Miałem serdecznie dość tych wszystkich dyskusji na temat tego jakie są Czarownice, jaki jest mój ród, czemu tak bardzo mam przechlapane jako męski członek tego gatunku i czy umiem jakieś fajne magiczne sztuczki. A co ja jestem?! Magik w cyrku?! Nie... Dlatego też teraz spaceruję sobie ze Stefanem na ramieniu po otaczającym dom Catie lesie. W oddali wyłaniają się niewyraźne szczyty gór, które są celem naszej podróży. Może byśmy byli już w połowie drogi tam, gdyby nie mój wrodzony pech. Dzięki temu próbując zmienić kolor tego głupiego forda, jakimś cudem ten sam głupi ford wyleciał w powietrze. No dobra, może i faktycznie trochę pomyliłem zaklęcia... Ale to i tak nie musiało się tak skończyć. Nagle na ścieżce, po której się poruszałem wolnym krokiem dostrzegłem całkiem ładnego i świeżego ... pstrąga! Co tu robi do cholery ryba? Chyba nigdzie dookoła nie ma żadnego potoku, ani nic z tych rzeczy? Zresztą co za różnica. Wreszcie mam odrobinę szczęścia.
-Stefek patrz jaki ładny obiad dla ciebie znalazłem! - Zerknąłem na moje ramię, ale tego rudzielca tam nie było. - Stefanie! Gdzieś ty się zapodział? - Powoli się schyliłem po pstrąga i wyciągnąłem ku niemu dłoń, na którą skapnęło coś wilgotnego i lekko śmierdzącego zdechłą rybą. Po chwili do moich uszu dotarł niski charkot.
-Co do cho....- Moje słowa zagłuszył ryk ... niedźwiedzia. Tak... To tyle jeśli chodzi o moje szczęście.
-AAAAA!!!- Zabrałem rybę, przycisnąłem do piersi i pognałem w przeciwnym do miśka kierunku. Myśl, myśl, myśl. Już wiem! Przecież umiem czarować! W myślach walnąłem się w czoło. Geniusz po prostu... No nieważne. Co by tu zrobić?
-Ignis! - Wydarłem się i wycelowałem na ślepo. Zerknąłem za siebie. Niedźwiedź był cały i zdrowy i coraz bliżej mnie. Natomiast drzewo przede mną zwaliło się na ziemię z wielkim hukiem.
-Cholera! - Zdążyłem tylko tyle powiedzieć, kiedy wylądowałem na twarzy, potykając się o zwalony pień.
Zaryłem w ziemię nosem i poczułem smak ziemi zmieszany z krwią w ustach. Chyba zaczęła działać adrenalina, gdyż błyskawicznie przekręciłem się na plecy i zdążyłem zauważyć, jak misiu staje na dwóch łapach.
-John! Co się dzieje?! - Gdzieś w oddali usłyszałem głos Merry. Co robić?
-Torpor!- Niedźwiedź zamarł w bezruchu. Niestety taki stan rzeczy nie potrwa zbyt długo. Nadal kurczowo ściskałem pstrąga. No jasne! Jak tylko misiek się ocknie rzucę tą rybcię, gdzieś daleko i futrzasty da mi spokój. Zaklęcie przestawało działać, czarny nos intensywnie wąchał. Zwierzę wydało groźny pomruk i opadło na cztery łapy. W tym momencie się zamachnąłem i rzuciłem rybę daleko przed siebie.
-Aport misiu! - Uśmiechnąłem się do odbiegającego niedźwiedzia. W tym momencie na miejsce dotarła Merry z Catie. Obok nich kręcił się Stefek.
-Jak ty wyglądasz? Co ci się stało? - Merry śmiesznie marszczyła brwi w zdumieniu. - Już się bałam, że znowu nie będziemy mieć samochodu.
-Spokojnie, tylko uciekałem przed niedźwiedziem i zamiast trafić w niego, trafiłem w drzewo, które upadając narobiło tyle hałasu, potknąłem się o nie i wylądowałem na twarzy, a potem pozbyłem się niedźwiedzia bawiąc się z nim w aport. A to wszystko przez pstrąga, którego znalazłem w lesie. - Zacząłem się śmiać, bo to co właśnie powiedziałem brzmiało wybitnie nienormalnie. Dziewczyny patrzyły się na mnie z politowaniem i troską.
- Nie uderzyłeś się czasami w głowę? - Spytała Catie.
-Nie wydaje mi się. - Odpowiedziałem ledwo hamując śmiech.
[Merry? Wreszcie udało mi się coś napisać! ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz