Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

24 września 2015

Od Merry cd. Amadeusz

Otarłam łzy.
-Dziękuję.
Amadeusz uśmiechnął, a zaraz po tym oblał go rumieniec.
-To... to ja przyjdę za chwilkę.
Juz chciał zamknąć drzwi, ale go powstrzymałam.
-Kiedy jedziemy?
-Dziś wieczorem.
Kiwnęłam głową i weszłam do malutkiej łazienki.
W mojej torbie były moje ulubione sukienki, ale wiedziałam,  że założenie ich tym stanie byłoby torturą.
W końcu zdecydowałam się na czarny top i krótkie,  jeansowe spodenki.
Odłożyłam je na półkę i weszłam pod lodowatą wodę,  przynosząc ulgę poparzeniom.
Owinęłam włosy ręcznikiem i Spojrzałam w lustro.
Na udach widziały poparzenia od zupy, Miałam przypalone łydki i ręce.
Najgorzej jednak przedstawiał się brzuch.
To było... straszne? Obrzydliwe?
Prawa strona była praktycznie czarna.
Z rany unosił się obrzydliwy skąd spalenizny i krwi.
Zdecydowałam się na jeszcze jedna kąpiel.
Po założeniu ubrań z dezaprobatą popatrzyłam na najgorszą ranę.
Przydałoby się ją zasłonić, ale męka normalnego T-shirtu nie była zbyt kusząca.
Wyszłam do pokoju gościennego i wygrzebałam z torby czarną bluzę, na wypadek, gdybym musiała pokazać się w miejscu publicznym.
Zgarnęłam wszystkie rzeczy i zaczęłam pakowanie.

***

Wyszłam z pokoju w bluzie.
Przed drzwiami stał rudy kot i jego właściciel.
Ten drugi miał zaniepokojoną minę, która zniknęła dopiero po chwili.
-Co tyle tam robiłaś? Zacząłem się ju...- przerwał i zmierzył wzrokiem moją torbę. -Aha.
Mruknęłam coś cicho.
Chyba chciał wziąść moją torbę z kurtuazji, ale niechcący zachaczył o moją rękę, na co odpowiedział głośnym sykiem.
Zabolało.
Blondyn patrzył na mnie przez chwilę.
-Chodź, trzeba cię opatrzyć.
Przez chwilę się opierałam, ale w końcu dałam spokój.
Miałam nadzieję, że nieszybko będzie chciał zająć rękoma. To by oznaczało ,ze musiałabym zdjąć bluzę.
Ugh.
Ta rana była naprawdę okropna.

<cd. Amadeusz>

23 września 2015

Od Amadeusza c.d. Merry

Zanim jednak dotarłem do dziewczyn, Merry zdążyła uciec, a Luzia odchodziła powolnym krokiem w kierunku domu. Byłem w rozterce. Iść za pokrzywdzoną, która z pewnością potrzebowała wsparcia, czy ochrzanić siostrę? Rozsądek podpowiadał mi to pierwsze, jednak targały mną bardzo nieprzyjemne emocje skierowane wobec Lu i stwierdziłem, że najpierw dam im upust. Zanim się zbliżyłem do tej cholernej siostrzyczki, rzuciłem na siebie zaklęcie ochronne, żeby mnie czasami cwaniara nie zwaliła od razu z nóg i nie uciekła. Jesteśmy bliźniakami, ale dzieli nas prawie wszystko, a łączy chyba jedynie data urodzenia i geny. Chociaż nawet z wyglądu nie przypominamy bliźniąt, a zwykłe rodzeństwo. Dlatego też mało kto o tym fakcie wie. Mimo, że Luiza jest potężniejszą Czarownicą niż ja, to ja zawsze pozostaje facetem, a więc mam i trochę więcej siły od niej. Dogoniłem ją szybko i przyparłem do drzewa. Czułem, jak jej zaklęcia obijają się o moją magiczną tarczę.
- Widzę, że nawet potrafisz rzucać zaklęcie i niczego przy okazji nie schrzanić. Aaa, no tak bo tchórz to zawsze potrafi zadbać o swój tyłek. - Prychnęła z pogardą.
-Ty! Coś ty zrobiła Merry?! Miałaś ją uczyć, a nie dokuczać! - Ścisnąłem mocno jej nadgarstki.
-Au... Amadeuszu to trochę boli...- Przewróciła oczyma do góry.
-W dupie mam czy coś cię boli, czy nie! Masz przeprosić Merry! - Wydarłem się na nią.
-Jakie ostre słowa. - Wyswobodziła się z mojego uścisku i zwróciła do mnie plecami. - Najpierw zastanów się przez kogo została zmuszona do zostania moją uczennicą. Dopiero później wypowiadaj się na ten temat. Nieudaczniku.
-Twierdzisz, że to przez to, że jestem za słaby? - Mój głos stracił na sile. Lu miała rację. Gdybym był silniejszy, to ja bym mógł dalej uczyć Merry i nic by takiego nie zaszło.
-Oczywiście. Przegryw. - Obróciła głowę w moją stronę i spojrzała mi prosto w oczy. Przeszył mnie dreszcz. - Wynoś się stąd i nie wracaj. Nie jesteś tu potrzebny i nikt ci tu nie pomoże, ani tobie, ani twojej psiapsiółce. Nigdy nie miałam cię za brata.
Te słowa wstrząsnęły mną. Wiedziałem, że Luzia jest podła, ale żeby mówić mi takie rzeczy? Obróciłem się na pięcie i ruszyłem do pokoju, w którym spała Merry.
-Udawaj głuchego! Dziwię się, że matka cię w ogóle przyjęła! Takiego śmiecia, jak ty! - Usłyszałem jedynie odgłos tego co mówiła jeszcze moja siostra. Albo całkiem obca osoba. Sam już nie wiem. Zapukałem cicho do drzwi. Nikt nic nie odpowiadał, więc ostrożnie wszedłem.
-Merry, to ja... - Rozejrzałem się po ciemnym pokoju. Żaluzje były zasłonięte, a pod prześcieradłem trzęsła się jakaś niewielka postać. Odgarnąłem delikatnie pokrycie i ujrzałem zapłakaną twarz dziewczyny, która była cała podrapana i posiniaczona. Poza tym miała na sobie tylko... bieliznę.
-Ehem... Merry uspokój się, trzeba cię opatrzyć... Zaprowadzę cię do mamy, ale najpierw musisz dojść do siebie. - Odwróciłem się do niej plecami, by jej nie krępować, ale bardziej chyba po to, by ukryć swoje rumieńce.
-Nie chcę nigdzie iść... - Dziewczyna cichutko zachlipała.
-No dobrze, więc pomogę ci sam z tymi ranami, ale proszę cię przestań płakać. Podjąłem pewną decyzję i nie będziesz musiała już uczyć się od mojej siostry.- Westchnąłem. To może być ciężkie, ale dam radę.
-O co chodzi? - Merry się odrobinę uspokoiła i spojrzała na mnie jeszcze mokrymi od płaczu oczami.
- Zostawimy tutaj Sarę pod opieką mojej matki, a my udamy się na trening w góry, gdzie moja rodzina ma małą chatkę. Tam ja stanę się silniejszy, a kiedy tylko to osiągnę natychmiast zabiorę się za naukę ciebie. W sumie będziemy mogli uczyć się razem. Będzie szybciej. - Uśmiechnąłem się smutno. - Co ty na to?
[Merry?
Nic się nie stało. Ja teraz tak szybko odpisuję, bo akurat chora jestem, ale tak to nie mam też za dużo czasu :) ]

23 września 2015

Od Isabelle cd. Elena

Znalazłam beczkę napełnioną tylko w jednej czwartej.
Przelałam jej zawartość do pozostałym i rozejrzałam się jeszcze raz.
Klapa była metalowa. Sufit natomiast zrobiony był z byle jak posklecanych desek.
Przeszukałam wszystkie szafki i znalazłam ciężki, kuchenny nóż.
W sumie siekiera byłaby lepsza, ale to też się nada -przyszło mi do głowy.
Wzięłam wielki zamach i uderzyłam w beczkę.
Po kilku takich, zostały tylko kawałki.
-Widać od dawna nikt tu nie zaglądał, trafiłam na naprawdę starą beczkę- powiedziałam do siebie
Znalazłam to czego szukałam. Metalową obręcz.
Wybrałam jeden z półokręgów i włożyłam pomiędzy deski.
Szarpnęłam. I jeszcze raz. I kolejny.
Obluzowała się.
Włożyłam mój pręt jeszcze raz.
Tym razem wyszedł pomiędzy dwoma kolejnymi deskami co sprawiło, że do mojej głowy przyszedł inny pomysł.
Złapałam metal po dwóch stronach i zawisłam na nim.
Usłyszałam jak drewno trzeszczy.
Po chwili stałam pod niewielką, aczkolwiek mi całkowicie wystarczająca dziurą.
Uszczęśliwiona, podciągnęłam się i wyszłam z małego więzienia.

***

Barry'go znałazłam przy stoliku z zakąskami. 
Siedział z miną cierpiętnika i powoli przeżuwał jakąś czekoladkę.
-Znalazleś Elenę?
Podnióśł głowę i spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
Dopiero po chwili zorientował się ,że to ja.
-Oh! Is, jak dobrze cię widzieć! Wiesz gdzie jest Elena? Gdzie byłaś?
Opowiedziałam mu szybko co się stało, ale zaraz spochmurniałam.
-Więc Eleny nie ma z Tobą?
-Nie, nie zgubiłeś, ją gdzieś, gdy zgasło światło.
-Nie przejmuj się. Na pewno zaraz ją znajdziemy. 
-Byłem już wszędzie. Martwię się o nią.
-Elcia sobie poradzi. Może jest w którymś z pomiszczeń pomocniczych?- zapytałam ściany i poprowadziłam nieobecnego Barry'ego.

<Cd. Elena>

23 września 2015

Od Merry cd. Amadeusza

Wstałam od stołu i uciekłam na polankę na której ćwiczylismy.
Usiadłam na jednej z gałęzi pięknego dębu i rozplakalam sie.
Zawsze robiłam to inaczej niż wszyscy. Od dzieciństwa nikt nie rozumiał moich emocji.
Nikt nie pomagał mi w chwilach prawdziwego smutku, a Grabarze traktowali to jak interesujące przedstawienie.
Odkąd miałam trzy lata, nigdy nikt nie przyłapał mnie na płaczu.
Teraz, tak jak przez wiele wcześniejszych lat, nie wydawałam żadnych dźwięków.
Trzęsłam się, a łzy spływały mi po policzkach.
Zastanawiałam się dlaczego to wszystko zdarzyło się właśnie mi.
Przygryzłam wargę.
-Witaj, szmato. - odezwał się głos z tyłu.
Przetarłam szybko oczy bluzą i odwróciłam się, prawie spadając z drzewa.
-Czego tu szukasz? - warknęłam, najbardziej złośliwym głosem na jaki było mnie wtedy stać.
Luiza przewróciła oczami.
-Mam cię czegoś nauczyć, śmieciu. Ale wątpię ,by to się udało.
Prychnęłam.
Dziewczyna zrobiła minę zniecierpliwionej dziewczynki i mruknęła coś pod nosem.
Po chwili całe drzewo stało w płomieniach.
A na nim ja.
W pierwszym odruchu zeskoczyłam na ziemię, przez największe płomienie
Syknęłam z bólu i zerwałam z siebie płonącą sukienkę.
Dziewczyna roześmiała się złośliwie.
Wyrzarpnęłam z pochwy ciężki nóż i skoczyłam na nią.
Przez chwilę szarpałyśmy się.
Później uderzyła we mnie nienaturalna fala bólu.
Z tyłu usłyszałam jakiś krzyk.
Napastniczka wstała, zostawiając mnie wijącą sie z bólu.
Wstałam siłą woli i oknem wskoczyłam do swojego obecnego pokoju.
Zatrzasnęłam żaluzje i zarzuciłam na siebie prześcieradło.
Nie miałam nawet siły obmyć licznych oparzeń.
Po prostu płakałam z okropnego bólu... i z upokorzenia.

<cd. Amadeusz
Sorry, że ostatnio tak długo czekałaś >




23 września 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Jamey prowadził z wariacką prędkością. Zwykle nie przeszkadzały mi zawrotne prędkości, ale nie byłam pewna, czy nie jest na dragach, więc gdy skręcał (cały czas jadąc 120 km/h) to wkurzyłam się i kazałam mu się zamienić ze mną miejscem. Po kilku minutach ja siedziałam za kierownicę, próbując powstającą mgłę.
- Gdzie jedziemy? -próbowałam zająć go rozmową, bo z nerwów powoli zaczął zjadać własne palce.
- Do więzienia. Jace jest tam przetrzymywany do czasu sądu ostatecznego -wymamrotał Jamie. Zaczynałam wątpić w słuszność mojej decyzji. Ale wiedziałam, że tego nie zrobię. Gdybym zdecydowała się wrócić na ślub, Jamey zrobiłby coś głupiego. Jak jedzenie kociej karmy zamiast zwykłego jedzenia, czy założenie majtek na spodnie. A to wszystko ze zdenerwowania. Co by zrobił pod taką presją, jak jego brat skazany na śmierć?
- Podaj ulicę -rozkazałam. Adres wydał mi się znajomy. No tak, szukałam różnych wyjść i wejść do tego budynku. Z marnym skutkiem. Jedno z najbardziej strzeżonych miejsc w całej Levrii. O co jest posądzony Jace, że tam trafił?

Pisane przez Barry'ego

 Elena gdzieś zniknęła. Tak samo Isabelle. Bezsensownie kręciłem się po obiekcie, szukając ich. Przechodząc obok stolika z ciastami, wpadłem na kogoś. Przewróciliśmy się oboje. Wstałem pierwszy i pomogłem nieznajomemu mężczyźnie. Uśmiechnąłem się ciepło i powiedziałem:
- Dzień dobry. Chyba się jeszcze nie znamy. Jestem Barry. A pan?
Spojrzał na mnie chłodno i z lekką pogardą.
- Nazywam się... -wycharczał coś pod nosem i odszedł. Mogłem się mylić, ale słowa ukształtowały się same. Młot na wroga. Dość dziwne imię dla człowieka. Jeśli był człowiekiem. Wokół niego unosił się mocno wyczuwalny zapach piżma i rozmarynu. Ciekawe połączenie. Co on tu robił? Nie znałem go, a ja znałem wszystkich. 

<cd. Isabelle>

22 września 2015

Od Amadeusza c.d. Merry

Spojrzałem na zalaną przez zupę Merry. Nie była z tego zbyt zadowolona. Moja siostra, jak zwykle nie wita zbyt miło gości.
-Poczekaj, wyczyszczę to. - Wskazałem na poplamione ubrania.- A ty Lu, mogłabyś czasami uważać, co robisz. - Siostra spojrzała się na mnie z ironicznym uśmieszkiem, na tych jej różowiutkich ustach.
-A ty Amadeuszu mój drogi braciszku, mógłbyś coś zrobić z tymi pięknymi włosami. - Jej głos ociekał mdłą słodyczą. Bleh... Ale faktycznie zapomniałem o tych ciut przy długich włosach, które zawdzięczam Merry.
-Matko, pomożesz mi w przywróceniu mojej dawnej fryzury? Nie, żebym narzekał, ale bardzo ją lubiłem. - Spojrzałem błagalnie na matkę, która ledwo rzuciwszy okiem na moje włosy, machnęła niedbale ręką, a od razu uczułem,że moja fryzura powróciła do normy.
-Eh, mamo... Jesteś dla niego zbyt dobra. Przecież to zwykły, głupi Amadeusz, który już od dawna powinien mieszkać, gdzieś daleko stąd. - Luiza skubała swoje jedzenie niechętnie i patrzyła się na mnie i na Merry z pewną dozą obrzydzenia. Jak ja jej nienawidziłem. Zignorowałem to co powiedziała, podobnie, jak zrobiła to moja matka i skupiłem się na plamie, którą miałem wyczyścić.
-Mundum! - Szepnąłem i już po chwili, plama zniknęła. Merry spojrzała na mnie z wdzięcznością i czymś jeszcze... Litością? Czy ona mi współczuła mojej rodziny? Rodziny Czarownic już takie są i męska ich część zawsze była tak traktowana. Nie ma czego współczuć.
-Dzięki. - Moja koleżanka usiadła z powrotem przy stole. Dołączyłem do niej.
-Ah, Amadeuszu. Twój ojciec wrócił dzisiaj na dwa dni do domu. Prosił byś do niego poszedł zaraz po śniadaniu. - Matka strzepnęła niewidzialny pyłek z jej nienagannego stroju.
-Tata jest tutaj?! - Nie mogłem się powstrzymać od szerokiego uśmiechu, jaki zaraz zagościł na moich ustach. Ojciec był jedynym członkiem tej popranej rodziny, jakiego szczerze kochałem i lubiłem. Szkoda tylko, że pojawiał się w domu raz na jakieś dwa lata.Czasami bywał także zapraszany przez matkę na pogrzeby lub inne "ważne" uroczystości. To nie tak, że moi rodzice się nie kochali, bądź byli rozwiedzeni. Po prostu taki los czekał każdego z mężczyzn rodu Johnson'ów, który dochował się swoich dzieci. Odchodził wtedy w świat, po którym się włóczył bez końca. Smutne, ale prawdziwe. Skończyłem szybko posiłek, zgarnąłem Stefka i pobiegłem do gabinetu ojca. Zapukałem do masywnych, dębowych drzwi.
-Proszę wejść! - Usłyszałem przytłumiony głos ojca. Natychmiast wbiegłem do pomieszczenia i uściskałem swojego rodziciela, niczym małe dziecko.
-Witaj John! Jakże dawno się nie widzieliśmy! Urosłeś trochę, co nie? - Jego szare oczy cieszyły się na mój widok i jako jedyny w tej rodzinie nie mówił do mnie po imieniu.
-Hej tato! Pamiętasz Stefana? - Wskazałem na rudego kocura na moim ramieniu.
- A Stefek to nie był czasami papugą? - Mój staruszek się roześmiał.
-Był, ale dzięki mnie został kotem. A Opal jest teraz tym głośnym ptaszyskiem i wnerwia ciągle Luzię. - To akurat mi się udało w tej całej nieudanej translokacji.
-Jednak synu, nie mamy zbyt wiele czasu, a chciałem ci przekazać coś ważnego. - Wyjął z szuflady swojego przepastnego biurka małe zawiniątko.
- Co to? - Powoli zacząłem rozpakowywać niewielki przedmiot z brudnych szmatek.
- To kamień runiczny drugiego stopnia. Powinieneś już niedługo go aktywować. - Ojciec poklepał mnie po ramieniu.
-Ale pomożesz mi? - Spojrzałem na niego z nadzieją.Mój pierwszy kamień pomógł mi aktywować.
-Nie. Tym razem musisz dać sobie radę sam. - Uśmiechnął się smutno. - Dzisiaj w nocy wyjeżdżam.
-A-Ale... Ja mam uczyć Merry! Muszę być silniejszy, żeby być w stanie jej nauczyć tamtego zaklęcia!
-Rozmawiałem o tym z twoją matką. Póki nie aktywujesz kamienia, jej nauczycielką zostanie Luiza. - Tatko poklepał mnie po plecach i dodał: - No ruszaj trenować, ja muszę załatwić kilka spraw. Do zobaczenia na kolacji!
-Ale... Lu jest podła dla Merry... Ona jej niczego nie nauczy! - Po raz ostatni spojrzałem błagalnie na ojca, a on jednak zignorował to i otworzył mi w milczeniu drzwi. Ruszyłem w miejsce, gdzie nieopodal trenowałem z Merry. Kiedy zbliżyłem się do tego miejsca, usłyszałem dzikie wrzaski i różne dziwne odgłosy. Spojrzałem lekko wystraszony na Stefana. On zjeżył się cały.
-O co chodzi?- Mruknąłem. Wyjrzałem zza drzewa i ujrzałem, jak po ziemi turlają się i szarpią dziewczyny: moja siostra i Merry.
-Ej! Co wy robicie?! - Ruszyłem, by interweniować.
[Merry?]

21 września 2015

Od Merry cd. Amadeusz

Podczas ćwiczeń pojawiło się jeszcze mnóstwo wypadków. W większości poszkodowany został Amadeusz, chociaż bez strat materialnych w moich strzałach również się nie obyło...
Najgorzej szło mi chyba zaklęcie naprawcze.
Nie, to nie tak ,że samo zaklęcie nie wychodziło. Chodziło raczej o celność i skupienie. 
John był naprawdę cierpliwym nauczycielem, ale po tym jak "naprawiłam", jego włosy tak ,że stały się do pasa, pokazał mi gwałtownym ruchem kupkę popiołu, którą miałam zmienić spowrotem w drzewo.
W końcu po kilku godzianach beznadziejnie idących ćwiczeń, udało mi się osiągnąć bardzo, bardzo przeciętne zdolności.
Byłam przyzwyczajona do tego, że wszystko co robię umiem. Łuk był dla mnie jak przedłużenie dłoni, potrafiłam rzucać nożem jak nikt.
Ale to?
Byłam pewna ,że trzyletni dzieciak poradziłby sobie lepiej...
Po całym dniu w którym działo zdecydowanie zbyt dużo, położyłam się na mięciutkim łóżku w pokoju gościnnym i wzięłam się za przyklejanie poluzowanych lotek.
Później, do późna w nocy siedziałam, czytając teorię zaklęć niewerbalnych, by jutro poćwiczyć coś trudniejszego.
Zasnęłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, z książką na twarzy.

***

Gdy wstałam, słońce było już wysoko. Uznałam ,że zbyt długo juz leniuchuję i zrzuciłam z siebie kołdrę.
Przebrałam się w czyste ciuchy i spróbowałam jakoś ułożyć włosy.
Gdyby nic się nie zmieniło, pewnie Jul zaczarowała ,by mi je i przekonała mnie ,że nie wyglądam jak baba jaga.
No, właśnie gdyby nic się nie zmieniło...
Wyrzuciłam z głowy ponure myśli i ruszyłam na obiad.
Starsza kobieta przywitała mnie szerokim usmiechem i pokazała mi miejsce obok Amadeusza.
Usiadłam i popatrzyłam przez chwilę w jego oczy.
Były tak głęboko niebieskie...
Zdałam sobie sprawę, że mam otwarte usta, więc szybko je zamknęłam.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i sięgnęłam po garnek z zupą.
Podała mi go ręka cała w różowym lakierze.
Spojrzałam trochę do góry.
Luiza, patrząca na mnie z wyraźnym obrzydzeniem.
-Smacznego. - szepnęła i przechyliła naczynie.
Wrzątek wylał się na mnie i spłynął po nogach.
Odskoczyłam i syknęłam z bólu.
-Nic Ci nie jest? -spytała - Wybacz mi, straszna ze mnie niezdara.
Wykrzywiłam twarz w jednoznacznym grymasie i pomyślałam ,że gdybym miała teraz łuk, to na pewno bym ją zatrzeliła.


<cd. Amadeusz>

14 września 2015

Od Isabelle cd. Elena

Cisza trwała nadal, choć część światła już wróciła.
W powietrzu wisiał niepokój.
Wzięłam głęboki oddech. (Ciekawe po raz który tego dnia...)
Muszę znaleść Elenę i Barry'ego.
Ruszyłam w stronę miejsc ,które wcześniej zajmowaliśmy.
Przepychałam się z trudem, co jakiś czas rzucając "przepraszam".
Ostatnie kilka metrów przeszłam, a właściwie przeskoczyłam ponad nogami innych gości.
Przy naszym stoliku kręcił się Barry i to właśnie jego widok mnie zdekoncentrowal. Źle wymierzyłam ostatnie centymetry, trafiłam na czyjś but i po chwili leżałam na posadzce.
Jakiś mężczyzna podał mi dłoń, którą z chęcią przyjęłam.
-Proszę o wybaczenie. - mruknęłam.
Chciałam pojsc dalej ,ale silna ręka zacisnęla się na moim nadgarstku.
Miałam zamiar się odwrócić, ale nagły ból w ręce uświadomił mnie, że lepiej tego nie robić.
Pozwoliłam się prowadzić, az do miejsca ,które na czas uroczystości udostępniane bylo jako coś w rodzaju schowka na potrawy, które jeszcze nie zostały postawione na stół.
Tam nieznajomy wypuścił mnie co sprawiło, że odetchnelam w duchu.
Kimkolwiek był nie miał zamiaru zabrać mnie z stąd.
Mężczyzna, a tak właściwie chłopak, popatrzył na mnie z obrzydzeniem.
-Więcej już nikomu nie przeszkodzisz, mutantko.
-Mutantko? - udałam bardzo urażoną. -Jestem czystej krwi Morthewią!
Spojrzał  mnie gniewnym wzrokiem i otworzył usta ,by mi odpowiedzieć ,ale przerwał mu głos pod drzwi spiżarni.
-O, Tom widzę ,ze znalazłeś te kulawą tkankę.
Tom skinął głową.
Nagle, zacisnął pięść i uderzył mnie w brzuch. Zgięłam się i poczułam mocne pchnięcie od lewej strony.
Pod wpływem kolejnego ciosu przewróciłam się i sturlałam się po kilku stopniach.
Usłyszałam jak u góry klapa się zatrzaskuje, a kroki powoli oddalają.
Moje oczy szybko przyzwyczaily się do ciemności , wiec mogłam się rozejrzeć.
Byłam w piwnicach.  Na półkach stały beczki, a pod nimi wiaderka pełne kiszonej kapusty.
Klapa była dobrze zamknięta, ale w mojej głowie zaczął formować się inny plan ucieczki.


<cd. Elena>

14 września 2015

Od Eleny cd. Airis

Na klatce schodowej pachniało krwią. Mój czuły węch zasygnalizował mi ten niecodzienny bodziec i zmusił do wyższego skupienia. Może wandal nadal tu jest? Farba odchodziła od ścian, odkrywając kawałki tynku.
- Pożar! Pożar! POŻAR! -usłyszałam krzyk. Wbiegłam na ostatnie schodki i zobaczyłam tłustą kobietę, spanikowaną i krzyczącą te słowa.
- Co się stało? -zapytałam. Żadnych oznak płomieni, nawet dymu.
- Dobrze, że pani jest. Ktoś się włamał do domu panienki Airis -oznajmiła mi i złapała mnie za rękę. Jej małe oczka wpatrywały się we mnie z uwielbieniem. O, coś nowego.
- To dlaczego krzyczała pani: pożar? -nie rozumiałam. Zmieszała się.
- Tak nam mówiono na kursie samoobrony. Że jak zaczniemy tak wołać to przyjdą ludzie, a jak złodziej to nie -wytłumaczyła się w końcu. Na jej obwisłe policzki wpełzł rumieniec.- I jest pani!
- Zaraz to sprawdzę. Ale niech pani nie dzwoni na policję. Wandal uciekł i to nic nie da. A zresztą... policja narobiłaby rabanu. A jest 24. Sąsiedzi chcą spać -rozkazałam. Kobieta przytaknęła gorliwie głową i wróciła do swojego mieszkania. Ja za to weszłam do domu Airis. Nie było to trudne. Ktoś rozwalił zamek. Coś czułam, że byłoby drogo naprawić to wszystko.
Na drzwiach wielkimi czerwonymi literami, ładnymi, acz trochę krzywymi, napisano:
ŚMIERĆ MUTANTOM!
Powąchałam tę ,,czerwoną farbę". Metal. Takie było moje skojarzenie. Krew. Krew jej kota.
Popchnęłam lekko drzwi i moim oczom ukazał się okropny widok. Jakby ktoś zostawił tu szaleńca z bronią. Arcydzieło. Makabryczne arcydzieło.
Wszystko było poprzewracane. Rozerwane lub pocięte. Nie był to jednak szał, dzieło w afekcie. Tylko doskonała robota kogoś przy zdrowych zmysłach. Delikatne, precyzyjne cięcia starały się zniszczyć to miejsce, w jak najbardziej mocny sposób. Nałożyłam rękawiczki nie rozmazujące śladów i rozpoczęłam od oględzin miejsca. Moją uwagę przykuł... kot. Został powieszony już po rozpruciu flaków. Zaś z samych wnętrzności utworzono napis ŚMIERĆ. Schyliłam się i wyjęłam z kieszeni słoiczek z proszkiem ferromagnetycznym i pędzel. Przesunęłam po jelicie cienkim i poczekałam chwilę. Czysto. Żadnych odcisków. Zrobiłam podobną czynność na drzwiach i klamce. Gdy myślałam, że nic nie będzie z odcisków palców coś wreszcie się stało. Przypatrzyłam się. Częściowy odcisk palca. Wyjęłam folię daktyloskopijną i odcisnęłam ślad. Czy coś jeszcze mogłam stąd wyciągnąć?
- Tak? -Odebrał Barry. Airis prawdopodobnie spała.
- Barry. To nie był zwykły włam. To była zasłona dymna. Ten człowiek czegoś szukał.

<cd. Airis>

13 września 2015

Od Amadeusza c.d. Merry

Merry się uspokoiła. Tak mi się przynajmniej wydawało.
-Dobrze, więc zacznijmy od prostych zaklęć magii werbalnej. - Próbowałem uchodzić za oczytanego w tym temacie, jednak w rzeczywistości sam zastanawiałem się o czym ja plotę.
-Czemu magia werbalna? - Dziewczyna uniosła brew do góry.
-Bo jest dużo prostsza od niewerbalnej. - Odparłem szybko. Tak naprawdę znałem jedynie werbalną, ale tego moja uczennica nie musiała już wiedzieć.
-Jasne. To co mam robić? - Spojrzała na mnie wyczekująco.
-Poćwiczysz najpierw może zaklęcie ognia? - Stwierdziłem pytająco.
-Okej. Jaka jest formuła? - Dziewczyna pokiwała powoli głową.
-Oh, ignis... A więc celuj w tamto drzewo. - Wskazałem sporych rozmiarów sosnę jakieś 5 metrów przed nami. Merry skupiła wzrok na wskazanym celu.
-Coś jeszcze powinnam wiedzieć?- Zerknęła na mnie z ukosa.
-Taak. Jeśli rzucasz zaklęcie ognia, musisz wyobrazić sobie wewnętrzny płomień i posłać go w kierunku swojego celu. To zawsze ułatwia wyciągnięcie ręki i wycelowanie w miejsce, w które chcesz trafić. - Gadałem bez ładu i składu, jakieś utarte formułki, które zawsze wbijała mi matka do głowy. Dziewczyna wyciągnęła dłoń przed siebie, skupiła się na sośnie i wyszeptała:
-Ignis!- Wraz z tą cichą formułą, z wielkim hukiem tuż nad moją głową przeleciała olbrzymia kula ognia, która trafiła w drzewo z impetem, a roślina stanęła cała w płomieniach. Po chwili została z niej kupka popiołu.
-Wow... No to widzę, że masz sporą moc... Tylko musisz poćwiczyć nad precyzją uderzenia i jego siłą, a nie walić z całej pety. - Tłumaczyłem szybko.
-Ehm... Amadeusz? - Merry odezwała się niepewnie.
-O co chodzi? - Spojrzałem na jej przepraszającą minę. Czemu miała taki wyraz twarzy? Przecież nic się nie stało.
-Jakby ci to powiedzieć... Włosy ci się palą.- Właśnie poczułem dziwny zapach spalenizny. Ostrożnie podniosłem rękę ku głowie. Poczułem gorąco.
-AAAA! - Pobiegłem ile sił w nogach do pobliskiego strumienia i natychmiast zanurzyłem głowę w lodowatej wodzie. Po chwili się wynurzyłem i zacząłem głośno kaszleć, a kiedy mi przeszło zaczerpnąłem głęboki haust powietrza. Ta nauka jest niebezpieczna...
[Merry? Przepraszam, że tak długo, ale sama wiesz szkoła się zaczęła :P ]

13 września 2015

Od Airis cd. Eleny

-Nie chcę, aby nikt tu przychodził... z resztą on nie powinien Cię tam widzieć. Mógłby zacząć cos podejrzewać...- odparłam i usiadłam na łóżku.
-Powinnaś się przebrać. Grannie pokaż mamie gdzie jest szafa i łazienka.
-Dobrze mamo, ale gdzie ty idziesz?- zapytała z ciekawością zielonooka dziewczynka.
-To nie jest ważne- odpowiedziała jej Elena. Pogłaskała ją po głowie i wyszła. Dziecko chwilę się we mnie wpatrywało, aż wreszcie ze współczuciem objęła mnie chudziutką bladą rączką.
-Pokarzę Ci gdzie jest łazienka- powiedziała i lekko pociągnęła. Powoli wstałam, trzeba się wziąć w garść. Nie powiedziałam jej, że doskonale wiem gdzie to jest. Podeszłam do wielkiej szafy. Z prawej strony znajdowały się rzeczy Eleny, a z lewej Barry'ego. Złapałam jedną z przydużych koszuli siostry i poszłam do łazienki. Rozplątywałam warkocze i patrzyłam na swoją twarz w lustrze. Okropne zaczerwienienia wokół oczu, szkliste oczy, mokra twarz. Otrząsnęłam się i weszłam do wanny.
***
Powoli skierowałam się w stronę pokoju Eleny. Zaczęły mną targać dziwne myśli. Może to homukulusy. Ich pewnie zwykle nie obchodzi, czy ktoś ma tylko podniesioną sprawność, to i tak mutant. A jeżeli nie to kto inny? Może dziewczyna, której sprawę prowadzę? Z tego co się dowiedziałam, to jej zbrodnie były niezwykle brutalne, co by się zgadzało. Z resztą mimo złożonych juz papierów z rezygnacją, zdążyłam zrobić jakieś postępy w tej sprawie. No i kto inny... pół tego miasta jak mniemam. Mógł to być nawet psychopata z warzywniaka, któremu nie sprzedałam piwa, z tytuły pijaństwa. Odsunęłam kołdrę i szybko pod nią wpełzłam. Noc była niezwykle zimna, więc przez chwilę drżałam, jednak po jakimś czasie wreszcie zaczęło mi być ciepło. Zaczęłam przysypiać, kiedy drzwi lekko zaskrzypiały. Mimo tego, że się przebudziłam nie wstałam. Dalej miałam zamknięte oczy.
-Mogę się z tobą położyć?- odezwał się dziecięcy głosik. Nie odpowiedziałam. Widocznie mała uznała, że milczenie jest zgodą i ułożyła się wygodnie grzejąc stópki na moich łydkach. Powoli zasypiałam.
<Elena?>

12 września 2015

Od Eleny cd. Airis

Nigdy nie zastanawiałam się nad moją rodziną. Matka nie żyła, ojciec zniknął, dziadkowie prawdopodobnie ogrzewają zmarznięte stopy w kołdrze ziemi. Airis była moją jedyną rodziną. Tą biologiczną, prawdziwą. Mimo że na początku niezbyt za sobą przepadałyśmy, to teraz nie wyobrażałam sobie swojego życia bez niej. Gdy przytuliłam jej rozedrgane, chude ciało poczułam coś. Troskę. Przyłożyłam policzek do czubka jej głowy i chwilę stałam tak, czekając aż się uspokoi. Jej słone łzy pomoczyły mi koszulę. Nie wiedziałam co się stało, ale postanowiłam poczekać, aż sama mi powie.
- Mój kot -załkała.- Moje mieszkanie. Ja...
Odsunęłam się, by widzieć jej twarz.
- Co się stało? -spytałam konkretnie. Spróbowałam wykrzesać z siebie współczucie. Nie okazało się to takie trudne, jak myślałam. Musiało mi bardzo na tej mojej jędze strasznie zależeć. Podniosła drżącymi rękami telefon i pokazała mi wiadomość. Przeczytałam ją z kamienną twarzą. N I K T  N I E  M A  P R A WA  J E J  T A K  N A Z Y W A Ć.
- Wiesz, kto to? -Gdybym nie była mordercą, byłabym aktorką. Nie trudno było mi się wcielić w rolę gliniarza z kryminalnej. Musiałyśmy się dowiedzieć, kto to. Grainne popatrzyła na mnie błękitnymi, przeszywającymi oczami i wyciągnęła do mnie rączki. Wzięłam ją na ręce i uspokoiłam szeptaniem. Powoli przyzwyczajałam się, że mówi na mnie mama. Ale dziwne było, że nazywała też tak Airis. Jeśli jesteśmy obie mamami, to znaczy że jesteśmy partnerkami, ale jesteśmy siostrami, więc... Bosz, co za patologia.
- Jest z numeru prywatnego -odpowiedziała mi Airis. Objęła się ramionami i spuściła głowę. Co chwila ocierała łzy, ale one nadal płynęły.
- Przykro mi z powodu twojego kota -powiedziałam cicho.
- On niczym nie zawinił -wyszeptała.
- Ta osoba, nie wiemy, czy to kobieta czy mężczyzna, zdemolowała ci mieszkanie i nie miała skrupułów, by pozbawić życia. Wiesz kto mógłby ciebie tak nienawidzić z powodu twojego pochodzenia?
- Każdy człowiek. Oni nas nienawidzą.
Podeszła do okna i wpatrzyła się w bezchmurną noc.
- Jeśli nas nienawidzą, to nienawidzą tez mnie. Skądś ta osoba znała twój adres. I wiedziała od twoim kocie, choć w sumie... mogła to zrobić w afekcie za próbę przegonienia przez niego włamywacza.
- Co ja teraz zrobię? -zapytała. Szklane oczy pytająco na mnie spojrzały.
- Zaopiekujesz się Grainne. Ona połyka książki. Przeczytała Świat Zofii. Czuję się zmiażdżona przez 4-latkę w podkolanówkach.
- A ty?
- Ja pójdę na miejsce przestępstwa. Choć możesz też zadzwonić po Joe'go.

<cd. Airis>

12 września 2015

Od Airis cd. Eleny

No cóż w moim wypadku podróż ,,natychmiastowa" nie miała szansy się ziścić. Złapałam portfel i wybiegłam z bloku kierując się w stronę przystanku. Czekając na tramwaj tupałam niespokojnie nogą, szukając zajęcia. Transport miał przyjechać za około pięciu minut, ale niepokoiłam się... albo raczej było mi przykro. Nie widziałam małej od tygodnia i żałowałam, że nie opiekowałam się nią w wieku niemowlęcym. Zawsze chciałam zostać matką, mimo iż było to pragnienie mocno skryte. Tak więc to nie ja będę teraz ,,mamą" tylko Elena. Szkoda. No i jeszcze do tego dziewczynka chodzi po sufitach! Po jakiejś chwili na stację wjechał tramwaj. Wreszcie! Teraz tylko dwadzieścia minut drogi i będę na miejscu. Usiadłam na miejscu i zamknęłam oczy. Pozwoliłam, aby głuchy stukot kół o szyny. Gdzieś głęboko w sercu czułam jakąś obawę. Czułam jakby ból w sercu. Coś się wydarzy, a ja nie wiedziałam co. Próbowałam odsunąć od Siebie te myśli.
***  
Stanęłam niepewnie przed drzwiami. Poprawiłam włosy i strzepałam niewidzialny kurz z koszuli. Miałam poznać ,,swoją" córkę. Lekko zapukałam. Po chwili usłyszałam męski głos. Czyli otworzy mi Barry. Za drzwiami stał wysoki mężczyzna. Pachniał skórą i pastą do butów. Nie było wątpliwości. Uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Weszłam do środka i wzięłam głęboki wdech. To miejsce napawało mnie dziwnym optymizmem, mimo tego, że właśnie tutaj ustala się warunki wielu morderstw w mieście. Zza drzwi, z ciekawością spoglądała na mnie para czarnych oczu. Kiedy ich właścicielka zauważyła, że ją widzę wyszła z ukrycia.
-Mamo i to jest moja druga mama?- spytała ze zdziwieniem. Racja, mogłam dzisiaj nie wyglądać tak poważnie jak Elena. Dziewczynka skanowała mnie wzrokiem. Nie w koszuli i szortach na pewno nie wyglądałam jak ,,mama". 
-Tak.- odparła moja siostra. Dziecko ruszyło na mnie i po chwili byłam uwięziona w uścisku chudziutkich zielonych ramion. Po chwili mała położyła dłoń na moim policzku i spojrzała mi prosto w oczy. Były niesamowicie czarne, głębokie, ale wydawały się nie wyrażać żadnych uczuć, jednak już po chwili mała udowodniła mi, że to nie prawda. Uśmiechnęła się i lekko przekrzywiła głowę.
-To ty mnie znalazłaś! Cześć mamo- powiedziała piskliwym, i pełnym ekscytacji głosem. Uśmiechnęłam się i pocałowałam ją w czoło.
-Chodź pokarzę Ci coś.- odparła i pobiegła do pokoju. Ruszyłam za nią. Kiedy znalazłam się w pokoju dziewczynka siedziała na dwuosobowym łóżku. Wiedziałam, że Elena się rozpycha, zdążyłam to zauważyć kiedy spała u mnie z Isabelle. Również usiadłam na łóżku. Dziewczynka wdrapała mi się na kolana i objęła się moimi ramionami. Włożyłam nos w jej długie, rude włosy. Powiem szczerze, że wyglądała niesamowicie zważając na to, że loki dosięgały jej aż do pasa. Kiedy odwróciła się nie było już czarnych oczu ani zielonej skóry, tylko blada twarz zielonookiej dziewczynki, udekorowana piegami. 
-Widzisz umiem się zmieniać- powiedziała z uśmiechem. Nagle poczułam krótki sygnał telefonu. Uśmiechnęłam się przepraszająco i wyjęłam telefon z kieszeni. Otworzyłam SMS'a i coraz bardziej zszokowana czytałam wielokrotnie krótką, ale mało dwuznaczną wiadomość ,,Mutanckie suki muszą umrzeć" Przerażona otworzyłam załącznik. Zobaczyłam moje mieszkanie. Zdemolowane. Wszystko zniszczone połamane spalone. Najbardziej przeraziła mnie lina wisząca w centrum obrazka. Kiedy spojrzałam niżej, nie było wątpliwości, że w pętli jest utkwiona głowa mojego kota. Jego brzuch był rozpruty, a wnętrzności rozlewały się po podłodze. Czy to główka, którą co nocy drapałam, czy to naprawdę są łapki, które trzymałam w dłoniach w zimowe wieczory? Czy to może być zwierze, które zajmowało pustkę mojego życia? Czy to może być mój najlepszy przyjaciel, dla którego codziennie wracałam do domu? Zakryłam dłonią usta. Nie było wątpliwości. Łzy zaczęły mi cieknąć z oczu. Uderzyłam telefonem o ziemię, i upadłam na łóżko. Kto mi to zrobił?! Z moich ust wydał się bolesny jęk. Próbowałam się uspokoić, to tylko kot, powtarzałam, jednak ten kot znaczył dla mnie tak dużo. Ledwo co usłyszałam cichy szloch dziewczynki. Po chwili wykrzyczała żałośnie
-Mamo mamo choć tu coś się stało mamie!
Elena wbiegła do pokoju i spojrzała na mnie. Wstała i ją objęłam.
<Elena? Przepraszam za to, że nie pisałam i za ten żywy dramat, ale za coś było ostatnio za spokojnie>

10 września 2015

Od Eleny cd. Joe'go i Airis

Joe miał tak zdumioną minę, jakby Grainne lewitowała. Cóż, mnie też zaskoczyło, że potrafi raczkować.
- Nie wolno ci się oddalać -powiedziałam do niej. Złapała mnie za kitkę i odpowiedziała.
- Dobze.
- Elena. To dziecko jest straszne -wyszeptał Joe. Zbladł ciutke.
- Pech dla ciebie -odwróciłam się i odeszłam, podtrzymując małą główkę Grainne. Gdy zauważyłam, że za mną nie idzie, rzuciłam:
- Podwieźć cię, czy nie?

***

Airis odebrała po 6 sygnale.
- Tak? -wymruczała do słuchawki. Czułam, że trzyma coś w ustach, bo mówiła niewyraźnie.
- Hmm... Wiesz co to są Simsy, prawda? -zaczęłam niepewnie, wodząc za Grainne wzrokiem.
- No -odparła lakonicznie.
- I wiesz, jak dzieci zmieniają swój wiek, tak?
- No tak.
- A gdyby to dziecko byłoby kosmitą..
- Do czego zmierzasz? -przerwała mi.
- Grainne zzieleniała i powiększyła się do rozmiarów rozumnego dziecka -zakończyłam.- I... aktualnie chodzi po suficie.
- Co?!! -wrzasnęła do telefonu.
- Przyjeżdżaj. Teraz.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
- Popatrz na mnie, mamo! -zawołała dziewczynka i stanęła na jednej nodze.
- Cholera -zaklęłam.

<cd. Joe i Airis>

9 września 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Muzyka nie była tak zła, jak myślałam. Carol i Orlando mieli dobry gust. Delikatne akordy wybrzmiewały w przesyconym różnymi zapachami powietrzu. Barry zakręcił mną jeszcze raz i wtedy wszystko umilkło. Światła zgasły.
- Co się dzieje? -zapytał Barry. Trzymał moją rękę, bo w ciemność łatwo moglibyśmy się zgubić. Szum rozedrganych głosów wypełnił powietrze.
- Może elektryka siadła -zasugerowałam.
- Coś wisi w powietrzu. Przecież jak byłem tu wczoraj, by wszystkiego dopilnować sprawdzałem instalacje. Powinno działać -mruczał do siebie mój przyjaciel. Udzielił mi się jego nastrój. Cóż, na tyle ile mógł.
- Poszukajmy Is -zaproponowałam. Zgodził się z grobową miną. Zaczęliśmy się przeciskać w kierunku wejścia, ostatnio widziałam ją przy lasku.
Nagle poczułam, że moja dłoń wysuwa się z dłoni Barry'ego, a sam on niknie gdzieś w tłumie. Próbowałam go zawołać, ale ktoś zasłonił mi usta. Pociągnął do siebie i wprowadził do opuszczonego pokoju.

***

Szarpałam się, ale nieznany osobnik trzymał mocno. Posadził mnie na krześle i w końcu mnie puścił. Usłyszałam szczęk zamka i nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, światło wróciło. Zmrużyłam na chwilę oczy, a potem otworzyłam je ze zdumienia.
- Czemu nie przeczytałaś tego cholernego listu? -wykrzyknął. Nawet gdybym chciała wstać to nie mogłam. Zamurowało mnie.
- Myślałem, że odgadniesz. Przecież to było proste! -wyżalał mi swój żal. Przypomniałam sobie każde zdanie listu, który dostałam do Zamku. Czerwona koperta i... znajome pismo.
,,Dom duchów, betonowa dżungla, serce poplamione atramentem, zabójcze spojrzenie i komórka pod mikroskopem."
Gdy teraz o tym pomyślałam, wszystko nabrało sensu. Dom duchów-tak nazywała się restauracja, w której odbywał się ślub. W betonowej dżungli. W Mieście. Zabójcze spojrzenie i komórka pod mikroskopem wskazywały na tylko jedną osobę. A serce poplamione atramentem-na osobę bliską tej osobie.
- Jamey? Co ty tu robisz? -Tylko tyle zdążyłam wyjąkać. Chłopak poprawił duże okulary z grubymi szkłami i schylił się, bym mogła mu się przyjrzeć. Schudł. Z grubej małej kulki zrobił się wielki patyczak. Włosy miał, jak zwykle w nieładzie. Brązowe oczu o ciepłym spojrzeniu były szerokie z... podniecenia? Strachu? Ekscytacji? A może z tych wszystkich rzeczy naraz?
- Elena, musisz mi pomóc. Proszę -błagał mnie. Prawie łkał. To był smutny widok. Ten młody geniusz zapłakany, jak małe dziecko. Jamey, osoba z którą pracowałam na oddziale Młodych Ponadprzeciętnych. Nie widziałam go... od bardzo dawna. Nie łączyły nas przyjacielskie stosunki, bo nie potrafiłam po Zakłócaczach kogoś polubić, ale nadawaliśmy na tych samych falach. Dobrze się dogadywaliśmy.
- O co chodzi? -zapytałam.
- Mój brat... Jace... On jest posądzonym o morderstwo! -Teraz już kompletnie się rozkleił.- Za 5 dni ma się odbyć jego egzekucja! Musisz mi pomóc znaleźć jakieś dowody przeczące jego winie.
- Ale jak? -Nie wiedziałam, jak mogłabym mu pomóc. Ja planowałam morderstwa, a nie rozwiązywałam je.
- Jedźmy. Już. Proszę.
- Ale... moi przyjaciele na mnie czekają.
- Na Jace'a czeka śmierć!
Westchnęłam.
- Dobrze.
Złapał mnie za rękę i poprowadził na zaplecze. Przemknęliśmy niezauważeni. Miałam nadzieję, że Barry i Belle mi wybaczą.

<cd. Isabelle (ale nie odszukuj jej już w pierwszym opowiadaniu, będzie to po prostu nudne)>

7 września 2015

Od Joe'go c.d. Eleny

Jak to dziecko mogło się tak po prostu ulotnić z tego samochodu? Przecież było w foteliku, a ja bym raczej usłyszał, jeśli ktoś by je sobie wziął...
-Spokojnie.- Wziąłem głęboki wdech. Chyba bardziej niż Elenę uspokajałem samego siebie. - Zaraz ją odnajdę.
-Tak? Dobrze by było. - Kobieta była wkurzona.
-A tak na marginesie, w jakim ty byłaś sklepie, że nawet reklamówki nie masz z zakupami?- Zdziwiłem się. Nie ma to, jak wyparcie. Jest poważny problem, a ja zwracam uwagę na jakieś nieistotne szczegóły.
-Nie twój interes. - Burknęła.- I nie zmieniaj tematu, tylko lepiej wytęż ten swój skacowany mózg i znajdź Grainne.
-Jasne, jasne. - Podniosłem ręce w geście poddania. Spróbowałem wyostrzyć zmysły, ale źle się to dla mnie skończyło. Wrażliwszy wzrok i słuch na kacu, to niezbyt dobry pomysł. Skrzywiłem się, gdyż moja czaszka właśnie pękała na pół. Elena to zauważyła.
-Co jest? Nie możesz użyć swoich super mocy? Główka boli? - Uśmiechnęła się ironicznie.
-Ej... Rozumiem cię, że niezbyt pochlebiasz ludziom po całonocnym piciu alkoholu, ale weź się na mnie nie wyżywaj teraz. Próbuję znaleźć twoją małą zgubę. - Pomasowałem palcami skronie i skupiłem się na otoczeniu. Nagle tuż za rogiem pobliskiego sklepu mignęła mi malutka stópka. Czyżby to była ona? Ruszyłem biegiem.
-Joe, gdzie ty biegniesz?!- Elena ruszyła za mną. Po chwili znalazłem się w miejscu, gdzie mignęła mi mała stopa. Jakieś 5 metrów dalej, pewnym "krokiem", raczkowała sobie Grainne. Zamurowało mnie na ten widok. Nagle wpadła na mnie z impetem Elena.
-Nie stój, jak słup! Czemu się zatrzy...- Kobieta dostrzegła dziewczynkę.- Grainne! - Podbiegła do małej i uniosła ją szczęśliwa, że odnalazła swoją zgubę.
-Jak ona wysiadła z tego samochodu? - To jedyne, co udało mi się wypowiedzieć.
[Elena? Przepraszam, że tak długo, ale teraz zaczęłam właśnie klasę maturalną i mam niewiele czasu, więc mogę odpisywać bardzo różnie] 

7 września 2015

Od Isabelle cd. Elena

Szczerze mówiąc nie sądziłam ,ze wyglądam chociaż odrobinę ładnie. Różowy strój kontrastowal z szarymi włosami i nadawał mi wyglądu szescioletniej dziewczynki ,która będzie sypać kwiatkami przed panną młodą.
Ramiona i dłonie miałam odkryte ,wiec moje blizny wręcz rzucały się w oczy. Nawet fioletowe i żółte siniaki nabyte przy roznych okazjach wypadały słabo w porównaniu z najnowszą z nich.
Długa, niedawno zagojona szrama ciągnęła się przez cały policzek. Próbowałam wcześniej zasłonić ją moimi obecnie czarnymi włosami, ale Elena uparła się ,ze mam pójść w koku.
Tak wiec prezentowałam się dość mizerne, tym bardziej gdyby ktoś próbował porównać mnie do nieskazitejnej Eleny.
Westchnęłam ,a uśmiech znikł mi z twarzy.
Zrezygnowana, usiadłam z tyłu i przesuwałam wzrokiem po krajobrazie.


***

Droga była długa, na trasie dopadły nas korki. Byliśmy bardzo spoznieni. Przyszliśmy ledwie na końcówkę ślubu, a zaraz po tym trzeba było jechać na wesele.
To zaś okazało się nie takie złe, nie wliczając tańczenia, nazwania mnie "tym dzieckiem od tej pani co przyszła z Barrym i młodych siostrzenic Carol, które dokuczaly mi przez cały dzień.
W końcu, gdy na dworze nastała noc, zaczęło się coś dziać.
Najpierw pojedynczo, później grupami ludzie zaczęli wstawać od stołu i schodzić się do jednego miejsca.
Zaciekawiona, poszłam za przykładem większości i podeszłam do innych.
-Co się stało? 
-Nie słyszysz?  Muzyka przestała grać!  Podobno mają jakieś problemy z prądem!  Phi!
Uznałam, że to nic strasznego. Problemy techniczne są normalną częścią takich uroczystości. 
Ale nie był to koniec niespodzianek po chwili wszędzie zgasly światła, a jedynym dźwiękiem były odgłosy kroków.
Chwilę później wszyscy popadli w panikę.
Wzięłam kilka głębokich oddechów.
Może to zwykła awaria.
A może?  Może to fioletowe wrócili po swoją zgubę.
Wzdrygnelam się.
Policzyłam do dziesięciu i postanowiłam znaleźć Elena i Barry 'ego.

<cd. Elena
Postanowiłam wprowadzić trochę akcji :-) >

7 września 2015

Od Eleny cd. Isabelle

- Isabelle? Jesteś gotowa? -zapytałam, pukając jej do pokoju.
- Jeszcze chwilę! -odkrzyknęła i zaklęła. Słychać było odgłos upadającego krzesła.
- Hej? Wszystko w porządku?
Nacisnęłam klamkę i zerknęłam do środka. Belle leżała rozwalona obok przewróconego krzesła.
- Nie. Jeszcze nawet nie doszliśmy, a mnie już zmęczył ten ślub -mruknęła. Chyba żałowała, że się zgodziła.
- Nie marudź, tylko wstawaj. Rozwaliłaś koka -skarciłam ją z obojętnością w głosie i pomogłam jej wstać.
- I tak był ciężki -zrobiła usta w podkówkę i podniosła siedzisko. Przyjrzałam jej się krytycznie. Biała sukienka do połowy uda z pudrowo-różową koronką ładnie na Is leżała. Obojczyki miała odkryte, rękawy ostały się jej na połowie ramion. Misterna fryzura została zniszczona, włosy lekko podkoloryzowane czarną henną spadały jej falami na łopatki.
- Usiądź, spróbuję coś wymyślić z tym czymś co masz na głowie -rozkazałam. Isabelle posłusznie, acz niechętnie usiadła przed lustrem. Wzięłam szczotkę z miękkim włosiem i zaczęłam jej poprawiać kosmyki.
- Jesteś taka opanowana. Nie wiedziałam, że jesteś fanką wesel -powiedziała Isabelle, przyglądając się sobie w lustrze.
- Bo nie jestem. Ale to nie jest powód, by niszczyć komuś jego dzień. Panna młoda i pan młody, oni się tu najbardziej liczą. Mimo że nie lubię takich imprez, to wiem, że nie ja się tutaj liczę najbardziej -wytłumaczyłam, słowo w słowo cytując: ,,Poradnik moralności". Belle westchnęła.
- Jak ciebie słucham, to sama czuję się, jak ostatnia egoistka.
- Przestań. I się uśmiechnij.
- A jak patrzę na ciebie. Od razu robię się zazdrosna -ciągnęła dalej. Rzuciłam na siebie okiem. Czarna, rozkloszowana sukienka z kwadratowym dekoltem podkreślała moją figurę i jasną karnację. Nie uważałam się za bóstwo, zresztą Hay Lin wybrała mi sukienkę. Poprawiłam ramiączka i wróciłam do upinania Is włosów.
- Nie przesadzaj.
- Proszę cię! Przecież wyglądasz ślicznie! -wykrzyknęła.
- A ja uważam, że obie dziś wyglądacie pięknie -usłyszałam głos Barry'ego. Stał w drzwiach, opierając się o framugę. Uśmiechał się szeroko, mierząc nas wzrokiem.
- Ty zawsze wiesz, co powiedzieć -parsknęłam i wpięłam ostatnią wsuwkę we włosy Belle.
- Cóż, zawsze tak było -wyszczerzył się jeszcze szerzej.- Wiesz, Elen, w tej sukience wyglądasz, jak Czarna Wdowa.
- Ta, a ty jesteś Hawkeyem -odparłam i uniosłam brew.
- To dziwne podobieństwo mi się podoba. Ty jesteś Natashą Romanov, a ja Clintem. Nierozłączni przyjaciele, jedyna osoba, której ufa całkowicie, oprócz żony i Fury'ego -powiedział.
- Ta, nie zapominaj, że Czarna Wdowa umiera, bo zdradziła Hawkeya, a ten z zemsty ją zastrzelił -Mój pesymizm go nie zachwycił.
- Ej, mi chodzi o filmy!
- Wiem -uśmiechnęłam się półgębkiem.
- Dobra, dziewczyny, czas się zbierać. Za 10 minut widzę was w garażu -oznajmił Barry i wyszedł, postukując kluczami o biodro. Poprawiłam kryształowe kolczyki i potrząsnęłam ramieniem Belle.
- Będziesz się dobrze zachowywać? -zapytałam ją.
- Jasne... mamo -westchnęła i na jej usta wypłynął uśmiech. Zeszłam na dół cicho postukując czarnymi sandałkami. Ha! A ja mogę iść, jak na stypę!

<cd. Isabelle>

6 września 2015

od Merry cd. Allia

Allia wpatrywała się tępo w przestrzeń. Krzyknęła  coś i próbowała złapać coś co nie istnieje.
Rozejrzalam się po pomieszczeniu.
Tylko Jul zauważyła dziwne zachowanie dziewczyny. Jej oczy były otwarte  z przerażenia.
-Co się stało? - szepnęłam
Spojrzała  na mnie i pokręciła głową.
-Przyszedł tu duch albo bezcielesna forma jakiegos  istnienia.  To była matka Alli.
-Co? A co z magiczną barierą wokół domu?
-Ona chroni przed wszelkim złem lub kimkolwiek ze złymi intencjami. Intencje tego czegoś były neutralne lub , wiec ochrona go nie zatrzymała.
-Aha. -odpowiedziałam i poszłam zobaczyć czy z Allią wszystko okej.

***

-Proszę, to dla ciebie. - powiedziała Jul podając mały wisiorek Alli. - Ma takie same działanie jak twój stary ,aczkolwiek jest o wiele mocniejszy.  Niestety, nie potrafię sprawić ,by chronił cie na zawsze. Tak właściwie nie wiem kiedy straci moc, ale wiem, że póki co masz ponad trzy miesiące spokoju. A żeby to uczcić i przy okazji ,by poprawić twój stan psychiczny, wyjeżdżasz na mini wakacje. 
-Co? Gdzie? A co z babcią? 
Jul trochę spochmurniala.
-Twoja babcia przeżyła prawdziwy koszmar. Najwyraźniej ta twoja lolitka testowala na niej czarnoksięskie zaklęcia. Jeśli chcesz żeby wyzdrowiala będę musiała zabrać ją do mojej rodziny. Moja mama jest zawodową uzdrowiciel. 
-Wiec jadę z nią!
-Nie możesz. Po pierwsze: mój ojciec nigdy nie wypuści do domu obcej, choćbym nie wiem jak go przekonywała. Nieprzytomna kobieta w podeszłym wieku to co innego. Nią moja mama zajmie się choćby z poczucia obowiązku lub przysięgi ,którą złożyła jako uzdrowiciel. Po drugie: Gdy będziesz stać nad głową mojej mamy patrząc jak uzdrawia, nie będzie mogła się  skupić i coś może jej nie wyjść... 
Allia, pokonana ilością argumentów spuściła głowę i zaczęła przeglądać ulotki.

***

-Dziękuję ,ze mnie odprowadziłas.
-Nie ma sprawy.
Usciskalam ją.
-Nie cieszysz się? Za chwilę pojedziesz na wakacje .
-Szkoda, że Cię tam nie będzie.
-Nie martw się jeszcze się spotka...
Poczułam mocne uderzenie w głowę.
Zemdlona, upadłam bolesnie na łuk. 
Ostatnim widokiem jaki ujrzalam byla związana Allia i czarna ciężarówka.

<cd. Allia 
Masz pole do popisu ;-)>





6 września 2015

Od Isabelle cd. Elena

Ubrałam się w kremową sukienkę i wyszłam z przymierzalni.
-A ta?
Elena popatrzyła na mnie sceptycznie.
-Nie wyglądasz w niej najlepiej.
Jej wzrok powędrował na miejsce gdzie jasny kolor stykał się z szarymi włosami.
-Nie, to zdecydowanie nie to.
Wzruszyłam ramionami i weszłam z powrotem za zasłonę.
Byłam zmęczona po całym dniu chodzenia po sklepach,a oczy bolały mnie od światła jarzeniówek.
Spojrzałam na wieszak. Jeszcze tylko 12 sukienek.
Założyłam szarą kreację, tak bardzo podobną do mojej faworytki, czarnej bez rękawów.
Niestety, została ona tak samo jak jej poprzedniczka odrzucona z powodu ciemnego koloru.
"To ślub ,a nie pogrzeb, Is" - jak to zgrabnie ujął Barry.
Przeklinając w duchu brak obycia z ślubami, wyszłam do moich przyjaciół.
-Nawet nie wiecie jak wam zadroszczę ,że macie już te ciuchy. -syknęłam.
Barry wybuchnął śmiechem ,a Elcia pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
-A ślub to przecież to takie radosne wydarzenie...

***

-Naprawdę muszę nauczyć się tańczyć?  -jeknelam  po raz kolejny.  -Przecież to do niczego  mi się nie przyda.
-Is ,  wszyscy ludzie tańczą na weselach.
-No, oczywiście  wszyscy oprócz osob ze stołu nudziarzy.
-Co to jest stół nudziarzy?  -skrzywilam się.
-To taki cudowny wynalazek  na wszelkie uroczystości.  Sadza  się tam wszystkich marudnich i chcianych gości i niech kiszą się we własnym sosie.
Nie do końca zrozumiałam.
-Po co zapraszać kogoś kogo się nie lubi?
-Chodzi o koligacje rodzinne. Są osoby, które po prostu musisz zaprosić . Mama, babcia, kuzynka... Pośród nich zawsze znajdzie się kilku nudziarzy.
-Których sadza  się razem, żeby nie przeszkadzali innym gościom swoim ględzeniem.
-A teraz,skoro wyjasnilismy  sobie wszystko możemy chyba kontynuować lekcje dla Is.
-No chyba ,ze wolisz dołączyć do nudziarzy...
-Naprawdę bym chciała.  - syknęłam  na tyle cicho ,by nikt mnie nie usłyszał.

<cd. Elena
Wybacz błędy, pisze z telefonu >

5 września 2015

Od Alli cd. Merry

Babcia nadal była nieprzytomna, czułam się z tym źle. Wszystko tylko nie ona. Zaciągnęłam kobietę na kanapę, przykryłam kocem i ułożyłam jej głowę na swoich kolanach.
Bawiła się jej siwiejącymi włosami, do oczu cisnęły mi się łzy, jej smukła twarz wyglądała tak spokojnie.. czułam się bezradna.
Zapach jej perfum zmieszany z lekką wonią kadzidełek pozwalał mi jeszcze zdrowo myśleć.
Próbowałam nie płakać, naprawdę starałam się..
Pocałowałam moją ukochaną babcie w czoło. Czemu to wszystko musiało się zdarzyć, przecież miałam normalne życie.. chyba.
Uśmiechnęłam się, była naprawdę piękną kobietą, jak moja matka. Ciekawe co się z nią stało.. winię ją i ojca za wszystko. Gdyby on mnie nie zostawił.. gdyby tego nie zrobił.. może mogłoby się wszystko potoczyć inaczej.
Wściekłość i irytacja wzbierają się we mnie.
Nagle poczułam dziwne ciepło rozlewające się po moim ciele, przede mną stanęła matka, w zwiewnej sukni i przecudnym uśmiechem na twarzy.
-  Będzie dobrze..- powiedziała i pocałowała mnie w czoło.
Serce zabiło mi mocniej. Wyglądała jak żywa, poczułam jak po policzku spływa mi łza. Wyglądała tak jak ją zapamiętałam, tylko może jeszcze piękniej.
Nie płacz skarbie.- Wytarła mi łzę, czułam jej dotyk, był lekki i ciepły, jak letni wietrzyk. Gdy dotknęłam jej dłoni napotkałam lekki opór.
Nagle zaczęła znikać.
- Co? Nie!- Wstałam gwałtownie.- Nie zostawiaj mnie!- Chciałam ją złapać i zatrzymać przy sobie, chciałam by została.. Niestety moje dłonie tylko przeniknęły przez jej ciało, przeszedł po mnie zimny dreszcz. Zauważyłam, że jej usta się poruszają, mówiła coś, tylko, że nie mogłam tego usłyszeć..

[Cd. Merry]

1 września 2015

Od Eleny cd. Isabelle

Zmieniałam właśnie opatrunek na ręce, gdy do salonu wtoczyła się Isabelle. Masowała zawzięcie tył swojej głowy.
- Co się stało? -zapytałam, kończąc wiązać lniany bandaż. Zasłoniłam zranione miejsce ciemnym rękawem swetra i uniosłam pytająco brwi.
- Uderzyłam się w głowę -odpowiedziała. Siadając na kanapie.
- Widzę -mruknęłam pod nosem.- Przynieść ci aspirynę?
- Nie. Ale mam dla ciebie wiadomość.
- Tak?
Podjechałam wózkiem inwalidzkim do blatu stołu i wzięłam z niego mój biały notes. W moich rękach wyglądał śmiesznie. Gotka (Osobiście uważałam, że ubieranie się na czarno nie oznajmia wszystkim, że jesteś goth. Ja nie czułam się nią ani trochę.)
- Pamiętam już wszystko.
Zatrzymałam się w pół ruchu.

***

- Elena! Elena! -krzyknął do mnie Barry, wymachując trzymaną w ręce czerwoną kopertą. Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie. Dawno się tak nie cieszył.
- Słucham?
- Dostaliśmy zaproszenie na ślub Orlanda i Carol!
Jego uśmiech był rozbrajający. Cieszył się, jak dziecko co dostało chcianą kolejkę na Gwiazdkę. Udałam, że się cieszę. Nigdy nie lubiłam tego typu imprez. Gdyby zupa była tak gorąca jak wino, a wino tak stare jak kurczak, a kurczak tak tłusty jak panna młoda, byłoby to nadzwyczajne wesele. A tak trzeba było z grzeczności zjeść rozwodniony rosół. Cieszę się, że nie przejmuję się zdaniem innych.
- Super.
- Co się dzieje? -zapytała Is, wchodząc do pokoju. Chyba dopiero wstała.
- Mamy zaproszenie na wesele u kuzyna Barry'ego. Chcesz pójść? -spytałam.
- Nie jestem zaproszona.
- Możesz pójść, jako osoba towarzysząca.

<cd. Isabelle>