Usiadłam na zimnym śniegu obok swojego ciała. Czułam, że fizycznej mnie jest bardzo zimno i bardzo smutno.
Spojrzałam na siebie. Byłam mokra, a w niektórych miejscach moje ubranie było pokryte lodem.
Patrząc na zaschnięta krew wokół mojej zaciśniętej pięści, leżałam tu od dłuższego czasu.
Po chwili do małego ogniska podszedł John, tez był cały zmarznięty, ale jego ubrania były suche.
Zaśmiałam się w duchu, ciekawe jak je wysuszył, skoro nie żadnych na zmianę...
***
Otworzyłam powoli oczy.-J-john. - wydukałam. - Zimno mi.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Obudziłaś się! Super. - wyszczerzył się. - To na pewno dzięki mnie. Zobacz co wyczarowałem. - wskazał drobny kocyk na moich udach. - To moje dzieło.
Chciałam się zaśmiać, ale w związku z tym, że bardzo szczekały mi zęby trochę mi nie wyszło.
- Gdzie zielonowłosa? - spytałam odrobinę zaciekawiona.
- Nie wiem. Szczerze mówiąc, to nawet za nią nieszczególnie tęsknie.
- Eeee... John?
-Tak, Merry? - spochmurniał nagle. - A może wolisz po prawdziwym imieniu, Ann?
- Naprawdę będziesz mi to teraz wytykał? - zapytałam retorycznie.
-Tak - zrobił minę zaciekawionego dziecka.
Przewróciłam oczami.
- Pamiętasz tego Ghoula?
-Tego co mu wypłynął mózg? Fuj. Tak.
- Zabiłam go. A policja to policja. Zabójstwo to zabójstwo, nie? Oczywiście można to uznać za zabójstwo w obronie własnej itd., ale po prostu nie chciało mi się przychodzić na rozprawę, wiec jakoś tak... mnie ścigają. - zakończyłam niezgrabnie.
-Ach... - powiedział zawiedzionym głosem, ale chyba mi nie uwierzył.
Po chwili znowu spochmurmiał.
-Za takie rzeczy nie ściga się ludzi, no chy...
-Ciii! - syknęłam. - Chyba ktoś nas obserwuje.
-Co? - spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - Kto niby?
Przyłożyłam palec do ust i powoli wstałam.
Zaraz zdałam sobie sprawę, że jeśli naprawdę ktoś nas obserwuje, musi to wyglądać bardzo nienaturalnie.
Muszę jakoś zmienić strategię. Może...?
Obróciłam się wokół własnej i... runęłam jak długa na śnieg, pół metra od John.
Wszystko mnie zabolało, w moim zamyśle udało mu się mnie złapać...
-Ale to teraz nieważne - szepnęłam do siebie.
-Ach, jak mogłeś! - krzyknęłam na blondyna. - Nie tak obchodzi się z damą!
Odbiegłam od niego, dobrze udając obrażoną i schyliłam się za skarpą. Ktokolwiek to jest, czuję, że tu jego wzrok mnie nie dosięga.
Po chwili jednak zobaczyłam coś, co sprawiło, że przestała mnie nagle obchodzić policja.
Zdjęłam z siebie kurtkę ze smoczej skóry i owinęłam małą postać leżąca we śniegu.
-John! Chodź tu szybko! - Gdy tylko się pojawił się w moim polu widzenia dodałam - Tu jest Liczia. Ona żyje.
<c.d. Amadeusz
Dzięki za pomoc :* :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz