Oparłam się o zimną ścianę i spojrzałam na drobny kształt przy ognisku.
To coś raczej samo tu nie przetrwa...
- Aż dziw, że tyle wytrzymała, nie? - zapytała...
-Jak ty w ogóle masz na imię, co?
Prychnęła.
-Możesz mi mówić... Krwawa Kiszka.
Ona chyba naprawdę nadaje się do ośrodka dla obłąkanych.
-...Co?! - zapytałam nie do końca pewna czy dobrze usłyszałam.
Kiwnęła tylko głową.
-Ok, KK. - uznałam, że to nie taka zła ksywka, nie patrząc na rozwinięcie tego skrótu. - Musimy się stąd zabrać.
-AM, jest drobny problem. Widzisz, nie chcę zginąć...
-...Nikt z nas nie chce. - przerwałam jej. - Właśnie, gdzie jest Amadeusz?
-Pewnie poszedł się, no wiesz. Opróżnić. - Balon z gumy wybuchł i oblepił jej twarz.
-Dobra. Ogarnę ognisko. Idź po niego.
-Spoko.
Zasypałam ognisko śniegiem, rozrzuciłam popiół i spakowałam torbę.
Owinęłam Liczię kocem i przerzuciłam przez ramię.
Odeszłam od dziewczyny, schowałam się za skarpą.
Męczyło mnie jakieś nieprzyjemne przeczucie. Położyłam delikatnie dziewczynę na ziemii i obróciłam się. Nałożyłam cięciwę na łuk.
Wśród gór rozległ dźwięk, który sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.
Helikopter.
Rzuciłam torbę obok bladej postaci i skoczyłam od tyłu na zielonowłosą.
-Co ty do cholery odwalasz?! Wezwałaś ich tutaj?!
Zacisnęłam jej ramiona na szyi.
-Nighhhh...! Puu... uc... ie...
Nie chciałam mieć jej na sumieniu.
Ale nie mogę zginąć.
Zeskoczyłam z niej i zgrabnie wylądowałam na ziemi.
Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła się krztusić.
Nałożyłam strzałę.
-Podnieś ręce do góry. - zaczęłam niczym policjant. - Wstawaj.
Usłuchała mnie, chyba nadal przerażona tym, że prawie ją udusiłam.
Przybliżyłam się do niej, tak żeby widziała, że mogę ją zastrzelić.
Rozejrzałam się.
-Kiedy jest Ama... - zaczęłam, gdy zobaczyłam pędzącą ku mnie dziewczynę z tasakiem w ręku.
Puściłam cięciwę, modląc się w duchu bym nie chybiła.
Strzała odbiła się od skały i zrykoszetowała prosto w dłoń dziewczyny.
Ta zgięła się. Znowu skoczyłam na nią i przewróciłam ją na plecy.
Wyrwałam jej nóż i przyłożyłam do jej oka.
-Teraz mnie posłuchaj. - wygięłam jej ręce do tyłu. - Znajdziesz John'a. Polecicie razem z tymi, których wezwałaś. Prawdopodobnie policja będzie chciała was przesłuchać.
-Mhmm. - mruknęła głośno, zezując na nóż przez jej okiem.
-Powiesz, że was porwałam jako zakładników. Rany Amadeusza zrobiłam ja, łapiesz?
-Tak. - powiedziała płaczliwie.
-Udawajcie, że nic o mnie nie wiecie. Nie próbuj się ruszać, albo strzelę.
Powoli zaczęłam się podnosić.
Obróciła się na plecy i rzuciła we mnie sztyletem.
Przebił mi lewe ramię.
-Ni...! - chciała krzyknąć, gdy przycisnęłam ją do ziemii.- Nie uwierzą nam! - krzyknęła.
Wstałam z niej z bólem i kopnęłam ją w twarz.
Zwinęła się i spróbowała rzucić innym nożem.
Wycelowałam z trudem napinając łuk.
Strzała przebiła jej łydkę i wyszła na wylot.
Tamta krzyknęła rozpaczliwie.
-To będzie dobry dowód. - powiedziałam zaciskając zęby z bólu. - Nie próbuj mnie szukać. Wydukaj im chociaż słowo, a będziesz dalej żyła bez palców ani oczu. - uznałam, że groźba jest wystarczająca.
-Mhmmm - załkała cicho trzymając się za krwawiącą nogę.
Kopnęłam ją w brzuch i ruszyłam nie oglądając się.
Mam mało czasu, helikopter pewnie już wylądował.
Chciałam od razu pobiec pod skarpę, ale zobaczyłam mały, rudy kształt związany przy naszym dawnym ognisku.
Złapałam go i pobiegłam pod skarpę.
Wrzuciłam kota do torby i zamknęłam tak, że tylko łeb mu wystawał.
Złapałam Liczię pod pachę i rzuciłam drobną kulkę na ziemię.
Poczułam jak magia przenosi mnie gdzieś w przestrzeń.
Miałam tylko nadzieję, że John'owi nic nie jest.
<c.d. Amadeusz
Ładnie? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz