Nie dałam po sobie poznać jak bardzo zabolało mnie tchórzostwo Amadeusza.
-Super. - jęknęłam, gdy bransoleta zatrzasnęła się na moim nadgarstku.
Prawą ręką, czyli tą, którą nie byłam przywiązana do blondyna, wyjęłam z torebki telefon.
-Cześć, Catie, mogłabyś przyjechać tak szybko jak tylko możesz? - po chwili namysłu dodałam jeszcze - Oddzwoń szybko, zaczynam się martwić.
-Martwić? - spytała mnie KK, czujnie rozglądając się po ulicach.
-Gadałam z nią dzisiaj rano, w południe do mnie zadzwoniła, od razu do niej oddzwoniłam, ale nie mogłam się dodzwonić. I tyle. - odparłam, uspokajając się trochę, gdy usłyszałam jak niedorzecznie to brzmi.
-Może ma wyłączony telefon? - zapytał Amadeusz, wzruszając ramionami ze znudzonym wyrazem twarzy.
-Pójdziemy do niej. - powiedziała KK z uśmiechem, który wyglądał strasznie w połączeniu z plamami krwi znajdującymi się na jej twarzy. - Ale może najpierw zajmiemy się tym. - wskazała na nasze skute ręce.
-To dobry pomysł. - przytaknął energicznie John.
-Bo co, ze mną trudniej byłoby zwiać? - prychnęłam z wyższością i zażenowaniem.
-Wiesz, ja osobiście myślę, że łatwiej jednak w grupie. - KK mrugnęła do mnie i z łatwością wrzuciła sobie na ramię.
-Ej! - wyrwało mi się, ale dziewczyna już ruszyła biegiem, ciągnąc piszczącego Amadeusza po ziemi.
-Mam złe przeczucia. - powiedziała KK, ale w jej głosie słychac było podniecenie.
Po kilku minutach byliśmy już pod drzwiami mieszkania Catie. Moja przyjaciółka z łatwością zrzuciła mnie na zimny beton.
-Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. - jęknął głośno Amadeusz, którego koszulka stała się kilkoma strzępami ciemnego materiału.
-Zawsze może być gorzej. - KK wyszczerzyła się.
-J-jak...? - zapytałam, widząc, że drzwi mieszkania są otwarte na oścież, ale w miejscu w którym przed chwilą była dziewczyna, nikogo już nie było.
-Niedobrze. - usłyszałam ze środka. - Catie, kochana!
Wbiegłam do mieszkania, ignorując Amadeusza, który chyba zemdlał i leżał z zamkniętymi oczami. W środku, tak jak zawsze, panował nieskazitelny porządek.
Gdzieś w ciemności błysnęło ostrze.
-KK? - zapytałam.
-Co tak stoisz? Chodź mi pomóż! - usłyszałam.
W końcu udało mi się znaleźć włącznik światła.
Moim oczom ukazał się przerażający widok. Catie leżała bez przytomności na dywanie, a KK rozcinała w panice sznur znajdujący się na jej szyi. Przez chwilę stałam jak ta ciota, niczym sparaliżowana.
-M-mer? - usłyszałam stłumione kaszlnięcie mojej kuzynki.
Odzyskując władzę nad kończynami podbiegłam do niej, nieświadomie ciągnąc za sobą mojego omdlałego przyjaciela.
<c.d. Amadeusz
Odpisz mi na emaila :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz