Wiec leżałam sobie, przypatrując się w ciszy drobnej Liczi, piszącej sobie coś w swoim małym zeszycie, który bezczelnie mi podkradła. Uśmiechała się lekko, tuląc się do swojego kocyka, który również, kiedyś, był moją własnością.
-Ty widzę się nie nudzisz nawet w takie dni, co?
Dziewczyna nie odezwała się, tylko spojrzała na mnie z tym swoim małym uśmiechem. Denerwowało mnie trochę, że nie znam jej imienia, bo myślenie o niej jako o "Tej Liczi" powoli zaczynało mnie męczyć.
-Iść do Jul? - zapytałam jasnowłosą, a raczej siebie. To była kolejna rzecz, która mnie ostatnio męczyła. Relacja z moją niegdysiejszą przyjaciółką stała się nagle straszne skomplikowana, co przyprawiało mnie o ból głowy. Z jednej strony nie chciałam jej widzieć, z drugiej chciałam sama odszukać w jej myślach te bolesne kłamstwa i upewnić się, że to wydarzyło się naprawdę.
Ostatnimi czasy dużo ćwiczyłam różnorakie zaklęcia, a przeszukiwanie wspomnień opanowałam prawie do perfekcji.
Przewróciłam się na drugi bok i owinęłam się puchatym kocem mocniej. Nie lubiłam takich spokojnych dni. Ucieczki, zabawa, kradzieże i żarty towarzyszyły mi od wieków. Takie nijakie dni przypominały mi czasy w Szkole Magii.
Moja twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Ten dzień zapętlał się wokół Julie, przypominając mi o niej w kółko. Uznałam, że muszę coś zrobić, albo dosłownie wybuchnę.
Wstałam, zrzucając z siebie koc.
-Idę. - oznajmiłam swojemu mieszkaniu i zabrałam torebkę z szafy w przedpokoju - Poradzisz sobie? - zapytałam retorycznie moją współlokatorkę, która mrugnęła do mnie nieśmiało. - Wiesz gdzie są Twoje klucze, prawda? - zapytałam bardziej z przyzwyczajenia niż z lęku, że dziewczyna nie posiada tej informacji, ale ta znów zanurzyła się w swoim notatniku.
Westchnęłam i wyszłam z domu. W takie dni jak ten czułam, że brakuje mi moich skrzydeł. Szukałam wielokrotnie zaklęć regeneracyjnych o tak dużym polu działania, ale nie udało mi się jeszcze nic znaleźć. Jeszcze, bo wcale nie miałam zamiaru się poddawać.
Dojazd taksówką zajął mi o wiele więcej czasu niż mogłaby teleportacja, ale nie chciałabym rozczepić się przed dziewczyną, która pół mojego życia żartobliwie śmiała się z mojej nieumiejętności używania mocy.
Kiedy dotarłam na miejsce, czekała na mnie niespodzianka. Obok postaci, którą rozpoznałam jako Julie, stał ktoś inny.
Lu.
Rozpoczynałabym ją na końcu świata. Momentalnie pożałowałam, że nie ma przy Amadeusza.
-Mer, tu jesteśmy! - krzyknęła do mnie radośnie moja blond włosa przyjaciółka, a ja poczułam, że rączka tasaka, który dostałam w prezencie od KK, a z którym prawie się nie rozstawałam, robi się ciepła od mojej zaciśniętej na niej dłoni.
-Idę. - odparłam i spokojnym krokiem zbliżyłam się do dwóch dziewczyn. Zmierzyłam siostrę John'a lodowatym spojrzeniem. - Cześć, Lu. - Nie bałam się jej, już nie, a naostrzona broń w pochwie przy pasku i wydekoltowane ubranie dobrane przez moją psychopatyczną koleżankę dodawały mi pewności siebie. Nie wspominając już o coraz lepiej kontrolowanej mocy.
-O, - blondynka o fiołkowych oczach uśmiechnęła się sarkastycznie - czyżby to dziewczyna Amadeusza?
Uśmiechnęłam się w duszy. Postanowiłam zagrać w te grę.
-Och, tak, to ja, jesteśmy już zaręczeni. Merry, chyba mnie pamiętasz. Mam nadzieję, że plamy z lakieru zeszły ze ścian. - uśmiechnęłam się miło.
Zapadła cisza, ruszyłyśmy w stronę budynku w którym miało się odbyć przyjęcie. Tam rozdzieliłyśmy się, bo instynkt wyczuwający afery i okazje do zabawy kazał mi wyjść na dwór.
Było tam dość jasno, mimo, że w miejscu w którym było ogrodzenie światło urywało się momentalnie. Rozpoznałam szybko to zaklęcie, nazywane bodajże "strefą cienia"?
-Co pani tam robi?! - usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się szybko w tamtą stronę.
Kilkanaście postaci zbliżało się do rzeki. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zbliżają się nie tyle co do rzeki, ale do stojącej tam postaci.
Natychmiast podbiegłam do tego miejsca.
-Ja się tym zajmę. - powiedziałam głośno i poważnie, czując, że radość w środku mnie narasta. - Jestem z Departamentu Obrony. - powiedziałam i pokazałam najbliżej stojącym pustą kartkę. Ci pokiwali głowami i powoli oddalili się od zamieszania.
Zaśmiałam się cicho, magia autorytetu zawsze mnie bawiła.
Nie zwlekając dłużej, zaczęłam schodzić po brzegu, by dostać się do rzeki. Postać natomiast, oddalała się, próbując dostać się na małą plażę po drugiej stronie.
-Ej, - powiedziałam. - Nie bój się.
Postać oddalała się jednak coraz bardziej, cała drżąc. Kiedy weszłam do wody, poczułam jak zimna jest. Spojrzałam na postać, chcąc zobaczyć jak daleko jeszcze od niej jestem. Przez chwilę myślałam, że przeteleportowała się gdzieś, ale zauważyłam jej ciało płynące z prądem rzeki.
-Zemdleć w takim momencie? - zapytałam siebie i wyszeptałam dwie ciche formuły zaklęć pod nosem.
***
-I tak oto się tu znalazła. - powiedziałam, wskazując na postać śpiącą na mojej kanapie w moim szlafroku, owinięta w kołdrę.
Katie pokręciła głową nad moją nierozwagą.
-Muszę już iść. - westchnęła. - A ty chyba naprawdę masz zapędy samodestrukcyjne. I chyba lubisz przyjmować niebezpiecznych ludzi pod swój dach.
Nie odpowiedziałam, zastanawiając się, co moja kuzynka powiedziałaby, gdybym wyznała jej, że rozpoznałam w dziewczynie syrenę, która chciała mnie utopić prawie dwa lata temu.
-A propo niebezpiecznych ludzi, KK dzisiaj wpada. - powiedziałam wesoło.
Katie jeszcze raz pokręciła głową i deportowała się.
-Wiesz, Kat, - powiedziałam do próżni - po tym jak uciekłam od Twojej mamy, wyglądałam podobnie.
Westchnęłam, wstałam z krzesła i zaczęłam robić sobie śniadanie.
<Calipso?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz