Następne 3 tygodnie
minęły mi, jak mgnienie oka. Zabierałam Jeremiasza w przeróżne
miejsca. Poznaliśmy się. Niektóre miejsca były dobrym pomysłem,
inne niewypałem. Dowiedziałam się, że lubi dzieci, nie przepada
za dorosłymi. Czasami miał gorsze dni, w których przychodziłam do
niego do domu i siedziałam z nim, opowiadając mu o przeróżnych
ciekawych miejscach poza Levrią, a czasami słuchałam jego słów.
Miewaliśmy momenty kłótni, ale też napadów głupawki i radości.
Przynajmniej on. Ja się starałam. Często po naszych spotkaniach
pomagałam mu w sklepie. Razem zwiedziliśmy całą Levrię. Te
przyjemne i te mniej przyjemne miejsca. Poznałam Gabrielle, której
dał nocleg. Ogółem nie nudziłam się. Jednak z każdym dniem
czułam się coraz gorzej. Nie wiedziałam, jak przekonać go do
rzucenia nałogu, jeśli on sam tego nie chciał. Jeszcze jeden
bodziec wprowadzał mnie w taki nastrój. Karteczka. OD NIEJ.
***
Po raz setny czytałam
treść karteczki, która tydzień temu została przysłana tu ze
zwykłą pocztą.
,, Cześć,
Elise/Elena/Carol/Trixi/Angela
To ostatnie to ci się
udało. Bo Aniołem to ty zdecydowanie nie jesteś. Kto jest twoją
następną ofiarą? Może ten mleczarz z rodziną? A może stara pani
księgowa? Jak ona miała? Felicia? Jednak chyba najbardziej jesteś
dumna z zabójstwa Josepha. Oby cię to prześladowało do końca
życia, złociutka. Oby jego złote spojrzenie nękało cię w snach.
Wiem gdzie mieszkasz. Wiem kim jesteś. Ciesz się, że homunkulusy
poszukują mnie tak samo, jak ciebie. Inaczej dawno byś gniła w ich
więzieniu.
Buziaczki,
Nieprzyjaciółka”
Schowałam twarz w
dłoniach. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Łzy dusiły się we
mnie. Musiałam coś zrobić, by to z siebie wyrzucić. Wzięłam
najbliżej stojący wazon i rzuciłam nim o ścianę. Szkło
rozbryzgało się na wszystkie strony. Ręce poszły w ruch.
Pamiątki, szkła, naczynia. Wszystko zostało zniszczone. Bez sił
upadłam na kawałki przedmiotów, które wbiły mi się w skórę.
Krew popłynęła mi po przedramionach. Po raz pierwszy od 3 tygodni
nie przyszłam po Jeremiasza.
Pisane przez Barry'ego
Rozległo się pukanie do
drzwi. Wytarłem usmarowane pastą do butów ręce i otworzyłem. W
drzwiach stał wysoki, rudy mężczyzna. Byłem od niego o pół
głowy niższy. Uśmiechnąłem się. Im milszy jest sprzedawca, tym
milszy jest klient. Okazało się, że niestety nie jest to klient.
– Czy jest tu Elena? –
zapytał. Zmarszczyłem brwi.
– Kto pyta? – Oparłem
się o framugę.
– Jeremiasz Earthworm.
Byłem z nią umówiony. Nie przyszła.
Jeremiasz Earthworm. No
tak. Ale przecież Elena wychodziła dzisiaj, zanim się obudziłem.
Gdy sprawdzałem jej nie było. Zacisnąłem usta.
– Wejdź.
Facet przekroczył próg.
Zamknąłem za nim drzwi. Zamknąłem je na klucz i przewiesiłem
kartkę na szybce na ,,Zamknięte”.
– Poczekaj tutaj.
Sprawdzę czy jest w pokoju – oznajmiłem.
Wbiegłem na górę i
nacisnąłem klamkę do pokoju Elen. W środku był totalny chaos.
Rozbite rzeczy walały się wszędzie. Zauważyłem krew na podłodze.
Zacząłem się niepokoić. Elen miała atak. Niedobrze, że o tym
nie wiedziałem. Mogła zrobić sobie krzywdę. Podczas takich
napadów nie panowała nad sobą.
,, Gdzie jesteś,
dziewczyno? ” pomyślałem zaniepokojony. Prawie zbiegłem ze
schodów, w drodze łapiąc kurtkę.
– Jest tam? – zapytał
Jeremiasz, podnosząc się, gdy wszedłem do sklepu.
– Nie – odparłem
zwięźle.
– Wiesz, gdzie może
być? – spytał szczerze przestraszony. Martwił sie. Zdziwiło
mnie to. Jedyną osobą, która przejmowała się Elen, byłem ja.
– Podejrzewam –
mruknąłem niechętnie. Nie byłem pewny, czy Elen się by to
spodobało.
– Jadę z tobą –
zaoferował się.
– Wątpię, żebyś
chciał to widzieć – mruknąłem pod nosem, ale nie oponowałem.
Wyszliśmy na ulicę do mojego czarnego Harleya Davidsona.
– Gdzie jedziemy? –
zadał pytanie Jeremiasz, zakładając kask, który mu podałem.
– Do schroniska.
<cd. Jeremiasz. Jeśli
chcesz wiedzieć, co mniej więcej miałam na myśli, to napisz na
Howrse >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz