- Apple, wstawaj, złotko, komenda do ciebie. -Lanie potrząsnęła mnie za ramię. Mruknęłam tylko coś pod nosem i wtuliłam twarz w poduszkę. Słyszałam jej westchnięcie i po chwili nie okrywała mnie już bawełniana kołdra.
- Aaa, zimno. Oddaj! -krzyknęłam, próbując odebrać jej moją własność na ślepo.
- O nie, najpierw musisz odebrać, albo ja to zrobię i narobię ci złej opinii. -Pewnie uśmiechnęła się pod nosem. Otworzyłam oczy i na chwilę oślepiło mnie białe światło. Niebo było zachmurzone. Lubiłam pochmurne dni, ale tylko gdy wszystko miałam pozałatwiane i siedziałam już pod ciepłym kocem z kubkiem aromatycznej herbaty. Przetarłam oczy dłonią.
- Czego chcą? -spytałam, zbierając się niechętnie. Byłam typem osoby, która nie chce wstać, ale szybko się ogarnie, gdy już ten niechciany moment nadejdzie.
- Nie wiem. Trzymaj. -Podała mi telefon. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham? -Zaczęłam cicho. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Miałam wtedy wrażenie, że mówię w próżnię.
- April? -zaczął Victor.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Lanie stała przede mną i bez krępacji podsłuchiwała naszą rozmowę. Mówiłam jej, że z Victorem łączą mnie tylko sprawy zawodowe, ale ona uwielbiała mnie parować z każdym mężczyzną, z jakim rozmawiałam. Bardzo lubiła to robić, bo wiedziała, że mnie to denerwuje. Rzuciłam jej zdegustowane. Wyszczerzyła się, pokazując białe zęby. W jej zielonych oczach zabłysły chochliki. Zarzuciła brązowymi lokami i wyszła z mojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Pewnie słuchała mnie zza nich, domyślając się, a raczej dopowiadając sobie, co mógł powiedzieć policjant do słuchawki.
- Obudziłeś -rzuciłam, lekko nieświadoma, że mogło to zabrzmieć dość opryskliwie. Nie przeprosił. Nie miał tego w zwyczaju.
- Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś przyjechać na komendę, jak najszybciej? -zapytał. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek samozadowolenia.
- Silny i niezależny policjant potrzebuje pomocy? -Odpowiedziała mi cisza.- Dobrze, będę za jakieś 30 minut. Ale wisisz mi czekoladę z tego waszego niebieskiego automatu. Wybudziłeś mnie z pięknego snu o moim księciu na białym koniu.
Kłamałam, ale było to tak niewinne, że nie czułam wyrzutów sumienia. Widziałam oczami duszy, że gdzieś tam w środku może go nawet rozbawiłam. Był dość mało uśmiechniętą osobą, co nie znaczy, że smutną. Zawsze starałam się wywołać u niego uśmiech.
- Zapomniałaś, że to ja jestem twoim księciem na motocyklu? -zadał pytanie. Słyszałam w jego tonie, że się ze mnie cicho naśmiewa. Nie dałam się zaskoczyć.
- A ja szukam księcia na rumaku. Widzisz? Nie zaliczasz się.
Rozłączyłam się z wielkim bananem na twarzy. Nasze przekomarzanki zawsze wprawiały mnie w wesoły nastrój. Co, patrząc obiektywnie, nie było takie trudne.
***
Stałam na parkingu dla taksówek, żałując, że nie wzięłam mojej biedronkowej parasolki. Pasowałaby mi do wściekle czerwonych kaloszy i ochroniłaby mnie przed deszczem, który z sekundy na sekundę robił się coraz silniejszy. Dobrze, że pod płaszcz założyłam gruby sweter. Rozglądałam się za taxi, która uratowałaby mnie przed burzą. Krople deszczu biczowały mi odkryte miejsca. W progu mojego widzenia pojawił się żółty samochód. Zaczęłam biec w jego stronę, gdy kątem oka zarejestrowałam, że ktoś także do niej biegnie.
<cd. Ktoś. Kto chce się spotkać przy taksówce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz