Drżącymi z zimna palcami, powoli i ostrożnie poprawiałam ustawienia kamer. Wyłączenie całej sieci byłoby dość trudne, z resztą mogłoby spowodować włączenie się alarmu, a nowe urządzenie lokalne nie wybudziłoby żadnych podejrzeń, nawet jeśli ktoś pilnowałby tego budynku zdalnie.
Zamknęłam srebrnego laptopa i schowałam go do malutkiego, zielonego sześcianu zawieszonego na mojej szyi. Naszyjnik ten był dla mnie bardzo ważny, bo był to chyba jedyny dowód na to, że, naprawdę, przynajmniej po części, jestem Czarownicą. Zaklęcie Kieszonkowego Wymiaru było jedynym jakie do tej pory udało mi się opanować, a dokładniej mówiąc, jedynym, które nie spowodowało żadnych zniszczeń. Miałam niezwykle wielki potencjał i podobno ogromną moc, ale jej kontrolowanie wydawało się niemożliwe. Zupełnie jakbym zdobyła te moc przez jakiś magiczny przedmiot lub układ z jakąś silną postacią. Tak właśnie wszyscy pokątnie uważali. Kolejnym dowodem na to zresztą był fakt, że ciocia mnie nie chciała. Bardzo. Gdyby tylko nie bała się mojej mamy, jak to powiedział mi kiedyś wujek, dawno by mnie wyrzuciła. Nie dość, że byłam najsłabsza w rzucaniu zaklęć, zdecydowanie wyróżniałam się spośród rodziny, zamiast perlisto białej skóry, dostałam jej szarawy odcień, szare oczy mojego taty, które ciocia osobiście zmieniła zaklęciem na rodzinny czerwony i skrzydła.
Skrzydła, były czymś czego moja ciocia nie mogła znieść. Za każdym razem, kiedy myślała, że nie widzę, patrzyła na nie z nienawiścią. Wujek powiedział mi kiedyś, że to dlatego, że moja mama złamała rodową zasadę, którą ciocia bała się złamać i wyszła za Grabarza. Wujek zawsze wtedy śmiał się ze łzami w oczach, że ciocia tak naprawdę nie chciała za niego wyjść.
Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, wujek był naprawdę super, szkoda mi było tylko trochę, że tak rzadko przebywa w domu.
Ale to wszystko momentalnie przestało być dla mnie istotne, kiedy postanowiłam, że ucieknę. Nie chciałam uczyć się magii, uznałam, że jak nie będę z niej korzystać to zaniknie. Chciałam nauczyć się walczyć, na co zawsze odpowiadano mi, że prawdziwa Czarownica powinna umieć bronić się magią, a nie jakimiś tam ostrymi przedmiotami. Kiedyś przyszło mi do głowy, że mój laptop jest jedynym który rozumie czego pragnę i chyba to właśnie spodobało mi się w programowaniu.
Jeśli coś mi nie wychodziły zależało to tylko ode mnie.
Kropelka woda, która spadła mi na nos wyrwała mnie z zamyśleń. Wspięłam się na kamienny murek, mruczac ze złością, kiedy moj wykrecony nadgarstek dotykał czegokolwiek i zeskoczyłam na drugą stronę.
Po chwili byłam już na parapecie, popchnęłam delikatnie okno i weszłam do domu. Od razu uderzyło mnie przyjemne ciepło. Poczułam mrowienie na rękach, co uświadomilo mi, że rzeczą w którą z pewnością musze się zaopatrzyć są rękawiczki. Oczywiście, najpierw jednak trzeba było zająć się jeszcze bardziej prozaiczna rzeczą. A mianowicie pustym żołądkiem. Przywołałam z mojego sześcianu pudełko mrożonego placka z serem, nazywanego, według mnie niesłusznie, pizzą i zaczęłam szykować sobie śniadanioobiadokolacje. Wędrując od domu do domu, zawsze staralam się nie pozostawiać po sobie śladu, ale przecież nikt nie miał przeliczonych torebek od pomarańczowej herbaty, prawda?
Włożyłam to coś udające pizze do piekarnika i włączyłam czajnik.
Postanowiłam się rozejrzeć po domu, skłoniło mnie do tego niejasne dziecięcie wrażenie ze coś małego i puchatego jest gdzieś w domku. Niestety, prowadzona instynktem, trafiłam po drodze na lustro, które uświadomiło mi, jak okropnie wyglądam.
Moje czerwone ubranie, które wcześniej miało imitowac smoczą skórę, ogromnymi dziurami wyraźnie ukazywało, że takowe nie jest. Byłam obtarta i cala w zadrapaniach, z dziwnie wykrzywionym prawym skrzydłem, bandażami na obu nogach. Zapewne gdyby ktoś zobaczył by dziecko idące po ulicy w tym stanie, pożalowalby go. Na mojej twarzy widniał jednak dumny uśmiech, byłam w stanie pokonać wszystkie przeciwności i przetrwać. Swoją moc ignorowalam, z tego też wtedy byłam dumna, bardzo chciałam nauczyć się walczyć, a sprawność w posługiwaniu się losowym przedmiotem jako bronią również napawalo mnie dumą. W prawdzie posiadałam prawdziwa broń - jakiś pistolet, a nawet doskonale wywarzoną katane, niestety zbyt ciężka bym mogła się nią posługiwać.
Gwizd czajnika wyrwał mnie z zamyśleń. Dokuśtykalam do kuchenki i wyłączyłam gaz. Kiedy adrelina przestała mi pomagać, ból w kostce znów powrócił.
Na szczęście nie ma rzeczy której nieprawilaby ciepła herbatka i niby-pizza.
Po jakims czasie, gdy tak siedziałam sobie z pełnym brzuszkiem, w ciszy rozległe się niecierpliwie miaukniecie.
Przeczucie kazalo mi ogarnąć najpierw bałagan, który zrobiłam, by w każdej chwili być gotowym do ucieczki. W końcu zeszłam do pokoju,prawdopodobnie jakiegoś gabinetu, w którym czekała na mnie przepiękna, puchata kulka.
Oczywiście, ponieważ byłoby zbyt pięknie,po kilkunastu minutach usłyszałam klucz przekrecany w zamku. Wyuczona juz, otworzyłam okno i gotowa byłam skoczyć na ozdobne drzewko, gdy zdałam sobie sprawę, że kotka mocno uczepiła się pazurkami do mojej bluzki. Próbowałam ja zdjąć, bezskutecznie. Bałam się, że gdy skocze, coś może stać się uroczej kulce. Momentalnie przyszła mi do głowy myśl.
Zdołałam wskoczyć do szafy, zanim właściciel mieszkania do niego wszedł.
<Orio? :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz