Otworzyłem oczy,
które szybko zmrużyłem wskutek słonecznych promieni. Przewróciłem
się na drugi bok, doprawdy ten zaułek nie był wygodnym miejscem do
spania, ale chwilowo był najlepszym, jakie mogłem sobie zapewnić.
Darowanemu koniowi
się w zęby nie zagląda, jak to powiedział, kiedy poprzednio dano
mi zawalony pokoik w ciemnej klitce.
Nie było to
przyjemne miejsce i to czego ode mnie wymagali z pewnością nie było
tego warte, dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja rozpłynąłem
się w powietrzu. Problem był jedynie w tym, że nie przemyślałem
co zrobić dalej… Taki jeden, malutki szczególik przez który
tkwiłem teraz w przysłowiowej ciemnej dziurze.
No, może nie takiej
ciemnej, skoro docierały tutaj promienie słoneczne.
Mniejsza z tym.
Ruszyłem rękami i
powstrzymałem cichy jęk. Doprawdy, czemu zrobili tę ulicę taką
niewygodną… nie mogli jej zrobić bardziej miękkiej? Ja bym nie
narzekał na lekką zmianę standardów.
Przez następne
kilka minut upewniłem się, że rozruszałem wszelkie zdrętwiałe
kończyny i dopiero wtedy wychynąłem z zaułka, żeby omieść
wzrokiem resztę okolicy.
Moje oczy nie
napotkały niczego co by było niepokojące, albo inaczej…
Napotkały wiele niepokojących rzeczy, ale nic co wychodziło poza
tutejszą normę.
Wiecznie brudna tak
mała uliczka, że nie przeciskały się nią żadne samochody.
Brudne kałuże, w których woda mieszała się z błotem. Zaschnięte
plamy krwi z bliżej nieokreślonego okresu oraz wszędzie walające
się śmieci.
Cóż, do takich
widoków o poranku zdążyłem już przywyknąć kilka lat temu.
Od dawna przestałem
się nastawiać na oglądanie innych scenerii.
Poczułem lekki
skurcz w brzuchu, jednocześnie do moich uszu ciche burczenie.
Lekko się
skrzywiłem, nie jadłem już niczego w sumie od dwóch dni.
. . . I klasycznie
nie miałem żadnego pomysłu na życie.
Wrócenie do miejsca
z którego uciekłem rok temu również mi się nie uśmiechało, z
pewnością nie powitaliby mnie z otwartymi ramionami, a może nawet
skończyłbym wąchając kwiatki od spodu.
Gdziekolwiek
próbowałem zdobyć pracę wszędzie chcieli dokumentów, a takowych
nie posiadałem ani nie stać mnie też było, żeby je sfałszować.
Jedyne co mi
pozostawało to kraść i właśnie tak przetrwałem ostatni rok
mojego niewiele wartego życia.
Wziąłem stargany
plecak – moja poduszka oraz miejsce, gdzie przechowywałem mój
cały dobytek, zarzuciłem go na plecy i zamyślony zacząłem
przechadzać się bez konkretnego celu, powoli lustrując wzrokiem
okolicę.
Od mniej zaludnionej
okolicy do coraz bardziej, a im więcej ludzi spacerowało
chodnikami, tym więcej okazji do „zarobku” wiedziałem.
Pijanych,
spieszących się, chciwych, zwyczajnie roztrzepanych, zbyt ufnych.
Do koloru do wyboru.
Westchnąłem
ciężko. Okradanie ludzi tylko po to, żeby przetrwać.
Niezbyt mi się to
podobało. W pewien sposób wydawało mi się to sprzeczne z moją
naturą, ale z drugiej strony wyboru nie posiadałem.
Skrzywiłem się,
naprawdę nie lubiłem tego robić, cóż…
Minęło jeszcze
kilka minut nim upatrzyłem idealną ofiarę. Mężczyzna w średnim
wieku, idący spokojnym, miarowym krokiem. Ubrany średnio, nie
bogato, nie biednie. Typowa osoba nie zwracająca na siebie uwagi.
Wciąż udając
zamyślenie przyspieszyłem nieco kroku, aby dyskretnie dogonić
osobę. Przez parę minut podążałem za nim, jednocześnie nie
starając się zwrócić na siebie uwagi.
Powoli, bardzo
powoli zbliżyłem się do mężczyzny, aż w końcu „przypadkowo”
na niego wpadłem i wytrąciłem mu z ręki teczkę i wszystkie
rzeczy, jakie trzymał.
- Bardzo przepraszam
– uniosłem ręce udając lekkie przerażenie i zaskoczenie, jakbym
nigdy nie miał zamiaru tego zrobić.
- Nie, nic nie
szkodzi – zaprotestował spokojnie.
Jednak na mojej
twarzy dalej malowała się panika, w końcu właśnie to było w
moim interesie. Zrobić, jak największą panikę. Zamotać gościa i
go skroić. Proste.
I tak oto z tym
planem w mojej głowie robiłem coraz to większe zamieszenie, aż w
pewnym momencie moja ręka zawędrowała do jednej z kieszeni kurtki
mężczyzny i sprawnie wyprowadziła portfel wprost pod mój rękaw.
- Przepraszam
jeszcze raz – po całym zajściu sprawnie wstałem i podałem rękę
mężczyźnie.
- Ależ nie ma
problemu – na jego twarzy pojawił się przyjacielski uśmiech.
Powinienem być
spokojny. Wszystko szło według planu, jednak było coś w jego
oczach, co wzbudzało we mnie niepokój. Jakby jakiś niebezpieczny
błysk, który wychwycił mój szósty zmysł wychwycił coś, czego
nie potrafiłem zaobserwować w zachowaniu mężczyzny.
Miałem ochotę
potrząsnąć głową, aby pozbyć się zdradliwych myśli. Owszem,
należało być ostrożnym i czasami nawet paranoicznym, ale w tym
przypadku trzeba działać szybko i czasami zwłoka albo wahanie
mogło się naprawdę zwrócić przeciwko tobie.
Ostrożnie i pewnie. Tak właśnie należało działać.
I wtedy pięść
powędrowała w moją stronę. Rzuciłem się z powrotem na ulicę,
niemalże już widząc oczami wyobraźni połamany los. Jakimś cudem
uniknąłem tego nieszczęsnego losu zaledwie o kilka milimetrów.
Miałem ochotę
zakląć, ale dokładnie w tym momencie został wyprowadzony w moją
stronę kopniak.
Szczerze mówiąc
chciałem zaprotestować, że kopanie leżącego jest ciut nie fair,
ale z drugiej strony wątpiłem, aby podprowadzenie dóbr
materialnych na moją własną korzyść było fair.
Innymi słowy w tej
kwestii nie miałem zbytnio nic do gadania.
- Ładnie to tak? -
Zaśmiał się mężczyzna.
Aaah, więc oto
nadszedł ten moment, kiedy w końcu zadarłem z kimś z kim nie
powinienem – zdałem sobie sprawę. Spodziewałem się, że ten
dzień kiedyś nastąpi. Tylko nie przewidziałem, że tak szybko…
Cóż, z drugiej
strony nie miałem żadnych życiowych planów, więc może i lepiej
że szybciej niż później.
- No niezbyt ładnie
– przyznałem.
Wiedziałem, że
kłamanie i próba obrony w tym przypadku, by nie zadziałały. Nie
miałem też ochoty się zniżać do tego poziomu. Może dumy dużo
nie miałam przy tym trybie życia, ale pragnąłem zachować jej
resztki – więc może tak oddam ci twój dobytek i zapomnimy o
całej sprawie? Jak dla mnie brzmi to na kuszącą propozycję – na
mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Oczywiście
wiedziałem, że odmówi, ale jakoś i tak chciałem to powiedzieć.
No cóż,
przynajmniej mogę teraz oświadczyć, że próbowałem.
- Hmmm – mruknął
nagle zainteresowany – oczywiście, że nie.
No i bam. Mamy
odpowiedź. RIP.
Tak, jak wcześniej
zauważyłem nie było to dla mnie specjalnie zaskakujące.
- Ale…
No, dobra… Ta
część, może jest ciut zaskakująca – stwierdziłem.
Spodziewałam się jedynie prostej odpowiedzi „tak” lub „nie”.
Ten typ nie wyglądał mi na szczególnie rozgadanego, a samo „ale…”
wskazywało na to, że może nawet coś ugram.
Np. moje życie,
ponieważ z jakiegoś powodu umiejętności walki tego mężczyzny
trochę wykraczały poza to czego się spodziewałem, a nawet trochę
BARDZO. RIP raz jeszcze.
- … Ale? -
Posłałem mu wyczekujące spojrzenie.
W tym przypadku
byłem niczym tonący gotowy się nawet złapać ostrej brzytwy.
Chociaż wolałbym
deskę, gdybym miał wybór… Czy coś innego.
- Nie mogę tego od
tak puścić w niepamięć – oznajmił – jednak, mógłbyś mi
wyświadczyć przysługę i w zamian byłbym skłonny to zrobić.
- Przysługę? -
Zapytałem czujnie.
To nie tak, że
miałem wybór, ale i tak wolałem wiedzieć na co się zgadzam.
- Odpowiedź brzmi
„tak” albo „nie”. Wybieraj – na jego twarzy pojawił się
lekki uśmiech.
Heh. Czyli
prawdopodobnie nie było to nic do czego chciałbym się zgodzić,
skoro nie powiedział wprost.
… No i w sumie.
Skoro i tak nie miałem wyboru.
- Zgoda – kiedy to
powiedziałem od razu wiedziałem, że pakuję się w jakieś
głębokie bajoro z którego nie ma wyjścia, ale cóż…
Perspektywa powiedzenia „nie” wydawała mi się mniej kusząca,
skoro przy opcji „tak” pozostawała jeszcze szansa, że coś
wymyślę po drodze.
Albo, że nie będzie
tak źle, ale co ja się oszukuję.
***
I tak oto
wylądowałem w miejscu, gdzie wylądowałem. Problem był w tym, że
nie bardzo wiedziałem, gdzie to było.
Wyglądało to na
jakiś pokój, usadzono mnie tam za biurkiem mimo moich głośnych
protestów, które o mało w pewnym momencie kosztowały kogoś o
złamaną rękę, jednak dali mi dosyć jasno do zrozumienia, że
opór nie był zbytnio w moim interesie.
Świadczyła o tym
wielka fioletowa plama w okolicy żeber, która prawdopodobnie się
tam znajdowała w momencie, gdy oberwałem z pięści.
Hhhhmmm… I tak oto
mnie zostawiono i zamknięto, po tym jak zabrali mi wszelki mój
dobytek, który mógłby mi pomóc w ucieczce.
W ciągu niecałych
30 minut, jak wskazywał zegarek zdążyłem spróbować otworzyć
drzwi na różne sposoby i przeszukać pokój centymetr po
centymetrze tylko po to, aby potwierdzić beznadziejność sytuacji w
której się znalazłem przez moją własną głupotę.
Zero możliwości
ucieczki.
Z braku pomysłów
co do dalszej akcji zacząłem w kółko krążyć po pokoju,
Po prostu nie mogłem usiedzieć, coś mnie nosiło i grrrr... Czułem się niczym tygrys zamknięty w klatce.
I wtedy drzwi się otworzyły i do środka wszedł wąsaty mężczyzna.
- Siadaj - wskazał na krzesło przed biurkiem.
Posłałem mu nienawistne spojrzenie, ale ból z okolicy żeber jakoś zniechęcił mnie do dalszych protestów. Przynajmniej na razie....
Tak więc zająłem wyznaczone przez niego miejsce.
- Wiesz co to za miejsce? - Zapytał.
- No nie za bardzo właśnie - zaserwowałem mu niechętną odpowiedź.
- No cóż, to jeszcze chwilę sobie poczekasz -
W tym momencie po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem ochotę komuś przywalić. Głupi człowiek. Oczywiście nie zamierzałem tego okazywać. Przybrałem więc obojętny, chociaż prawdopodobnie nieco nadąsany wyraz twarzy na co on się tylko zaśmiał.
Aha, a więc postanawia zgrywać ważnego - stwierdziłem - czyli to ten średnio ważny typ - mój umysł szybko wyciągnął wnioski - który korzysta w każdej okazji, aby podkreślić swoją wyższość.
Kilka następne minut tylko potwierdziło moją teorię, aż w końcu po prostu odwróciłem się od gościa i postanowiłem zignorować wszystko co mówi.
Za jakie grzechy tutaj trafiłem... No w sumie, to lista co do tego mogłaby być długa.
I wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny.
Następna osoba wyglądała bardziej interesująco. Był to mężczyzna około 24 lat, poruszał się pewnie i wydawał się być zainteresowany całą tą sytuacją.
No i w przeciwieństwie do mnie wyglądał, jakby się znalazł tutaj z własnej woli.
Jego ubranie wskazywało, że z pewnością miał co do talerza włożyć.
Płaszcz, szalik, rękawiczki. Wszystko eleganckie i zadbane.
Oho, ktoś tutaj z pewnością do biednych nie należy - szybko podsumowałem.
- Phantom. Czeka ciebie kolejna misja - oznajmił wąsacz.
Aha. Zignorowany. Jak miło z ich strony.
Z drugiej strony może to i lepiej, że ich rozmowa nie była zwrócona w moim kierunku.
- Oczywiście - nie wydawał się zbytnio być zainteresowany słowami
Nie pytał o nic więcej, ani też nie zdawał się w ogóle przyjmować tym co miał do powiedzenia wąsacz.
Czyli typ, który ma wylane na rzeczywistość? A może żyje w innym świecie? Upośledzony emocjonalnie... Chyba nie jestem tym, który powinien takie rzeczy wytykać innym ludziom. W każdym razie wyglądał, jakby był dosyć pewny siebie i swoich umiejętności.
Zakładam, że nie bez powodu, ponieważ drugiemu mężczyźnie ewidentnie nie spodobało się nastawienie "Phana-coś tam", ale nie protestował.
Jakimś cudem nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, ale wąsacz przyniósł ze sobą białą kopertę, niezaadresowaną do nikogo, która teraz leżała sobie spokojnie na biurku.
Przynajmniej do momentu, kiedy to Phan-coś-tam ją podniósł.
- Wypłata i szczegóły w środku. Sprawa rangi S - powiedział mężczyzna.
Na co postać w płaszczu pokiwała zamyślona.
- Zabierz także jego z tobą - poinstruował go mężczyzna, wskazując na mnie. - Od dzisiaj jesteś za niego odpowiedzialny.
Nie wyglądało na to, jakbym miał w tym mieć jakieś zdanie.
Phan-coś-tam odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie wyczekująco.
Dopiero po kilku sekundach domyśliłem się, że prawdopodobnie chodzi mu o moje imię.
Nie mógł po prostu zapytać?
- Orio - oznajmiłem.
A swojego to już raczył podać w odpowiedzi, ale no nieważne. Wyciągnę to przy jakieś okazji.
- Nazwisko - kazał mi podać mężczyzna.
- Tylko Orio - rzuciłem nienawistne spojrzenie w stronę człowieka.
A Phan coś tam tylko pokiwał głową i zaczął wychodzić z pokoju.
Domyśliłem się, że powinienem za nim podążyć, tak, więc to zrobiłem.
Cóż... Może będzie miał przynajmniej coś do jedzenia........ Naprawdę, bym nie pogardził.a
- Phantom. Czeka ciebie kolejna misja - oznajmił wąsacz.
Aha. Zignorowany. Jak miło z ich strony.
Z drugiej strony może to i lepiej, że ich rozmowa nie była zwrócona w moim kierunku.
- Oczywiście - nie wydawał się zbytnio być zainteresowany słowami
Nie pytał o nic więcej, ani też nie zdawał się w ogóle przyjmować tym co miał do powiedzenia wąsacz.
Czyli typ, który ma wylane na rzeczywistość? A może żyje w innym świecie? Upośledzony emocjonalnie... Chyba nie jestem tym, który powinien takie rzeczy wytykać innym ludziom. W każdym razie wyglądał, jakby był dosyć pewny siebie i swoich umiejętności.
Zakładam, że nie bez powodu, ponieważ drugiemu mężczyźnie ewidentnie nie spodobało się nastawienie "Phana-coś tam", ale nie protestował.
Jakimś cudem nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, ale wąsacz przyniósł ze sobą białą kopertę, niezaadresowaną do nikogo, która teraz leżała sobie spokojnie na biurku.
Przynajmniej do momentu, kiedy to Phan-coś-tam ją podniósł.
- Wypłata i szczegóły w środku. Sprawa rangi S - powiedział mężczyzna.
Na co postać w płaszczu pokiwała zamyślona.
- Zabierz także jego z tobą - poinstruował go mężczyzna, wskazując na mnie. - Od dzisiaj jesteś za niego odpowiedzialny.
Nie wyglądało na to, jakbym miał w tym mieć jakieś zdanie.
Phan-coś-tam odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie wyczekująco.
Dopiero po kilku sekundach domyśliłem się, że prawdopodobnie chodzi mu o moje imię.
Nie mógł po prostu zapytać?
- Orio - oznajmiłem.
A swojego to już raczył podać w odpowiedzi, ale no nieważne. Wyciągnę to przy jakieś okazji.
- Nazwisko - kazał mi podać mężczyzna.
- Tylko Orio - rzuciłem nienawistne spojrzenie w stronę człowieka.
A Phan coś tam tylko pokiwał głową i zaczął wychodzić z pokoju.
Domyśliłem się, że powinienem za nim podążyć, tak, więc to zrobiłem.
Cóż... Może będzie miał przynajmniej coś do jedzenia........ Naprawdę, bym nie pogardził.a
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz