Jamey prowadził z wariacką prędkością. Zwykle nie przeszkadzały mi zawrotne prędkości, ale nie byłam pewna, czy nie jest na dragach, więc gdy skręcał (cały czas jadąc 120 km/h) to wkurzyłam się i kazałam mu się zamienić ze mną miejscem. Po kilku minutach ja siedziałam za kierownicę, próbując powstającą mgłę.
- Gdzie jedziemy? -próbowałam zająć go rozmową, bo z nerwów powoli zaczął zjadać własne palce.
- Do więzienia. Jace jest tam przetrzymywany do czasu sądu ostatecznego -wymamrotał Jamie. Zaczynałam wątpić w słuszność mojej decyzji. Ale wiedziałam, że tego nie zrobię. Gdybym zdecydowała się wrócić na ślub, Jamey zrobiłby coś głupiego. Jak jedzenie kociej karmy zamiast zwykłego jedzenia, czy założenie majtek na spodnie. A to wszystko ze zdenerwowania. Co by zrobił pod taką presją, jak jego brat skazany na śmierć?
- Podaj ulicę -rozkazałam. Adres wydał mi się znajomy. No tak, szukałam różnych wyjść i wejść do tego budynku. Z marnym skutkiem. Jedno z najbardziej strzeżonych miejsc w całej Levrii. O co jest posądzony Jace, że tam trafił?
Pisane przez Barry'ego
Elena gdzieś zniknęła. Tak samo Isabelle. Bezsensownie kręciłem się po obiekcie, szukając ich. Przechodząc obok stolika z ciastami, wpadłem na kogoś. Przewróciliśmy się oboje. Wstałem pierwszy i pomogłem nieznajomemu mężczyźnie. Uśmiechnąłem się ciepło i powiedziałem:
- Dzień dobry. Chyba się jeszcze nie znamy. Jestem Barry. A pan?
Spojrzał na mnie chłodno i z lekką pogardą.
- Nazywam się... -wycharczał coś pod nosem i odszedł. Mogłem się mylić, ale słowa ukształtowały się same. Młot na wroga. Dość dziwne imię dla człowieka. Jeśli był człowiekiem. Wokół niego unosił się mocno wyczuwalny zapach piżma i rozmarynu. Ciekawe połączenie. Co on tu robił? Nie znałem go, a ja znałem wszystkich.
<cd. Isabelle>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz