego, zielonego sześcianu zawieszonego na mojej szyi. Naszyjnik ten był dla mnie bardzo ważny, bo był to chyba jedyny dowód na to, że, naprawdę, przynajmniej po części, jestem Czarownicą. Zaklęcie Kieszonkowego Wymiaru było jedynym jakie do tej pory udało mi się opanować, a dokładniej mówiąc, jedynym, które nie spowodowało żadnych zniszczeń. Miałam niezwykle wielki potencjał i podobno ogromną moc, ale  jej kontrolowanie wydawało się niemożliwe. Zupełnie jakbym zdobyła te moc przez jakiś magiczny przedmiot lub układ z jakąś silną postacią. Tak właśnie wszyscy pokątnie uważali. Kolejnym dowodem na to zresztą był fakt, że ciocia mnie nie chciała. Bardzo. Gdyby tylko nie bała się mojej mamy, jak to powiedział mi kiedyś wujek, dawno by mnie wyrzuciła. Nie dość, że byłam najsłabsza w rzucaniu zaklęć, zdecydowanie wyróżniałam się spośród rodziny, zamiast perlisto białej skóry, dostałam jej szarawy odcień, szare oczy mojego taty, które ciocia osobiście zmieniła zaklęciem na rodzinny czerwony i skrzydła.
Skrzydła, były czymś czego moja ciocia nie mogła znieść. Za każdym razem, kiedy myślała, że nie widzę, patrzyła na nie z nienawiścią. Wujek powiedział mi kiedyś, że to dlatego, że moja mama złamała rodową zasadę, którą ciocia bała się złamać i wyszła za Grabarza. Wujek zawsze wtedy śmiał się ze łzami w oczach, że ciocia tak naprawdę nie chciała za niego wyjść.
Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, wujek był naprawdę super, szkoda mi było tylko trochę, że tak rzadko przebywa w domu.
Ale to wszystko momentalnie przestało być dla mnie istotne, kiedy postanowiłam, że ucieknę. Nie chciałam uczyć się magii, uznałam, że jak nie będę z niej korzystać to zaniknie. Chciałam nauczyć się walczyć, na co zawsze odpowiadano mi, że prawdziwa Czarownica powinna umieć bronić się magią, a nie jakimiś tam ostrymi przedmiotami. Kiedyś przyszło mi do głowy, że mój laptop jest jedynym który rozumie czego pragnę i chyba to właśnie spodobało mi się w programowaniu.
Jeśli coś mi nie wychodziły zależało to tylko ode mnie.
Kropelka woda, która spadła mi na nos wyrwała mnie z zamyśleń. Wspięłam się na kamienny murek, mruczac ze złością, kiedy moj wykrecony nadgarstek dotykał czegokolwiek i zeskoczyłam na drugą stronę.
Po chwili byłam już na parapecie, popchnęłam delikatnie okno i weszłam do domu. Od razu uderzyło mnie przyjemne ciepło. Poczułam mrowienie na rękach, co uświadomilo mi, że rzeczą w którą z pewnością musze się zaopatrzyć są rękawiczki. Oczywiście, najpierw jednak trzeba było zająć się jeszcze bardziej prozaiczna rzeczą. A mianowicie pustym żołądkiem. Przywołałam z mojego sześcianu pudełko mrożonego placka z serem, nazywanego, według mnie niesłusznie, pizzą i zaczęłam szykować sobie śniadanioobiadokolacje. Wędrując od domu do domu, zawsze staralam się nie pozostawiać po sobie śladu, ale przecież nikt nie miał przeliczonych torebek od pomarańczowej herbaty, prawda?
Włożyłam to coś udające pizze do piekarnika i włączyłam czajnik.
Postanowiłam się rozejrzeć po domu, skłoniło mnie do tego niejasne dziecięcie wrażenie ze coś małego i puchatego jest gdzieś w domku. Niestety, prowadzona instynktem, trafiłam po drodze na lustro, które uświadomiło mi, jak okropnie wyglądam.
Moje czerwone ubranie, które wcześniej miało imitowac smoczą skórę, ogromnymi dziurami wyraźnie ukazywało, że takowe nie jest. Byłam obtarta i cala w zadrapaniach, z dziwnie wykrzywionym prawym skrzydłem, bandażami na obu nogach. Zapewne gdyby ktoś zobaczył by dziecko idące po ulicy w tym stanie, pożalowalby go. Na mojej twarzy widniał jednak dumny uśmiech, byłam w stanie pokonać wszystkie przeciwności i przetrwać. Swoją moc ignorowalam, z tego też wtedy byłam dumna, bardzo chciałam nauczyć się walczyć, a sprawność w posługiwaniu się losowym przedmiotem jako bronią również napawalo mnie dumą. W prawdzie posiadałam prawdziwa broń - jakiś pistolet, a nawet doskonale wywarzoną katane, niestety zbyt ciężka bym mogła się nią posługiwać.
Gwizd czajnika wyrwał mnie z zamyśleń. Dokuśtykalam do kuchenki i wyłączyłam gaz. Kiedy adrelina przestała mi pomagać, ból w kostce znów powrócił.
Na szczęście nie ma rzeczy której nieprawilaby ciepła herbatka i niby-pizza.
Po jakims czasie, gdy tak siedziałam sobie z pełnym brzuszkiem, w ciszy rozległe się niecierpliwie miaukniecie.
Przeczucie kazalo mi ogarnąć najpierw bałagan, który zrobiłam, by w każdej chwili być gotowym do ucieczki. W końcu zeszłam do pokoju,prawdopodobnie jakiegoś gabinetu, w którym czekała na mnie przepiękna, puchata kulka.
Oczywiście, ponieważ byłoby zbyt pięknie,po kilkunastu minutach usłyszałam klucz przekrecany w zamku. Wyuczona juz, otworzyłam okno i gotowa byłam skoczyć na ozdobne drzewko, gdy zdałam sobie sprawę, że kotka mocno uczepiła się pazurkami do mojej bluzki. Próbowałam ja zdjąć, bezskutecznie. Bałam się, że gdy skocze, coś może stać się uroczej kulce. Momentalnie przyszła mi do głowy myśl.
Zdołałam wskoczyć do szafy, zanim właściciel mieszkania do niego wszedł.

<Orio? :> >


20 listopada 2016

Od Phantom'a c.d. Orio

Wreszcie mogliśmy opuścić to okropne miejsce. Moje oczy nie zniosłyby więcej tego irytującego światła.
- Te... - Orio, bo tak chyba miał na imię ten dzieciak, jeśli dobrze zapamiętałem - ..to co teraz?
- Koty. - odparłem i ruszyłem w stronę wyjścia. Ingrid pewnie już piszczy pod drzwiami. Na samą myśl o tym, że  mała siedzi tam samotnie przyśpieszyłem kroku, jednak pomiędzy mną a wyjściem stanął wymoczek. - Hmm?
- Jakie znowu koty, o co chodzi, wyjaśnij! - zażądał a ja spojrzałem na niego pytająco - Nie było mowy o żadnych kotach.
- Kot w domu. - wyjaśniłem - Zanim zaczniemy misję muszę nakarmić małą, puchatą kulkę, która samotnie spędza dzień..
- Hę? - wyglądał na zdziwionego - Ale to była niezwłoczna misja, no nie? Więc gdzie leziesz..
- Oj tam zaraz niezwłoczna.. - machnąłem ręką i przewróciłem oczami - ..niezwłoczna nie oznacza, że musisz zaraz lecieć z wywieszonym jęzorem.. - wzruszyłem ramionami i po prostu wyszedłem z budynku. Nie obchodziło mnie czy szedł za mną czy nie. Liczyła się dla mnie tylko moja mała księżniczka.
Ale mimo wszystko ruszył za mną, więc nawet lepiej.
Wsiedliśmy do tramwaju i wysiedliśmy na przystanku nieopodal mojego domu. Młody na szczęście nie był zbyt rozmowny i nie katował mnie potokiem słów i emocji, co mi bardzo odpowiadało. Gdy zatrzymałem się przed własną bramą i wszedłem do środka, Orio zatrzymał się przed budynkiem, odchylił się i spojrzał na niego, jakby próbował objąć całą posiadłość jednym spojrzeniem.
- Ale chata.. - powiedział, a ja spojrzałem w jego stronę, ale nie chciało mi się tego komentować. W przeszłości przywykłem do mieszkania w ogromnych posiadłościach, więc mój dom nigdy nie robił na mnie wrażenia. Był niczym w porównaniu do świątyni, w której mieszkał mój ojciec.
Pośpieszyłem po schodach do góry, zostawiając Oria na dole. Wnętrze wbiło go w jeszcze większe osłupienie niż wcześniej, a ja nie miałem czasu by przywracać go do rzeczywistości.
- Tatuś już jest, Ingrid~! - wparowałem do gabinetu - Przepraszam, że tak długo mnie nie było, malutka~! Będzie dodatkowe mizianie.. - zdziwił mnie trochę fakt, że nie zostałem od razu zaatakowany przez domownika - Ingi..~!! - zacząłem rozglądać się po gabinecie, ale kot zniknął - Śpi.. - zacząłem się zastanawiać. Nagle usłyszałem miauknięcie w jednej z szaf, a potem mruczenie.
- Hmm... - otworzyłem jedno ze skrzydeł i.. zdębiałem.
W środku siedziała mała dziewczynka, a na jej kolanach, jak gdyby nigdy nic, siedziała Ingrid i korzystała z pieszczot dziecięcych rączek.

>Merry?<

20 listopada 2016

Od Orio c.d. Phantom'a

Otworzyłem oczy, które szybko zmrużyłem wskutek słonecznych promieni. Przewróciłem się na drugi bok, doprawdy ten zaułek nie był wygodnym miejscem do spania, ale chwilowo był najlepszym, jakie mogłem sobie zapewnić.
Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, jak to powiedział, kiedy poprzednio dano mi zawalony pokoik w ciemnej klitce.
Nie było to przyjemne miejsce i to czego ode mnie wymagali z pewnością nie było tego warte, dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja rozpłynąłem się w powietrzu. Problem był jedynie w tym, że nie przemyślałem co zrobić dalej… Taki jeden, malutki szczególik przez który tkwiłem teraz w przysłowiowej ciemnej dziurze.
No, może nie takiej ciemnej, skoro docierały tutaj promienie słoneczne.
Mniejsza z tym.
Ruszyłem rękami i powstrzymałem cichy jęk. Doprawdy, czemu zrobili tę ulicę taką niewygodną… nie mogli jej zrobić bardziej miękkiej? Ja bym nie narzekał na lekką zmianę standardów.
Przez następne kilka minut upewniłem się, że rozruszałem wszelkie zdrętwiałe kończyny i dopiero wtedy wychynąłem z zaułka, żeby omieść wzrokiem resztę okolicy.
Moje oczy nie napotkały niczego co by było niepokojące, albo inaczej… Napotkały wiele niepokojących rzeczy, ale nic co wychodziło poza tutejszą normę.
Wiecznie brudna tak mała uliczka, że nie przeciskały się nią żadne samochody. Brudne kałuże, w których woda mieszała się z błotem. Zaschnięte plamy krwi z bliżej nieokreślonego okresu oraz wszędzie walające się śmieci.
Cóż, do takich widoków o poranku zdążyłem już przywyknąć kilka lat temu.
Od dawna przestałem się nastawiać na oglądanie innych scenerii.
Poczułem lekki skurcz w brzuchu, jednocześnie do moich uszu ciche burczenie.
Lekko się skrzywiłem, nie jadłem już niczego w sumie od dwóch dni.
. . . I klasycznie nie miałem żadnego pomysłu na życie.
Wrócenie do miejsca z którego uciekłem rok temu również mi się nie uśmiechało, z pewnością nie powitaliby mnie z otwartymi ramionami, a może nawet skończyłbym wąchając kwiatki od spodu.
Gdziekolwiek próbowałem zdobyć pracę wszędzie chcieli dokumentów, a takowych nie posiadałem ani nie stać mnie też było, żeby je sfałszować.
Jedyne co mi pozostawało to kraść i właśnie tak przetrwałem ostatni rok mojego niewiele wartego życia.
Wziąłem stargany plecak – moja poduszka oraz miejsce, gdzie przechowywałem mój cały dobytek, zarzuciłem go na plecy i zamyślony zacząłem przechadzać się bez konkretnego celu, powoli lustrując wzrokiem okolicę.
Od mniej zaludnionej okolicy do coraz bardziej, a im więcej ludzi spacerowało chodnikami, tym więcej okazji do „zarobku” wiedziałem.
Pijanych, spieszących się, chciwych, zwyczajnie roztrzepanych, zbyt ufnych. Do koloru do wyboru.
Westchnąłem ciężko. Okradanie ludzi tylko po to, żeby przetrwać.
Niezbyt mi się to podobało. W pewien sposób wydawało mi się to sprzeczne z moją naturą, ale z drugiej strony wyboru nie posiadałem.
Skrzywiłem się, naprawdę nie lubiłem tego robić, cóż…
Minęło jeszcze kilka minut nim upatrzyłem idealną ofiarę. Mężczyzna w średnim wieku, idący spokojnym, miarowym krokiem. Ubrany średnio, nie bogato, nie biednie. Typowa osoba nie zwracająca na siebie uwagi.
Wciąż udając zamyślenie przyspieszyłem nieco kroku, aby dyskretnie dogonić osobę. Przez parę minut podążałem za nim, jednocześnie nie starając się zwrócić na siebie uwagi.
Powoli, bardzo powoli zbliżyłem się do mężczyzny, aż w końcu „przypadkowo” na niego wpadłem i wytrąciłem mu z ręki teczkę i wszystkie rzeczy, jakie trzymał.
- Bardzo przepraszam – uniosłem ręce udając lekkie przerażenie i zaskoczenie, jakbym nigdy nie miał zamiaru tego zrobić.
- Nie, nic nie szkodzi – zaprotestował spokojnie.
Jednak na mojej twarzy dalej malowała się panika, w końcu właśnie to było w moim interesie. Zrobić, jak największą panikę. Zamotać gościa i go skroić. Proste.
I tak oto z tym planem w mojej głowie robiłem coraz to większe zamieszenie, aż w pewnym momencie moja ręka zawędrowała do jednej z kieszeni kurtki mężczyzny i sprawnie wyprowadziła portfel wprost pod mój rękaw.
- Przepraszam jeszcze raz – po całym zajściu sprawnie wstałem i podałem rękę mężczyźnie.
- Ależ nie ma problemu – na jego twarzy pojawił się przyjacielski uśmiech.
Powinienem być spokojny. Wszystko szło według planu, jednak było coś w jego oczach, co wzbudzało we mnie niepokój. Jakby jakiś niebezpieczny błysk, który wychwycił mój szósty zmysł wychwycił coś, czego nie potrafiłem zaobserwować w zachowaniu mężczyzny.
Miałem ochotę potrząsnąć głową, aby pozbyć się zdradliwych myśli. Owszem, należało być ostrożnym i czasami nawet paranoicznym, ale w tym przypadku trzeba działać szybko i czasami zwłoka albo wahanie mogło się naprawdę zwrócić przeciwko tobie.
Ostrożnie i pewnie. Tak właśnie należało działać.
I wtedy pięść powędrowała w moją stronę. Rzuciłem się z powrotem na ulicę, niemalże już widząc oczami wyobraźni połamany los. Jakimś cudem uniknąłem tego nieszczęsnego losu zaledwie o kilka milimetrów.
Miałem ochotę zakląć, ale dokładnie w tym momencie został wyprowadzony w moją stronę kopniak.
Szczerze mówiąc chciałem zaprotestować, że kopanie leżącego jest ciut nie fair, ale z drugiej strony wątpiłem, aby podprowadzenie dóbr materialnych na moją własną korzyść było fair.
Innymi słowy w tej kwestii nie miałem zbytnio nic do gadania.
- Ładnie to tak? - Zaśmiał się mężczyzna.
Aaah, więc oto nadszedł ten moment, kiedy w końcu zadarłem z kimś z kim nie powinienem – zdałem sobie sprawę. Spodziewałem się, że ten dzień kiedyś nastąpi. Tylko nie przewidziałem, że tak szybko…
Cóż, z drugiej strony nie miałem żadnych życiowych planów, więc może i lepiej że szybciej niż później.
- No niezbyt ładnie – przyznałem.
Wiedziałem, że kłamanie i próba obrony w tym przypadku, by nie zadziałały. Nie miałem też ochoty się zniżać do tego poziomu. Może dumy dużo nie miałam przy tym trybie życia, ale pragnąłem zachować jej resztki – więc może tak oddam ci twój dobytek i zapomnimy o całej sprawie? Jak dla mnie brzmi to na kuszącą propozycję – na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Oczywiście wiedziałem, że odmówi, ale jakoś i tak chciałem to powiedzieć.
No cóż, przynajmniej mogę teraz oświadczyć, że próbowałem.
- Hmmm – mruknął nagle zainteresowany – oczywiście, że nie.
No i bam. Mamy odpowiedź. RIP.
Tak, jak wcześniej zauważyłem nie było to dla mnie specjalnie zaskakujące.
- Ale…
No, dobra… Ta część, może jest ciut zaskakująca – stwierdziłem. Spodziewałam się jedynie prostej odpowiedzi „tak” lub „nie”. Ten typ nie wyglądał mi na szczególnie rozgadanego, a samo „ale…” wskazywało na to, że może nawet coś ugram.
Np. moje życie, ponieważ z jakiegoś powodu umiejętności walki tego mężczyzny trochę wykraczały poza to czego się spodziewałem, a nawet trochę BARDZO. RIP raz jeszcze.
- … Ale? - Posłałem mu wyczekujące spojrzenie.
W tym przypadku byłem niczym tonący gotowy się nawet złapać ostrej brzytwy.
Chociaż wolałbym deskę, gdybym miał wybór… Czy coś innego.
- Nie mogę tego od tak puścić w niepamięć – oznajmił – jednak, mógłbyś mi wyświadczyć przysługę i w zamian byłbym skłonny to zrobić.
- Przysługę? - Zapytałem czujnie.
To nie tak, że miałem wybór, ale i tak wolałem wiedzieć na co się zgadzam.
- Odpowiedź brzmi „tak” albo „nie”. Wybieraj – na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Heh. Czyli prawdopodobnie nie było to nic do czego chciałbym się zgodzić, skoro nie powiedział wprost.
… No i w sumie. Skoro i tak nie miałem wyboru.
- Zgoda – kiedy to powiedziałem od razu wiedziałem, że pakuję się w jakieś głębokie bajoro z którego nie ma wyjścia, ale cóż… Perspektywa powiedzenia „nie” wydawała mi się mniej kusząca, skoro przy opcji „tak” pozostawała jeszcze szansa, że coś wymyślę po drodze.
Albo, że nie będzie tak źle, ale co ja się oszukuję.
***
I tak oto wylądowałem w miejscu, gdzie wylądowałem. Problem był w tym, że nie bardzo wiedziałem, gdzie to było.
Wyglądało to na jakiś pokój, usadzono mnie tam za biurkiem mimo moich głośnych protestów, które o mało w pewnym momencie kosztowały kogoś o złamaną rękę, jednak dali mi dosyć jasno do zrozumienia, że opór nie był zbytnio w moim interesie.
Świadczyła o tym wielka fioletowa plama w okolicy żeber, która prawdopodobnie się tam znajdowała w momencie, gdy oberwałem z pięści.
Hhhhmmm… I tak oto mnie zostawiono i zamknięto, po tym jak zabrali mi wszelki mój dobytek, który mógłby mi pomóc w ucieczce.
W ciągu niecałych 30 minut, jak wskazywał zegarek zdążyłem spróbować otworzyć drzwi na różne sposoby i przeszukać pokój centymetr po centymetrze tylko po to, aby potwierdzić beznadziejność sytuacji w której się znalazłem przez moją własną głupotę.
Zero możliwości ucieczki.
Z braku pomysłów co do dalszej akcji zacząłem w kółko krążyć po pokoju,
Po prostu nie mogłem usiedzieć, coś mnie nosiło i grrrr... Czułem się niczym tygrys zamknięty w klatce.
I wtedy drzwi się otworzyły i do środka wszedł wąsaty mężczyzna.
- Siadaj - wskazał na krzesło przed biurkiem.
Posłałem mu nienawistne spojrzenie, ale ból z okolicy żeber jakoś zniechęcił mnie do dalszych protestów. Przynajmniej na razie....
Tak więc zająłem wyznaczone przez niego miejsce.
- Wiesz co to za miejsce? - Zapytał.
- No nie za bardzo właśnie - zaserwowałem mu niechętną odpowiedź.
- No cóż, to jeszcze chwilę sobie poczekasz - 
W tym momencie po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem ochotę komuś przywalić. Głupi człowiek. Oczywiście nie zamierzałem tego okazywać. Przybrałem więc obojętny, chociaż prawdopodobnie nieco nadąsany wyraz twarzy na co on się tylko zaśmiał.
Aha, a więc postanawia zgrywać ważnego - stwierdziłem - czyli to ten średnio ważny typ - mój umysł szybko wyciągnął wnioski - który korzysta w każdej okazji, aby podkreślić swoją wyższość.
Kilka następne minut tylko potwierdziło moją teorię, aż w końcu po prostu odwróciłem się od gościa i postanowiłem zignorować wszystko co mówi.
Za jakie grzechy tutaj trafiłem... No w sumie, to lista co do tego mogłaby być długa.
I wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny.
Następna osoba wyglądała bardziej interesująco. Był to mężczyzna około 24 lat, poruszał się pewnie i wydawał się być zainteresowany całą tą sytuacją.
No i w przeciwieństwie do mnie wyglądał, jakby się znalazł tutaj z własnej woli.
Jego ubranie wskazywało, że z pewnością miał co do talerza włożyć.
Płaszcz, szalik, rękawiczki. Wszystko eleganckie i zadbane.
Oho, ktoś tutaj z pewnością do biednych nie należy - szybko podsumowałem.
- Phantom. Czeka ciebie kolejna misja - oznajmił wąsacz.
Aha. Zignorowany. Jak miło z ich strony.
Z drugiej strony może to i lepiej, że ich rozmowa nie była zwrócona w moim kierunku.
- Oczywiście - nie wydawał się zbytnio być zainteresowany słowami
Nie pytał o nic więcej, ani też nie zdawał się w ogóle przyjmować tym co miał do powiedzenia wąsacz.
Czyli typ, który ma wylane na rzeczywistość? A może żyje w innym świecie? Upośledzony emocjonalnie... Chyba nie jestem tym, który powinien takie rzeczy wytykać innym ludziom. W każdym razie wyglądał, jakby był dosyć pewny siebie i swoich umiejętności.
Zakładam, że nie bez powodu, ponieważ drugiemu mężczyźnie ewidentnie nie spodobało się nastawienie "Phana-coś tam", ale nie protestował.
Jakimś cudem nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, ale wąsacz przyniósł ze sobą białą kopertę, niezaadresowaną do nikogo, która teraz leżała sobie spokojnie na biurku.
Przynajmniej do momentu, kiedy to Phan-coś-tam ją podniósł.
- Wypłata i szczegóły w środku. Sprawa rangi S - powiedział mężczyzna.
Na co postać w płaszczu pokiwała zamyślona.
- Zabierz także jego z tobą - poinstruował go mężczyzna, wskazując na mnie. - Od dzisiaj jesteś za niego odpowiedzialny.
Nie wyglądało na to, jakbym miał w tym mieć jakieś zdanie.
Phan-coś-tam odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie wyczekująco.
Dopiero po kilku sekundach domyśliłem się, że prawdopodobnie chodzi mu o moje imię.
Nie mógł po prostu zapytać?
- Orio - oznajmiłem.
A swojego to już raczył podać w odpowiedzi, ale no nieważne. Wyciągnę to przy jakieś okazji.
- Nazwisko - kazał mi podać mężczyzna.
- Tylko Orio - rzuciłem nienawistne spojrzenie w stronę człowieka.
A Phan coś tam tylko pokiwał głową i zaczął wychodzić z pokoju.
Domyśliłem się, że powinienem za nim podążyć, tak, więc to zrobiłem.
Cóż... Może będzie miał przynajmniej coś do jedzenia........ Naprawdę, bym nie pogardził.a

14 listopada 2016

Od Isabelle c.d. Agis'a

-Niemożliwe, czyżbyś była...eksperymentem?- jego słowa nadal odbijały się w mojej głowie. Czyżby to było aż tak widoczne?
Przebrałam się szybko, rumieniąc się, mimo tego, że chłopak się odwrócił. Jego zachowanie było tak niespodziewane, nawet nie znał mojego imienia. Z pewnością nie był człowiekiem i mimo tego, że nigdy nie wierzyłam choćby w jedno słowo moich rodziców o innych istotach, nie spodziewałabym się, że różnica w zachowaniu może być tak znaczącą.
-J-już. - odezwałam się cicho. Nie czułam się bezpiecznie, nie miałam przy sobie choćby kawałka drutu, a nie miałam pojęcia jak zachowa się moja moc w obliczu zagrożenia.
Kiedy białowłosy odwrócił się, zobaczyłam na jego twarzy coś na kształt przerażenia, przez co sama poczułam wypełniający mnie strach. 
-C-coś się stało? - mój głos znowu zadrżał, nie wiedziałam dlaczego.
-Ghoule. - odpowiedział tamten, rozglądając się dookoła.
Nie miałam pojęcia o kogo, czy też o co chodzi, ale kiedy do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach  krwi, błyskawicznie podjęłam decyzję.
Złapałam chłopaka i pociągnęłam w stronę przystanku.
Okazało się jednak, że byłam zbyt wolna.
-Mrrr, dwa ładne kąski tuż pod nosem. - usłyszałam zza siebie.
Odwróciłam się szybko i odskoczyłam. Stał za mną wysoki mężczyzna o bladej skórze i błyszczących zębach, niczym u drapieżnika.
-Ślicznie pachniesz, mutantko. - odezwał się i mrugnął do mnie dziwnie.
Zrobiłam kilka kroków w tył i zdałam sobie sprawę, że białowłosy, którego ubrania miałam na sobie gdzieś zniknął.
-Spierdalaj. - powiedziałam do Ghoula, który patrzył się na mnie głodnym wzrokiem, ten jednak wcale się tym nie przejął, nadal zbliżał się do mnie. - Nie mam zamiaru być posiłkiem. - szepnęłam do siebie, momentalnie błagając o jakąkolwiek broń. Wtedy ją zauważyłam.
Kawałek jakiejś rury. Przyciągnęłam go mocą, uderzając bruneta, który zdążył się już do mnie przysunąć w twarz.
-Pora spadać. - powiedziałam i natychmiast pobiegłam w drugą stronę, mając nadzieję, że zdążę wsiąść do nadjeżdżającego autobusu.

<Agis? Walnięcie w twarz kawałkiem rury to zawsze jakieś rozwiązanie, prawda? xD>


14 listopada 2016

Od Agis'a c.d. Isabelle

Po wyglądzie uznałem, że przed kimś uciekała. Ubranie widocznie było niewygodne i cóż z lekka brudne.
-Niemożliwe, czyżbyś była...eksperymentem?-zapytałem ją.
Nie sądziłem, że popełniam aż taką gafę, ale dziewczyna wzdrygnęła się i przełknęła ślinę. Wyglądała jak przerażone zwierzątko zagonione w ślepą uliczkę.
-N-nie bój się, nie zamierzam cię wydać. Pytałem z ciekawości.-powiedziałem od razu.
Spojrzałem na swoją torbę i wpadłem na pomysł. Wygrzebałem z niej swoje ubrania na zmianę. Miałem nadzieję, że będą na nią dobre. Po chwili miałem w rękach cały komplet.
-Um...jeśli ci to nie przeszkadza, proszę weź to. Są suche, no i czyste.
Dziewczyna niepewnie wyciągnęła rękę w ich stronę i po chwili szybko wyrwała mi je z rąk.
-Dziękuję...-wymamrotała cicho.
-E...ja może się odwrócę. Niestety nie ma tu żadnej przebieralni więc to tu musi ci wystarczyć.
Odwróciłem się uprzejmie tyłem do niej i spojrzałem przed siebie. Kawałek dalej ludzie chodzili nie zauważając nic co było w ciemnych alejkach. Co oznaczało tylko plus dla nas. Mimo to przeszły mnie ciarki złego przeczucia. Zwykle miałem z tym rację więc coś miało się wkrótce stać. Coś złego...wtedy poczułem to. Odór krwi i Ghula. Jeszcze ich tu brakowało. W dodatku musiały zajrzeć akurat tutaj. Nie wiedziałem dlaczego i po co tu są, ale miałem dwa wyjścia z tej sytuacji, albo uciekać, albo płaszczyć się przed nimi w nadziei iż mnie nie pożrą. Byłem zbyt słaby by walczyć z nimi, a może zbyt tchórzliwy? Czy to istotne?!

<Isabelle? Przepraszam, że tak długo>

11 listopada 2016

Od Isabelle c.d. Agis'a

Stałam sobie oparta o ścianę jakiegoś budynku. Było mi zimno, nie miałam przy sobie ani grosza i miałam słaby humor. Deszcz moczył moje włosy, sprawiając w pewien dziwny sposób, że pragnęłam, że znowu były czekoladowo-brązowe. Chociaż może to nie była jednak wina deszczu. Po prostu chciałabym wrócić do domu. I to jako pełnoprawny jej członek, a nie szarowłosy mutant. To był, z resztą, jeden z powodów z których stałam oparta o lodowaty beton. Przystanek znajdujący się kilkaset metrów przede mną, co kilka minut dawał mi szansę, by dostać się pod bramę strzeżonego osiedla, w którym znajdowała się mała willa, w której mieszkałam przez większość swojego życia.
Rozprostowałam skrzydła, próbując osłonić się przed małymi kroplami spadającymi z nieba, zaczynającymi mnie już denerwować. Musiałam się w końcu zdecydować, czy chce wrócić, czy nie. Jeśli wysłali za mną jakieś Homonkulusy, to te na pewno nie będą miały skrupułów, żeby mnie stąd zgarnąć, albo zabić.
Czas mijał, a ja stałam w bezruchu. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać komuś kto by mnie obserwował. W rzeczywistości poruszałam lekko palcami, udało mi się niepostrzeżenie ukraść portfel, małą składaną parasolkę i gazetę. Niestety, mimo ogromnego tłumu idącego po ulicy, nie miałam tyle szczęścia żeby trafić na kogoś kto miałby komplet ubrań wystający z torby. Moja nadzieja na jakieś normalne ubranie wyparowała, gdy po raz kolejny spróbowałam wygodniej ułożyć zdecydowanie za mały stanik.
Postanowiłam, że w końcu wsiądę do tego autobusu i pokaże się mojej napuszonej rodzinie. Przyszło mi do głowy, że wręczą mi kilka tysięcy i odprawią z kwitkiem, albo nawet załatwią mi fałszywe dokumenty, byle nikt nie dowiedział się, że ich córka, jednak żyje, ale teraz jest Mutantem z DNA jakichś zwierząt.
Nawet nie spostrzegłam jak poleciała mi z oka łezka.
-Och...-odezwał się ktoś przede mną -Czyli jesteś dziewczyną…
Błyskawicznie otarłam policzek i spojrzałam na białowłosego zdziwiona.
Pierwszym, co przyszło mi do głowy, było, że przyszedł tu żeby mnie zabić, mimo, że jego uśmiech lekko przeczył mojej teorii.
-Jak się nazywasz piękna? - zapytał, a ja momentalnie zrobiłam się cała czerwona.
Uśmiechnęłam się delikatnie, a myśli o mojej rodzinie szybciutko uciekły. Miło to było usłyszeć od nieznajomego, nawet jeśli wyglądało się jak zwykły człowiek… ze skrzydłami koloru kruczych. Czyli dość daleko od definicji "bycia pięknym".


<Agis? :3>

11 listopada 2016

Od Walentego c.d. Beliarth

- D-dostanie mi się..? - nie orientowałem się za bardzo co się dzieje. Położyła mi swoje śliczne, delikatne łapki na moich ramionach, a ja rozpłynąłem się w tym uścisku. W sumie nie miałem wątpliwości, że się rumienię. Czy ona aby nie przesadza z tą bliskością..
- Tak, dostanie ci się! - spojrzała na mnie intensywnie - Dostanie!
- Ale co mi się dostanie.. - w sumie odpowiedź była oczywista, dostać można całusa.. ale chyba nie do końca o to jej chodziło, wydawała się czymś zatroskana - ..przepraszam, mam wrażenie, że nie rozumiem sytuacji.. - spuściłem wzrok zawstydzony, a potem uniosłem go i spojrzałem na nią niewinnie - Czy mogłabyś mi to wytłumaczyć swoim pięknym głosem?
- Pfpfpfpfff - wydała z siebie nieludzki dźwięk przypominający zapluwanie się się - ..tu nie trzeba nic tłumaczyć, śledziłeś mnie wczoraj, prawda? - kiwnąłem głową delikatnie - Dlaczego?!
- Ehm... więc w tym rzecz.. - więc domyśliła się, że ją śledziłem.. co tu powiedzieć.. prawda może być dla niej jeszcze zbyt szokująca  - Widzisz... to.. ściśle tajne. - nagle mój wyraz twarzy zmienił się: niewinne spojrzenie zmieniło się w zawadiacki uśmiech, dłoń szybkim ruchem poprawiła lśniące okulary, a następnie obie powędrowały do kieszeni płaszcza - Widzisz, kochana, jestem wysokiej rangi członkiem tej cudownej instytucji. - spojrzałem na nią z góry - I mówiąc szczerze nie śledziłem ciebie, a tego chłopca, który był z tobą, jak mu było na imię.... - zamyśliłem się.
- Orio? - spytała zbita z tropu.
- Tak, dokładnie - a więc na imię mu Orio... - ..ten mały pleb narozrabiał ostatnio, góra miała co do niego pewne wątpliwości.. - spojrzałem na nią groźnie - ..ale nie przekazuj mu tego dalej. Mówię ci to w zupełnym sekrecie. - patrzyła na mnie jak na jakiegoś ducha, a jednocześnie z jakimś.. triumfem? Podobało jej się to, że ktoś planował jakiś spisek wokół jej otoczenia? Może lubi dreszczowe sytuacje.. - I mówię to poważnie. Jestem tak silnie obdarzony, że gdybym chciał, każdy bez wyjątku w tym pomieszczeniu, byłby martwy zanim upłynęłaby choć jedna sekunda. Dosłownie. - spojrzałem na nią tajemniczo - Potrafię zatrzymywać czas.
- W sumie to coś dużo mówisz o tej ściśle tajnej sprawie jak na... - zaczęła z lekkim powątpiewaniem, ale ja jedynie się zaśmiałem.
- Doprawdy~? A cóż niby ci zdradziłem? - zamilknęła - Moja moc jest tak potężna, że mógłby wiedzieć o niej mój największy wróg, a i tak bym wygrał~! Co do Orio... skoro nie miałaś pojęcia, że góra może go za coś.. spacyfikować.. - znowu się uśmiechnąłem - ..chyba nie mówi ci za dużo o jego pracy.. być może nie ufa ci tak bardzo, jak myślałaś. Dam ci wskazówkę.. - uwolniłem się z jej cudownych ramion - ..trzymaj się z dala od ludzi z problemami, a sama będziesz miała ich mniej. Nie ma sensu kolegować się z przegrywem takim jak on.. - wskazałem na siebie - ..lepiej wybierać tych LEPSZYCH ludzi. - odwróciłem się na pięcie - Żegnaj, maleńka. Gdybyś miała jakiś problem, to wiedz, że gdy się zjawisz w tym budynku, ja będę cię wyczekiwał.. - ruszyłem do drzwi
I zniknąłem w nich tak szybko jak się da.
- O boże, o boże, o boże, o boże, o boże, o boże.. - puściłem się pędem przez korytarz z atakami dreszczy - co ja zrobię, co ja zrobię, co ja mam zrobić.. - przytuliłem się do ściany. - Na co mi to było?? Wysokiej rangi członek? Pfpfpfpffff... - nagle ktoś wyszedł z jakiegoś pomieszczenia z drzwiami na korytarz i zastał mnie łaszącego się do tynku, ale zaraz ogarnąłem się i udałem, że.. w sumie nie mam pojęcia co ja właściwie odpierdoliłem. Zacząłem chodzić o korytarzu i stukać w ściany po czym przykładać do nich uszy, a osoba tylko zmierzyła mnie lekko skołowanym wzrokiem i zniknęła z mojego pola widzenia tak szybko, jak to możliwe. Nie chciałem wiedzieć co sobie w tamtej chwili o mnie pomyślała..
Ale pewnie i tak było to lepsze niż to co odwaliłem przed moją ukochaną! Teraz ona myśli, że jestem jakimś super-mafiozą z układami i że węszę za jej kolegą, matko kochana, czemu ja mam taką bogatą wyobraźnię i długi jęzor... chociaż w sumie sytuacja być może nie była tak beznadziejna..?
Gdyby okazało się, że faktycznie Orio popadł w niełaskę, a ja zostałbym oddelegowany do jego śledzenia i byłbym jedyną osobą, od której zależał jego los - skoro teoretycznie jej na nim zależy, to może mógłbym tę zależność jakoś interesująco wykorzystać... ale tak nigdy się nie stanie! Jestem przegrywem nawet w oczach własnych rodziców, a co dopiero obecnej władzy.. jeszcze wczoraj nie nadawałem się według nikogo do wyższych celów, niż zamiatanie podłogi. Jakie mogłem mieć szanse na w ogóle zostanie elitarnym członkiem mafii, a co dopiero doprowadzenie do postępowania odnośnie tego pleba i otrzymanie tej sprawy? Zerowe.
- Już jestem martwy.. - skuliłem się w kącie i przycisnąłem twarz do kolan - ...tylko nie wiem jeszcze kto mnie zabije. - bardzo możliwe, że albo Orio albo moja kochana.. gdyby to była ona to możliwe, że nie miałbym nic przeciwko, ale z jego ręki nie chciałem żegnać się z życiem.
Usłyszałem szczęk zamka w drzwiach. Poderwałem się na równe nogi, oparłem się o parapet, splotłem ręce na piersi i udałem, że siedzę sobie widoki widoczne z parteru.. czyli w sumie.. no.. niewiele.
- Tak, tak, dziękuję.. - usłyszałem znajomy głos i po chwili na korytarzu zjawił się Orio, który chyba jeszcze z kimś kończył rozmowę - ..tak, tak, mówię przecież, że będę. - przewrócił oczami i zamknął drzwi szybko, zanim doleciały do niego kolejne słowa.
Uraczył mnie jedną sekundą obojętnego spojrzenia, a potem wpakował ręce w kieszenie i ruszył z jakąś teczką w ręku. W sumie.. interesujące. Cóż to mogło być? Coś ważnego? W mojej głowie nagle uformowało się milion planów na temat podrzucenia czegoś, kradzieży czy innych opcji, które mogłyby ustawić go w niekorzystnej sytuacji, ale nie miałem i tak za bardzo pola manewru. Poza tym moja moc wstrzymywała czas jedynie na 4 sekundy - być może wystarczająco, by śmignąć coś komuś z kieszeni, ale zdecydowanie za mało by odebrać mu niezauważenie teczkę, coś do niej włożyć bądź zabrać, a następnie odłożyć na miejsce. Za bardzo przegryw do tych spraw.. Jednak w dalszym ciągu..
Zmierzyłem go zabójczym i zawistnym spojrzeniem, ale wyraźnie miał to gdzieś, lub po prostu nawet tego nie odczuł. Skrzywiłem się, niezadowolony i zacząłem gorączkowo myśleć. Obecnie miałem w mózgu jedynie jeden obraz - ta piękna istota cudem zmieszczona w sukni ślubnej i w delikatnym obcasiku.. ciekawe, czy umiałaby na nich chodzić z tak dużą ilością kończyn. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Wolno ruszyłem za nim, od niechcenia. Wyjąłem telefon i rzuciłem na niego okiem, by wyglądało to tak, jakbym na kogoś czekał i teraz skierował się do dużego holu w celach meetingowych. Nic, co powinno budzić podejrzenia.
Obaj weszliśmy do pomieszczenia. Moja ukochana foczka stała przy drzwiach jak zawsze, choć teraz wydawała się bardziej energiczna niż wcześniej. Sierść jej się napuszyła jak przestraszonemu kotu, gdy zobaczyła mnie i Orio razem w drzwiach. Posłała mu wytrzeszcz, a ten spojrzał na nią lekko zdumiony, odwrócił się za siebie, ale gdy spostrzegł tam tylko mnie odwrócił się, spojrzał na nią z lekkim niezrozumieniem i ruszył w kierunku rozsuwanych drzwi. Następnie jej oczy skierował się na mnie, a ja uśmiechnąłem się do niej i pokiwałem do niej wyraźnie rozbawiony.
- Miłego dnia. - rzuciłem i ruszyłem w stronę jednej z wind.
Idę strzelić sobie w łeb.

>Beliarth, jak tam twoja paranoja?<

11 listopada 2016

Od Beliarth c.d Walentego

Znowu ten budynek pełen ludzi. Brr. Orio, dlaczego kazałeś mi tu przyjść… Siedząc tak sobie w kącie rozglądałam się po całym pomieszczeniu i niemal nie dostawałam zawału za każdym razem kiedy ktoś obok mnie przechodził. Obym nie musiała tu długo czekać niczym pies przywiązany smyczą do stojaka na rowery przed jakimś sklepem. Starałam się znaleźć sobie jakieś ciekawe zajęcie, aby czas się tak nie dłużył. Kiedy zaczęłam liczyć ozdobne kafelki na ścianie ktoś przechodził obok mnie i odskakiwałam. Kiedy zaczęłam czytać kartkę, która komuś upadła, koś przechodził obok mnie i odskakiwałam. W takich warunkach nie da się nic robić!... Nawet jeżeli jest to wątpliwie interesująca czynność.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny, a przeszedł przez nie nie kto inny jak zamiatacz podłóg. Ten, który mnie i Orio wczoraj śledził!
- Ty mały skurczy... - wstałam i skierowałam się w jego stronę. Chyba mnie nie zauważył - Co wczoraj robiłeś?!
Ten odwrócił się i wlepił we mnie swój wzrok.
- Dobra może inaczej. Dlaczego mnie wczoraj śledziłeś?! - patrzyłam na niego równie podejrzliwie jak na skład sałatki z warzywkami gmo.
I nic zero odpowiedzi. Wpatrywał się we mnie jakbym mówiła w jakimś obcym języku. No po prostu super... Jeszcze pewnie zaraz się okaże, to nie o niego chodzi.
- Mam zapytać jeszcze razy, a ty mi odpowiesz czy może chcesz skończyć z moimi pazurami w swoich oczodołach - warknęłam.
A ten nic. Po prostu słup soli.
- Emm... - wreszcie zbierał się aby coś powiedzieć - Ten... Ładną mamy pogodę co nie? - uśmiechnął się niewinnie.
Zamurowało mnie. Co miałam powiedzieć w takiej sytuacji? Zwyzywać cały świat?
- To chyba jakaś kpina - usiadłam zrezygnowana - Pewnie mi zaraz cały ten cholerny świat powie, że to wszystko mi się ubzdurało! Że mam paranoję! Że powinnam się leczyć! A przecież ty mnie śledziłeś, prawda? - złapałam go za ramiona i wlepiłam w niego swoje oczy wyczekując odpowiedzi.
- No... Tak.
- No właśnie! Byłeś za mną krok w krok, racja?
- Chyba tak...
- Śledziłeś mnie, a więc...! - potrzebowałam chwili aby zdać sobie sprawę, że odpowiedź była twierdząca - Chwila. Ty mnie śledziłeś. To ci się dostanie...

<Walenty? :v Wena poleciała do Zimbabwe>

11 listopada 2016

Walenty c.d. Beliarth

Obudziłem się rano. Było około ósmej, więc zamierzałem obrócić się na bok i zacząć chrapać dalej. Jednak jakiś impuls nagle sprawił, że odechciało mi się spać. No tak.
Wczoraj spotkałem nieznajomą bestię, tak piękną i tak cudowną, że nagle przestałem myśleć o czymkolwiek innym. Gdybym miał napisać o niej baśń tytuł brzmiałby "Piękna i Bestia to jedno", a w środku znajdowałaby się kwintesencja mojego uczucia do mniej. Niby milutko ale.. w dalszym ciągu niepokoiły mnie pewne szczegóły tej znajomości.
Nadal ledwo przytomny usiadłem na łóżku, po czym zacząłem szukać okularów. Gdy je w końcu wymacałem i znalazły się na moim nosie, rozejrzałem się po pokoju i westchnąłem głęboko. W sumie.. był na tyle duży aby mogła u mnie spać.
Niczym zombie, obijając się po drodze o niezliczoną ilość ścian, dotarłem do łazienki gdzie ogarnąłem codzienne sprawy i ubrałem się. Tym razem po raz pierwszy od dłuższego czasu  starałem się ułożyć jakoś ładnie włosy, by nie wyglądać jak uciekinier z getta, ale jak się okazało - moje starania nic nie dały. Cóż. Na ten ryj nic nie pomoże.. Po półgodzinie ślęczenia przed lustrem już tak bolały mnie oczy od własnego widoku, że zdecydowałem się wreszcie zejść i zjeść śniadanie.
Sturlałem się po schodach i dotarłem do lodówki. Były tam zimne, ugotowane jajka, majonez, w chlebaku siedział bochenek chleba.. ogólnie całkiem przyzwoite papu. Poza tym czekała tam też kartka od rodziców, których już dawno nie było.
"Kochanie, przepraszamy, że nie mogliśmy odpowiedzieć, ale gdy przybyliśmy do domu już słodko spałeś. Mamy nadzieję, że niedługo przedstawisz nam swój obiekt wzdychań~!
Całuski  i MAMA~ i tata też."
- Może lepiej, abyście jej nie poznawali...? - westchnąłem i wpakowałem sobie chleb do ust. - W końcu na razie to wygląda jakbym chciał uwieść labradora sąsiadom..

Dostałem się tramwajem do biurowca i wszedłem do środka. Miałem nadzieję, że może ona...
Nagle zobaczyłem ją już w środku, siedzącą i zdenerwowaną jak wczoraj. Czyżby.. przyszła się ze mną zobaczyć~?

<Beliarth?>

11 listopada 2016

Od Agis'a

Jak zwykle w wielkim pośpiechu opuściłem swego dotychczasowego opiekuna. Był bardzo miły i ufundował mi całkiem fajne rzeczy. W tym kilka fajnych ciuszków, trochę smakołyków z czego najlepsze były niewielkie ciasteczka które w woreczku przypasałem sobie do boku i podjadałem po drodze. Jednak gdy mój opiekun stał się zbyt natarczywy i chciwy uciekłem czym prędzej. I tym razem miałem pecha. Szkoda, ze w życiu nie miałem takiego szczęścia jak w hazardzie. Przez to szczęście niestety wiele kasyn mnie nie lubi bo nawet ich sztuczki nie działają na mojego farta. Nagle naszła mnie ochota na obejrzenie seksownego ciałka. Mógłby być to przystojny i umięśniony mężczyzna, albo szczupła dziewczyna z krągłościami tu i ówdzie. Myśląc o tym aż mi ślinka pociekła. Nie było wyjścia. Musiałem znaleźć moje wymarzone ciałka by zaspokoić swoją żądze...znaczy ciekawość. Od razu zacząłem się rozglądać z publiczną łaźnią z nadzieją, że znajdzie się tam ktoś warty uwagi. Mimo to po długim marszu przez zatłoczone miasto nie znalazłem nic ciekawego i gdy już zacząłem tracić nadzieję poczułem to, ten niezwykły i intrygujący zapach pomiędzy tym smrodem. To było to, byłem pewien, że zaprowadzi mnie do idealnego ciałka z moich snów. Węsząc ruszyłem za tym śladem. Zapach był słodki i delikatny choć wyraźny. Subtelne połączenie zwierzęcego i ludzkiego. Pierwszy raz czułem takie coś. Zbliżałem się do tego kto tak wyjątkowo pachniał. Dotarłem do ciemnej alejki.
-Och...-powiedziałem zdziwiony-Czyli jesteś dziewczyną...
Spojrzała na mnie zaskoczona. Chyba mnie się tu nie spodziewała. Cóż, kto by się mnie tu spodziewał. Zresztą takiej pięknej dziewczyny jak ona też.
-Jak się nazywasz piękna?-zapytałem mimowolnie.

<Isabelle? Początki u mnie zwykle krótkie bywają :)>

9 listopada 2016

Od Beliarth c.d. Walentego

Ciepły domek bez obcych ludzi, ciepła herbatka w ładnej filiżance, czego by więcej chcieć… Ale herbata była wyjątkowo bez smaku. Może to przez wodę, na której była parzona. Mniejsza. Ogółem zapomniałam niemal o całej wyprawie do biurowca. Krótkiej, ale, przynajmniej dla mnie, bardzo traumatycznej wyprawie. Moje popijanie herbatki przerwał huk dobywający się tuż spod okna.  Odłożyłam filiżankę i na spokojnie wyjrzałam przez okno starając się myśleć, że to jakieś pudło komuś spadło, czy coś…
No i ktoś potrącił od dawna nieużywane części rusztowania, które miały w zwyczaju stać pod ścianą budynku i rdzewieć. A tym ktosiem nie był nikt inny jak zamiatacz podłóg z tamtego biurowca. Szło go rozpoznać po tych ciuszkach i aurze życiowej porażki. Schowałam się za ścianą zanim ten mnie zauważył. Fakt, że wiedziałam o tym, że coś z nim jest nie tak jednocześnie mnie przerażał i mocno ucieszył. W końcu okazało się, że to nie jest paranoja! Chyba… I czy w sumie to dobrze… Ale nikt nie ma prawa nazywać mnie więcej wariatką!
Wyjrzałam jeszcze przez okno ukradkiem, aby upewnić się, że ten dziwak tam stał. Zauważył mnie. Chwilę się głupkowato uśmiechał i chyba starał się coś do mnie powiedzieć, ale skapł się, że go nie słyszę, więc uciekł. To dopiero podejrzane…
Już wiem! Na pewno mógł być jakimś kłusownikiem, który z chęcią nad kominkiem zawiesiłby sobie moje futro!... Choć w sumie. Może Orio miał rację. Może ten zamiatacz po prostu nie ma co w życiu robić i śledzi losowe osoby… Lecz… To też dobrze by o nim nie świadczyło. A z reszta, czym ja się tam przejmuję! W zaciszu domku jestem i tak nieco bezpieczniejsza niż na ulicy.
Powróciłam do leniwego żłopania herbatki i zastanawianiu się nad tym dlaczego jest bez smaku. Może to winna koloru filiżanki… Podobno kolory wpływają na smak.
Cóż, nazajutrz znowu musiałam się wybrać do tego biurowca, a nie szczególnie widzi mi się przebywanie wśród ludzi, którzy mogą mieć poukrywaną broń, a w główce trzymać złe zamiary.. He he… He… he.


<Walenty, ja ci dam kotku >;c >

9 listopada 2016

Od Walentego c.d. Beliarth

Moja ukochana miała innego.
To zdanie siedziało mi w głowie i uciskało na resztki mojego mózgu, znajdującego się okazyjnie wewnątrz. Gdy wyszli razem z budynku, poczułem się jeszcze większym przegrywem niż dotychczas. Jednak.. JEDNAK! Postanowiłem podjąć decyzję!
Rzuciłem miotłę w kąt i wybiegłem z biurowca. Wystukałem numer do ojca i zostawiłem wiadomość głosową. "Wybaczcie mi, że wyszedłem, ale znalazłem miłość swojego życia, jeszcze będziecie ze mnie dumni!". Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że gdy przedstawię im moją wybrankę, to raczej wyrazowi ich twarzy daleko będzie do dumy. Jednak....!
Czułem się trochę jak jakaś napalona dziewczyna z podstawówki śledząca nieznajomego, biednego chłopca, który wpadł jej w oko, a którego imienia nawet nie znała. Zawsze wyśmiewałem tego typu zachowania, jednak tym razem zacząłem rozumieć jak to jest, gdy praktycznie nie masz wyboru. Nic nie wiedziałem o tej istocie. Co jeśli nie jest częścią mafii? Co jeśli już nigdy nie miała powrócić do mojego grajdołku? Miałem ją stracić na zawsze? I tak już traciłem wszystko w moim życiu!
Ninja ze mnie taki, że aż żaden, ale udawało mi się jakoś wtapiać otoczenie za każdym razem, gdy się odwracała. A muszę przyznać: energiczna z niej była kobietka! Nadawała temu, tfu, kretyńskiemu podrywaczowi, jak radyjko, a jej głowa nieustannie odwracała się lustrując otoczenie. Żywa dziewczyna mi się trafiła. A jej rozhisteryzowany głos był taki cudownie piękny~!
Po drodze mogłem również się przyglądać jej zgrabnemu ciałku. Sunęła na swoich sześciu zgrabnych nóżkach jak prawdziwy czołg, a mimo to robiła to z taką gracją~! Jej ogon dyndał raz w tę, raz w drugą stronę, niczym złoty zegarek, którym iluzjonista macha człowiekowi przed nosem. Ah, jak chciałbym teraz zasnąć i śnić o niej~! Ale nie, jeszcze nie mogłem poprzestać. Musiałem poznać jej adres. Dopiero wtedy uznam, że coś zrobiłem.
Poza tym szła za tym typem.. lubi być posłuszna? Woli jak ktoś inny dominuje w związku? Interesujące.. ale dlaczego ON? Skrzywiłem się nieusatysfakcjonowany. Że też los musi dawać takie przeszkody.. jestem przegrywem, jak już daje mi coś tak pięknego, to niech nie robi mi dużo problemów, bo z góry wiadomo, że przegram z przeciwnościami.
Swoją drogą moja wybranka chyba też coś czuła. Tak! Nić porozumienia! Odwracała się bez przerwy w moją stronę, wyczuwając idące za nią przeznaczenie~! Jeszcze nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a już posyłała mi tęskne spojrzenia! Nie martw się ukochana, nadchodzę~! Uwolnię cię spod jarzma tego typa i zabiorę do domu~!
Nagle zatrzymali się przed jakąś klitką i weszli do środka. Co za obskurne miejsce! Trzymać moją księżniczkę w takim miejscu! Co za potwór.. nie martw się ukochana, twój rycerz cię uratuje!

>Beliarth, kotku?<

8 listopada 2016

Od Beliarth c.d. Walentego

Orio zjawił się w samą porę. Jeszcze chwila, a wybiegłabym z tego biurowca przy okazji tratując nieco ludzi. Nerwica, paranoja czy jak to tam nazwiesz. Zbyt dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że mam z tym problemy. Brr…
- Już po sprawie możemy wracać do dom... Cóż, kto tym razem wydał Ci się podejrzany?
- Mówię ci, pod tą twarzą życiowego przegrywa może kryć się jakiś płatny zabójca, terrorysta, kto wie jeszcze co!... Już pomijam jego debilne zachowanie -  zerknęłam na zamiatacza, który szybko odwrócił wzrok jakby nic się nie stało.
- Na moje oko po prostu zamiatanie podłogi to jedyna robota jaką mógł sobie znaleźć, a i w tym średnio się sprawdza, więc raczej kiepski byłby z niego, jak to ujęłaś, płatny zabójca, terrorysta, kto wie jeszcze co.
„Tacy zazwyczaj są najgorsi! Wyglądają niewinnie, a potem bum! Dostajesz nożem w plecy. Dosłownie i w przenośni.” Powstrzymałam się od dalszej dyskusji, gdyż znowu skończyłoby się tym, że Orio groziłby mi wyrzuceniem z domu i odesłał mnie do psychiatry.
- Dobra, wracajmy już do domu, bo jeszcze popadniesz w większą paranoję.
- Ja? W większą paranoję?! Wypraszam sobie! – starałam się udać wielce oburzoną - TO jest granica mojej paranoi!
Po chwili zdałam sobie sprawę jak bardzo siebie samą obrażam. Chyba jednak przyda się krótki telefon do psychiatry… A ten zamiatacz znowu się lampił jak na słup soli. Tym lepszy powód aby stąd jak najszybciej znikać.
~
Już prawie w ciepłym domku bez obcych i niebezpiecznych ludzi. Jak zawsze szłam za Orio jak pies za właścicielem. Nie ukrywam, trochę mi to ubliża, ale ostatnim razem gdy to ja szłam przodem skończyło się na tym, że wpadłam w panikę, gdyż myślałam, że zgubiłam przyjaciela… On oczywiście stał tuż za mną i tylko się śmiał. Jak miło.
Oczywiście całą drogę powrotną towarzyszyło mi uczucie, że ktoś nas śledzi. Z początku myślałam, że pojawiające się i znikające dźwięki kroków są tylko wytworem mojej wyobraźni albo ktoś w okolicy trzepie dywany... Ale nie. Ktoś musiał tu być. Kamyczki od tak nie są przecież kopane na ulicę. A jednak, za każdym razem kiedy się odwracałam nikogo za mną nie było. Na pewno sprytnie się ta osoba ukrywała!

<Walenty wcale nie stalkerze?>
Nie ma to jak opo pisane na kolanie

7 listopada 2016

Od Walentego c.d. Beliathr

Procesy zachodzące teraz w moim ciele raczej nie zaliczały się do tych, które chciałbym przeżywać codziennie, a mimo to sprawiały mi przyjemność. Naprzemienne fale zimna i ciepła, pieczenie na twarzy i zamglony wzrok. Nie miałem wątpliwości co to za uczucie.
Jednak po kilku dość długich momentach zacząłem odzyskiwać lekko przytomność.
Ona ma sześć nóg. Albo rąk. gdzie się w ogóle kończą ręce, a gdzie zaczynają nogi? Ma ogon. I sierść... piękną sierść.
Serce ścisnęło mnie mocniej. Czy to co teraz czuję jest zupełnie normalne? Jakby nie było między mną a tym boskim stworzeniem było wiele widocznych różnic. Jej idealna anatomia stanowiła kontrast dla mojego słabego, pokrzywionego ciała. Przestałem opierać się na miotle. Wypiąłem dumnie pierś i wyprostowałem się.
Powinienem do niej zagadać..? Ale jeśli tak to jak? Jeśli jej powiem, że uważam, że jest piękna, to pewnie mnie wyśmieje i stwierdzi, że jestem zboczeńcem i mam się wynosić, a ja tego nie przeżyję. Zacznę ćpać, palić i skończę jak mój stryj - umrę w szczerym polu, w rowie, aż ktoś po kilku miesiącach mnie odkopie.
Ale.. gdyby jednak ona czuła to samo.. mogłoby się udać! Czyż wszelkie bariery nie kruszeją pod naporem miłości?
Zacząłem przestępować z nogi na nogę. Istota przyglądała mi się badawczo ze swojego kącika i czułem się przez to nieco onieśmielony.
Może słusznie. Odczuwanie pociągu do czegoś tak anatomicznie innego równało się z szaleństwem, a mimo to nie byłem w stanie zaprzeczyć rzeczywistości. Zbierałem się w sobie aby podejść bliżej, ale zrezygnowałem.
Jestem zbyt wielkim przegrywem, aby zagadać do dziewczyny. A co dopiero do sześcionogiej bestii. 
Wtem zobaczyłem dopiero, że z windy wyszedł ciemnowłosy mężczyzna, który skierował się od razu do mojej ukochanej. Serce podskoczyło mi do gardła: cóż to miało znaczyć?! Znają się?
Oboje spojrzeli w moim kierunku.

<Beliathr?>

7 listopada 2016

Od Baliarth c.d. Walentego

- Orio… Dlaczego musimy iść akurat tą trasą… No wiesz… Pełną ludzi? – czułam się jakby oczy wszystkich były skierowane na mnie.
- Jak na stworzenie gardzące ludźmi brzmisz na dziwnie przerażoną ich obecnością.
- No bo! – próbowałam przybrać dumną postawę, ale szybko skuliłam się i ściszyłam głos – Nie czuję się zbyt komfortowo w takim tłumie. Każdy może stanowić zagrożenie! Dla przykładu… - rozejrzałam się szukając jakiejś podejrzanie wyglądającej osoby – On może trzymać w tej teczce pistolet i tylko czeka aby kogoś zestrzelić!
Facet na którego wskazałam spojrzał się na mnie podejrzliwie i odszedł.
- Taaak. Wcale nie zwracasz na siebie uwagi – Orio odrzekł szyderczo - Swoją drogą, jesteśmy na miejscu.
Zajęta unikaniem wzroku przechodniów nie zwróciłam uwagi na otoczenie, a droga dłużyła się niemiłosiernie. I rzeczywiście. Staliśmy przed wielkim biurowcem. Wyglądał imponująco. Ciekawe ilu robotników i czasu było potrzebnych do jego zbudowania. A do tego automatyczne drzwi, wspaniały wynalazek, nie trzeba się męczyć z chwyceniem pazurami klamki. Wystrojem wnętrza nie przejęłam się zbytnio, gdyż pierwszym co zwróciło moją uwagę byli ludzie. Dużo ludzi. A liczyłam, że chociaż tutaj będę miała spokój. Wchodząc do budynku nie spuszczałam wzroku z ani jednej osoby. Co chwile spoglądałam a to na recepcjonistki, a to na osoby kierujące się do wind. Każdy miał torbę, teczkę, plecak. Każdy mógł ukryć tam broń. Brrr. Moją uwagę przykuł zamiatacz podłóg, który lampił się na mnie jak na jakiś zabytek kultury starożytnej.
- To ja załatwię co trzeba i zaraz przyjdę. Ty tam rób co chcesz, ale nie zwracaj na siebie uwagi - Orio spojrzał na mnie podejrzliwie i odszedł w kierunku jednej z wind.
Siadłam w kącie, co z perspektywy czysto strategicznej było dość głupim posunięciem, zbyt łatwa do otoczenia! Nerwowo spoglądałam to w lewo to w prawo starając się nie popaść w paranoję. A ten zamiatacz podłóg ciągle się na mnie lampił jak debil. Wyglądał raczej na życiowego przegrywa, ale kto wie. Mógł być świetnie wyszkolony we władaniu bronią białą i z łatwością załatwiłby mnie tą zwyczajną miotłą. Na samą myśl o krtani przebitej kijem od miotły zrobiło mi się niedobrze. Spróbowałam przeszyć go wrogim spojrzeniem, ale z jego perspektywy wyglądało to pewnie jak ślepa osoba bez okularów, która stara się czemuś przyjrzeć. Nie odwrócił wzroku. Słabo. A no właśnie! Reszta tu zebranych osób! Zapomniałam o obserwowaniu innych, cud, że ktoś nie wykorzystał tej mojej chwili słabości aby nafaszerować mnie ołowiem, arszenikiem czy innym szajsem. Chwila... Czy to już paranoja? Czy powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie? Zrezygnowana uderzyłam głową o ścianę. Dlaczego choć raz nie mogę spojrzeń na innych jak na stworzenia z własnym życiem i problemami, a nie jak płatnych morderców czy koneserów mięsa ze zmiennokształtnych.
Choroba... A ten zamiatacz ciągle się lampił... A może w tej miotle ma ukryty sztylet, albo co?

<Walenty, czy cuś?>

7 listopada 2016

Od Walentego

Zamiatałem ogromne pomieszczenie. I to naprawdę. OGROMNE.
Nie miałem nawet do końca pojęcia czemu to robię. Mógłbym rzucić miotłę w kąt i wyjść, ale poczucie obowiązku mi na to nie pozwalało. Mogłem udawać, że pracuje, ale porzucanie zajęcia w trakcie byłoby nie w porządku, zwłaszcza, że nie robiłem tego z własnej woli.
- Kochanie, wierzymy, że umiesz to zrobić - słowa matki nadal odbijały się echem po mojej pustej głowie - ...wierzymy, że masz tyle sił, aby wykonać bezkolizyjnie chociaż to jedno zajęcie.
- Zarób na swoje utrzymanie albo głoduj - ojciec wcale nie wstawił się za mną.
- Co.. - moje sprzeciwy były daremne - ..ale mamy tyle pieniędzy.. czemu osoba taka jak ja miałaby tutaj zamiatać?!
- Nie ważne jaką pracę wykonujesz, o ile jesteś w tym dobry i zarabiasz za to pieniądze - wychowanie moich rodziców mimo wszystko zapewne różniło się od tego podręcznikowego - ..żadna praca nie hańbi.
Tak więc wylądowałem tutaj, ze szczotą w rękach.
Moi rodzice robili naprawdę wszystko, aby nauczyć mnie czegokolwiek. Kilka lat temu zorientowali się, że zrobili ogromny błąd nie zmuszając mnie do ciężkiej pracy i systematyczności. Więc zaczęli desperacko przymuszać mnie do robienia czegokolwiek, a ja desperacko broniłem swojego idealnego, bezstresowego świata. Czasem mi się to udawało, a czasem nie. Niestety tego dnia przegrałem batalię.
Jak mówiłem: mógłbym rzucić to i odejść, moi rodzice odeszli dawno temu. Mimo to zamiatałem stale ten jeden kawałek podłogi, wydając dźwięki jakby mnie katowano i rzucając depresyjne spojrzenia każdemu przechodniowi. A to dlatego, że nie chciałem zawieść rodziców i siebie. Tak mniej więcej. Skoro już dostałem tę miotłę, to chyba umiem cokolwiek pozamiatać.. nie muszę robić tego porządnie. Ważne, że to robiłem.
Ale pomieszczenie było doprawdy ogromne. Znajdowałem się na parterze biurowca, który służył za kryjówkę (widoczną z każdego punktu w mieście) mafii, z którą moi rodzice współpracowali. Na środku stał ogromny filar, wokół którego biegła lada. Ludzie chodzili od drzwi do recepcji i na rozchodzili się na różne strony, robiąc przy tym duży bałagan.
- Czy nikt tutaj nie słyszał o wycieraczkach... - wyburczałem i oparłem się na moim narzędziu pracy. - Doprawdy. - nagle wielkie rozsuwane drzwi otwarły się po raz tysięczny tego dnia. Jednak tym razem zobaczyłem coś niesamowitego po raz pierwszy w życiu.
Zesztywniałem, a moje serce ścisnął nagły skurcz. Straciłem cały dech, i poczułem mrowienie w czole i policzkach. Istota, która weszła w tamtej chwili do mojego królestwa, była niczym cudowny sen. Wbiłem w nią spojrzenie, a ta odwróciła się w moją stronę. Znowu przeszedł mnie dreszcz, choć jej oczy skierowały się na mnie tylko na sekundę. Poczułem jakby ktoś wylał na mnie wrzątek.

<Beliathr?>

7 listopada 2016

Od Merry c.d. Calipso

To był jeden z tych dni w których jedyne na co miałam ochotę, to otulić się kocykiem i schować się przed światem. Amadeusz gdzieś wyjechał, tak samo moja kochana smocza paczka, Catie była zajęta, a KK miała "coś do załatwienia", a mieszanie się w jej sprawy było ostatnim na co miałam ochotę.
Wiec leżałam sobie, przypatrując się w ciszy drobnej Liczi, piszącej sobie coś w swoim małym zeszycie, który bezczelnie mi podkradła. Uśmiechała się lekko, tuląc się do swojego kocyka, który również, kiedyś, był moją własnością.
-Ty widzę się nie nudzisz nawet w takie dni, co? 
Dziewczyna nie odezwała się, tylko spojrzała na mnie z tym swoim małym uśmiechem. Denerwowało mnie trochę, że nie znam jej imienia, bo myślenie o niej jako o "Tej Liczi" powoli zaczynało mnie męczyć.
-Iść do Jul? - zapytałam jasnowłosą, a raczej siebie. To była kolejna rzecz, która mnie ostatnio męczyła. Relacja z moją niegdysiejszą przyjaciółką stała się nagle straszne skomplikowana, co przyprawiało mnie o ból głowy. Z jednej strony nie chciałam jej widzieć, z drugiej chciałam sama odszukać w jej myślach te bolesne kłamstwa i upewnić się, że to wydarzyło się naprawdę.
Ostatnimi czasy dużo ćwiczyłam różnorakie zaklęcia, a przeszukiwanie wspomnień opanowałam prawie do perfekcji.
Przewróciłam się na drugi bok i owinęłam się puchatym kocem mocniej. Nie lubiłam takich spokojnych dni. Ucieczki, zabawa, kradzieże i żarty towarzyszyły mi od wieków. Takie nijakie dni przypominały mi czasy w Szkole Magii.
Moja twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Ten dzień zapętlał się wokół Julie, przypominając mi o niej w kółko. Uznałam, że muszę coś zrobić, albo dosłownie wybuchnę.
Wstałam, zrzucając z siebie koc. 
-Idę. - oznajmiłam swojemu mieszkaniu i zabrałam torebkę z szafy w przedpokoju - Poradzisz sobie? - zapytałam retorycznie moją współlokatorkę, która mrugnęła do mnie nieśmiało. - Wiesz gdzie są Twoje klucze, prawda? - zapytałam bardziej z przyzwyczajenia niż z lęku, że dziewczyna nie posiada tej informacji, ale ta znów zanurzyła się w swoim notatniku.
Westchnęłam i wyszłam z domu. W takie dni jak ten czułam, że brakuje mi moich skrzydeł. Szukałam wielokrotnie zaklęć regeneracyjnych o tak dużym polu działania, ale nie udało mi się jeszcze nic znaleźć. Jeszcze, bo wcale nie miałam zamiaru się poddawać.
Dojazd taksówką zajął mi o wiele więcej czasu niż mogłaby teleportacja, ale nie chciałabym rozczepić się przed dziewczyną, która pół mojego życia żartobliwie śmiała się z mojej nieumiejętności używania mocy.
Kiedy dotarłam na miejsce, czekała na mnie niespodzianka. Obok postaci, którą rozpoznałam jako Julie, stał ktoś inny.
Lu.
Rozpoczynałabym ją na końcu świata. Momentalnie pożałowałam, że nie ma przy Amadeusza.
-Mer, tu jesteśmy! - krzyknęła do mnie radośnie moja blond włosa przyjaciółka, a ja poczułam, że rączka tasaka, który dostałam w prezencie od KK, a z którym prawie się nie rozstawałam, robi się ciepła od mojej zaciśniętej na niej dłoni.
-Idę. - odparłam i spokojnym krokiem zbliżyłam się do dwóch dziewczyn. Zmierzyłam siostrę John'a lodowatym spojrzeniem. - Cześć, Lu. - Nie bałam się jej, już nie, a naostrzona broń w pochwie przy pasku i wydekoltowane ubranie dobrane przez moją psychopatyczną koleżankę dodawały mi pewności siebie. Nie wspominając już o coraz lepiej kontrolowanej mocy.
-O, - blondynka o fiołkowych oczach uśmiechnęła się sarkastycznie - czyżby to dziewczyna Amadeusza?
Uśmiechnęłam się w duszy. Postanowiłam zagrać w te grę.
-Och, tak, to ja, jesteśmy już zaręczeni. Merry, chyba mnie pamiętasz. Mam nadzieję, że plamy z lakieru zeszły ze ścian. - uśmiechnęłam się miło.
Zapadła cisza,  ruszyłyśmy w stronę budynku w którym miało się odbyć przyjęcie. Tam rozdzieliłyśmy się, bo instynkt wyczuwający afery i okazje do zabawy kazał mi wyjść na dwór.
Było tam dość jasno, mimo, że w miejscu w którym było ogrodzenie światło urywało się momentalnie. Rozpoznałam szybko to zaklęcie, nazywane bodajże "strefą cienia"? 
-Co pani tam robi?! - usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się szybko w tamtą stronę. 
Kilkanaście postaci zbliżało się do rzeki. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zbliżają się nie tyle co do rzeki, ale do stojącej tam postaci.
Natychmiast podbiegłam do tego miejsca.
-Ja się tym zajmę. - powiedziałam głośno i poważnie, czując, że radość w środku mnie narasta. - Jestem z Departamentu Obrony. - powiedziałam i pokazałam najbliżej stojącym pustą kartkę. Ci pokiwali głowami i powoli oddalili się od zamieszania.
Zaśmiałam się cicho, magia autorytetu zawsze mnie bawiła.
Nie zwlekając dłużej, zaczęłam schodzić po brzegu, by dostać się do rzeki. Postać natomiast, oddalała się, próbując dostać się na małą plażę po drugiej stronie.
-Ej, -  powiedziałam. - Nie bój się.
Postać oddalała się jednak coraz bardziej, cała drżąc. Kiedy weszłam do wody, poczułam jak zimna jest. Spojrzałam na postać, chcąc zobaczyć jak daleko jeszcze od niej jestem. Przez chwilę myślałam, że przeteleportowała się gdzieś, ale zauważyłam jej ciało płynące z prądem rzeki.
-Zemdleć w takim momencie? - zapytałam siebie i wyszeptałam dwie ciche formuły zaklęć pod nosem.

***
-I tak oto się tu znalazła. - powiedziałam, wskazując na postać śpiącą na mojej kanapie w moim szlafroku, owinięta w kołdrę.
Katie pokręciła głową nad moją nierozwagą.
-Muszę już iść. - westchnęła. - A ty chyba naprawdę masz zapędy samodestrukcyjne. I chyba lubisz przyjmować niebezpiecznych ludzi pod swój dach.
Nie odpowiedziałam, zastanawiając się, co moja kuzynka powiedziałaby, gdybym wyznała jej, że rozpoznałam w dziewczynie syrenę, która chciała mnie utopić prawie dwa lata temu.
-A propo niebezpiecznych ludzi, KK dzisiaj wpada. - powiedziałam wesoło.
Katie jeszcze raz pokręciła głową i deportowała się.
-Wiesz, Kat, - powiedziałam do próżni - po tym jak uciekłam od Twojej mamy, wyglądałam podobnie.
Westchnęłam, wstałam z krzesła i zaczęłam robić sobie śniadanie.

<Calipso?>

6 listopada 2016

KONFA - co i jak?

Witajcie kochani~!
Ostatnio trochę tu cichutko, ale nie mamy zamiaru pozwolić, aby było tak w dalszym ciągu :v
z tego powodu utworzona została integracyjna konfa, która pozwoli nie tylko na poznanie się członków, ale też na sprawną dyskusję, wymienianie się pomysłami oraz ogólnie szybszy dostęp do "żywych informacji". Konfa ta będzie uzupełniana o nowych członków. Od razu dodam, że nie jest to w żadnym wypadku obowiązkowe. Po prostu zapraszamy serdecznie :)


30 października 2016

Od Phantom'a

Deszcz bębnił o szyby, gdy siedziałem w moim gabinecie. Za mną znajdowały się ogromne okna, które zazwyczaj wpuszczały do wnętrza mnóstwo światła; dziś jednak sączył się przez nie senny blask pogrążonego w ulewie świata. Lampa na moim biurku raziła mnie w oczy, ale nie potrafiłem jej obrócić w taki sposób, by skutecznie oświetlała dokumenty i jednocześnie nie denerwowała mnie swoim drażniącym, białawym blaskiem. Obok mnie drzemał kotek, zaledwie kilkutygodniowe maleństwo. Jego matka odrzuciła swój miot i od jakiegoś czasu opiekowałem się jednym z jej dzieci. Na początku, gdy do mnie trafił, był taki chudy i nastroszony. Siedział często w kącie, trząsł się bez przerwy. Jednak po moim roztoczeniu opieki w postaci dokarmienia butelką, wyczyszczeniu jego futerka i zapewnieniu ciepłego miejsca, szybko przybrał na wadze i obecnie był małą, puszystą kuleczką. A właściwie była. Ponieważ mój towarzysz był kotką o imieniu Ingrid.

15 października 2016

Od Isabelle c.d. April

Obudziły mnie zimne krople deszczu, które uderzając o moją twarz nieprzyjemnie się rozpryskiwały.
-Co jest? - zapytałam samej siebie cicho, powoli wstając.
Od... cóż, nie wiem jakiego czasu, ale zdecydowanie od dawna nie miałam do czynienia z deszczem.
-Ale to fajne. - powiedziałam, patrząc jak krople odbijają się od krawędzi dachu na którym spałam.
Oczywiście, kiedy kropel zaczęło spadać coraz więcej, moje ubranie stawało się coraz bardziej mokre. Chciałam użyć swojej mocy, żeby trochę zmniejszyć ilość wody zawartej w moich ubraniach, ale usłyszałam dźwięk, który sprawił, że natychmiast zapomniałam o nieprzyjemnej sytuacji i zastygłam w bezruchu. Syreny policyjne wyły głośno, gdzieś pode mną.
Przez silny deszcz widoczność była dość ograniczona, ale nie chciałabym być złapana drugiego dnia mojej wolności. Nie ma mowy.
Bardzo powoli cofnęłam do drugiej strony dachu, ostrożnie spuściłam się na czyjś balon, modląc się w duchu, żeby akurat nikogo nie było w środku. Niestety, miałam pecha, bo z mieszkania rozległy się krzyki. Zmotywowana, szybko zeszłam na ziemię, w duchu dziękując faktowi, że moje mięśnie nie zanikły mimo dość długiego nieużywania ich. W sumie to dotarło do mnie, że to nienormalne.
-Tam jest! Tam na dole! - krzyknął ktoś z góry i uświadomił mi, że nadal stoję w miejscu.
Przeklęłam cicho pod nosem, ciesząc się, że ma przy kogokolwiek z mojej rodziny, bo na pewno dostałabym mocno z łokcia i ruszyłam biegiem wzdłuż ulicy.
Skręcałam w losowe uliczki, mając nadzieję, że nie wejdę w jakiś ślepy zaułek. Wiedziałam, że gonią mnie dlatego, że uciekam, ale miałam przy sobie trochę ukradzionych pieniędzy, własne dokumenty, które z pewnością miały skończony okres ważności, nie wspominając o tym, że miałam na nich inny kolor oczu i włosów, a na dodatek widziano mnie na balkonie mieszkania w którym nie byłam mile widziana, więc spokojna rozmowa była kiepską opcją.
Na szczęście w odpowiednim momencie na mojej drodze pojawiła się taksówka. Wsiadłam do niej równocześnie z jaką czarnowłosą dziewczyną, która była prawie tak przemoczona jak ja. Taksówkarz zmierzył nas chłodnym spojrzeniem i zapytał coś czarnowłosej. Tamta odpowiedziała mu coś, czego nie zarejestrowałam, przypatrując się w skupieniu jej oczom. Były przepiękne, w niezwykłym, granatowym kolorze. Zdałam sobie sprawę, że to ona sprzedała mi wczoraj jakąś słodką bułkę, mój pierwszy normalny posiłek, po dłuższym czasie odżywiania się wyłącznie przez kroplówkę.
-A druga panienka gdzie jedzie? - warknął znudzony taksówkarz.
Wyrwałam się z zamyślenia.
-Eee... To po drodze, do miejsca do którego jedzie ta pani, nie znam dokładnego adresu, powiem panu gdzie się zatrzymać.
-Dobra - odparł tamten, wzruszając ramionami i włączając swój licznik. Widocznie uznał, że uda mu się od nas wziąć podwójnie za te samą trasę.
Wyjęłam ze swojej torebki jakiś banknot, nawet nie patrząc na niego. Blondyn, prowadzący taksówkę, podgłosił bardzo muzykę, tak, że syreny wyjące za nami, były prawie niesłyszalne.
Poprosiłam taksówkarza żeby się zatrzymał na parkingu po lewej, a gdy tylko to zrobił, wysiadłam, łapiąc za torebkę leżąca na siedzeniu i wbiegłam do lasu, ile tyle sił w nogach. Rozpoznałam ten parking, kiedyś przyjechaliśmy tu z rodziną nad rzekę i to właśnie ją miałam nadzieję znaleźć.
To, że w pewien moja moc napawała mnie przerażeniem, nie oznaczało, że nie miałam zamiaru się bronić.
Przedzierałam się bez gracji przez las, rozkoszując się cisza, jaka zapadła, gdy nie słyszałam już policyjnych syren.
Udało mi się dotrzeć do rzeki, tam ukryłam się w zaroślach, ale nie było śladu po pościgu. Czekałam tam w bezruchu naprawdę długo, co jakiś czas powolutku idąc zajrzeć do lasu, ale widocznie odpuścili sobie ściganie mnie. Osuszyłam mocą swoje ubranie, sprawiając, że woda, która znajdowała się w, dosłownie, każdej nitce mojego ubrania wyparowała.
Z kilku długich patyków, swojej peleryny, a także spoiwa, którym w tym przypadku okazał się lód, zbudowałam prowizoryczny namiot. W miejscu, które było osłonięte od deszczu, rozpaliłam małe ognisko i położyłam się obok niego. Mój "namiot" był zbyt mały, by i mnie ochronić przed deszczem, ale przyjemne ciepłe, które emanowało od ognia, sprawiało, że deszcz stał się całkiem przyjemny. Otworzyłam torebkę, żeby wyciągnąć z niej ukradzionego muffina, ale okazało się, że w torebce nie ma moich rzeczy. Znalazłam tam między innymi dowód jakiejś April Hayes, portfel i mnóstwo innych, zupełnie niepotrzebnych w mojej sytuacji rzeczy.
Jęknęłam głośno, zdając sobie sprawę, że przez fakt, że nasze torebki były prawie identyczne, musiałam zabrać własność niezwykłej czarnowłosej, która była ze mną w taksówce.
-Czyli jednak się jeszcze spotkamy... - powiedziałam do gwiazd, mimo, że mówiło mi tak tylko przeczucie.


<April?>

14 października 2016

Post informacyjny

Witajcie drodzy mieszkańcy Miasta! Na początku bardzo mi miło widzieć starych i nowych uczestników bloga! Coś ruszyło i cieszę się, że nasza praca daje powoli (nawet bardzo) efekty. Jednak ze względu na to, że właśnie rozpoczęłam studia i to w kompletnie obcym mieście, potrzebuję chwilę czasu, żeby móc się jako-tako ogarnąć. Także przepraszam wszystkich tych, z którymi piszę opowiadania, ale muszę zawiesić swoje trzy postacie na tydzień (być może będę musiała przedłużyć ten okres). Nie chcę pisać opowiadań, które będą kiepskiej jakości, tylko dlatego, że nie potrafię się do nich aktualnie w pełni przyłożyć. Nie byłabym fair wobec siebie oraz wobec tych, z którymi piszę. Dlatego też zawieszeniu ulegają następujące postacie:
- Gabrielle De Noir
- Joe Urie
- Amadeusz Jonathan Johnson
Pomimo tego, że zawieszam swoje postacie nie oznacza to, że opuszczam bloga, jako admin. Nie, to nie ma nic do rzeczy. Nadal możecie do mnie pisać w każdej sprawie, a ja postaram się, jak najszybciej odpowiedzieć.
Pozdrawiam wszystkich
Tymbarkocholiczka

14 października 2016

od Calipso

Dziewczyna przyspieszyła kroku. Była coraz bliżej niewielkiego mostka. Szczelniej opatuliła się starym, przesiąkniętym błotem, kocem. Źle się czuła z samą sobą. Długie przetłuszczone włosy miała spięte w kucyka, sama była brudna, oblepiona potem i brudem zbierającym się na niej od kilku dni. Nie mogła się umyć w publicznych łazienkach, bardzo szybko ją stamtąd przepędzano. Nie chciała tracić energii na przemianę, jednak kiedy tylko wchodziła do rzeki znajdującej się nieopodal centrum, wprost nie mogła się powstrzymać. Gdy otaczała ją chłodna woda, myślała tylko o tym, aby znów znaleźć się w swoim dawnym ciele. Wtedy nie czuła zimna, była silniejsza. Wolała się więc ograniczać do dwóch kąpieli w tygodniu, wszystko przez to, że nie umiała oprzeć się pokusie. Wielokrotnie myślała o tym, aby udać się do schroniska, jednak zdecydowanie lepiej czuła się na świeżym powietrzu.

13 października 2016

Od April

- Apple, wstawaj, złotko, komenda do ciebie. -Lanie potrząsnęła mnie za ramię. Mruknęłam tylko coś pod nosem i wtuliłam twarz w poduszkę. Słyszałam jej westchnięcie i po chwili nie okrywała mnie już bawełniana kołdra.
- Aaa, zimno. Oddaj! -krzyknęłam, próbując odebrać jej moją własność na ślepo.
- O nie, najpierw musisz odebrać, albo ja to zrobię i narobię ci złej opinii. -Pewnie uśmiechnęła się pod nosem. Otworzyłam oczy i na chwilę oślepiło mnie białe światło. Niebo było zachmurzone. Lubiłam pochmurne dni, ale tylko gdy wszystko miałam pozałatwiane i siedziałam już pod ciepłym kocem z kubkiem aromatycznej herbaty. Przetarłam oczy dłonią.
- Czego chcą? -spytałam, zbierając się niechętnie. Byłam typem osoby, która nie chce wstać, ale szybko się ogarnie, gdy już ten niechciany moment nadejdzie.
- Nie wiem. Trzymaj. -Podała mi telefon. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham? -Zaczęłam cicho. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Miałam wtedy wrażenie, że mówię w próżnię.
- April? -zaczął Victor.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Lanie stała przede mną i bez krępacji podsłuchiwała naszą rozmowę. Mówiłam jej, że z Victorem łączą mnie tylko sprawy zawodowe, ale ona uwielbiała mnie parować z każdym mężczyzną, z jakim rozmawiałam. Bardzo lubiła to robić, bo wiedziała, że mnie to denerwuje. Rzuciłam jej zdegustowane. Wyszczerzyła się, pokazując białe zęby. W jej zielonych oczach zabłysły chochliki. Zarzuciła brązowymi lokami i wyszła z mojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Pewnie słuchała mnie zza nich, domyślając się, a raczej dopowiadając sobie, co mógł powiedzieć policjant do słuchawki.
- Obudziłeś -rzuciłam, lekko nieświadoma, że mogło to zabrzmieć dość opryskliwie. Nie przeprosił. Nie miał tego w zwyczaju.
- Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś przyjechać na komendę, jak najszybciej? -zapytał. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek samozadowolenia.
- Silny i niezależny policjant potrzebuje pomocy? -Odpowiedziała mi cisza.- Dobrze, będę za jakieś 30 minut. Ale wisisz mi czekoladę z tego waszego niebieskiego automatu. Wybudziłeś mnie z pięknego snu o moim księciu na białym koniu.
Kłamałam, ale było to tak niewinne, że nie czułam wyrzutów sumienia. Widziałam oczami duszy, że gdzieś tam w środku może go nawet rozbawiłam. Był dość mało uśmiechniętą osobą, co nie znaczy, że smutną. Zawsze starałam się wywołać u niego uśmiech.
- Zapomniałaś, że to ja jestem twoim księciem na motocyklu? -zadał pytanie. Słyszałam w jego tonie, że się ze mnie cicho naśmiewa. Nie dałam się zaskoczyć.
- A ja szukam księcia na rumaku. Widzisz? Nie zaliczasz się.
Rozłączyłam się z wielkim bananem na twarzy. Nasze przekomarzanki zawsze wprawiały mnie w wesoły nastrój. Co, patrząc obiektywnie, nie było takie trudne.

***

Stałam na parkingu dla taksówek, żałując, że nie wzięłam mojej biedronkowej parasolki. Pasowałaby mi do wściekle czerwonych kaloszy i ochroniłaby mnie przed deszczem, który z sekundy na sekundę robił się coraz silniejszy. Dobrze, że pod płaszcz założyłam gruby sweter. Rozglądałam się za taxi, która uratowałaby mnie przed burzą. Krople deszczu biczowały mi odkryte miejsca. W progu mojego widzenia pojawił się żółty samochód. Zaczęłam biec w jego stronę, gdy kątem oka zarejestrowałam, że ktoś także do niej biegnie.

<cd. Ktoś. Kto chce się spotkać przy taksówce?>

11 października 2016

Od Merry c.d. Viellene

Wystarczyły mi trzy sekundy od otworzenia oczu, żeby zdać sobie sprawę, że dzisiaj nie czeka mnie ani walka o przetrwanie, ani praca.
-A myślałam, że ten dzień już nie powróci. - zamruczałam do siebie pod nosem. - Cześć, kochany, nie mogłam się już doczekać naszego spotkania. - przywitałam się z pięknym porankiem, który, tak jak w powinno być w każdy weekend, rozpoczął się po jedenastej.
Po chwili przyszło mi do głowy, że gadanie do siebie nie jest normalne, ale szybko przypomniały mi się zdecydowanie bardziej nienormalne zachowania KK i uznałam, że nie jestem w złej sytuacji.
-No, to w co się dzisiaj ubieramy? - zapytałam szafy, gdy udało mi się już zwlec z łóżka.
Od razu odezwały się do mnie kolorowe, staroświeckie sukienki, których nie nosiłam od pożaru wywołanego przez siostrę Amadeusza.
-Mogę wam znowu zaufać? - zapytałam ich, ale te widocznie mnie zignorowały. - No dobra, przecież psikusy w jeansach nie są tak efektowne, nie? - uśmiechnęłam się, wiedząc już co dzisiaj będę robić.
Po piętnastu minutach byłam gotowa do wyjścia z domu, wprawdzie większość tego czasu spędziłam na zakładaniu sukienki, bo w pojedynkę jest to dość trudne, ale lata wprawy pozwoliły mi się wyrobić.
-Szybka jak zawsze. - powiedziała Sara, wchodząc do mojego domu przez okno.
Miała na sobie swój standardowy uśmiech, który sprawił, że po moich plecach przeszedł dreszcze ekscytacji.
-Widzę, że nie tylko ja tęskniłam za wspólnymi wypadami. - powiedziała i rzuciła się na mnie, przygwożdżając mnie do ziemi. -O kurczę. - powiedziała z zaskoczeniem i z pełną gracją wstała i podbiegła do ogromnej tacy pełnej kolorowych babeczek. - Dużo tego. - orzekła i bezceremonialnie wepchnęła sobie jeden z moich wypieków do buzi.- I doble to.
-Dzięki. - powiedziałam. - A ty upiekłaś?
-Upiekłam. - odpowiedziała mi przyjaciółka i zjadła kolejną babeczkę. -Ale to towarzystwo co siedzi na Twojej kanapie wszystko mi zjadło.
Odwróciłam się szybko i rzeczywiście, całe rodzeństwo Sary siedziało w ciszy na mojej kanapie, tylko po to, by wybuchnąć śmiechem widząc moją zdziwioną minę.
-Wyszłaś z wprawy, Mer. - powiedziała jedna z bliźniaczek siedzących na oparciu mebla.
-Gdzie dzisiaj? - zapytała identyczna dziewczynka, zeskakując z mojej odrapanej sofy.
-Jakiś bufon, ma dużo hajsu i myśli, że ma dobre zabezpieczenia w domu. Mam straszną ochotę włożyć mu jedną z tych babeczek do sejfu. - zachichotała Sara, brudząc mój blat kawałkami ciastka.
-Wiecie, co? - powiedziałam. - Skoczę jeszcze po jakieś ciastka, tu w pobliżu jest cukiernia.
-Czyli te można zjeść? - zanim się obejrzałam, szóstka smoków stała przy ogromnej tacy.
Zaśmiałam się do siebie i nie chcąc być przy awanturze o ostatnie ciastko, szybko się ewakuowałam.
Cukiernia znajdowała się po drugiej stronie ulicy przy której mieszkałam, więc dotarłam tam bardzo szybko.
Podeszłam do lady i spojrzałam głodnym wzrokiem na łakocie. Po moich przepysznych ciastkach zostały już pewnie tylko okruszki, więc to prawdopodobnie jedyna okazja, żeby załatwić jakieś słodycze na nasz wypad. Stanęłam w kolejce i już chciałam pogrążyć się w zamyśleniach, ale dźwięk mojego telefonu mi w tym przeszkodził.
-Halo? - zapytałam, z czystego nawyku.
-No, cześć, cześć. - usłyszałam w słuchawce radosny głos KK i przyszło mi nagle na myśl, że chyba kogoś zabiła. - Nie miałabyś nic przeciwko jakiemuś spotkaniu, hmm AM?
-No cóż, tak właściwie na dzisiaj mam trochę planów, przecież wiesz, ale może jutro?
-Ale superaśnie! I znowu porobimy babeczki!
-Doskonały pomysł. - uśmiechnęłam się na myśl, że znowu porobię wypieki i to z tą wariatką. - Oczywiście, możesz też do nas dzisiaj wpaść, na nasz wypad.
-Wolę jutro na babeczki! Ale wpadnę jeszcze do naszego kochanego blondynka, może wpadniemy razem!
-Super. - odpowiedziałam szczerze i pożegnałam się z przyjaciółką.
Odłożyłam telefon do torebki, i czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciłam się. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że to służby specjalne, które znowu mnie znalazły, więc przybrałam obojętny wyraz twarzy, ale na szczęście chyba nie był to nikt, kto pragnąłby mnie zamknąć gdziekolwiek.
Była to dziewczynka mająca około jedenastu lat, jednak po specyficznym błysku w oku, coś podpowiedziało mi, że wcale nie ma tyle na ile wygląda.
Blondynka oblizała się, wstała ze swojego stolika, znajdującego się na zewnątrz kawiarni i mrugając do mnie słodko, podeszła do lady i poprosiła o bezy.


<c.d. Viellene
:) <- tak po prostu :D>


8 października 2016

Od Jeremiasza c.d. Gabrielle

Gdy materac znalazł się na podłodze od razu ległem na nim i przykryłem się kocem po sam nos. Byle oddychać.. co za sens miałoby znalezienie się tutaj, gdybym się teraz sam udusił.
- Jeremiaszu, idziesz jutro ze mną do pracy. Chcę, żebyś z kimś porozmawiał o swoim problemie. - rzuciła Gabrielle, a ja nastawiłem uszu.
- Do kogo idziemy? - spytałem zaciekawiony.
- Taki facet przychodzi do nas.. podobno zna się na jakiś miksturach i tym podobnych.. jutro się go zapytamy, czy wie jak zrobić tę maść. Dobranoc. - uśmiechnąłem się, mimo, że było ciemno i nie widziała, chociaż było to skierowane do niej.
- Dzięki. - mruknęła coś sennie w odpowiedzi.
Położyłem głowę ponownie na materacu. Zdecydowanie zaczynałem trzeźwieć coraz bardziej. Teraz sprawy wydawały mi się ciutkę inne niż wtedy, gdy w panice rzucałem się do domu.
Generalnie to pierwszym uczuciem, które mnie dopadło, było zażenowanie. Żeby zwalać się znajomej na głowę tak bezpardonowo, w dodatku jeszcze ją okłamując, to było delikatnie mówiąc gorszące. Gabrielle jest naprawdę dobra, nie dość, że zgodziła się na moje absurdalne prośby, to jeszcze chce mi pomóc. Ale i tak wstyd. 
Znowu naciągnąłem na siebie koc i westchnąłem ciężko.

Następnego dnia rano obudziło mnie krzątanie się Gabrielle po mieszkanku. Mimo wszystko był to jakiś niewielki pokój, łazienka.. cokolwiek by nie robiła i tak musiałem się obudzić. Poza tym miałem pójść z nią do pracy, więc tak czy siak czekała mnie pobudka. Przekręciłem się na brzuch i podniosłem się z tej pozycji do siadu japońskiego. Średnio kontaktowałem co się jeszcze ze mną dzieje, ale od razu poznałem, że to nie będzie zbyt piękny dzień. Przynajmniej niebo nadal było zachmurzone, więc..
- O, obudziłeś się. - Gabrielle była już ubrana. - No, ogarniaj się i chodź, bo niedługo muszę być w pracy.
- Heee... - to jedyny dźwięk, na jaki było mnie stać. - Masz jakiś alkohol..?
- Eh, już z samego rana pytasz? - zmarszczyła czoło - Bez przesady, dzisiaj jest ważny dzień! To ty sobie porozmawiasz z tym facetem, ja ci tylko powiem kto to jest, bo ja będę obsługiwać klientów. Więc musisz być trzeźwy, przytomny i...
- W moim przypadku "trzeźwy" jest bliższe terminowi "nieprzytomny". - spojrzałem na nią. Byłem cały obolały sam nie wiem po czym, zesztywniały w paru miejscach i to nie wcale takich, w których być powinienem oraz co najmniej na skraju depresji - Ten świat na trzeźwo mi się nie podoba.
- Nie obchodzi mnie to w tej chwili tak bardzo.. - w sumie trudno się dziwić. Moje pytanie było chyba jeszcze bardziej niegrzeczne niż to wczorajsze zwalenie jej się na głowę. Wczoraj gdy zasypiałem mówiłem sobie, że się jej odwdzięczę, ale realia mnie przerosły.
To nie tak, że codziennie się upijałem. Ale mimo wszystko nawet po tej symbolicznej szklaneczce czujesz się trochę lepiej. Może to nawet nie wynika z tego, że pomaga ci naprawdę, ale ze świadomości i wiary w to, że te kilka łyków pomoże. A teraz brakowało mi tego mojego codziennego "toastu".
- Przepraszam. - wydukałem - Po prostu trochę się stresuję, to wszystko. - uśmiechnąłem się, starając się przybrać wesoły wyraz twarzy - To ja idę się ogarnąć i ruszamy, będę szybki, obiecuję~!

>Gabrielle?<

4 października 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Nie dałam po sobie poznać jak bardzo zabolało mnie tchórzostwo Amadeusza.
-Super. - jęknęłam, gdy bransoleta zatrzasnęła się na moim nadgarstku.
Prawą ręką, czyli tą, którą nie byłam przywiązana do blondyna, wyjęłam z torebki telefon.
-Cześć, Catie, mogłabyś przyjechać tak szybko jak tylko możesz? - po chwili namysłu dodałam jeszcze - Oddzwoń szybko, zaczynam się martwić.
-Martwić? - spytała mnie KK, czujnie rozglądając się po ulicach.
-Gadałam z nią dzisiaj rano, w południe do mnie zadzwoniła, od razu do niej oddzwoniłam, ale nie mogłam się dodzwonić. I tyle. - odparłam, uspokajając się trochę, gdy usłyszałam jak niedorzecznie to brzmi.
-Może ma wyłączony telefon? - zapytał Amadeusz, wzruszając ramionami ze znudzonym wyrazem twarzy.
-Pójdziemy do niej. - powiedziała KK z uśmiechem, który wyglądał strasznie w połączeniu z plamami krwi znajdującymi się na jej twarzy. - Ale może najpierw zajmiemy się tym. - wskazała na nasze skute ręce.
-To dobry pomysł. - przytaknął energicznie John.
-Bo co, ze mną trudniej byłoby zwiać? - prychnęłam z wyższością i zażenowaniem.
-Wiesz, ja osobiście myślę, że łatwiej jednak w grupie. - KK mrugnęła do mnie i z łatwością wrzuciła sobie na ramię.
-Ej! - wyrwało mi się, ale dziewczyna już ruszyła biegiem, ciągnąc piszczącego Amadeusza po ziemi.
-Mam złe przeczucia. - powiedziała KK, ale w jej głosie słychac było podniecenie.
Po kilku minutach byliśmy już pod drzwiami mieszkania Catie. Moja przyjaciółka z łatwością zrzuciła mnie  na zimny beton.
-Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. - jęknął głośno Amadeusz, którego koszulka stała się kilkoma strzępami ciemnego materiału.
-Zawsze może być gorzej. - KK wyszczerzyła się.
-J-jak...? - zapytałam, widząc, że drzwi mieszkania są otwarte na oścież, ale w miejscu w którym przed chwilą była dziewczyna, nikogo już nie było.
-Niedobrze. - usłyszałam ze środka. - Catie, kochana!
Wbiegłam do mieszkania, ignorując Amadeusza, który chyba zemdlał i leżał z zamkniętymi oczami. W środku, tak jak zawsze, panował nieskazitelny porządek.
Gdzieś w ciemności błysnęło ostrze.
-KK? - zapytałam.
-Co tak stoisz? Chodź mi pomóż! - usłyszałam.
W końcu udało mi się znaleźć włącznik światła.
Moim oczom ukazał się przerażający widok. Catie leżała bez przytomności na dywanie, a KK rozcinała w panice sznur znajdujący się na jej szyi. Przez chwilę stałam jak ta ciota, niczym sparaliżowana.
-M-mer? - usłyszałam stłumione kaszlnięcie mojej kuzynki.
Odzyskując władzę nad kończynami podbiegłam do niej, nieświadomie ciągnąc za sobą mojego omdlałego przyjaciela.

<c.d. Amadeusz
Odpisz mi na emaila :3 >


3 października 2016

Od Viellene

Viellene tego dnia niemiłosiernie się nudziła. Normalnym było, że miała problem by dłużej usiedzieć w jednym miejscu, lecz dziś był jeden z tych momentów, kiedy myślała, że zaraz oszaleje. Ten dzień był zbyt spokojny, można by powiedzieć, że nawet nienaturalnie spokojny. W mieście, gdy dobrze się przypatrzeć zawsze działo się coś ciekawego. A to, wychodziły na jaw jakieś ludzkie afery, miały miejsce podejrzane zdarzenia. Nawet nie licząc tego w okolicy można było zobaczyć dużo interesujących osób. Viell lubiła, gdy coś się działo. Taki spokój zdecydowanie do niej nie przemawiał. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Tak, w taki dzień jak tamten spontaniczna autodestrukcja była nawet zbyt kuszącym pomysłem. Nie wiedziała co zrobić z tym upierdliwym już powoli spokojem. Prosiła o cokolwiek. Cokolwiek co byłoby chociaż trochę intrygujące, coś co sprawiłoby, że ten niezmącony niczym spokój wreszcie zostanie przerwany.
Było już jednak sporo po południu,a na nic się nie zapowiadało. Ludzie leniwie wlekli się po ulicach. Smoczyca próbowała nawet zacząć śledzić co ciekawsze osoby, nie przyniosło to jednak większych efektów. Żaden mijany przechodzień nie wydawał jej się na tyle zajmujący, by się za nim wlec w nieskończoność. Zrezygnowana westchnęła i nadęła policzki wykrzywiając twarz w niezadowoleniu. Poprawiła swój kapelusik, zapięła guziki płaszcza, popatrzyła na zachmurzone niebo. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wreszcie, z braku pomysłów skierowała się do znajdującej się niedaleko cukierni. Viellene znała wszystkie cukiernie i sklepy ze słodyczami w mieście, przy czym właściciele i sprzedawcy w większości przypadków znali także ją (włącznie z niezwykle długą listą jej ulubionych słodyczy, ciast, ciastek i słodkich bułek).
Powłóczystym krokiem szła chodnikiem, rozglądając się bez entuzjazmu wokoło, mimo że nie liczyła na nic interesującego. Skręciła w mniejszą uliczkę przy której mieściła się cukiernia. Zaraz po przekroczeniu progu poczuła słodki zapach wypieków. Uśmiechnęła się i przywitała z dobrze znanym jej właścicielem. Popatrzyła chciwie na wszystkie smakołyki. Po chwili wyszła z torebką pełną kawowych bez. Wepchnęła sobie jedną do ust i popatrzyła na słodycze rozmarzonym wzrokiem. Jeśli coś miało pomóc na jej okropny humor to zdecydowanie był to cukier. Dużo cukru. Bardzo dużo cukru. Wielu pewnie zdziwiłoby się w jakich ilościach tak mała istotka była w stanie pochłonąć tyle słodyczy w tak krótkim czasie. Viellene, zupełnie się tym jednak nie przejmując, wzięła do ust kolejną bezę, po czym z niechęcią popatrzyła na przechodniów.
- Patrząc na nich chce mi się rzygać...- mruknęła niezadowolona, dając ujście swojej frustracji.
- No cóż...- odezwał się ktoś za jej plecami.
Zaciekawiona odwróciła się w stronę, z której ów głos dochodził, podczas gdy osoba, która stała za nią kontynuowała swoją wypowiedź.

<Ktokolwiek?>

30 września 2016

Od Gabrielle c.d. Jeremiesza

Historia Jeremiasza brzmiała nieprawdopodobnie. Ale w Mieście nie takie rzeczy, przecież się działy. Dlatego postanowiłam uwierzyć w tą wersję wydarzeń. Jednak oznaczało to, że Jerek popadł w spore kłopoty. Najprostszym rozwiązaniem w tym momencie byłoby odnalezienie kogoś, kto będzie w stanie przygotować tą magiczną maść. Ale skąd kogoś takiego wykombinować? Westchnęłam. Moja przemiana powoli dobiegała końca.
-Dobra... Dzisiaj i tak nic z tym nie zrobimy. - Potarłam palcami skronie i przymrużyłam oczy. Byłam trochę zmęczona.
-Ale mogę u ciebie zostać? - Spojrzał na mnie z miną biednego zwierzątka, które nie miało swojego domu.
-Chyba nie mam innego wyjścia, jak się na to zgodzić... Zresztą i tak już się zgodziłam. - Wykrzywiłam usta w nieznacznym uśmiechu. Zapewne znowu wyszedł z tego, jakiś bliżej nieokreślony grymas, ale co tam. - Chociaż jakby ktoś cię zabił nikt nie miałby żadnego zmartwienia.
Udałam powagę i obserwowałam, jak mina czerwonowłosego robi się zaniepokojona.
-Gabrielle, ja bym miał lekki problem... - Wbił we mnie lekko przekrwione oczy. - Byłbym martwy.
-Taki szczegół. - Machnęłam ręką i zmieniłam się w człowieczą postać. Jaka to ironia... Demon w ludzkiej skórze.
-To może ja prześpię się pod mostem. - Jeremiasz wydawał się przerażony moimi słowami, które wypowiedziałam z nonszalancją.
-Nie no zostań! - Złapałam go za ramię. - Tak sobie tylko żartowałam. -Odwróciłam wzrok. Musiałam go trochę urazić. - Przepraszam za to.
-Widzę Gabrielle, że ci się żarcik wyostrzył. - Odparł z ironią w głosie. - Nieważne, puśćmy to w niepamięć. Lepiej, żebyśmy się dogadywali.
-Masz rację. - Moje rysy twarzy złagodniały i odetchnęłam. - Pójdę się umyć,a ty wykombinuj sobie jakieś miejsce do spania.
-Już się robi. - Ruszył w kąt mojego pokoju i zaczął coś grzebać przy swoim płaszczu. Ja udałam się do łazienki, gdzie od razu wskoczyłam pod gorący strumień wody. Taki prysznic to był relaks dla moich zmęczonych mięśni oraz chwila spokoju dla umysłu pełnego zmartwień. Wyszłam i owinęłam się ręcznikiem. Chciałam już przejść do pokoju, ale przypomniałam sobie, że Jeremiasz tam jest. I moja koszula nocna także. Cholera. Właśnie między innymi dlatego odczuwałam, że to wspólne mieszkanie może być problematyczne. Uchyliłam drzwi.
-Jeremiasz! Proszę cię byś przez chwilę miał zamknięte oczy i pod żadnym pozorem ich nie otwierał! - Ostrzegłam przed swoim wyjściem. - No chyba, że chcesz zginąć teraz, a nie później.
-Nie ma sprawy. Już nic nie widzę. - Wychyliłam się i spojrzałam, że chłopak faktycznie miał zamknięte oczy. Wymknęłam się z łazienki i szybko dotarłam do swojej szafki z ciuchami. Moja koszula nocna nie zasłaniała więcej niż ten ręcznik, więc postanowiłam założyć leginsy i trochę za dużą koszulkę, która rozciągnęła się przez długie użytkowanie.
-Już możesz patrzeć. - Odparłam, kiedy znalazłam się bezpiecznie w łazience. Przebrałam się szybko w przyniesione ciuchy i wyszłam już normalnie z pomieszczenia. Spojrzałam w kąt,gdzie przed chwilą znajdował się Jeremiasz. Teraz stała tam dziwna konstrukcja z krzeseł i koca.
-Co to? - Zdołałam wydukać.
-To mój zaimprowizowany domek. - Uśmiechnął się najwyraźniej dumny ze swojego dzieła. - Nie będziesz mnie nawet widzieć.
-Chciałam ci zaproponować materac, całkiem wygodny, na którym spałam, jak jeszcze nie miałam łóżka... Ale skoro wolisz spać na podłodze... - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Nie będę cię zmuszać.
-A mogę ten materac? Bo wiesz ten mój domek to taki trochę niestabilny jest i w każdej chwili może się popsuć.- Czerwonowłosy spojrzał na mnie z nadzieją.
-Weź sobie z szafy. - Wskazałam ręką na mebel. - Ja idę spać. Jestem zmęczona, a jutro muszę iść do pracy. Niestety mnie nikt nie chce zabić.
-Jasne. Dobrej nocy życzę! - Uśmiechnął się i wyjął materac z szafy. Nagle przypomniałam sobie, że do Latteo codziennie zagląda  taki dziwny starszy pan. Plotki wokół personelu mówią, że umie on niestworzone rzeczy. Jedni mówią nawet, że potrafi przyrządzać wywary o różnych magicznych właściwościach. Może ona by pomógł Jeremiaszowi z tą maścią?
-Jeremiaszu, idziesz jutro ze mną do pracy. Chcę, żebyś z kimś porozmawiał o swoim problemie. - Powiedziałam zanim ułożyłam się do spania.
[Jeremiasz?]