Merry odstawiała jakąś szopkę. Najpierw upadła sobie w śnieg, potem miała do mnie pretensje, że jej nie złapałem, a teraz udaje obrażoną. I weź tu zrozum kobietę. Ja jej pomagam, a ta chyba traci zdrowie psychiczne. Eh... Nagle coś usłyszałem w krzakach za mną. Odwróciłem się w tamtym kierunku, a prosto na mnie leciała zielonowłosa z tasakiem.
-Zostawiliście mnie samą na pastę losu!!! - Darła się jak szalona.
-John! Chodź tu szybko! - To Merry mnie wołała. I co teraz? Ruszyłem w kierunku białowłosej, ignorując tą wariatkę z nożem w ręku. -Tu jest Liczia. Ona żyje. - Dziewczyna wskazała na zawiniątko leżące w jej ramionach.
-A tam jest nasza koleżanka od zestawu noży ze stali nierdzewnej. - Wskazałem na biegnącą za mną postać.
-O to jesteśmy w komplecie. - Merry mruknęła, chyba nie do końca zadowolona z pojawienia się koleżanki Catie.
-Torpor!- Wycelowałem w kierunku pani z tasakiem. Zamarła w bezruchu. - No to mamy chwilę spokoju i ciszy dla Liczi. - Zwróciłem się do mojej koleżanki.
-Świetnie. Ta mała jest lodowata. Weźmy ją w pobliże ogniska.- Przenieśliśmy ją w pobliże ognia i ułożyliśmy na kocyku i kurtce Merry.
-Cóż wygląda blado... Ojć! I chyba ma złamaną rękę. - Zauważyłem.
-Jakiś ty spostrzegawczy Amadeuszu. - Dziewczyna ironicznie prychnęła. O co jej chodzi?
-Możemy coś z tym zrobić? - Zerknąłem bezradnie na otaczający nas śnieg. - Hmm... A może bym ją lekko podleczył? - Merry spojrzała na mnie sceptycznie.
-Ty lepiej nic nie rób... Ja się nią zajmę. Pomóż swojej zielonowłosej koleżance. - Wskazała na drugą dziewczynę, która zaczynała poruszać palcami.
-Jak chcesz Zosiu samosiu. - Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku wariatki. - Ej, mogłabyś się uspokoić?! W ogóle masz jakieś imię?- Dziewczyna ruszyła na mnie z nożem. - Ogarnij się i schowaj ten tasak do swojego różowego plecaczka. Matkoo, skąd taka miła i normalna Catie zna taką pokrzywioną wariatkę?
-Ale ja nie jestem wariatką. Tylko się zgrywam. - Zielonowłosa pokazała mi język i ruszyła w stronę Merry.
-Pokaż tą Liczię, nigdy w życiu jeszcze nie widziałam żadnej. - Obie mnie olały. Aha. Fajnie.
-Stefan, chodź stąd i tak nikt nas tu nie potrzebuje... - Obejrzałem się na ramię, ale rudego tam nie było. Zerknąłem w stronę ogniska. Stefek siedział na kolanach zielonowłosej. Świetnie, zdrajca. Ruszyłem dziarskim krokiem przed siebie. Po 20 minutach marszu, usłyszałem za sobą jakiś dźwięk. Obejrzałem się za siebie. Nikogo nie było. Za to dookoła było całkowicie ciemno.
-Lux!- Oświetliłem sobie drogę, jednak moje ślady zostały już zasypane przez świeżą porcję śniegu.
-Cholera! Gdzie ja jestem? - Nie podobała mi się ta sytuacja...
[Merry?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz