- Orio… Dlaczego musimy iść akurat tą trasą… No wiesz… Pełną
ludzi? – czułam się jakby oczy wszystkich były skierowane na mnie.
- Jak na stworzenie gardzące ludźmi brzmisz na dziwnie
przerażoną ich obecnością.
- No bo! – próbowałam przybrać dumną postawę, ale szybko
skuliłam się i ściszyłam głos – Nie czuję się zbyt komfortowo w takim tłumie.
Każdy może stanowić zagrożenie! Dla przykładu… - rozejrzałam się szukając
jakiejś podejrzanie wyglądającej osoby – On może trzymać w tej teczce pistolet
i tylko czeka aby kogoś zestrzelić!
Facet na którego wskazałam spojrzał się na mnie podejrzliwie
i odszedł.
- Taaak. Wcale nie zwracasz na siebie uwagi – Orio odrzekł
szyderczo - Swoją drogą, jesteśmy na miejscu.
Zajęta unikaniem wzroku przechodniów nie zwróciłam uwagi na
otoczenie, a droga dłużyła się niemiłosiernie. I rzeczywiście. Staliśmy przed
wielkim biurowcem. Wyglądał imponująco. Ciekawe ilu robotników i czasu było
potrzebnych do jego zbudowania. A do tego automatyczne drzwi, wspaniały wynalazek, nie trzeba się męczyć z chwyceniem pazurami klamki. Wystrojem wnętrza nie przejęłam się zbytnio, gdyż pierwszym co zwróciło moją uwagę byli ludzie. Dużo ludzi. A liczyłam, że chociaż tutaj będę miała spokój. Wchodząc do budynku nie spuszczałam wzroku z ani jednej osoby. Co chwile spoglądałam a to na recepcjonistki, a to na osoby kierujące się do wind. Każdy miał torbę, teczkę, plecak. Każdy mógł ukryć tam broń. Brrr. Moją uwagę przykuł zamiatacz podłóg, który lampił się na mnie jak na jakiś zabytek kultury starożytnej.
- To ja załatwię co trzeba i zaraz przyjdę. Ty tam rób co chcesz, ale nie zwracaj na siebie uwagi - Orio spojrzał na mnie podejrzliwie i odszedł w kierunku jednej z wind.
Siadłam w kącie, co z perspektywy czysto strategicznej było dość głupim posunięciem, zbyt łatwa do otoczenia! Nerwowo spoglądałam to w lewo to w prawo starając się nie popaść w paranoję. A ten zamiatacz podłóg ciągle się na mnie lampił jak debil. Wyglądał raczej na życiowego przegrywa, ale kto wie. Mógł być świetnie wyszkolony we władaniu bronią białą i z łatwością załatwiłby mnie tą zwyczajną miotłą. Na samą myśl o krtani przebitej kijem od miotły zrobiło mi się niedobrze. Spróbowałam przeszyć go wrogim spojrzeniem, ale z jego perspektywy wyglądało to pewnie jak ślepa osoba bez okularów, która stara się czemuś przyjrzeć. Nie odwrócił wzroku. Słabo. A no właśnie! Reszta tu zebranych osób! Zapomniałam o obserwowaniu innych, cud, że ktoś nie wykorzystał tej mojej chwili słabości aby nafaszerować mnie ołowiem, arszenikiem czy innym szajsem. Chwila... Czy to już paranoja? Czy powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie? Zrezygnowana uderzyłam głową o ścianę. Dlaczego choć raz nie mogę spojrzeń na innych jak na stworzenia z własnym życiem i problemami, a nie jak płatnych morderców czy koneserów mięsa ze zmiennokształtnych.
Choroba... A ten zamiatacz ciągle się lampił... A może w tej miotle ma ukryty sztylet, albo co?
<Walenty, czy cuś?>
Choroba... A ten zamiatacz ciągle się lampił... A może w tej miotle ma ukryty sztylet, albo co?
<Walenty, czy cuś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz